Main menu:
Ksiazka > Rozdzial 15-23
Następny
dzień powitała w znacznie lepszym nastroju. Zmrok już nie spał, kiedy się
obudziła. Gdy popatrzyła na niebo, zauważyła, że zbliża się południe. W świetle
dnia, miała wrażenie, że nie będzie tak źle jak jej się wydawało, bo przecież
nie może być aż tak źle. Co prawda została naznaczona na całe życie, ale to nie
oznacza, że ma się poddać. Usiąść i płakać nad swoim losem zawsze zdąży. Życie
było walką, odwieczną walką ze śmiercią. A ona miała zamiar powalczyć. Po
pierwsze o tajemnicę dzwonu oraz przeczytanie do końca Białej Księgi. Kiedy nie
była zamknięta w granitowej skale, zrozumiała to. Legendarna Biała Księga,
spisana przez największego maga północy, który, jeśli wierzyć legendom, zamknął
w księdze część swojej duszy, kiedy umierał. To dlatego księga miała własną
wolę i sama wybierała tego, kto ma ją przeczytać. Takiej osobie ukazywała tylko
tę wiedzę, należącą do Białego Maga, którą potrafił zrozumieć. I w miarę jak
stawał się uczeń coraz silniejszy to były dwie drogi: albo okazywał się godny
większej jeszcze wiedzy, albo ginął. A ponieważ istniała niebezpieczeństwo śmierci,
nie było nigdy wielu chętnych do poszukiwań księgi. Zastanawiała się, czy teraz
księga nadal będzie przekazywała jej swoją wiedzę, czy może ją uśmierci, albo
zrobi jeszcze coś innego. Po prostu powinna poczekać i się przekonać. Pod jej
nieobecność nikt nawet nie będzie mógł dotknąć Białej Księgi. Na razie powinna
zatem cieszyć się pięknym dniem. I swobodą myśli, ponieważ czuła jak Zmrok nie
próbuje czytać w jej głowie. Wspaniały dzień, naprawdę. Nie ma co się
zamartwiać, minionego dnia i tak nie zmieni.
-Długo masz zamiar tak
jeszcze leżeć?- Zmrok zapytał ją w myślach. Nawet nie podskoczyła. A to
znaczyła, że już się przyzwyczaiła. W tej samej chwili wiatr zaszeptał jej, że
niesie ze sobą śnieg. To będą burze śnieżne trwające wiele dni, a śniegi nie
stopnieją aż do równonocy wiosennej. A że wiatr nigdy jej nie okłamywał, to
warto było zacząć już wracać do świątyni.
-Spadnie śnieg.-
odpowiedziała Zmrokowi. Wiedziała, że jest głodny. Znała go już tak długo, że
wiedziała jak dużo je. Będzie musiał znaleźć sobie jakieś zwierzę na śniadanie,
ona nie poszuka dla niego żadnej ofiary za pomocą magii. Potrafił polować sam.
-Czy ty zawsze musisz
wiedzieć jaka będzie pogoda? Chciałbym, żeby chociaż raz się okazało, że się
pomyliłaś.- zaczął narzekać. Uśmiechnęła się słysząc te słowa. Tak było o
wiele lepiej. Nie lubiła jego nadopiekuńczości. - Może powinnaś pomyśleć o
zmianie profesji i zostać pogodową wiedźmą. To bardziej dochodowe stanowisko.
Może nawet zostałabyś żoną zamożnego ziemianina.
- Jasne, i w ciągu pięciu
lat, urodziłabym pięcioro dzieci i nie miała nic innego do robienia oprócz ich
wychowywania i zajmowania się gospodarstwem. Idealne dla mnie rozwiązanie. Nie
ma co. Powiedz mi tylko, dlaczego jeszcze tego nie zrobiłam?- zapytała z
przekąsem, wstając. Cała zesztywniała od spania na ziemi. Najpierw rozproszyła
czar wiosny wokół nich. Od razu poczuła mroźne powietrze. Tak. Czuła śnieżycę.
Zacznie padać nie później niż za cztery miarki na świecy.
-Dlaczego to zrobiłaś?- Zmrokowi nie podobał się
zimno, które w nich uderzyło bez zapowiedzi. Zobaczyła jak otrząsa się.
Widocznie mimo grubego futra chłód dotarł i do niego.
- Miałeś powiedzieć mi
dlaczego tego nie zrobiłam.- przypomniała mu. Usłyszała w swojej głowie jego
śmiech. To dobry znak. Czyli wszystko naprawdę było dobrze.
-Jeden zero dla ciebie,
dziewko.-
-Taka ze mnie dziewka
jaki z ciebie wilk.- odbiła natychmiast pałeczkę. Znowu usłyszała śmiech w
swojej głowie. Tym razem trwał nawet dłużej.
-Żeby było dwa zero musisz
się bardziej postarać. Nie dam się tak łatwo ograć. – i zaraz, nie dając
jej możliwości riposty, powrócił do tematu, który najbardziej go interesował. -
To co zjemy na śniadanie?
-To co upolujesz.-
odpowiedziała wesoło.
-Wiedziałem, że to
odpowiesz. Ciekawe skąd?.
-Może Zapomniany w końcu
obdarzył ciebie odrobiną daru widzenia przyszłości.- podsunęła mu odpowiedź.
-Zrobi to wtedy, kiedy ty
dostaniesz umiejętność odpowiedniego zachowywania się.
-Ależ ja się zawsze
odpowiednio zachowuję. W końcu uczę się od Mistrza Zmroku!- zwołała z udanym
oburzeniem. Tym razem varg nie powstrzymał się i znowu zaśmiał się wesoło.
-Dobra powiem to, dwa do
zera dla Ciebie, a teraz chodźmy już, zanim przegram z kretesem.
Po tych słowach Zmrok
zaczął szybko iść przed siebie. Cisza pokręciła tylko głową i ruszyła za nim.
Wiedziała, że zaczął polowanie.
-Dla
mnie nie szukaj niczego. Nie zjadłabym i tak niczego w najbliższym czasie.-
powiedziała do niego jeszcze tylko w myślach. Nie odpowiedział jej jednak,
tylko wbiegł dalej w drzewa. Po chwili nadeszło tylko uczucie, że rozumie i to
było wszystko. Przez miarkę na świecy szła na wschód szybkim krokiem. Zmrok nie
odzywał się do niej, ale wiedziała, że jest niedaleko. Została sama ze swoimi
myślami. Słuchała tylko wiatru, który cały czas dzielił się z nią swoimi
tajemnicami o różnych ludziach, różnych miejscach. Z każdą upływającą chwilą
czuła się coraz lepiej. Moc napływała do niej zewsząd, a ona przyjmowała ją
tak, żeby mogła potem z niej skorzystać, oczywiście jeśli zajdzie taka
potrzeba. Dotychczas nie wyczuła żadnego niebezpieczeństwa. Zresztą, gdyby coś
im groziło to wiatr jako pierwszy by się o tym dowiedział i ją ostrzegł. Taką
miała w każdym bądź razie nadzieję. Powoli mijał czas. Poruszała się
najszybciej jak mogła, jeśli nie chciała biec. Przed zachodem słońca musieli
dotrzeć do świątyni. Po wcześniejszym sprawdzeniu osłon, błądziła daleko
myślami. W pewnym momencie poczuła radość Zmroku. Upolował coś. Ona nie jadała
surowego mięsa. O wiele lepsze było pieczone. Chociaż Zmrok już nieraz mówił
jej, o wyższości surowego nad gotowanym. Ale i ona powinna coś zjeść. Nie było
co marzyć o grzańcu. Sięgnęła do sakwy, którą zawsze nosiła przy sobie. Stary
nawyk wyniesiony z klanów: noś takie ubranie, żeby w każdym momencie być
gotowym do drogi. Powinna tam coś mieć. Po chwili jej palce natrafiły na
prasowane suszone owoce. Doskonale. Czegoś lepszego nie mogłaby sobie zażyczyć.
Wyciągnęła je. Przed kilkoma tygodniami zapakowała je w specjalne liście, które
doskonale przechowywały jedzenie. Zaczęła je przeżuwać. Były bardzo słodkie,
ale ona właśnie czegoś takiego potrzebowała. Kiedy kończyła już jeść, pojawił
się Zmrok. Miał na szczęce ślady krwi. Poczuła mdłości, ale szybko je
zignorowała. Nie mogła przecież być taka delikatna. Zabiła już kilku ludzi, a
nadal jej niedobrze, kiedy widzi krew. Zachowywała się irracjonalnie.
-Widzę, że jednak
masz coś do jedzenia. A nie poczęstowałaś nawet mnie.- Zmrok powiedział to
z udawaną pretensją w głosie. Cisza uśmiechnęła się.
-Widzę, że twoje
śniadanko smakowało, bo nawet nie użyłeś serwetki jak wstawałeś od stołu. –
zauważyła Cisza, uśmiechając się szeroko.
-Uprzejma jak zawsze,
ciekawe tylko dlaczego mnie to tak denerwuje.- powiedział w przestrzeń
varg. Nie roześmiał się tym razem. Czuła, że coś ważnego chce jej powiedzieć. –
Ciszo, wiem tak jak ty, że niedługo zacznie się śnieżyca. Musimy się gdzieś
ukryć. Możemy też skorzystać z umiejętności przenoszenia, ale ja nie jestem na
siłach, żeby to zrobić, a nie wiem jak jest z tobą. Czy chcesz zaryzykować?
-Tylko w ostateczności.
Na razie mam inny pomysł. Pobiegniemy tak szybko jak tylko możemy do wioski
leżącej w dolinie przylegającej do świątyni. Jeśli nie zdążymy przed śnieżycą,
to tam się schronimy. Jak będziemy biec, to dotrzemy tak w niecałą miarkę.
-Zapomniałaś,
że nie mamy czym zapłacić za gospodę.- zauważył
Zmrok. Jednak Cisza tylko pokręciła przecząco głową.
-To ty tak myślisz. Mnie
przyjmą w każdej gospodzie, więc także ciebie, oczywiście jeśli nikogo nie
wystraszysz swoim wyglądem.- dodała szybko, mierząc go wzrokiem.
-Jeśli
o to chodzi to nie masz się czym martwić, bo potrafię rzucić na siebie pewien
czar. Działa on w ten sposób, że każdy kto mnie zobaczy, to dojdzie do wniosku,
że widzi bardzo dużego psa. Nikt nie rozpozna we mnie varga, chyba że kiedyś
widział jakiegoś. – Zmrok jęzorem czyścił sobie kły
i futro na pysku. Poczuła nagle dziwną niepewność. Myślała, że zna już trochę
Zmrok, ale okazało się, że prawie nic o nim nie wie. Ale równocześnie przecież
wiedziała o nim już sporo. Co się z nią działo? Może... nagłe przeczucie
przepłynęło tuż obok świadomości, nieuchwytne jak zwykle. Pozostała pewność:
muszą udać się do wioski. Tam coś się wydarzy. Ale w tym momencie Zmrok
postanowił zabawić się w decydującego.
-Dobrze,
zrobimy tak jak zaproponowałaś, ale stawiam jeden warunek.- popatrzyła
na niego pytająco – Nie będziesz tam rzucać żadnych czarów. Nie
możesz zwracać na siebie uwagi, nawet przypadkowej. Nikt nie może się
dowiedzieć kim jesteś.
-To nie jest jeden
warunek, ale kilka.- zauważyła tylko Cisza. Nie powiedziała czy się zgadza czy
nie. Najpierw chciała się dowiedzieć, co skłoniło Zmrok do postawienia akurat
takich warunków. Troska o nią? Czy może miał jeszcze inne powody, które wolał
przemilczeć.
-Ale przyjmujesz je,
prawda?-
-A zgadnij, Wiedzący
Wszystko.- zaśmiała się tylko i zaczęła biec. Przecież i tak się zgodzi.
Musiała udać się do wioski. Musiała. Ale najpierw chciała poczuć wiatr,
usłyszeć jego tajemnice. Te, o których nikt nie wiedział. O górach i
stworzeniach w nich żyjących, które nie mają na co polować i zamierzają podczas
zimy zapuszczać się do wiosek ludzi. Szeptał o mocy, magach, potędze, wiedzy...
Zmrok przyłączył się do niej. Szybka jak wiatr. Jak Gorian i elf. Przemykała
się między drzewami niczym wiatr. Siostra Wiatru. Nie brała więcej mocy od
niego niż mógł jej dać. Równowaga. To ona była najważniejsza. Zawsze. Biegła aż
zobaczyła, że drzewa się przerzedzają. Zwolniła. Szła, tak jak każdy człowiek.
-Nieźle
biegasz.- usłyszała, jak mówi Zmrok. Był bardziej zmęczony
od niej. Widocznie nie mógł wchłaniać w siebie mocy wiatru. Miał wywieszony
jęzor i ciężko oddychał. Uśmiechnęła się.
-Będę musiał
popracować nad kondycją, bo to przecież wstyd, żeby varga wyprzedził człowiek.
-Nie człowiek, ale
Bezimienna.
-Jak zwał tak zwał,
ale nie powinien mnie nikt wyprzedzić, chyba że ptak i to nie każdy by potrafił
to uczynić.- przechwalał się dalej Zmrok. Cisza pokręciła tylko przecząco
głową i szła spokojnie dalej. Szedł teraz tuż obok jej nogi, tak jak dobrze
wyszkolony pies.
Pożegnać się z wiatrem.
Poczuła, jak smutek pojawia się w jej sercu. Ale przecież do wiatru nie powinno
się przywiązywać, ponieważ wiatr należy do wszytkach i do nikogo. Tak samo jest
ze słońcem, księżycem i gwiazdami i... i może jeszcze kilkoma rzeczami.
Szybciej ruszyła w stronę wioski. Miała ochotę napić się czegoś ciepłego.
Chwilę trwało zanim nie zauważyła, że idzie sama. Zmrok został z tyłu.
Odwróciła się do niego. Znowu coś zrobiła chyba nie tak. Ale przecież nie
zachowywała się inaczej niż zwykle. Varg siedział jak jakiś posążek.
-No dobra o co chodzi
tym razem?- zapytała próbując nie pokazywać po sobie zniecierpliwienia. Było
jej zimno. Nie ubrała się odpowiednio na taką pogodę. Jak zaczynał wiać zimny
wiatr, miała wrażenie, że sopelki lodu wbijają się w jej ciało. Zmrok miał futro
i jemu na pewno nie było aż tak zimno jak jej.
-Nawet nie wiesz? Czy
może udajesz?- w głosie varga wyczuwało się ukrytą urazę. Cisza próbowała
przypomnieć sobie, o czym takim mówił ostatnio. Prawda bowiem była taka, że nie
słuchała go uważnie. Nie, nie potrafiła sobie przypomnieć.
-Nawet nie słuchasz
co do ciebie mówię!- tym razem Zmrok mówił ostrym tonem. Poczuła jak jego
słowa odbijają się w jej głowie wzmocnione kilkakrotnie. Zaraz zacznie boleć ją
głowa. Ale przecież nie mogła osłonić swoich myśli, tak żeby nie słyszeć tego,
co mówił. To dopiero by go rozgniewało.
-Ignorujesz
wszystkich, którzy się o ciebie martwią i zawsze chcesz mieć rację! Chowasz
tajemnice przed innymi i nie chcesz nic mówić, jak ciebie się o coś zapyta!- Zmrok
mówił coraz głośniej. Z trudem powstrzymała się od podniesienia rąk do uszu. To
i tak by w niczym nie pomogło. Wykorzystywał swoją moc i żeby temu się
przeciwstawić musiałaby się osłonić. Albo go zaatakować.
-Opanuj się.-
powiedziała zamiast zrobić cokolwiek. Nie chciała przecież zrobić niczego
złego. On miał przed nią tajemnice, a ona przecież nie wypytywała go, o czym
właśnie myślał. Jakim prawem zadawał jej więc takie pytania? Jednak nie
opanował się. Uderzyła w nią fala złości i gniewu. Ugięły się pod nią kolana.
Opanuje te uczucia. Zamieni je w moc. Nie mogła przecież zrobić nic innego. Nie
zaatakuje go.
-Nie
będziesz mi mówiła co mam zrobić. Sam doskonale wiem co czynię. Ale ty chyba
nie wiesz kim ja jestem. Jestem vargiem, a moim zadaniem jest chronić ciebie.
Ale powiedz mi jak mam to czynić, skoro ciągle masz przede mną jakieś
tajemnice?!
Głos Zmroku w jej głowie
był coraz donioślejszy. Pojawiał się w nim również coraz większy gniew.
Zacisnęła usta, próbując opanować uczucia, które ją zalewały. To nie były jej
uczucia! Próbowała nie zapominać tego, kiedy fala gniewu przetoczyła się przez
nią. Nagle zdała sobie sprawę, że będzie coraz gorzej. Zmrok naprawdę był na
nią zły, a ich wcześniejsza rozmowa była tylko pretekstem do ujawnienia się w
nim uczuć, które od dawna się gromadziły. Co ma zrobić? Uderzyć w niego mocą? W
przyjaciela? Złość varga coraz bardziej ją zalewała, spychając na margines jej
własne uczucia. Ból głowy prawie ją obezwładniał. Jeśli czegoś nie zrobi,
będzie potrzebowała uzdrowiciela.
-Zmroku, proszę.-
wyszeptała Cisza łagodnie. Nie chciała z nim walczyć. Do jej oczu napłynęły
łzy. Zaraz zacznie płakać, ale to na pewno też nie otrzeźwi Zmroku. Coś tu było
nie tak. Nigdy jeszcze się tak nie zachowywał. Czy go coś opętało, a może ktoś?
Nie to przecież niemożliwe. Kiedy tak bardzo bolała ją głowa, nie potrafiła
jasno myśleć. Powiedziała to jednak chyba za cicho, bo nadal mówił tak samo
głośno.
-Nie
liczysz się z nikim i z niczym. Zawsze musisz mieć rację. Zapominasz, że nie
jesteś pępkiem świata, a chyba tak myślisz...
Nic więcej nie słyszała,
ponieważ nagle upadła. Nie potrafiła się obronić. Nie zwróci się przeciwko
przyjacielowi. Nigdy! Gdyby tak zrobiła, to równie dobrze mogłaby uwolnić moc i
zwrócić ją przeciwko sobie. Kiedy upadła, uczucia przestały do niej napływać.
Wszystko się rozmyło. Nic już nie było ważne. Nie trwało to jednak długo. Może
jedno uderzenie serca. Po chwili otworzyła oczy. Zmrok stał obok niej.
Szturchał ją delikatnie głową. Poczuła ogromne poczucie winy.
-Przepraszam
Ciszo. Naprawdę nie chciałem, ale to narastało we mnie. Jestem najgorszym
vargiem, który mógł ci się trafić. Wrócę do mnie podobnych i tam powiem, że nie
okazałem się godny wiary pokładanej we mnie. Dostaniesz kogoś lepszego. Ja...
przepraszam. Wiem, że nigdy mi nie wybaczysz, ale...
-Nic się przecież nie
stało.- wyszeptała z trudem. Nie chciała wysłuchiwać tego użalania się nad
sobą. – Każdy może się przecież pomylić, albo zniecierpliwić. Czy jesteś
bogiem, żebyś był idealny?- dodała, kiedy nadal napływało do niej uczucie winy
i poczucie porażki. W nagłym odruchu, przytuliła się do niego. Poczuła, że
właśnie to powinna zrobić. Teraz Zmrok nie mógł powiedzieć, że będzie się go
bała po tamtym zdarzeniu.
-Naprawdę nie
gniewasz się?- zapytał niepewnie jak małe dziecko. Poczuła się nagle bardzo
dorosła. I odpowiedzialna. A równocześnie poczuła się tak dobrze, jak jeszcze
nigdy dotąd.
-Nawet nie marz o tym,
że pozwolę tobie odejść. Znajdę ciebie wszędzie, gdzie tylko próbowałbyś się
przede mną ukryć. – powiedziała z całym przekonaniem. To była prawda.
Zmrok na to tylko się
uśmiechnął, ukazując wszystkie swoje ostre zęby. Równocześnie zaczął się z nią
dzielić swoją mocą uzdrawiania. Teraz skutki jego gniewu jeszcze szybciej
znikną.
Ruszyli razem w kierunku
wioski. Przypomniała sobie o przeczuciu. Zerknęła na varga. Zamrugała, ponieważ
miała wrażenie, że widzi podwójnie. Zmrok raz był taki jak zawsze a raz
przypominał ogromnego psa. Nie, jeszcze teraz nie powie.
-Jesteś największym psem
jakiego widziałam w życiu. A można wiedzieć do jakiej rasy należysz?- zapytała
złośliwie. Varg jednak nic na to nie odpowiedział. Wywiesił tylko po psiemu
jęzor. Byli już w wiosce. Minęła kuźnię, a potem domy. Były bardzo małe i
najczęściej kryte strzechą. Szła w stronę karczmy. Znajdowała się jakąś miarkę
jazdy konnej od świątyni. Jeszcze nigdy tutaj nie była. Wolała nie pokazywać
się ludziom. Ale teraz chciała sprawdzić, czy coś się tutaj nie stało. Zje coś
ciepłego, a potem wyruszy do świątyni. Wieśniacy zapędzali zwierzęta do zagród.
Nagle zerwał się silniejszy wiatr. Było coraz zimniej. W końcu stanęła przed
karczmą. Sprawdziła czy ma przepaskę na czole. Wiedziała, że nie świecą się jej
oczy. Gdyby tak nie było, nie odważyłaby się tutaj tak spokojnie przyjść. Miała
zamiar udawać zwykłego wędrowca. Otworzyła drzwi do karczmy. Uderzyło w nią
ciepło, uczucia i myśli ludzi. Jednak nie przytłoczyły jej. Odbiły się od jej
osłon. To oznaczało, że wszystko było w porządku. Doskonale. Podeszła do
grubego karczmarza. On na pewno nie cierpiał nigdy głodu.
-Witajcie panie. Jestem
wędrownym kuglarzem. Czy za kilka sztuczek mogę otrzymać dla siebie i dla
mojego psa coś ciepłego do zjedzenia?- zapytała spokojnie. Wiedziała, że rzadko
spotyka się młode dziewczyny wędrujące samotnie. Karczmarz przyglądał jej się
tylko chwilę. Potem popatrzył na Zmrok. Ten wyszczerzył groźnie zęby. Czuła, że
mężczyzna uznał go za dobrego opiekuna. Potem karczmarz znowu spojrzał na nią.
Skupił uwagę na rękojeści miecza. Widocznie doszedł do wniosku, że jest chyba
najemniczką, która potrafi zadbać o siebie. Rzadko spotykało się kobiety
podróżujące bez mężczyzn, ale już kiedy się spotkało, to mówiono o takich, że
są bardziej niebezpieczne od tuzina mężczyzn.
-Jeśli dobrze zabawisz
moich gości, dostaniesz dobry obiad, ale jeśli nie, to tylko kromkę chleba.
Takie są zasady.- powiedział piskliwym głosem. Cisza powstrzymała się z trudem,
żeby nie wybuchnąć śmiechem. Taki duży mężczyzna powinien mieć inny głos. Ale
widocznie bogowie nie byli dla niego łaskawi jeśli chodzi o głos. Wynagrodzili
mu to jednak bogactwem.
-Oczywiście panie.
Pokażcie mi tylko miejsce, gdzie mogę zostawić moje rzeczy i przygotować się. A
jaki występ sobie życzycie?
-Taniec z mieczami. Czy
potrafisz go wykonać?- zapytał podejrzliwie karczmarz. Widocznie był
przyzwyczajony do różnych oszustów podążających tym traktem. Ale prawo imperium
mówiło jasno: „kiedy spotkasz kogoś, kto prosi o jedzenie, a sam masz go
tyle, że wystarczy dla wszystkich twoich bliskich, to musisz dać mu chociaż
kromkę chleba, a jak zasłuży sprawiedliwą pracą, to posadź go przy swoim stole
i wieczerzaj z nim”. Właśnie z tego dawnego prawa gościnności miała zamiar
skorzystać Cisza. Ale taniec miecza wydawał się wygórowaną ceną. Znała niewielu
ludzi, którzy potrafili go wykonać. Postanowiła zaryzykować.
-Taniec z mieczem
panie.- potwierdziła, zgadzając się tym samym na żądaną zapłatę. Karczmarzowi
rozszerzyły się oczy ze zdumienia. Cisza usłyszała w głowie jęk Zmroku.
-Rzadko mamy tutaj osoby
władające tą sztuką.- powiedział fałszywym głosem. Nie trzeba było posiadać
daru empatii, żeby domyśleć, się, że jej nie wierzy.
-A już kiedyś
widzieliście taniec miecza, panie?- zapytała z zaciekawieniem.
-Ostatni zakończył się
śmiercią, tego który próbował.- odparł karczmarz uśmiechając się niemiło. Cisza
doszła do wniosku, że nie podoba jej się ten człowiek. Popatrzyła na niego
spokojnie, nie dając się sprowokować. Żeby ją zdenerwować, trzeba było czegoś
więcej niż słów.
-Panie, po moim występie
nie będziecie musieli zajmować się martwym ciałem. Lepiej już szykujcie
wieczerzę.
-O na pewno zdążę.-
powiedział nadal tym samym tonem, który wybitnie jej się nie podobał. Czuła, że
coś ukrywa. Ale nie mogła złamać zasad i sprawdzić. Mogła to uczynić, tylko
jeśli byłoby zagrożone czyjeś życie. A ponieważ wszyscy mieli się dobrze nie
mogła skorzystać ze swoich umiejętności. Skłoniła lekko głową. Jednak nie
spuściła z niego wzroku. Lepiej zachować czujność. Przeczucie mówiło, że
dzisiaj coś się stanie w tej karczmie. Coś się dopełni... A ona musiała przy
tym być. Przeczucie ostrzegało ją. I nakazywało pomóc.
-Widzę, że pochodzisz z
daleka. U nas podajemy rękę, a nie kłaniamy się.- zauważył lekceważąco
karczmarz. Nie używał w stosunku do niej formy grzecznościowej. A to oznaczało,
że albo jest gburem, albo chce się jej pozbyć. Uśmiechnęła się lekko. Przekona
się, że nie tak łatwo wygonić ją z miejsca, gdzie właśnie chce być. A tu
chciała bardzo być.
-Tam.- wskazał ręką na
drzwi za swoimi plecami.- Tam jest kuchnia. Jak się dobrze sprawisz znajdziesz
tam kąt do spania. Jeśli nie to pójdziesz swoją drogą.
Znowu skłoniła lekko
przed nim głową. Lepiej niech uważa ją za jakiegoś wędrowca, który mówi
językiem wspólnym. Nie zdradzać swojej prawdziwej twarzy- to główna zasada
Bezimiennych. Poszła do wskazanych drzwi. Zmrok nie odstępował jej Odwróciła
się jeszcze na moment, żeby zapamiętać układ sali. Ławy były ustawione pod
ścianami, a na środku zostawione było miejsce dla tancerzy. W ścianie
naprzeciwko, robiąc przerwę między ławami, znajdował się kominek, gdzie paliło
się drewno, dając ciepło. Oprócz tego gdzieniegdzie na stołach stały lampy z
tlącym się tłuszczem, dając odrobinę światła jak i ciepła. Oraz paskudny
zapach. W karczmie było wielu mężczyzn i ani jednej kobiety. Zmarszczyła brwi.
Dlaczego nie było tutaj kobiet? W karczmach przecież zawsze były dziewki
karczemne, które roznosiły jedzenie i picie, a czasami dorabiały sobie jeszcze
inaczej. Jednak tutaj ich nie wiedziała. Jednakże w sali było w miarę
spokojnie. Grano w karty i głośno rozmawiano. Zauważyła, że karczmarz patrzy na
nią. Znowu kiwnęła mu głową. Nie śpiesząc się, udając zmęczoną weszła do
pomieszczenia, które wskazał jej mężczyzna. Jak się mówił, była to kuchnia.
Wszędzie unosił się zapach pieczonego mięsa, gotowanych kasz i piwa. Dopiero
tutaj zobaczyła kobiety. Ale co najdziwniejsze, wszystkie były w wieku średnim.
Patrzyła jak się krzątają. Próbowała zgadnąć, którą powinna zagadać.
-A ty tu czego?- nagle
ktoś wykrzyknął do niej. Głos był bardzo piskliwy. Odwróciła się w tamtym
kierunku. Starała się zignorować uczucia, które do niej napływały. Dominowała w
nich podejrzliwość. Nie tak powinni się witać strudzonego wędrowca. Głos
należał do starej kobiety. Miała spaloną słońcem twarz, przez co trudno było
ustalić jej prawdziwy wiek. Po sposobie chodzenia i spojrzeniu, doszła do
wniosku, że nie może mieć więcej niż trzydzieści kilka wiosen. A więc jej
pierwsze wrażenie dotyczące wieku kobiet znajdujących się tutaj było mylne. Ale
dlaczego? Przecież zazwyczaj nie popełniała takich pomyłek. Kobieta powiedziała
to w jednym z dialektów, którego nauczyła się od kolegi, z którym zawarła
układ. Ona napisze za niego pracę na ziołolecznictwo, a on w zamian pozwoli jej
przez dwie miarki na świecy nauczyć się prosto z jego głowy języka, którego nie
znała. W ten sposób przez ostatnie dwa miesiące nauczyła się trzydziestu
różnych języków, którymi mówiono w obu imperiach. Oczywiście nie były to
wszystkie gwary, języki czy dialekty, którymi się posługiwano, ale potrafiła
teraz zrozumieć co do niej mówią inni. Użyła do tego bardzo prostego czaru,
który znajdował się w księdze z pieśniami. Tylko żeby go rzucić trzeba było
posiadać oprócz mocy magicznej jeszcze trzy dary: empatię, czyli
współodczuwanie, czytanie w myślach i moc bardów. Ten czar nazywano zakazanym,
ale przecież w normalny sposób nigdy by się tak szybko nie nauczyłaby tak
wiele. Odkąd znalazła się w świątyni, miała wrażenie, że ma coraz mniej czasu.
Że musi uczyć się jak najwięcej i jak najszybciej. Teraz udawała, że nie
rozumie, co mówi do niej kobieta. Popatrzyła na nią tyko udając zdziwienie. Po
chwili Cisza powoli i wyraźnie powiedziała do niej we wspólnej mowie imperium:
-Jestem wędrownym
kuglarzem. Za wieczerzę i nocleg mam pokazać taniec miecza.-
-Ty! A to dobre.-
kobieta doskonale posługiwała się mową wspólną. - Przecież wiadomo, że kobiety
nie potrafią tańczyć z mieczem. Dlaczego akurat tobie miałoby się to udać?
Cisza wzruszyła tylko w
odpowiedzi ramionami. A więc tutaj dziewczęta nie uczono walki. W klanach każda
musiała umieć posługiwać się łukiem i sztyletem. No cóż, każda część imperium
ma swoje zwyczaje. Dziewczyna poczuła się trochę nieswojo pod spojrzeniem
kobiety. Coś dziwnego wisiało powietrzu. Ale to było tak blisko świątyni, że
tutaj wszystko powinno być w jak najlepszym porządku.
-No dobrze, jak tam
chcesz. Chodź za mną.- kobieta nie czekając na jej odpowiedź, poszła przez tłum
krzątających się kobiet, wymijając je zgrabnie. Cisza niechętnie posłuchała
jej. Nigdy nie przepadała za ludźmi zbyt pewnymi siebie. Zerknęła na varga. Nic
nie mówił od momentu, kiedy weszli do karczmy. To też było podejrzane. Nie
podnosił nawet głowy do góry. Zachowywał się jak prawdziwy pies. Tylko, że nie
szczekał. Spokojnie wymijała pojawiające się ni stąd ni zowąd kobiety niosące
potrawy lub tace w piwem do głównej sali karczmy.
-Tutaj możesz zostawić
swoje rzeczy. Jeśli spodobasz się to tutaj będziesz spała. A twój pies będzie
musiał zostać na dworze. Nie chcemy w kuchni psów. Zaraz przyniosę grzanego
piwa i kromkę chleba, ale na więcej musisz zapracować.- kobieta szybko
odwróciła się i poszła do swoich zajęć. Cisza zauważyła, że ma o wiele krótszą
spódnicę niż nosiły kobiety w klanach. Materiał ledwo co przykrywał kolana.
Pozostałe kobiety też nosiły takie same. W klanach byłoby to nie do pomyślenia.
Westchnęła i usiadła na kilku kocach położonych na podłodze pod ścianą. Zmrok
przysiadł obok niej. Położył głowę na jej kolanach. Nigdy tego nie robił.
Zmarszczyła brwi. Nie docierały do niej od niego ani słowa ani uczucia.
-Zagrożenie.-
Nagle usłyszała w głowie
jedno, jedyne jego słowo. Nadal spokojnie drapała go za uchem. Skoro bał się,
że ktoś odkryje, że nie jest psem, to niebezpieczeństwo rzeczywiście musiało
być duże. Sprawdziła czy ma dobrze osadzone osłony myśli. Wszystko w porządku.
Chociaż tyle dobrego, że miała uzupełnianą moc Gdyby zaszła potrzeba użycia
mocy, to będzie mogła to zrobić. Po chwili stanęła przy niej jakaś stara
kobieta. Była cała pokrzywiona i miała garb na plecach. Poruszała się z trudem,
ale jakoś doszła do niej ze szklanicą piwa. Bez słowa stała, czekając aż od
niej weźmie tacę. Tak też zrobiła. Potem odwróciła się i zaczęła powoli iść z
powrotem.
-Strzeż się.-
Cisza mogłaby założyć
się, że te słowa to nie były wytworem jej wyobraźni. Kobieta chciała ją
ostrzec. Sprawdziła więc najpierw czy nie dostała zatrutego jedzenia.
Wystarczyła odrobina mocy uzdrawiania, niewidocznej dla magów i wiedziała, że
może spokojnie zjeść przyniesione jej jedzenie. Była głodna. Prawie połknęła
chleb. Zmrok nie wyglądał na zainteresowanego nim, kiedy pół kromki podsunęła
mu pod nos. Nic dziwnego, przecież już zjadł coś i to było o wiele smaczniejsze
od starego chleba. Piwo było ciepłe i dobrze rozgrzewało, ale nie wypiła go
wiele. Wiedziała, że nie powinna. Gdyby to było po sutej wieczerzy, nie zastanawiałaby
się. Opatuliła się szczelnie peleryną. Czuła się tak jakby już nigdy nie miało
jej być ciepło. Czekała aż po nią poślą. Nie liczyła czasu. Uspokajała swoje
myśli. Musiała mieć wyostrzone wszystkie zmysły, żeby zauważyć na czas
niebezpieczeństwo. Miała po prostu pewność, że wydarzy się coś złego. To
bogowie pokierowali jej krokami tak, aby się tutaj znalazła. Uspokajała się
coraz bardziej. Musiała rozluźnić każdy z mięsni, żeby odtańczyć prawdziwy
taniec miecza. Nie bała się tego, ponieważ codziennie w tajemnicy przed
wszystkimi go ćwiczyła. Co prawda miała zamiar zademonstrować tylko podstawowy
taniec, ale mimo wszystko należało się odpowiednio przygotować. Poczuła, że
ktoś zbliża się. Otworzyła oczy. Kobieta, która wskazała jej to miejsce,
właśnie szła w jej kierunku.
-Karczmarz na ciebie
czeka.- powiedziała tylko i wróciła do swoich zajęć.
Cisza popatrzyła jak
odchodzi. Znowu to dziwne przeczucie. Przecież ludzie nie powinni tak się
zachowywać. Byli... nie potrafiła powiedzieć jacy byli, ale na pewno inaczej
sobie ich wyobrażała. W porównaniu z nimi klany były otwarte na każdego
człowieka. A przecież nie było bardziej zamkniętej społeczności niż klany.
Popatrzyła na Zmrok. Wstał posłusznie. Szedł obok niej, kiedy przemierzała
kuchnię. Nikt nawet nie spojrzał na nią. Minęła bez słowa starą kobietę, która
ją ostrzegła. To milczenie nie było normalne. Gdy znalazła się w sali,
zauważyła zmiany. Ławy nadal stały tak jak poprzednio, ale teraz były
zapełnione siedzącymi przy nich mężczyznami. Milczeli. To wzbudziło w niej
znowu niepokój. Karczmarz podczas jej nieobecności powziął pewne przygotowania.
Na środku powstał okrąg otoczony pochodniami. Na razie nie były jeszcze
zapalone. Jedynie ogień w kominku dawał światło. Nie było lamp na tłuszcz.
Mężczyźni popijali piwo i jedli w ciszy. Mieli twarze pogrążone w mroku, więc
nie mogła rozróżnić rysów twarzy.
-Tam.- to były jedyne
słowa, które powiedział do niej karczmarz. Wskazał na kominek. Kiwnęła w
odpowiedzi głową. Podeszła do kominka. Ściągnęła pelerynę. Wydała komendę
Zmrokowi, by pilnował. Wiedziała już, dlaczego osoba wykonująca ostatnio taniec
miecza zginęła. Najprawdopodobniej przestraszyła się panującego tutaj
milczenia, a potem światła pochodni. Jakiś mężczyzna podszedł do niej.
Przyglądał jej się bez słowa. Zmierzyła go wzrokiem, ale też nic nie
powiedziała. To on powinien pierwszy przemówić. I tak też się stało.
-Wolicie tańczyć w
ciszy, czy przy akompaniamencie bębnów?- zapytał w mowie wspólnej. A więc już
wszyscy wiedzieli, że nie zna ich dialektu.
-Cisza.- odpowiedziała
tylko. Wymówiła swoje imię. To było jej potrzebne do lepszej koncentracji.
Mężczyzna odszedł na swoje miejsce. Cisza potoczyła spojrzeniem po zebranych.
Zdziwiło jej, że nie odbiera żadnych uczuć. Ludzie zawsze są pełni uczuć, a ci
nie. Tak jakby nie byli ludźmi. Potem o tym pomyśli. Wyciągnęła miecz. Zważyła
go w ręce. Jak zwykle był idealnie wyważony. Runy wyryte na nim były prawie
niewidoczne. I dobrze. Nie pojawią się, dopóki nie będzie miała zamiaru przelać
krwi.
-Pilnuj.- nakazała jak
zwykłemu psu. Popatrzył na nią ironicznie. No cóż, oboje grali jakieś role.
Powoli podeszła do kręgu. Nie mogła pokazać po sobie lęku. Jej żywiołem nie był
ogień, ale nie bała się go. Czuła, że wszystkie oczy są skierowane na nią.
Spodziewali się, że umrze, zanim dojdzie do połowy. Tańca śmierci. Tak też go
nazywano. Wykonywano go przy pomocy miecz ze sztyletem, albo dwóch długich
sztyletów. Kiedy miała już wejść do kręgu podszedł do niej gospodarz.
-Zabaw moich gości
tańcem, albo zgiń.- zaszeptał jej do ucha, tak żeby tylko ona usłyszała, co
powiedział. Wiedziała, że nie wygląda na kogoś kto potrafi wykonać taniec
miecza. Bardzo schudła podczas dochodzenia do siebie po nadużyciu mocy. Długie
jasne włosy, poprzetykane srebrnymi pasmami miała związane w warkocz. Czekano
na jej śmierć. Nagły podmuch wiatru wstrząsnął gospodą. To jej brat chciał ją
ostrzec. Nadal nie było tutaj żadnej młodej kobiety. Te dwie rzeczy musiały być
jakoś ze sobą powiązane. Brak młodych kobiet i oczekiwanie, że zginie. Czyżby
oni zabijali dziewczęta? Jeśli to robią, to nie będzie małych dzieci. A jak nie
będzie dzieci, to wioska umrze. No cóż, dopiero jak zatańczy, to przedsięweźmie
kroki, aby rozwikłać tę zagadkę.
Z mieczem w dłoni zawsze
czuła się pewniej. Wyciągnęła schowany w pochwie przy pasie sztylet. Zaraz się
zacznie taniec śmierci. Przyłożyła ostrze miecza do czoła. Było lodowate.
Sztylet trzymała w lewej dłoni. Skrzyżowała go z mieczem tuż obok rękojeści. To
była pierwsza figura tańca. Czuła jak karczmarz chodzi dookoła zapalając
pochodnie. Ktoś zaczął wybijać rytm. Nie posłuchano więc jej prośby. Chciano
jej możliwie najbardziej utrudnić taniec. Poczuła jak krew w jej głowie zaczyna
pulsować w rytm uderzeń. Pozostali zaczęli klaskać. Coraz głośniej... Zaczęła
się odcinać od tego hałasu. Stała tak z głową lekko pochyloną i zamkniętymi
oczami. Wybijany rytm wprowadzał w trans. Nagle otworzyła oczy. W tym samym
momencie włożyła sztylet płynnym ruchem do pochwy. Nie będzie go potrzebowała.
Zatańczy dzisiaj ze śmiercią w postaci miecza elfów. Wykonała pierwszy gest.
Był bardzo wolny. Tak samo wolne wykonywała ruchy resztą ciała. Zachowując
idealną równowagę powoli przesuwała ciężar ciała do przodu. Miecz zatoczył
lekki półokrąg. Nie świecił w ciemnościach. Błysnął odbijając światło pochodni.
Przesuwała miecz w poziomie i w pionie, zadawała ciosy na ukos. Nauczył ją tego
Ilhion. Powiedział, że kiedy nie będzie miała godnego siebie przeciwnika, to
żeby walczyła sama ze sobą. Tak jak teraz. Rytm wybijany na bębnach zaczął
przyśpieszać. Nie był już tak przeraźliwie powolny. Ona też coraz szybciej
wykonywała cięcia w powietrzu. Coraz szybciej i szybciej w miarę upływu czasu.
Nadal jednak wiedziała, co się dzieje wokół niej. Nie pozwalała ponieść się
tańcowi. W końcu zaczęła wirowanie. To była najtrudniejsza część tańca i
najwięcej ludzi ginęło właśnie w tym momencie. Okrąg utworzony przez pochodnie
nie miał więcej niż pięć metrów średnicy. Musiała więc uważać, żeby nie
podpalić odzienia. Teraz wykonywała prawie niedostrzegalne dla oka cięcia.
Czuła się lekka i wolna. Miała wrażenie, że zaraz zacznie latać. Pot spływał
jej po plecach. Ostrze miecza było wszędzie. Gdyby to była prawdziwa walka nikt
nie miałby szans przeżyć po spotkaniu z jej ostrzem. Zbliżała się do punktu
kulminacyjnego tańca. Była w pełni skoncentrowana. Gdyby popełniała błąd, to
zginęłaby. Ostrze nagle zatrzymało się w powietrzu. Zrobiła nagły skręt ciała i
przecięła pochodnie z jednej strony. Zrobiła dwa szybkie kroki i to samo
zrobiła z pozostałymi. Teraz otaczały ją tylko kawałki drewna pozostałe po
pochodniach. Rytm wybijany na bębnach i klaskany, nagle zamarł. Cisza oddychała
ciężko. Płynnym ruchem wyciągnęła sztylet i zamarła w takiej samej pozycji w
jakiej rozpoczęła taniec. To był już koniec. Znowu zapanowało milczenie.
-Oszukałeś nas.- jakiś
mężczyzna powiedział w dialekcie do karczmarza. Mówił głośno, tak żeby wszyscy
go słyszeli. Tylko ona miała nie rozumieć.- Miała zginąć, a żyje.
Po sali potoczył się
szmer poparcia. Byli rozczarowani, że przeżyła taniec śmierci. Nadal stała z
zamkniętymi oczami. Tak lepiej korzystała z pozostałych zmysłów. A one
krzyczały, że jest w niebezpieczeństwie. Zresztą nie była pewna, czy jeśli
otworzy oczy, to nie zajaśnieją one mocą. Usłyszała syk gaszonych płomieni na
podłodze. Woleli nie wywoływać pożaru.
-To nie moja wina!-
zawołał przerażony karczmarz.- Skąd mogłem wiedzieć, że przeżyje taniec. Do tej
pory każda ginęła.
-Ale ta nie zginęła. –
zauważył inny mężczyzna. A więc jej przeczucie, że czekają na jej śmierć była
rzeczywiście powiązana z tym, że nie widziała tutaj żadnych dziewcząt.
-To ją zabijcie,
przecież nie będzie to dla was trudne.- warknął zniecierpliwiony karczmarz.
Przez chwilę nikt nic nie mówił. Widocznie zastanawiali się czy lepiej będzie
ją zabić czy puścić wolno. Ale przecież to nie miało sensu. Po co była im
potrzebna jej śmierć. Przecież nie byli magami ciemnej strony mocy.
-I chyba tak zrobimy.-
powiedział ktoś. Pozostali zaczęli to powtarzać.
Cisza poczuła jak Zmrok
podchodzi do niej. Wiedziała, że trzyma w zębach jej okrycie. Zbierała siły,
żeby ich przenieść. Przecież nie zabije ich wszystkich... Ale nie wiedziała
jeszcze wszystkiego. Musi jeszcze zaczekać. Nie wiedziała, dlaczego zabijali
młode dziewczęta. Czuła podekscytowanie mężczyzn. Chyba powzięli decyzję.
-Tak też zrobimy,
karczmarzu.- powiedział ktoś inny.
Ale ona nadal czekała.
Jeszcze nie miała pewności. Mężczyźni zaczęli podchodzić do niej. Otoczyli ją.
Zaczęli wyciągać miecze. Zaraz ją zaatakują. Będzie miała może dwa uderzenia
serca na ucieczkę. Wystarczy. Zmrok przysunął się jeszcze bliżej. Opierał się o
jej prawy bok.
-W imię Shena!- krzyknął
jeden z mężczyzn.
Na to właśnie czekała.
Otworzyła oczy. Schowała sztylet do pochwy. Mężczyźni ruszyli w jej kierunku.
Chcieli ją zabić. Położyła rękę na głowie Zmroku. Zajaśniały runy na mieczu,
błysnęła moc w jej oczach. Jeden z mieczy niósł jej śmierć. Chwyciła siebie i
varga. Przeniosła ich, kiedy miecz spadał już na nią. Zrobiła to w ostatnim
momencie. Po chwili byli poza wioską. Na dziedzińcu Świątyni na Granitowym
Wierchu. Nogi załamały się pod nią. Nie była w pełni gotowa do przeniesienia.
Przez moment huczało jej w głowie.
-Kiedyś
dostanę przez ciebie zawału.- głos Zmroku był pełen napięcia.
Wiedział równie dobrze jak ona, że uciekli w ostatnim momencie. Jeszcze chwila,
a nie byłoby ich wśród żywych. – A prowadziłem tak spokojne życie zanim
pojawiłaś się na mojej drodze.-
-To raczej ty stanąłeś
na mojej.- zauważyła spokojnie. Dotknęła kamienia. Jak zwykle poczuła jego
uspokajającą moc. Dokonując przeniesienia nie skorzystała z własnej mocy
magicznej, ale z daru. Ponieważ zrobiła to bez odpowiedniego przygotowania, nie
będzie mogła również używać czarów. Oczywiście tak długo aż odpocznie i na nowo
zbierze siły.
-Mógłbym się o to
kłócić, ale jestem za dobry, żeby to zrobić.
-Za co jestem ci
wdzięczna.- odpowiedziała tylko. Powoli wstała. Mocny wiatr prawie zwalił ją z
nóg. Nie szeptał do niej. Tutaj nie potrafiła jego słuchać. Schowała miecz i
narzuciła na siebie pelerynę.
-Słyszałaś,
co oni powiedzieli?- zapytał po dłuższej chwili
Zmrok. Mówił to spokojnie, tak jakby nie chciał pokazywać po sobie, że słowa
mężczyzn wstrząsnęły nim.
-Tak... szykuje nam się
wojna.- powoli, tak jakby to wcale jej nie zaskoczyło. Wojna... nie podobało
jej się to słowo. Zbyt wiele zła kryło się w nim. Pomasowała ręką głowę. Chyba
nie miała co liczyć na to, że uda jej się uniknąć bólu głowy.
-Idziemy.
Musimy powiedzieć o ty Mistrzom.- Zmrok był zdecydowany
oznajmić wszem i wobec to, czego byli świadkami. Cisza westchnęła. To nie był
odpowiedni czas na mówienie takich rzeczy. Mistrzowie nie byli gotowi poznać
prawdę. Zmrok powinien to w końcu zrozumieć. Zaczął padać śnieg. Varg szybko
zaczął iść do wejścia. Ale ona nie poszła za nim. Musiała jeszcze przez chwilę
tak postać. Chciała usłyszeć szept... Kilka łez spłynęło jej po policzkach.
Otarła je niecierpliwie.
-Na co
czekasz? Idziemy.- Zmrok wydawał się mocno zniecierpliwiony
jej ociąganiem się.
-Proszę ciebie, pomyśl
przez chwilę, zamiast biec i mówić o wszystkim.- powiedziała Cisza. Ze
zdziwieniem zauważyła, że jej głos jest normalny, że nie ma w nim zmęczenia.
-O co
ci chodzi?- varg nie należał nigdy do najcierpliwszych.
Westchnęła z rezygnacją i zaczęła mówić. Jak nie chce zrozumieć, to ona go
zmusi do spojrzenia na to jej oczami.
-Pójdziemy na Radę i co
powiemy? Że o pół miarkę drogi na koniu stąd jest cała wioska wyznawców
Shena...- przerwała, bo zauważyła jak Zmrok się wzdrygnął. Zdenerwowało ją to
jeszcze bardziej. Teraz mówiła jeszcze głośniej. – Tak Shena. Co gorsza ci
wyznawcy od jakiś dziesięciu lat mordują każdą młodą dziewczynę, która się tam
pojawi, obojętnie czy pochodzi z ich wioski czy nie. Zabijają też wędrowców,
niezależnie od płci. Mamy powiedzieć, że nie wiedzą, co się dzieje od dawna,
tak blisko świątyni. Myślisz, że nam uwierzą? Sądzę, że oni nie odnajdą tej
wioski ani przy pomocy magii, ani dzięki smokom. Tylko nam się udało tam
dotrzeć, ponieważ zaprowadził nas tam wiatr. To był zbieg okoliczności. Powiesz
im, że są ślepcami?!
-Nie
krzycz na mnie.- prawie natychmiast odpowiedział Zmrok.
Przez chwilę myślał o tym, co mu powiedziała. Czekała, aż sam podejmie decyzję.
– Masz rację, nie uwierzą tobie, bo nie mają do ciebie zaufania. Gdyby
wiedzieli kim jesteś byłoby inaczej. Ale oni rzeczywiście są ślepcami.- przyznał
po dłuższej chwili. Nic na to nie odrzekła. Bo niby co było jeszcze do
powiedzenia.
-Jestem Ciszą i nią
pozostanę. Kiedy odkryję tajemnicę dzwonu i wtedy powiem im o wszystkim. Ale
jeszcze nie teraz.-
-Niestety, chyba masz
rację.- powiedział niechętnie. Położyła rękę na jego głowie. Stali tak
przez chwilę. Nagle poczuła czyjąś obecność. Odwróciła się w tamtym kierunku.
-No! W końcu jesteś!- to
Woken opatulony w ciepły koc czekał na nią. Obok niego tak samo odziany stał
Orish. Czekali na nią. Poczuła drapanie w gardle.
-Myśleliśmy, że już się
ciebie nie pojawisz. Szary Wilk nie chciał nic powiedzieć, dlaczego nie było
ciebie dzisiaj rano.- Orish uściskał ją serdecznie. Odwzajemniła uścisk. Drugi
chłopak jak zwykle zachowywał dystans. Ale nie został pominięty.
-Czekaliście na mnie?-
zapytała z niedowierzaniem w głosie.
-A co myślałaś. Od czego
ma się w końcu przyjaciół?- Orish nadal był uśmiechnięty. Za to Woken patrzył
na nią poważnym wzrokiem.
-Przyjaciół.-
powtórzyła. Przez chwile smakowała to słowo. Podobało jej się. Ale nie
potrafiła uwierzyć, że to prawda.
-Tak przyjaciół.-
powtórzył Woken, kładąc na jej ramieniu rękę. Łzy same zaczęły jej płynąć po
policzkach. Zanim pomyślała, przytuliła się do niego. Przez chwilę stał
zdumiony. Ale potem poklepał ją po plecach zmieszany. Orish zaśmiał się cicho.
-Ejże, bo będę
zazdrosny.- powiedział wesoło. Cisza puściła Wokena, który odetchnął z ulgą.
Otarła łzy i uściskała drugiego chłopaka.
-Nawet nie wiecie jak
się cieszę, że was widzę.- powiedziała z głębi serca. To była prawda.
Uśmiechnęła się szczęśliwa. Nie czuła już zimna wiatru, ani padającego śniegu.
-Niedługo znudzą ci się
nasze gęby, kiedy przez całą noc będziesz nam opowiadała o tym, co się stało w
ciągu ostatniej doby. I niczego nie będziesz mogła pominąć.- Orish otoczył ją
ramieniem i poprowadził w stronę wejścia do świątyni. – Mamy mnóstwo jedzenia.
Nawet nie musiałem za długo prosić o nie. Wystarczyło powiedzieć, że będziesz
głodna i że wrócisz w nocy, a Evin naszykował mnóstwo smakołyków. Nasz Mistrz,
a musisz wiedzieć, że od wczoraj mamy dwóch Mistrzów, nadal mieszkamy u Mistrza
Zwyczajów, ale opiekę nad nami sprawuje Mistrz Szary Wilk, nie był za bardzo
zadowolony, kiedy zobaczył to wszystko co przynieśliśmy, ale powiedział, że
jest za bardzo zmęczony, żeby nas wychowywać i pouczać.- Orish mówił lekkim
tonem. Ale czuła, że martwi się o nią. Woken szedł po drugiej stronie, a Zmrok
za nimi. Cisza zaczęła się cichutko śmiać. Tak dawno się szczerze nie śmiała.
Śmiech wypływał z głębi serca. Czuła się po prostu szczęśliwa. Poczuła się
prawdziwie szczęśliwa w morzu niepewności, w którym musiała pływać. Nie miała
zamiaru dać się utopić.