Main menu:
Ksiazka > Rozdzial 1-14
Spokojnie mijał tydzień za
tygodniem. Każdy dzień był podobny do poprzedniego i tylko siódmy dzień
tygodnia wnosił coś miłego ze sobą- czas wolny. Cisza nawet się nie spostrzegła
kiedy minął miesiąc od jej przybycia. Dnie mijały na nauce, a noce spędzała na
czytaniu ksiąg, które zabrała z biblioteki. Kiedy pewnego razu je czytała,
zauważyła, że skrytka za łóżkiem świeci. Kiedy wzięła księgę od Altrusa do
ręki, nie zraniła jej. Przewertowała ją, ale wszystkie strony, poza kilkoma
pierwszymi, były puste. Nie znała języka w jakim była spisana. Wpatrywała się
długo w runy, ale nic nie rozumiała. Następnej nocy skrytka znowu zaczęła
świecić i kiedy ponownie otworzyła księgę, tych kilka pierwszych stron
zapisanych było w runach elfów. Od tamtego czasu codziennie dwie miarki przed
świtem ukazywało się kilka zapisanych stron. A potem znikało. A księga okazała
się nadspodziewanie interesująca. Były w niej zapisane legendy Północnego Ludu.
Ludu, który dawno temu wyginął, a którego ostatnimi przedstawicielami byli ci,
którzy zostali na zawsze zamknięci w grocie, przed przesunięciem się lodowców.
O nich właśnie mówiła pieśń o Zamordowanych Dzieciach. W księdze też ona była,
ale kiedy chciała ją przeczytać, wtedy usłyszała cichy dźwięk i z księgi zaczął
wydobywać się głos. Pieśni zapisane tam, zawsze były przez ten tajemniczy głos
śpiewane.
Księgi z biblioteki okazały się mniej
niezwykłe, ale równie ciekawe. Uczyła się z nich trudnych rzeczy i czasami
musiała poświęcić kilka miarek żeby zrozumieć chociaż jedną stronę. Raz
zapytała Mistrza Zwyczajów, całkiem mimochodem, o coś, czego nie potrafiła
zapamiętać, bo wydawało jej się to niemożliwe, to powiedział jej, że nigdy nie
natknął się w swoich badaniach na coś takiego. Nie poruszała więcej tego
tematu. Dużo czasu zajęło jej zrozumienie, że opisano w nich zaklęcia, które
powinny być zapomniane. Zawierały straszne rzeczy, chociażby takie jak odwrócić
osłony przeciwko temu, który je stworzył i spalić go mocą, albo ożywić to co,
umarło – to była ciemna strona mocy. Jednak tylko jedna spośród trzech ksiąg
opisywała takie zaklęcia. Druga była o wykorzystywaniu tylko jasnej strony
mocy, a trzecia o czarach z przestrzeganiem zasad Równowagi. Nauczyła się z
nich wielu rzeczy. Chociażby czerpania mocy z otoczenia. Moc bowiem była
wszędzie i we wszystkim, ale trzeba było mądrze z niej korzystać. I w sposób
odpowiedni ją przekształcić. Cisza jednak nie poprzestawała na tym co
przeczytała. Chciała jeszcze więcej wiedzy. Bardzo lubiła poznawać nowe rzeczy,
ponieważ one ją fascynowały. W swoim pokoju zapominała nawet o dźwięku dzwonu,
ponieważ osłona miała działać do święta przesilenia. Próbowała uwierzyć w to,
że wszystko będzie dobrze. Mistrzowie trochę jej w tym pomogli, ponieważ nie
zwracali na nią uwagi i na to, że prawie zawsze była ze wszystkiego najlepsza.
Za wyjątkiem nauk ścisłych, historii i geografii. Musiała szybko nadrabiać
zaległości z ksiąg. No i były jeszcze zajęcia z wiecznego ognia, których nie
rozumiała. Według niej wieczny ogień należało podtrzymywać u już, a kiedy
powiedziała Mistrzowi Zwyczajów że nie jest wróżem i nie powinna chodzić na
zajęcia z nimi, to odpowiedział jej, że powinna wiedzieć więcej o mocy wróży i
kapłanów, niż teraz. A dlaczego, tego już nie wyjaśnił. Nie potrafiła znaleźć
sobie przyjaciół na zajęciach, ponieważ najczęściej mistrzowie dołączali ją do
najsilniejszych grup, albo takich, gdzie uczniowie zmagali się z lękiem przed
tym, że moc uwolni się spod ich osłon. Co było z kolei destrukcyjne dla jej
osłon, przeciwko uczuciom.
Miała ochotę westchnąć, a może nawet
ponarzekać na to, na czym ten świat stoi, ale powstrzymała się. Była przecież
na zajęciach. Dzisiaj był czwarty dzień tygodnia i rano miała cztery przedmioty
na które musiała długo się przygotowywać z powodu własnej niewiedzy. Południowy
posiłek też nie był przyjemny, ponieważ Woken, Orish i Ceresh, szukali byle
pretekstu żeby się z niej pośmiać. A i tak było gorzej kiedy ją ignorowali.
Teraz miała popołudniowe zajęcia z zielarstwa. Co prawda Mistrz Jan należał do
grona jej ulubionych nauczycieli, ale dzisiaj nie potrafiła skupić rozbieganych
myśli. Jeśli w nocy sypiało się po trzy do czterech miarek, to potem zostawało
bardzo mało sił na zmaganie się z tym, co czekało na człowieka podczas dnia.
Ale Mistrz Jan był na szczęście wyrozumiały i pozwalał jej śnić na jawie, tak
jak teraz. Wyznawał zasadę, że najważniejsze jest to, żeby podczas zajęć
panowała cisza. Zresztą dzisiejsza lekcja była bardzo ciekawa, z tego co
zauważyła. Chociaż niestety znowu teoretyczna a nie praktyczna mimo że był
czwarty dzień tygodnia.
-...będzie zadanie. - usłyszała coś,
co przyciągnęło jej uwagę. Co prawda nie słuchała dokładnie tego co mówił, ale
wyrobiła w sobie umiejętność wyłapywania tego co najważniejsze, albo tego o
czym jeszcze nie słyszała. No i zawsze mogła liczyć na to, że Rena albo Dan,
albo nawet oboje szturchną ją mocno, kiedy uznają to za stosowne. Kiedyś głośno
zachrapała podczas lekcji. Było to wtedy, kiedy przyszła po nieprzespanej nocy.
Teraz znowu poczuła kuksańca od strony Dana. Powinna uważać na słowa Mistrza.
Dziękowała Zapomnianemu za tych dwoje.
-Każda grupa otrzyma paczuszkę z
ziołami. Większość z nich używana jest do sporządzania trucizn albo odtrutek,
ale nie wszystkie. Dostaniecie zioła do rozpoznania wspólnie i indywidualnie,
ponieważ chcę żeby każdy z was zainteresował się księgami z biblioteki. Są tam
opisane w niektórych nawet
namalowane wszystkie zioła, których używamy do sporządzania wywarów. Jeśli
mielibyście problemy ze znalezieniem odpowiednich ksiąg, to Kajetan zawsze jest
gotów do pomocy. Dla tych, którzy nie znaleźli jeszcze czasu na odwiedzenie
biblioteki, przypominam, że chodzi mi o takiego starszego człowieka, który
zawsze przebywa w bibliotece od południowego posiłku do wieczerzy, a czasami
nawet w innym czasie.- przerwał, ponieważ uczniowie roześmiali się głośno.
Odczekał, aż minie ogólna wesołość i mówił dalej.- Każdemu dam takie zioła,
żeby sprawiło wam trochę trudności odnalezienie ich. Macie na to czas do
przesilenia zimowego. Musicie mi to oddać rozpoznanie przed wyruszeniem do
domów.- Cisza zaczęła słuchać uważniej, ponieważ że zauważyła iż Mistrz właśnie
patrzy na nią.- Tak przed wyruszeniem do domów, nie przesłyszeliście się.
Przypominam, że jak wrócicie po dwóch tygodniach, podczas nowiu, to będą
rozpisane nowe plany zajęć, które obowiązywać będą aż do przesilenia letniego.
Nie narzekać mi tu!- zawołał, kiedy po klasie rozniósł się szmer niezadowolenia.
- I tak powiem to co mam do powiedzenia.- podniósł jeszcze bardziej głos.-
Zioła rozdam wam na najbliższych zajęciach. Będziecie mieć trzy tygodnie na
zrobienie rozpoznania ziół. Czy wszyscy zrozumieli?
-Nieeeee!!!- uczniowie postanowili
zaprotestować. Cisza zauważyła lekki uśmiech na twarzy Mistrza. Ona nie
protestowała, ponieważ nie widziała w tym sensu. Przecież ona i tak spędzała
codziennie przynajmniej cztery miarki w bibliotece, więc będzie jej przyjemnie
poszukać dla odmiany czegoś o ziołach. Zresztą znała na tyle dobrze Mistrza, że
wiedziała, iż nie powiedział jeszcze ostatniego słowa.
-No dobrze, ustąpię wam. – w tym
momencie w sali rozległ się wrzask szczęścia. Znowu musiał odczekać, żeby
powiedzieć coś więcej.- Ale tylko częściowo!- w końcu udało mu się wtrącić. Tym
razem reakcją był jęk zawodu. Cisza miała ochotę roześmiać się. Wiedziała, że
Mistrz bardzo lubi takie rozmowy z grupą. Miał doskonałe podejście do swoich
uczniów.- Ale tylko częściowo- powtórzył tym razem ciszej, a wszyscy w końcu się
uspokoili, aby wysłuchać jego propozycji.- W grupach przed przesileniem zimowym
oddacie mi pracę na temat ziół, a indywidualnie dopiero po trzech tygodniach.
Oczywiście wyniki jakie uzyskacie zadecydują o tym do jakiej grupy zostaniecie
przydzieleni na wiosnę. Wszystko jasne?- zapytał zgoła już niepotrzebnie, bo
Cisza nie miała pojęcia co mogłoby być niezrozumiałe w jego wypowiedzi.
Zerknęła na Renę. Miała zmarszczone brwi, jakby nad czymś rozmyślała. Chyba nie
była zadowolona z tego, co usłyszała. Dan zresztą też nie wyglądał na
uszczęśliwionego. Podwodem na pewno nie było zadanie.
-A teraz mam jeszcze jedno
ogłoszenie. Tym razem związane z czymś przyjemniejszym. Dzisiaj podczas
wieczerzy przy stole uzdrowicieli pojawi się lista osób, które chcą zostać w świątyni
na czas przesilenia zimowego, albo równonocy wiosennej. Albo tego i tego. Jutro
lista będzie przy kolejnym stole, czyli wróżów a potem przy następnych. Stoły
są co prawda tytularne, ale warto w najbliższym czasie siedzieć tam gdzie się
powinno. Przypominam też, że od tego roku nie można zabierać do swoich
rodzinnych domów przyjaciół.- znowu dało się słyszeć falę protestu, ale Mistrz
Jan na nią nie zareagował. Patrzył tylko z jakimś dziwnym pytaniem w wzroku na
nią. Chyba chciał żeby o coś zapytała. Przecież ona i tak zostanie w świątyni.
Miała nadzieję, że nie każe zostać jej po zajęciach. Ich ostatnią pogawędkę
pamiętała aż za dobrze. Nie miała ochoty znowu rozmawiać z tak dobrym jak on
empatią.
-No dobrze, ja też się cieszę z
powodu zbliżającego się przesilenia.- uśmiechnął się Mistrz Jan, jakby nie mógł
dłużej się powstrzymać, widząc roześmiane twarze uczniów. Ciszę nagle
nawiedziło jakieś niemiłe uczucie. Było ono bardzo trudne do sprecyzowania, ale
nie mogła się pomylić. Nauczyła się wierzyć swoim przeczuciom. Nawet jeśli były
one chwilowe. Nie zapominała o nich.
-Nie mogę się doczekać jak znowu
zobaczę moją siostrę, ona w czasie przesilenia mała poślubić swojego
narzeczonego. Powiedziała, że nie wyobraża sobie, że mogłoby mnie nie być.- z
radością w głosie powiedziała Rena.
-Ja mam tylko dziadka. Jak do niego
jadę, to okazuje się, że prawie mnie nie pamięta, albo myli mnie z moim ojcem.
Pytałem się Mistrzów, co też to może być, ale nie znają tej choroby.
Powiedzieli mi, że ludzie w różny sposób się starzeją. Tak jakby mnie to miało
uspokoić.- Dan był rozgoryczony. Cisza przysłuchiwała się dalej im rozmowie.
Ona pozostanie w świątyni.
-Szkoda, że nie możemy zrobić tak
samo jak w zeszłym roku. Byłeś u mnie razem ze swoim dziadkiem. Pamiętasz,
doskonale się bawiliśmy...- rozmarzyła się Rena.
Nagle Cisza znowu poczuła, że
niedługo coś się wydarzy. Coś złego. Zagrożenie nie będzie dotyczyć tylko jej,
ale także innych... niektórych z nich znała, lecz niewielu... Zdawało się, że
przeczucie przepłynęło przez nią pozostawiając ślad mówiący o
niebezpieczeństwie. Poczuła, że zaczyna ją boleć głowa. Ostatnio często
cierpiała na migreny. Nie pomagały na nią głośne rozmowy, prowadzone przez
podekscytowanych uczniów. Chociażby Rena próbowała przekonać Dana do złamania
zakazu i udania się z nią na ślub jej siostry. Dan dzielnie się nie uginał pod
naciskiem, ale kiedy Rena wspaniałomyślnie zaproponowała, żeby zabrał ze sobą
dziadka, chłopak widocznie zaczął się łamać. Cisza nigdy nie nudziła się w ich
towarzystwie. Razem z nimi tworzyli najlepszą grupę w uzdrawianiu. Byli od niej
o trzy lata starsi, ale czasami miała wrażenie, że są młodsi. Wiedziała o nich
wiele, także to że Rena kocha Dana, a on nie chciał się z nikim wiązać. Nawet z
Reną. Była ciekawa co z tego wyniknie, ale nie wtrącała się w czyjeś życie
uczuciowe szczególnie tak delikatne jak zakochanie. Postanowiła włączyć się w
końcu do ich dyskusji.
-Dlaczego nie zapytacie o to swojego
Mistrza. Powiedzcie dlaczego wam zależy na tym, aby spędzić razem przesilenie.
Myślę, że powinien się zgodzić.- powiedziała szybko, kiedy właśnie Rena
zabierała się do wyliczenia korzyści ze spędzenia u niej świąt.
-No nie wiem.- z wahaniem
odpowiedział Dan.- To nie będzie takie proste. Przecież wyraźnie powiedzieli,
że nie można będzie zabierać nikogo do siebie.
-Ale ty już kiedyś byłeś u Reny, tak
w każdym bądź razie zrozumiałam.
-Oczywiście że był.- wtrąciła Rena.-
A teraz próbuje się wykpić. Po prostu powiedz, że nie lubisz ślubów.
-Ja? Czy ja coś takiego powiedziałem?
Uwielbiam zaślubiny.
Cisza miała ochotę zachichotać, ale
powstrzymała się. Dan miał na końcu języka, że uwielbia śluby, jeśli nie wiążą
się z nim bezpośrednio. Wiedział, że Rena prędzej czy później będzie chciała
zarzucić na niego większe pęta niż dotychczas, a on tego nie chciał. Czyli
musiało dojść do czegoś więcej między nimi. Cisza z przyjemnością oderwała się
od swoich niewesołych myśli i skoncentrowała się na dalszej wymianie zdań
między Reną a Danem. Mogła się założyć, że oni nie żyli w celibacie. Tylko ciekawe
jak im się to udawało. Może ich Mistrz niedosłyszał. Stłumiła chichot.
Wiedziała, że jeśli by teraz się roześmiała, to obraziliby się na nią. Dla nich
to było ważne.
-Oczywiście, że lubisz, szczególnie,
że na żadnym jeszcze nie byłeś!- Rena była dzisiaj w bojowym nastroju. Jej mała
sylwetka emanowała wręcz złością.
-Oczywiście, że byłem!
-A na jakim?- dopytywała się
dziewczyna.
Od kłopotliwej odpowiedzi wybawił
Dana Mistrz Jan, który właśnie ten moment wybrał na zakończenie zajęć.
-Skoro już przekazałem wam
postanowienie Rady, to możecie rozejść się do waszych kolejnych zajęć albo
obowiązków. Zioła rozdam wam na kolejnych zajęciach.-
Cisza rozejrzała się po sali.
Zzobaczyła, że większość osób dyskutowała tak głośno, że chyba nie dotarł do
nich głos Mistrza. Ale nie, chyba jednak usłyszeli, bo zaczęli szybko pakować
się i wychodzić. Rena również ze złością wrzucała swoje notatki do torby.
-I co, oczywiście nic mi nie
odpowiesz, zresztą, czego ja się spodziewałam. Ty zawsze nie odpowiadasz.
Wolisz milczeć.-
Cisza zauważyła, że dziewczyna jest
bardzo zaróżowiona na twarzy, a w oczach pojawiły się łzy. Zerknęła na Dana.
Wyglądał na mocno zmieszanego takim wybuchem uczuć. Cisza uważała, że powinien
coś odpowiedzieć. To właśnie przez milczenie i nie ujawnianie własnych uczuć
dochodzi do nieporozumień. Ona wiedziała, co czuła Rena, pomimo osłon. Uczucia
wręcz kipiały w niej i Dan też musiał je wyczuć, nawet jeśli nie miał daru ich
odczytywania. Cisza doszła do wniosku, że to już za wiele dla niej. Na korytarzu,
postanowiła przemówić im do rozsądku. Oczywiście zakładając, że jest to
możliwe.
-Myślę, że powinniście porozmawiać o
tym na osobności. Ja nie chcę znać waszych uczuć, a tak by się stało, gdybym
tutaj została.- starała się mówić spokojnie. Zerknęła na Dana. Miał spuszczony
wzrok i twarz bez wyrazu, ale czuła buzujące w nim uczucia. On nie był tak
obojętny na jakiego wyglądał. Bardzo mu zależało na Renie. Chciał ją chronić w
jedyny sposób o jakim wiedział. Udając obojętność. – I Danie, myślę, że nie
powinieneś uciekać przed swoimi uczuciami.-
Kiedy to powiedziała, przeszył ją
prawie wzrokiem. Gdyby spojrzenie mogłoby zabijać, leżałaby teraz martwa.
Jednak nie zabijało. Uśmiechnęła się tylko dobrotliwie, a w każdym bądź razie
miała nadzieję, że się tak uśmiechnęła. Nie chciała, żeby do ich problemów
dodawać jeszcze swoje.
-To na razie!- krzyknęła do nich
udając beztroskość. Pomachała im na pożegnanie i pobiegła przed siebie.
Udawała, że się śpieszy, ale tak naprawdę miała jeszcze sporo czasu. Pobiegła
do toalet dziewcząt. Nikogo nie było w środku. Podeszła do pompy z wodą.
Unikała patrzenia w zwierciadła. Wolała udawać, że nic się nie zmieniło, że
nadal jest taka sama jak kiedyś. Ale tak nie było... Nie odważyła się jednak
podnieść wzroku i napotkać w lustrze swoje odbicie. Pochyliła się nad pompą.
Ochlapała wodą twarz. Czuła się okropnie. Wyostrzyła zmysły, żeby wiedzieć,
kiedy ktoś będzie szedł korytarzem. Nie chciała, żeby ją ktoś zobaczył w takim
stanie. Najczęściej udawała zadowoloną z życia. Ale oszukując innych, nie mogła
oszukiwać siebie. Otarła twarz skrajem peleryny, przewieszonej przez torbę.
Potem zarzuciła ją na plecy. Dotknęła głową zimną ścianę. Czarną. Tak czarną
jak jej myśli. Przez chwilę nie myślała o niczym. Wokół było za wielu ludzi, za
wiele myśli i uczuć należących do innych, a nie do niej. Czasami nie wiedziała
gdzie zaczynają się jej myśli, a gdzie kończą, gdzie są granice jej uczuć, a
gdzie zaczynają się uczucia innych osób. Nawet teraz uderzały w jej osłony
myśli i uczucia innych, znajdujących się wiele metrów od niej. Setek ludzi
mieszających i żyjących w Granitowym Wierchu. Głowa pulsowała jej coraz
bardziej. To było śmieszne. Potrafiła uzdrawiać innych, ale nie była w stanie
pomóc sama sobie. Musiała czekać, aż znajdzie w sobie tyle sił, żeby pójść na
kolejne zajęcia. A tym razem była to lekcja latania. Uśmiechnęła się
przypominając sobie, jak w poprzedni pierwszy dzień tygodnia zamiast Mistrza
Rajmunda przyszła Mistrzyni Cecylia i powiedziała, że teraz będą mieć razem z
innymi pierwszorocznymi uczniami naukę kontrolowanego spadania. Widziała Orisha
i Wokena, ale stanęli obok Ceresha. Mistrzyni Cecylia powiedziała, że zajęcia
będą trwać aż do momentu, kiedy udadzą się na święto przesilenia zimowego do
domów, ponieważ wyklęci i ich smoki zawsze pomagają dotrzeć na miejsce, a
wiadomo jak taki lot jest niebezpieczny, szczególnie w zimie, kiedy są bardzo
potężne zimowe wiatry. Z tego co mówiła, wynikało, że ona i Ziu też będą
musieli odtransportować do domów kilkoro uczniów, no ale każda wymówka, żeby
sobie polatać była nie do zlekceważenia. Powiedziała o tym Ziu, a on się
ucieszył. Uśmiechnęła się na myśl o nim.
- Przeklęta....
Ten głos rozległ się jakby znikąd.
Przywrócił ją do rzeczywistości. Nie mogła go zlekceważyć, przecież nazwał ją
przeklętą. Nie pamiętała, kiedy po raz ostatni ktoś ja tak nazwał. Przeklęta...
znowu pojawiły się w niej wątpliwości. A może nie zasługiwała na miano
Bezimiennej, może właśnie powinna być przeklętą, a nie wyklętą.
- Przeklęta...........
Znowu ten sam szept... szept, który
wydawał się krzykiem w jej głowie. On nie odbijał się od jej osłon, on je
niszczył. Niszczył przez wątpliwości które odczuwała. Musi jakoś z nim walczyć,
bo straci panowanie nad sobą. Przywołała moc i postawiła z niej tarczę wokół siebie.
Nie pozwoli nikomu na wchodzenie do swojej głowy. Nikomu.
- Przeklętaaa, do ciebie mówię.-
Głos nie dawał za wygraną.
Zrozumiała, że nie może go lekceważyć.
-Czego ode mnie chcesz?- zapytała tak
cicho, że sama prawie nie usłyszała własnych słów. Ale widocznie ten, który do
niej przemawiał usłyszał je, gdyż nadeszła odpowiedz, wymówiona tym samym,
lekko skrzeczącym głosem. Głosem, który nie mógł należeć do żadnej istoty
ludzkiej.
-Chodźźź, chodźźźźźź do
mnieeeeeee....
To było żądanie, a nie prośba. Dobrze,
że przywołała moc, gdyż inaczej poszłaby za nim. Jednak presja była tak duża,
że postąpiła krok do przodu. Ale nie zrobiła już drugiego. Włożyła w to całą
swoją wolę. Nie pójdzie. Chyba że sama będzie tego chciała. A nie chciała.
Czuła jak coś szarpie jej wolę, ale nie poddała się. Wyciągnęła przed siebie
dłoń. Jaśniała blaskiem czystej mocy. Jednak nie widziała nikogo w kogo mogłaby
nią uderzyć. Nikogo. Tylko głos.
-Mówię... chodź!!!!
Tym razem głos jeszcze bardziej
wzmocnił nacisk. Postąpiła kilka kroków do przodu. Nie mogła się powstrzymać.
Czuła się tak jakby ktoś ciągnął ją na sznurku. Ale zaraz się opanowała i na
nowo skoncentrowała moc na obronie. Poczuła jak pot zaczyna jej spływać po
plecach.
-Nie pójdę.- wiedziała, że te słowa
nie brzmią nazbyt pewnie w jej ustach, ale nie mogła powiedzieć tego wyraźniej,
ani głośniej. Czuła po prostu czyjąś moc... ogromną moc. Dlaczego nie pojawia
się pomoc, kiedy jej potrzebuje. Zebrała raz jeszcze w sobie wszystkie siły
i... Głos zniknął. Tak samo nagle jak się pojawił. Upadła na kolana. Zniknął a
ona poczuła się tak, jakby zabrakło jej oparcia. Nic ją nie ciągnęło, niczemu
nie musiała się opierać. To dlatego straciła równowagę i upadła na kolana.
Poczuła pulsowanie w skroniach. Mogła się założyć, że we włosach pojawiły się
nowe białe pasma. Jak tak dalej pójdzie to przed przesileniem będzie tak siwa
jak Mistrzowie. Zebrała się w końcu na tyle w sobie, żeby się podnieść na nogi.
Próbowała kilka razy. W końcu jednak stanęła, przytrzymując się mocno pompy. Musiała
pójść na zajęcia. Nie chciała, żeby zaczęto jej szukać. Nie chciała, żeby ktoś
ją zobaczył w takim stanie. Zaczęła szukać mocy w sobie. Moc zawsze jej
pomagała. Tarcza nie była jej już potrzebna. Odwołała zaklęcie. Poczuła jak
jego moc powraca do niej, napełniając siłą. Odważyła się popatrzeć w lustro.
Zdążyła tylko zobaczyć jaśniejące na niebiesko oczy i znak dysku na czole oraz
twarz, tak samo prawie białą jak otaczające ją włosy. Miała prawie białe
włosy... Patrzyła na to wstrząśnięta. Nie zdążyła nic więcej zobaczyć, ponieważ
lustro pękło. Patrzyła nic nie rozumiejącym wzrokiem, jak odłamki szkła opadają
na podłogę. Dlaczego... Odwróciła się od pękniętego zwierciadła. Zdecydowała
się pójść na zajęcia. Wyciągnęła z torby przepaskę i przewiązała nią czoło.
Wiedziała, że przysłoni ona znak, dopóki na nowo nie użyje mocy. A nie mała
zamiaru jej używać. W każdym bądź razie nie dzisiaj. Powie Mistrzyni Cecylii,
że nie może latać, że woli przyglądać się z ziemi jak sobie inni radzą. Zresztą
ona i tak latała najlepiej, więc Mistrzyni na pewno się zgodzi. Miała nadzieję,
że nie będzie tylko o nic pytać. A jaśniejące oczy nie powinny nikogo dziwić.
Długie rękawy ciepłego swetra ukryją znaki na rękach. Nabrała dużo powietrza, a
potem powoli je wypuściła. Była gotowa iść. Skierowała się do drzwi. Na pewno
się spóźni, ale nie potrafiła iść szybciej. Korytarze o tej porze były
wyludnione, więc nikt nie widział jej zmagań z sobą. Na dworze zapadał już
zmierzch. Widok nieba jak zwykle spowodował, że poczuła się lepiej. Przez
chwilę stała i oddychała głęboko. W końcu uśmiechnęła się lekko do siebie.
Czuła jak powracają jej siły. Wiatr rozwiał jej włosy. Poczuła się tak, jakby
dzisiaj nie używała swojej mocy. Zaczęła szybko iść w kierunku dużej grupy
ludzi. Widziała jasne włosy Wokena i Mistrzyni Cecylii. Czuła się co prawda
mocno zmęczona, ale może jednak polata sobie dzisiaj. Zawsze to lubiła, bo była
bliżej szeptu wiatru.
- Przepraszam za spóźnienie,
Mistrzyni.- powiedziała udając, że zmęczona szybkim marszem. Stanęła obok
kolegów z roku, którzy nawet nie zaszczycili ją spojrzeniem. Nie szkodzi.
-No cóż, mam nadzieję, że nie
przejdzie ci to w nawyk.- Cecylia nie wyglądała na mocno zaniepokojoną jej
spóźnieniem. Widocznie założyła, że rozmawiała z jakimś Mistrzem, albo musiała
porozmawiać ze smokiem.
- No dobrze, skoro już jesteśmy
wszyscy w komplecie, to zaczynamy. Jak wiecie zostało nam niewiele czasu. Za
trzy tygodnie jest święto przesilenia, więc mamy nie więcej niż cztery
spotkania, nie licząc dzisiejszego. Najpierw proszę odebrać kryształy, a potem
już wiecie co macie robić, aż do mojego sygnału. No, proszę. Kryształy
czekają.- Mistrzyni Cecylia chciała pogonić ich, żeby zajęcia dalej potoczyły
się bez przeszkód, ale nie musiała. Wszyscy rzucili się na kryształy. Nikt nie
chciał wziąć różowego albo jakiegoś innego w pstrym kolorze. Najbardziej
rozchwytywane były te najładniejsze. Cisza nie śpieszyła się, podobnie jak jej
koledzy z roku. W końcu co za różnica jaki się weźmie kamień, skoro i tak
będzie trzeba go oddać przed końcem lekcji. A swoja drogą ciekawiło ją jak
Mistrzom udało się zamknąć w kryształach czar uziemienia. Czar wiązał całą moc
z ziemią, co było bardzo użyteczne, ponieważ lądowało się bezpiecznie na ziemi.
Cisza nie potrzebowała kryształu, ponieważ potrafiła rzucić ten czar, ale
wolała się tym nie chwalić. W końcu tłum się przerzedził. Podeszła i wzięła
jeden z wściekle różowych przeźroczystych szkiełek. Krzywiąc się lekko
powiesiła go sobie na szyi. Na szczęście za miarkę go zdejmie. Jej koledzy od
Mistrza również nie mieli za szczęśliwych min. Uśmiechnęła się do nich
porozumiewawczo. Odpowiedzieli lekkim skrzywieniem twarzy. Ucieszyła się, jakby
osiągnęła nie wiadomo jaki sukces. Tak jakby porozumieli się w bardzo ważnej
sprawie. Stanęła w kręgu obok Orisha i jakiegoś chłopaka z pierwszego roku
kapłaństwa. Miał okrągłą, dziecięcą twarz i brązowe włosy. Potrafiłaby wszędzie
go rozpoznać, ale nie wiedziała nawet jak się nazywa. No cóż, nie było nigdy
czasu podczas zajęć na dokonanie prezentacji. No i nie było to najważniejsze,
żeby znać imiona wszystkich uczniów. Zamarła. A tak naprawdę co dla niej było
ważne oprócz wiedzy i ksiąg? Przez chwilę zastanawiała się nad tym, ale nie
potrafiła znaleźć odpowiedzi. Nie wiedziała co jest dla niej ważne. Chyba inni
ludzie. Tak inni ludzie byli dla niej bardzo ważni, ale czy najważniejsi? Nie
wiedziała co wybrałaby: wiedzę czy człowieka. Byłaby spokojniejsza, gdyby mogła
powiedzieć, że wybrałaby człowieka. Ale nie miała takiej pewności. Poczuła jak
wszyscy już się skoncentrowali, ona też powinna. Nie musiała nawet zamykać
oczu, żeby ujrzeć moc. Potrafiła patrzeć już równocześnie na dwa światy, co nie
było łatwe, ale chciała wyszkolić w sobie tę umiejętność. Wtedy będzie
wiedzieć, co zagraża jej z jednego, a co z drugiego. I z obu jednocześnie.
- Dobrze, cieszę się, że już chociaż
tę umiejętność wyszkoliliście w sobie.- dobiegł ją głos Mistrzyni. Zauważyła,
że nauczycielka tak jak i ona patrzy równocześnie na jeden jak i na drugi
świat. Musiała być Bezimienną, a nie magiem jasnej strony mocy.
-A teraz tak jak zwykle
skoncentrujcie się na energii, która was trzyma na ziemi i...
-Nie!!!
Nagły krzyk przerwał dalsze słowa
Mistrzyni. Cisza od razu spojrzała w tamtą stronę. Podobnie jak Cecylia
widziała więc to, co się stało w następnej chwili. Ceresh i dwóch innych
uczniów, nagle oderwało się od ziemi. Wyglądało na to, że coś uderzyło w nich,
pozbawiając uziemienia. Patrzyła jak unoszą się coraz szybciej... nie wyglądało
to najlepiej.
-Użyjcie czaru! Użyjcie czaru!!!-
krzyknęła Mistrzyni Cecylia przeraźliwie.
Cisza poczuła jak dzwoni jej w uszach
od tego dźwięku. Nie wiedziała, że można krzyczeć aż tak przeraźliwie. Ale to
był dobry pomysł. To oczywiste, powinni użyć czaru, że też sama o tym nie
pomyślała. Spróbują użyć kryształów. Nagle poczuła, że coś jest nie tak.
Zamiast na chłopców, popatrzyła na Mistrzynię. Czuła jej przerażenie. Nagle
zrozumiała. Oni nie mogli użyć czaru uziemienia. Nie było go w kryształach. Nie
potrafili też sami wylądować. Jak się wzniosą bardzo wysoko, to potem zaczną
latać, a następnie spadną na ziemię i zginą. Niedobrze. Musi coś zrobić. Ale
co? Myślała intensywnie. Spojrzała na pozostałe kamienie. Działały. Tylko tamte
trzy straciły swoje właściwości. Należało zacząć działać. Podbiegła do
Mistrzyni.
-Dlaczego nie używają zaklęcia....
dlaczego nie używają zaklęcia....- szeptała Mistrzyni.
-Mistrzyni Cecylio. Mistrzyni
Cecylio!- Cisza zawołała do niej. Chciała w jakiś sposób przyciągnąć jej uwagę,
ale wyglądało na to, że nie będzie to łatwą rzeczą. Nauczycielka wyglądała tak,
jakby ktoś na nią rzuciła czar otępienia. Powtarzała ciągle to samo do siebie.
-Dlaczego nie używają zaklęcia....
dlaczego nie używają zaklęcia....
Cisza miała ochotę mocno potrząsnąć
Mistrzynią, ale nie miała odwagi jej dotknąć. Jeśli to zrobi, to nie będzie
mogła pomóc chłopcom, ponieważ będzie musiała zmagać się ze skutkami dotknięcia
innej osoby. Musiała istnieć jakaś inna możliwość wyciągnięcia jej z tego
szoku. Nagle spojrzała na chłopca, który zawsze stał obok niej podczas lekcji
latania. Czas gonił niemiłosiernie naprzód. A może... On jest kapłanem, a w
każdym bądź razie będzie, więc jemu powinno się udać wyrwać Mistrzynię z tego
odrętwienia. Podbiegła do niego.
-Słuchaj!- nie wiedziała jak się
nazywa, ale nie był to czas na prezentacje. Chłopak popatrzył na nią spokojnym
wzrokiem. Nie był w szoku jak inni. To dobrze wróżyło na powodzenie jej planu.-
Podejdź do Mistrzyni i dotknij jej. Powiedz, że ja uratuję Ceresha a ona niech
się zajmie dwoma pozostałymi. Użyj do tego swego oblicza mocy.
Chłopak kiwnął głową na znak, że
zrozumiał i podbiegł szybko do Mistrzyni. Cisza nie patrzyła już za nim. Już
miała zamiar wykorzystać swoje umiejętności latania, kiedy stanął obok niej
Orish.
- Ja się zajmę Dirkiem, to ten mocno zbudowany.
Uważaj na Ceresha, on za często traci panowanie nad mocą i uderza nią w tych,
którzy chcą mu pomóc.- jego głos był opanowany, ale oczy jaśniały mocą. Był
gotowy użyć jej, żeby uratować chłopaka, którego nazwał Dirkiem.
- Powiedz to Mistrzyni.- odrzekła i
nie czekała już na to, co jej odpowie. Wystarczyło jedno uderzenie serca, a
zaczęła unosić się powoli. Wiedziała, że powinna zawiadomić Ziu, ale po ich
porannym spotkaniu poleciał gdzieś i miał dopiero wrócić wieczorem. Kolejne
uderzenie serca, a ona poczuła się pewniej w powietrzu. Teraz mogła zacząć się
wznosić szybciej. Wszystkie jej osłony działały, moc była dostępna. Rękami
mocno przywarła do boków. Dzięki temu dosłownie wystrzeliła w stronę nieba.
Poczuła jak wokół niej szumi wiatr. Miała wrażenie, że dodaje jej sił. Oddawał
moc, która w nim tkwiła. Szeptał, że jest jej bratem... bratem zawsze gotowym
do pomocy... że nigdy nie stanie się jej w powietrzu krzywda... To ją trochę
uspokoiło. Mijało też przemęczenie. Poczuła przerażenie. Docierało do niej z
kilku stron. Nie mogła pozwolić, by i nią zawładnęło. Po kolejnym uderzeniu
serca, nie czuła już niczego. Rozejrzała się uważnie dookoła. Szukała Ceresha.
Nagle coś przeleciało obok niej. Podświadomie się uchyliła. Gdyby nie
zareagowała zderzyłaby się z Dirkiem, który właśnie leciał równolegle do ziemi.
No cóż, dobrze że jeszcze nie spadał. Orish powinien zdążyć go złapać. Nagle
zobaczyła Ceresha. A niech to! On w przeciwieństwie do Dirka nie leciał w linii
prostej, ale właśnie zaczynał nurkować w stronę skał. Nagięła własną moc.
Przecinała szybko powietrze. Peleryna zerwała się z jej ramion i zleciała na
ziemię. Miała nadzieję, że nic i nikt więcej już nie zleci na czarną skałę. Jak
już jej nie miała leciała szybciej. Zaczęła spadać w kierunku ziemi tak samo
jak Ceresh, tylko że ona całkowicie kontrolowała to. Kątem oka zauważyła jak
Mistrzyni Cecylia unosi się z ziemi, Orish też był już w powietrzu, a obok
niego Woken. Widocznie postanowił pomóc mu w złapaniu Dirka. Pozostali
uczniowie stali na ziemi i patrzyli na ich poczynania ze strachem. Miała
nadzieję, że ktoś zawiadomi pozostałych Mistrzów, zanim dojdzie do najgorszego.
Ona musiała dobrze wymierzyć, żeby nie minąć się z Cereshem. Zerknęła w
niebo... Słońce już zniknęło całkowicie za horyzontem. Zaraz zacznie bić dzwon.
Nie, nie może zacząć jeszcze bić... jeszcze nie teraz. Przecież musi najpierw
pomóc Cereshowi. Jeśli nie zdąży tego zrobić przed wybiciem zapadnięcia nocy,
to spadnie i roztrzaska się tak jak on. Ale mogłaby teraz wylądować i byłaby
bezpieczna. Lecz Ceresh zginąłby. Jakaś cząstka w jej umyśle byłaby z tego
bardzo zadowolona. Poczuła jak jej podszeptuje... Miała wrażenie, że czas się
zatrzymał. I dobrze niech zginie, zasługuje na to. Przecież nie zrobił nic, aby
poczuła się lepiej w Granitowym Wierchu. Unikał jej i najprawdopodobniej to on
nastawił do niej negatywnie Orisha i Wokena. Niech zginie! A tedy ona będzie
mogła zaprzyjaźnić się z innymi, zastąpi go... Cisza zacisnęła usta w wąską
linijkę. Przyśpieszyła jeszcze bardziej. Nie potrafiłaby już lecieć szybciej
nawet jeśli zależałoby od tego jej życie. W końcu miała wybór. Wiedziała co
zrobi. Nie zastanawiała się nawet.
-Bracie Wietrze!- wykrzyczała bezgłośnie.
Wiedziała o co chce go poprosić, ale nie miała na to czasu. Miała nadzieję, że
zrozumie. Że zrozumie i pomoże. Wyciągnęła prawą rękę przed siebie. Ceresh był
tak blisko... tak blisko... W końcu poczuła że dotknęła go. Zalały ją jego
uczucia. Ból, którego się spodziewała prawie ją oślepił. Ale nie trwało to
dłużej niż dwa uderzenia serca. Była przygotowana... przez ułamek sekundy
czuła, że Ceresh pragnie zginąć. Zawahała się... ale tylko przez moment. Wiele
osób pragnie śmierci, ale ona nie pozwoli mu umrzeć w taki sposób. Nie przez
roztrzaskanie o skały! Nie namyślając się dłużej krzyknęła.
-Uziemienie!
Poczuła jak jej moc otacza ich... Ale
coś było nie tak... Ceresh się bronił przed uziemieniem. Nie chciał go. Nie, to
nie tak. On chciał uziemienia, ale jego moc nie chciała. Ona żyła swoim własnym
życiem, a on nad nią nie panował. Musi najpierw pomóc jemu w opanowaniu jej, a
dopiero potem będzie mogła bezpiecznie sprowadzić ich na ziemię. Chwyciła go
mocno za ramię. Popatrzył na nią nic nie rozumiejącym spojrzenie. Nie rozpoznał
jej. Jeśli moc wyrządziła mu jakąś krzywdę, to potem uzdrowiciele zajmą się
tym. Jedna rzecz na raz. Zawsze powinno się robić jedną rzecz na raz. Poczuła
jak moc Ceresha zaczyna uderzać w jej osłony. Ból. Jej własne cierpienie. Miała
ochotę puścić go i ratować tylko siebie. Nie. Uratuje go, albo zginie razem z
nim. To była jej decyzja. Tylko jej. Znalazła się tam gdzie nie istniał czas.
Nie miała pojęcia jak jej się to udało, ale czas po prostu się zatrzymał tak
samo jak wtedy kiedy pobierała nauki w klanach czy tak jak wtedy gdy zabrała
księgi z biblioteki. Pozwoliła mocy Ceresha otoczyć jej ciało fioletową
poświatą. Kiedy tkwiła w jego mocy tak samo jak on, zaczęła ją formować. To
ona, Cisza będzie żądać, a jej żądania będą od razu wypełniane. Oderwała jedną
rękę od Ceresha, bo teraz trzymała go dwoma i dotknęła nią kamienia danego jej
w momencie wyklęcia. Tamten z czarem zgubiła. Poczuła uspokajające ciepło.
Zaczerpnęła moc z otocznia. Wiatr dawał jej tyle ile potrzebowała. Własną moc
wykorzystała do zapanowania nad otrzymaną. Teraz już tylko musiała zrobić z
niej pęta... Wiedziała, że czas zaraz ruszy swym normalnym trybem... Była za
blisko ziemi... O wiele za blisko. Powiązała swoją moc z tą, nad którą stracił
panowanie Ceresh. Niebieska poświata oplotła fioletową. Dobrze. Teraz nie
powinna się śpieszyć. Pośpiech mógł zniszczyć wszystko co do tej pory
osiągnęła. Zaczęła uziemiać moc daną jej przez wiatr i moc Ceresha. Robiła to
najszybciej jak tylko potrafiła, ale i tak miała wrażenie, że trwa to za długo.
Znowu chwyciła dwoma rękami chłopaka za ramię i z całej siły pociągnęła. Moc
znowu zaczęła ciągnąc chłopaka ku ziemi. A tym samym ją też. Ziemia była tak
blisko... tak blisko... zobaczyła ogromną czarną przestrzeń przed sobą. Jeszcze
szybciej wiązała nici mocy. Dlaczego musiało być ich tak dużo! Zacisnęła zęby.
Nie ucieknie. Nie teraz. Nie w taki sposób i nie w ostatniej chwili. Moc coraz
szybciej wiązała się z ziemią... z matką ziemią, początkiem i końcem
wszystkiego. Postanowiła jeszcze raz spróbować całościowego uziemienia. Albo
się uda, albo nie.
-Uziemienie...- tym razem z jej ust
dobiegł nie krzyk, ale cichy szept. Ale musiała to wypowiedzieć. Ten czar nie
działał w ciszy, on musiał wybrzmieć. Poczuła jak cała moc dosłownie
wystrzeliwuje z niej i wiąże się z ziemią. Stało się to w ostatniej dosłownie
chwili. Jeszcze moment, a roztrzaskaliby się o skałę. Odwróciła się o sto
osiemdziesiąt stopni, a przy okazji Ceresha też. Był niczym kukiełka. Poddawał
się mocy i nie potrafił nad nią zapanować. To było zadanie dla wyszkolonego
uzdrowiciela mocy, nie dla niej. Ugięła nogi w kolanach, prawie kucając w
powietrzu. W tej samej chwili uderzyła w grunt. Czar zadział. Była cała.
Wypuściła ramię Ceresha z uchwytu. Sama potoczyła się na ziemię. Była zimna...
przygotowywała się do przyjęcia śniegu. Zauważyła, że chłopak tak samo jak ona
nie jest w stanie utrzymać się na nogach. Ktoś biegł w ich kierunku. Nie jedna
osoba, ale kilka. Większość miała białe włosy. To była jednak ostania rzecz
jaką zobaczyła. W następnym momencie zaczął bić dzwon. Wiedziała, że nastąpiło
to później niż powinno. Może spełniło się jej niewypowiedziane życzenie do
wiatru. Dźwięk dzwonu rozsadzał jej osłony już i tak mocno nadszarpnięte.
Zamknęła oczy i próbowała jakoś to przetrwać. Zatkała sobie uszy, chociaż
wiedziała, że to nie pomaga. Ale i tak zawsze to robiła. Dzwon produkował z
siebie dźwięki, które dla niej trwały wieczność. Nie było już wiatru, który
wtedy w powietrzu napełnił ją swoją mocą. Była teraz na czarnej skale, a ona
nie dzieliła się z nikim. Czekała.... musiała jakoś to przetrwać... musiała....
nie pochłonie jej ten dźwięk, nie podda się. Jeszcze chwilę, jeszcze
odrobinę...
Nie wiedziała jak długo
zmagała się z własną słabością, a jak długo z dźwiękiem dzwonu. Nikt nie
przyszedł jej z pomocą. Zresztą i tak nie chciała, aby ktokolwiek czuł to samo
co ona. Powoli wracała do rzeczywistości. Wszystko pulsowało przed jej oczami.
Świat Mocy i Cieni przeplatał się z rzeczywistym. Długo trwało zanim oddzieliła
oba od siebie. W każdym razie dla niej minęła cała wieczność zanim otworzyła
oczy. Zrobiła to bardzo wolno. Nie była do końca pewna czy nadal nie zobaczy
wszystkiego podwójnie. Powoli otwierała oczy. Zapadająca noc pulsowała
wewnętrznym światłem w rytm uderzeń jej serca. Ale i tak nie było najgorzej.
Oddychała płytko, ponieważ nie potrafiła nabrać głęboko powietrza. Leżała nadal
na plecach. Nie potrafiła się poruszyć. Zobaczyła jak nad nią pochylają się
jakieś twarze. W końcu rozpoznała jedno z oblicz pochylających się nad nią
Mistrzów. Mistrz Zwyczajów wyglądał na mocno zaniepokojonego. Ale nikt nie
odważył się jej dotknąć. Rozejrzała się wokół, żeby zobaczyć co z Cereshem, ale
nie widziała nic poza Mistrzami. W końcu dotarło do niej, że leży na bardzo
twardej i zimnej skale. Z trudem usiadła. Jednak nikt nie wyciągnął pomocnej
ręki, kiedy pięciokrotnie próbowała to zrobić. Zebrani wokół niej Mistrzowie
zachowywali milczenie. No cóż, niech milczą. Dla niej to nawet lepiej. Miała
ochotę dotknąć kamienia na szyi, ale nie miała na to odwagi. Czuła, że nie
nadszedł jeszcze czas, aby się o nim dowiedzieli. Zbierała w sobie siły, żeby
wstać. Chciała, aby udało jej się za pierwszym razem. Stanęła. Poczuła dumę.
Nieźle, chociaż chwiała się lekko. Wiatr prawie całkowicie ucichł. Zbierał moc.
- Wytłumaczysz się na Radzie. Za mną.
Ci, którzy brali udział w tym zamieszaniu też idą.
Usłyszała głos jednego z Mistrzów.
Nie znała go. Był cały ubrany na czarno i najprawdopodobniej był Bezimiennym.
Jego głos był stanowczy i nie zapowiadał niczego dobrego. W każdym bądź razie
niczego dobrego dla niej. Popatrzyła na Bezimiennego. Był raczej drobnej budowy
ciała, wzrostu średniego. Miał młodą twarz, ale czarne włosy były mocno
poprzetykane siwymi pasmami. Jego oczy zobaczyła tylko przez moment. Były
srebrne. Zaskoczyło ją to. Jeszcze takich oczu nie widziała u żywego człowieka.
Tkwiła w nim moc... ogromna moc. Jako pierwszy też odszedł w stronę świątyni.
Część Mistrzów podążyła za nim. Zostało kilku, w tym Mistrz Zwyczajów. Patrzył
on na nią zmartwionym wzrokiem.
-Możesz iść o własnych siłach?-
zapytał cicho.
Przytaknęła głową. Jeśli się postara
to będzie mogła iść. A będzie się bardzo starać. Zauważyła, że uczniowie nie
ruszyli jeszcze ze swoich miejsc, ale Mistrzyni Cecylia, Dirk i jeszcze jeden
chłopak pod opieką dwóch Mistrzów idą w stronę świątyni. Nikt nic nie mówił.
Szukała wzrokiem Ceresha. W końcu go zobaczyła. Orish przytrzymywał go mocno,
pomagając mu podnieść się. Ceresh nie wyglądał najlepiej. Był potwornie blady,
a fioletowe oczy świeciły w ciemnościach. Zmarszczyła brwi. Zobaczyła, że czterech
uzdrowicieli mocy stoi obok niego i otaczają go swoją mocą. Tak, żeby nie
zrobił nikomu krzywdy. To dobrze. Nie musiała się tym zajmować. Zobaczyła, że
Woken też podchodzi do Ceresha i pomaga mu razem z Orishem utrzymać pion.
Poczuła pieczenie w oczach. Oni wybrali. Wybrali jego, nie ją. Poczuła jak łzy
zaczynają wypływać z jej oczu. Nie mogła ich powstrzymać. Spuściła głowę, żeby
nie było to takie widoczne. Mistrz Zwyczajów już odszedł od niej i podszedł do
tamtych trzech. Coś do nich powiedział. Patrzyła na to, mając ciągle schyloną
głowę. Oczywiście, nią nikt się tak nie przejmował. Poczuła zazdrość. Palącą
zazdrość. Łzy prawie natychmiast przestały jej płynąć po policzkach. Oczywiście
niech się nim zajmują. Proszę bardzo, niech się nim zajmują. Ona i tak sobie
poradzi. Wierzchem dłoni otarła policzki. Zacisnęła zęby. Musi iść. Zobaczyła
jak prawie niosą Ceresha. Ona poradzi sobie sama. Kryjąc twarz w cieniu
kaptura, z trudem postąpiła pierwszy krok. Zawsze słyszała, że pierwszy krok
jest najtrudniejszy, miała więc nadzieję, że pozostałe przyjdą jej łatwiej.
Dzisiaj już drugi raz nadużyła swojej mocy... drugi raz i to dlatego było jej
teraz tak ciężko. Spróbowała postawić następny krok, licząc, że przyjdzie jej z
większą łatwością. Ale tak się nie stało. Miała wrażenie, że każdy był
stąpaniem bosą stopą po rozbitych odłamkach szkła. Czwarty krok przyszedł z
jeszcze większym trudem niż trzeci. Nie pokaże po sobie słabości. Zrobi coś,
czego nie powinna robić w tym momencie. Kusiło ją by odepchnąć ból i potem
zwielokrotniony przeżyć. Nie, nie zrobi tego. Nie zniosłaby takiego cierpienia.
Prędzej wbiłaby sobie w serce sztylet, by skończyć z bólem. Zacisnęła jeszcze
mocniej zęby i zmagając się z cierpieniem stąpała krok za krokiem... krok za
krokiem jak bosą stopą po rozbitym szkle. Wokół było pełno ludzi, ale ona była
sama. Sama w ciemności i w swoim cierpieniu. Patrzyła pod nogi. Nie miała
odwagi spojrzeć na cokolwiek innego, tylko na znienawidzoną czarną skałę. Nie
wiedziała czy cokolwiek albo ktokolwiek zniósłby jej spojrzenie. Nie chciała
ryzykować. Zobaczyła, jak moc wiruje dookoła jej rąk. Więc na czole też musiał
się ukazać się znak. Szkło... tak jak lustro... nie może na nikogo spojrzeć...
nie może ryzykować... najważniejsze jest uczynienie jeszcze jednego kroku,
jeszcze jednego i kolejnego....