Wykleci - Granitowy Wierch


Go to content

Rozdzial XIV

Ksiazka > Rozdzial 1-14

Rozdział pierwszy Elf

Rozdział czternasty              Lekcja latania

                                                                                      

 

 

Spokojnie mijał tydzień za tygodniem. Każdy dzień był podobny do poprzedniego i tylko siódmy dzień tygodnia wnosił coś miłego ze sobą- czas wolny. Cisza nawet się nie spostrzegła kiedy minął miesiąc od jej przybycia. Dnie mijały na nauce, a noce spędzała na czytaniu ksiąg, które zabrała z biblioteki. Kiedy pewnego razu je czytała, zauważyła, że skrytka za łóżkiem świeci. Kiedy wzięła księgę od Altrusa do ręki, nie zraniła jej. Przewertowała ją, ale wszystkie strony, poza kilkoma pierwszymi, były puste. Nie znała języka w jakim była spisana. Wpatrywała się długo w runy, ale nic nie rozumiała. Następnej nocy skrytka znowu zaczęła świecić i kiedy ponownie otworzyła księgę, tych kilka pierwszych stron zapisanych było w runach elfów. Od tamtego czasu codziennie dwie miarki przed świtem ukazywało się kilka zapisanych stron. A potem znikało. A księga okazała się nadspodziewanie interesująca. Były w niej zapisane legendy Północnego Ludu. Ludu, który dawno temu wyginął, a którego ostatnimi przedstawicielami byli ci, którzy zostali na zawsze zamknięci w grocie, przed przesunięciem się lodowców. O nich właśnie mówiła pieśń o Zamordowanych Dzieciach. W księdze też ona była, ale kiedy chciała ją przeczytać, wtedy usłyszała cichy dźwięk i z księgi zaczął wydobywać się głos. Pieśni zapisane tam, zawsze były przez ten tajemniczy głos śpiewane.

Księgi z biblioteki okazały się mniej niezwykłe, ale równie ciekawe. Uczyła się z nich trudnych rzeczy i czasami musiała poświęcić kilka miarek żeby zrozumieć chociaż jedną stronę. Raz zapytała Mistrza Zwyczajów, całkiem mimochodem, o coś, czego nie potrafiła zapamiętać, bo wydawało jej się to niemożliwe, to powiedział jej, że nigdy nie natknął się w swoich badaniach na coś takiego. Nie poruszała więcej tego tematu. Dużo czasu zajęło jej zrozumienie, że opisano w nich zaklęcia, które powinny być zapomniane. Zawierały straszne rzeczy, chociażby takie jak odwrócić osłony przeciwko temu, który je stworzył i spalić go mocą, albo ożywić to co, umarło – to była ciemna strona mocy. Jednak tylko jedna spośród trzech ksiąg opisywała takie zaklęcia. Druga była o wykorzystywaniu tylko jasnej strony mocy, a trzecia o czarach z przestrzeganiem zasad Równowagi. Nauczyła się z nich wielu rzeczy. Chociażby czerpania mocy z otoczenia. Moc bowiem była wszędzie i we wszystkim, ale trzeba było mądrze z niej korzystać. I w sposób odpowiedni ją przekształcić. Cisza jednak nie poprzestawała na tym co przeczytała. Chciała jeszcze więcej wiedzy. Bardzo lubiła poznawać nowe rzeczy, ponieważ one ją fascynowały. W swoim pokoju zapominała nawet o dźwięku dzwonu, ponieważ osłona miała działać do święta przesilenia. Próbowała uwierzyć w to, że wszystko będzie dobrze. Mistrzowie trochę jej w tym pomogli, ponieważ nie zwracali na nią uwagi i na to, że prawie zawsze była ze wszystkiego najlepsza. Za wyjątkiem nauk ścisłych, historii i geografii. Musiała szybko nadrabiać zaległości z ksiąg. No i były jeszcze zajęcia z wiecznego ognia, których nie rozumiała. Według niej wieczny ogień należało podtrzymywać u już, a kiedy powiedziała Mistrzowi Zwyczajów że nie jest wróżem i nie powinna chodzić na zajęcia z nimi, to odpowiedział jej, że powinna wiedzieć więcej o mocy wróży i kapłanów, niż teraz. A dlaczego, tego już nie wyjaśnił. Nie potrafiła znaleźć sobie przyjaciół na zajęciach, ponieważ najczęściej mistrzowie dołączali ją do najsilniejszych grup, albo takich, gdzie uczniowie zmagali się z lękiem przed tym, że moc uwolni się spod ich osłon. Co było z kolei destrukcyjne dla jej osłon, przeciwko uczuciom.

Miała ochotę westchnąć, a może nawet ponarzekać na to, na czym ten świat stoi, ale powstrzymała się. Była przecież na zajęciach. Dzisiaj był czwarty dzień tygodnia i rano miała cztery przedmioty na które musiała długo się przygotowywać z powodu własnej niewiedzy. Południowy posiłek też nie był przyjemny, ponieważ Woken, Orish i Ceresh, szukali byle pretekstu żeby się z niej pośmiać. A i tak było gorzej kiedy ją ignorowali. Teraz miała popołudniowe zajęcia z zielarstwa. Co prawda Mistrz Jan należał do grona jej ulubionych nauczycieli, ale dzisiaj nie potrafiła skupić rozbieganych myśli. Jeśli w nocy sypiało się po trzy do czterech miarek, to potem zostawało bardzo mało sił na zmaganie się z tym, co czekało na człowieka podczas dnia. Ale Mistrz Jan był na szczęście wyrozumiały i pozwalał jej śnić na jawie, tak jak teraz. Wyznawał zasadę, że najważniejsze jest to, żeby podczas zajęć panowała cisza. Zresztą dzisiejsza lekcja była bardzo ciekawa, z tego co zauważyła. Chociaż niestety znowu teoretyczna a nie praktyczna mimo że był czwarty dzień tygodnia.

-...będzie zadanie. - usłyszała coś, co przyciągnęło jej uwagę. Co prawda nie słuchała dokładnie tego co mówił, ale wyrobiła w sobie umiejętność wyłapywania tego co najważniejsze, albo tego o czym jeszcze nie słyszała. No i zawsze mogła liczyć na to, że Rena albo Dan, albo nawet oboje szturchną ją mocno, kiedy uznają to za stosowne. Kiedyś głośno zachrapała podczas lekcji. Było to wtedy, kiedy przyszła po nieprzespanej nocy. Teraz znowu poczuła kuksańca od strony Dana. Powinna uważać na słowa Mistrza. Dziękowała Zapomnianemu za tych dwoje.

-Każda grupa otrzyma paczuszkę z ziołami. Większość z nich używana jest do sporządzania trucizn albo odtrutek, ale nie wszystkie. Dostaniecie zioła do rozpoznania wspólnie i indywidualnie, ponieważ chcę żeby każdy z was zainteresował się księgami z biblioteki. Są tam opisane   w niektórych nawet namalowane wszystkie zioła, których używamy do sporządzania wywarów. Jeśli mielibyście problemy ze znalezieniem odpowiednich ksiąg, to Kajetan zawsze jest gotów do pomocy. Dla tych, którzy nie znaleźli jeszcze czasu na odwiedzenie biblioteki, przypominam, że chodzi mi o takiego starszego człowieka, który zawsze przebywa w bibliotece od południowego posiłku do wieczerzy, a czasami nawet w innym czasie.- przerwał, ponieważ uczniowie roześmiali się głośno. Odczekał, aż minie ogólna wesołość i mówił dalej.- Każdemu dam takie zioła, żeby sprawiło wam trochę trudności odnalezienie ich. Macie na to czas do przesilenia zimowego. Musicie mi to oddać rozpoznanie przed wyruszeniem do domów.- Cisza zaczęła słuchać uważniej, ponieważ że zauważyła iż Mistrz właśnie patrzy na nią.- Tak przed wyruszeniem do domów, nie przesłyszeliście się. Przypominam, że jak wrócicie po dwóch tygodniach, podczas nowiu, to będą rozpisane nowe plany zajęć, które obowiązywać będą aż do przesilenia letniego. Nie narzekać mi tu!- zawołał, kiedy po klasie rozniósł się szmer niezadowolenia. - I tak powiem to co mam do powiedzenia.- podniósł jeszcze bardziej głos.- Zioła rozdam wam na najbliższych zajęciach. Będziecie mieć trzy tygodnie na zrobienie rozpoznania ziół. Czy wszyscy zrozumieli?

-Nieeeee!!!- uczniowie postanowili zaprotestować. Cisza zauważyła lekki uśmiech na twarzy Mistrza. Ona nie protestowała, ponieważ nie widziała w tym sensu. Przecież ona i tak spędzała codziennie przynajmniej cztery miarki w bibliotece, więc będzie jej przyjemnie poszukać dla odmiany czegoś o ziołach. Zresztą znała na tyle dobrze Mistrza, że wiedziała, iż nie powiedział jeszcze ostatniego słowa.

-No dobrze, ustąpię wam. – w tym momencie w sali rozległ się wrzask szczęścia. Znowu musiał odczekać, żeby powiedzieć coś więcej.- Ale tylko częściowo!- w końcu udało mu się wtrącić. Tym razem reakcją był jęk zawodu. Cisza miała ochotę roześmiać się. Wiedziała, że Mistrz bardzo lubi takie rozmowy z grupą. Miał doskonałe podejście do swoich uczniów.- Ale tylko częściowo- powtórzył tym razem ciszej, a wszyscy w końcu się uspokoili, aby wysłuchać jego propozycji.- W grupach przed przesileniem zimowym oddacie mi pracę na temat ziół, a indywidualnie dopiero po trzech tygodniach. Oczywiście wyniki jakie uzyskacie zadecydują o tym do jakiej grupy zostaniecie przydzieleni na wiosnę. Wszystko jasne?- zapytał zgoła już niepotrzebnie, bo Cisza nie miała pojęcia co mogłoby być niezrozumiałe w jego wypowiedzi. Zerknęła na Renę. Miała zmarszczone brwi, jakby nad czymś rozmyślała. Chyba nie była zadowolona z tego, co usłyszała. Dan zresztą też nie wyglądał na uszczęśliwionego. Podwodem na pewno nie było zadanie.

-A teraz mam jeszcze jedno ogłoszenie. Tym razem związane z czymś przyjemniejszym. Dzisiaj podczas wieczerzy przy stole uzdrowicieli pojawi się lista osób, które chcą zostać w świątyni na czas przesilenia zimowego, albo równonocy wiosennej. Albo tego i tego. Jutro lista będzie przy kolejnym stole, czyli wróżów a potem przy następnych. Stoły są co prawda tytularne, ale warto w najbliższym czasie siedzieć tam gdzie się powinno. Przypominam też, że od tego roku nie można zabierać do swoich rodzinnych domów przyjaciół.- znowu dało się słyszeć falę protestu, ale Mistrz Jan na nią nie zareagował. Patrzył tylko z jakimś dziwnym pytaniem w wzroku na nią. Chyba chciał żeby o coś zapytała. Przecież ona i tak zostanie w świątyni. Miała nadzieję, że nie każe zostać jej po zajęciach. Ich ostatnią pogawędkę pamiętała aż za dobrze. Nie miała ochoty znowu rozmawiać z tak dobrym jak on empatią.

-No dobrze, ja też się cieszę z powodu zbliżającego się przesilenia.- uśmiechnął się Mistrz Jan, jakby nie mógł dłużej się powstrzymać, widząc roześmiane twarze uczniów. Ciszę nagle nawiedziło jakieś niemiłe uczucie. Było ono bardzo trudne do sprecyzowania, ale nie mogła się pomylić. Nauczyła się wierzyć swoim przeczuciom. Nawet jeśli były one chwilowe. Nie zapominała o nich.

-Nie mogę się doczekać jak znowu zobaczę moją siostrę, ona w czasie przesilenia mała poślubić swojego narzeczonego. Powiedziała, że nie wyobraża sobie, że mogłoby mnie nie być.- z radością w głosie powiedziała Rena.

-Ja mam tylko dziadka. Jak do niego jadę, to okazuje się, że prawie mnie nie pamięta, albo myli mnie z moim ojcem. Pytałem się Mistrzów, co też to może być, ale nie znają tej choroby. Powiedzieli mi, że ludzie w różny sposób się starzeją. Tak jakby mnie to miało uspokoić.- Dan był rozgoryczony. Cisza przysłuchiwała się dalej im rozmowie. Ona pozostanie w świątyni.

-Szkoda, że nie możemy zrobić tak samo jak w zeszłym roku. Byłeś u mnie razem ze swoim dziadkiem. Pamiętasz, doskonale się bawiliśmy...- rozmarzyła się Rena.

Nagle Cisza znowu poczuła, że niedługo coś się wydarzy. Coś złego. Zagrożenie nie będzie dotyczyć tylko jej, ale także innych... niektórych z nich znała, lecz niewielu... Zdawało się, że przeczucie przepłynęło przez nią pozostawiając ślad mówiący o niebezpieczeństwie. Poczuła, że zaczyna ją boleć głowa. Ostatnio często cierpiała na migreny. Nie pomagały na nią głośne rozmowy, prowadzone przez podekscytowanych uczniów. Chociażby Rena próbowała przekonać Dana do złamania zakazu i udania się z nią na ślub jej siostry. Dan dzielnie się nie uginał pod naciskiem, ale kiedy Rena wspaniałomyślnie zaproponowała, żeby zabrał ze sobą dziadka, chłopak widocznie zaczął się łamać. Cisza nigdy nie nudziła się w ich towarzystwie. Razem z nimi tworzyli najlepszą grupę w uzdrawianiu. Byli od niej o trzy lata starsi, ale czasami miała wrażenie, że są młodsi. Wiedziała o nich wiele, także to że Rena kocha Dana, a on nie chciał się z nikim wiązać. Nawet z Reną. Była ciekawa co z tego wyniknie, ale nie wtrącała się w czyjeś życie uczuciowe szczególnie tak delikatne jak zakochanie. Postanowiła włączyć się w końcu do ich dyskusji.

-Dlaczego nie zapytacie o to swojego Mistrza. Powiedzcie dlaczego wam zależy na tym, aby spędzić razem przesilenie. Myślę, że powinien się zgodzić.- powiedziała szybko, kiedy właśnie Rena zabierała się do wyliczenia korzyści ze spędzenia u niej świąt.

-No nie wiem.- z wahaniem odpowiedział Dan.- To nie będzie takie proste. Przecież wyraźnie powiedzieli, że nie można będzie zabierać nikogo do siebie.

-Ale ty już kiedyś byłeś u Reny, tak w każdym bądź razie zrozumiałam.

-Oczywiście że był.- wtrąciła Rena.- A teraz próbuje się wykpić. Po prostu powiedz, że nie lubisz ślubów.

-Ja? Czy ja coś takiego powiedziałem? Uwielbiam zaślubiny.

Cisza miała ochotę zachichotać, ale powstrzymała się. Dan miał na końcu języka, że uwielbia śluby, jeśli nie wiążą się z nim bezpośrednio. Wiedział, że Rena prędzej czy później będzie chciała zarzucić na niego większe pęta niż dotychczas, a on tego nie chciał. Czyli musiało dojść do czegoś więcej między nimi. Cisza z przyjemnością oderwała się od swoich niewesołych myśli i skoncentrowała się na dalszej wymianie zdań między Reną a Danem. Mogła się założyć, że oni nie żyli w celibacie. Tylko ciekawe jak im się to udawało. Może ich Mistrz niedosłyszał. Stłumiła chichot. Wiedziała, że jeśli by teraz się roześmiała, to obraziliby się na nią. Dla nich to było ważne.

-Oczywiście, że lubisz, szczególnie, że na żadnym jeszcze nie byłeś!- Rena była dzisiaj w bojowym nastroju. Jej mała sylwetka emanowała wręcz złością.

-Oczywiście, że byłem!

-A na jakim?- dopytywała się dziewczyna.

Od kłopotliwej odpowiedzi wybawił Dana Mistrz Jan, który właśnie ten moment wybrał na zakończenie zajęć.

-Skoro już przekazałem wam postanowienie Rady, to możecie rozejść się do waszych kolejnych zajęć albo obowiązków. Zioła rozdam wam na kolejnych zajęciach.-

Cisza rozejrzała się po sali. Zzobaczyła, że większość osób dyskutowała tak głośno, że chyba nie dotarł do nich głos Mistrza. Ale nie, chyba jednak usłyszeli, bo zaczęli szybko pakować się i wychodzić. Rena również ze złością wrzucała swoje notatki do torby.

-I co, oczywiście nic mi nie odpowiesz, zresztą, czego ja się spodziewałam. Ty zawsze nie odpowiadasz. Wolisz milczeć.-

Cisza zauważyła, że dziewczyna jest bardzo zaróżowiona na twarzy, a w oczach pojawiły się łzy. Zerknęła na Dana. Wyglądał na mocno zmieszanego takim wybuchem uczuć. Cisza uważała, że powinien coś odpowiedzieć. To właśnie przez milczenie i nie ujawnianie własnych uczuć dochodzi do nieporozumień. Ona wiedziała, co czuła Rena, pomimo osłon. Uczucia wręcz kipiały w niej i Dan też musiał je wyczuć, nawet jeśli nie miał daru ich odczytywania. Cisza doszła do wniosku, że to już za wiele dla niej. Na korytarzu, postanowiła przemówić im do rozsądku. Oczywiście zakładając, że jest to możliwe.

-Myślę, że powinniście porozmawiać o tym na osobności. Ja nie chcę znać waszych uczuć, a tak by się stało, gdybym tutaj została.- starała się mówić spokojnie. Zerknęła na Dana. Miał spuszczony wzrok i twarz bez wyrazu, ale czuła buzujące w nim uczucia. On nie był tak obojętny na jakiego wyglądał. Bardzo mu zależało na Renie. Chciał ją chronić w jedyny sposób o jakim wiedział. Udając obojętność. – I Danie, myślę, że nie powinieneś uciekać przed swoimi uczuciami.-

Kiedy to powiedziała, przeszył ją prawie wzrokiem. Gdyby spojrzenie mogłoby zabijać, leżałaby teraz martwa. Jednak nie zabijało. Uśmiechnęła się tylko dobrotliwie, a w każdym bądź razie miała nadzieję, że się tak uśmiechnęła. Nie chciała, żeby do ich problemów dodawać jeszcze swoje.

-To na razie!- krzyknęła do nich udając beztroskość. Pomachała im na pożegnanie i pobiegła przed siebie. Udawała, że się śpieszy, ale tak naprawdę miała jeszcze sporo czasu. Pobiegła do toalet dziewcząt. Nikogo nie było w środku. Podeszła do pompy z wodą. Unikała patrzenia w zwierciadła. Wolała udawać, że nic się nie zmieniło, że nadal jest taka sama jak kiedyś. Ale tak nie było... Nie odważyła się jednak podnieść wzroku i napotkać w lustrze swoje odbicie. Pochyliła się nad pompą. Ochlapała wodą twarz. Czuła się okropnie. Wyostrzyła zmysły, żeby wiedzieć, kiedy ktoś będzie szedł korytarzem. Nie chciała, żeby ją ktoś zobaczył w takim stanie. Najczęściej udawała zadowoloną z życia. Ale oszukując innych, nie mogła oszukiwać siebie. Otarła twarz skrajem peleryny, przewieszonej przez torbę. Potem zarzuciła ją na plecy. Dotknęła głową zimną ścianę. Czarną. Tak czarną jak jej myśli. Przez chwilę nie myślała o niczym. Wokół było za wielu ludzi, za wiele myśli i uczuć należących do innych, a nie do niej. Czasami nie wiedziała gdzie zaczynają się jej myśli, a gdzie kończą, gdzie są granice jej uczuć, a gdzie zaczynają się uczucia innych osób. Nawet teraz uderzały w jej osłony myśli i uczucia innych, znajdujących się wiele metrów od niej. Setek ludzi mieszających i żyjących w Granitowym Wierchu. Głowa pulsowała jej coraz bardziej. To było śmieszne. Potrafiła uzdrawiać innych, ale nie była w stanie pomóc sama sobie. Musiała czekać, aż znajdzie w sobie tyle sił, żeby pójść na kolejne zajęcia. A tym razem była to lekcja latania. Uśmiechnęła się przypominając sobie, jak w poprzedni pierwszy dzień tygodnia zamiast Mistrza Rajmunda przyszła Mistrzyni Cecylia i powiedziała, że teraz będą mieć razem z innymi pierwszorocznymi uczniami naukę kontrolowanego spadania. Widziała Orisha i Wokena, ale stanęli obok Ceresha. Mistrzyni Cecylia powiedziała, że zajęcia będą trwać aż do momentu, kiedy udadzą się na święto przesilenia zimowego do domów, ponieważ wyklęci i ich smoki zawsze pomagają dotrzeć na miejsce, a wiadomo jak taki lot jest niebezpieczny, szczególnie w zimie, kiedy są bardzo potężne zimowe wiatry. Z tego co mówiła, wynikało, że ona i Ziu też będą musieli odtransportować do domów kilkoro uczniów, no ale każda wymówka, żeby sobie polatać była nie do zlekceważenia. Powiedziała o tym Ziu, a on się ucieszył. Uśmiechnęła się na myśl o nim.

- Przeklęta....

Ten głos rozległ się jakby znikąd. Przywrócił ją do rzeczywistości. Nie mogła go zlekceważyć, przecież nazwał ją przeklętą. Nie pamiętała, kiedy po raz ostatni ktoś ja tak nazwał. Przeklęta... znowu pojawiły się w niej wątpliwości. A może nie zasługiwała na miano Bezimiennej, może właśnie powinna być przeklętą, a nie wyklętą.

- Przeklęta...........

Znowu ten sam szept... szept, który wydawał się krzykiem w jej głowie. On nie odbijał się od jej osłon, on je niszczył. Niszczył przez wątpliwości które odczuwała. Musi jakoś z nim walczyć, bo straci panowanie nad sobą. Przywołała moc i postawiła z niej tarczę wokół siebie. Nie pozwoli nikomu na wchodzenie do swojej głowy. Nikomu.

- Przeklętaaa, do ciebie mówię.-

Głos nie dawał za wygraną. Zrozumiała, że nie może go lekceważyć.

-Czego ode mnie chcesz?- zapytała tak cicho, że sama prawie nie usłyszała własnych słów. Ale widocznie ten, który do niej przemawiał usłyszał je, gdyż nadeszła odpowiedz, wymówiona tym samym, lekko skrzeczącym głosem. Głosem, który nie mógł należeć do żadnej istoty ludzkiej.

-Chodźźź, chodźźźźźź do mnieeeeeee....

To było żądanie, a nie prośba. Dobrze, że przywołała moc, gdyż inaczej poszłaby za nim. Jednak presja była tak duża, że postąpiła krok do przodu. Ale nie zrobiła już drugiego. Włożyła w to całą swoją wolę. Nie pójdzie. Chyba że sama będzie tego chciała. A nie chciała. Czuła jak coś szarpie jej wolę, ale nie poddała się. Wyciągnęła przed siebie dłoń. Jaśniała blaskiem czystej mocy. Jednak nie widziała nikogo w kogo mogłaby nią uderzyć. Nikogo. Tylko głos.

-Mówię... chodź!!!!

Tym razem głos jeszcze bardziej wzmocnił nacisk. Postąpiła kilka kroków do przodu. Nie mogła się powstrzymać. Czuła się tak jakby ktoś ciągnął ją na sznurku. Ale zaraz się opanowała i na nowo skoncentrowała moc na obronie. Poczuła jak pot zaczyna jej spływać po plecach.

-Nie pójdę.- wiedziała, że te słowa nie brzmią nazbyt pewnie w jej ustach, ale nie mogła powiedzieć tego wyraźniej, ani głośniej. Czuła po prostu czyjąś moc... ogromną moc. Dlaczego nie pojawia się pomoc, kiedy jej potrzebuje. Zebrała raz jeszcze w sobie wszystkie siły i... Głos zniknął. Tak samo nagle jak się pojawił. Upadła na kolana. Zniknął a ona poczuła się tak, jakby zabrakło jej oparcia. Nic ją nie ciągnęło, niczemu nie musiała się opierać. To dlatego straciła równowagę i upadła na kolana. Poczuła pulsowanie w skroniach. Mogła się założyć, że we włosach pojawiły się nowe białe pasma. Jak tak dalej pójdzie to przed przesileniem będzie tak siwa jak Mistrzowie. Zebrała się w końcu na tyle w sobie, żeby się podnieść na nogi. Próbowała kilka razy. W końcu jednak stanęła, przytrzymując się mocno pompy. Musiała pójść na zajęcia. Nie chciała, żeby zaczęto jej szukać. Nie chciała, żeby ktoś ją zobaczył w takim stanie. Zaczęła szukać mocy w sobie. Moc zawsze jej pomagała. Tarcza nie była jej już potrzebna. Odwołała zaklęcie. Poczuła jak jego moc powraca do niej, napełniając siłą. Odważyła się popatrzeć w lustro. Zdążyła tylko zobaczyć jaśniejące na niebiesko oczy i znak dysku na czole oraz twarz, tak samo prawie białą jak otaczające ją włosy. Miała prawie białe włosy... Patrzyła na to wstrząśnięta. Nie zdążyła nic więcej zobaczyć, ponieważ lustro pękło. Patrzyła nic nie rozumiejącym wzrokiem, jak odłamki szkła opadają na podłogę. Dlaczego... Odwróciła się od pękniętego zwierciadła. Zdecydowała się pójść na zajęcia. Wyciągnęła z torby przepaskę i przewiązała nią czoło. Wiedziała, że przysłoni ona znak, dopóki na nowo nie użyje mocy. A nie mała zamiaru jej używać. W każdym bądź razie nie dzisiaj. Powie Mistrzyni Cecylii, że nie może latać, że woli przyglądać się z ziemi jak sobie inni radzą. Zresztą ona i tak latała najlepiej, więc Mistrzyni na pewno się zgodzi. Miała nadzieję, że nie będzie tylko o nic pytać. A jaśniejące oczy nie powinny nikogo dziwić. Długie rękawy ciepłego swetra ukryją znaki na rękach. Nabrała dużo powietrza, a potem powoli je wypuściła. Była gotowa iść. Skierowała się do drzwi. Na pewno się spóźni, ale nie potrafiła iść szybciej. Korytarze o tej porze były wyludnione, więc nikt nie widział jej zmagań z sobą. Na dworze zapadał już zmierzch. Widok nieba jak zwykle spowodował, że poczuła się lepiej. Przez chwilę stała i oddychała głęboko. W końcu uśmiechnęła się lekko do siebie. Czuła jak powracają jej siły. Wiatr rozwiał jej włosy. Poczuła się tak, jakby dzisiaj nie używała swojej mocy. Zaczęła szybko iść w kierunku dużej grupy ludzi. Widziała jasne włosy Wokena i Mistrzyni Cecylii. Czuła się co prawda mocno zmęczona, ale może jednak polata sobie dzisiaj. Zawsze to lubiła, bo była bliżej szeptu wiatru.

- Przepraszam za spóźnienie, Mistrzyni.- powiedziała udając, że zmęczona szybkim marszem. Stanęła obok kolegów z roku, którzy nawet nie zaszczycili ją spojrzeniem. Nie szkodzi.

-No cóż, mam nadzieję, że nie przejdzie ci to w nawyk.- Cecylia nie wyglądała na mocno zaniepokojoną jej spóźnieniem. Widocznie założyła, że rozmawiała z jakimś Mistrzem, albo musiała porozmawiać ze smokiem.

- No dobrze, skoro już jesteśmy wszyscy w komplecie, to zaczynamy. Jak wiecie zostało nam niewiele czasu. Za trzy tygodnie jest święto przesilenia, więc mamy nie więcej niż cztery spotkania, nie licząc dzisiejszego. Najpierw proszę odebrać kryształy, a potem już wiecie co macie robić, aż do mojego sygnału. No, proszę. Kryształy czekają.- Mistrzyni Cecylia chciała pogonić ich, żeby zajęcia dalej potoczyły się bez przeszkód, ale nie musiała. Wszyscy rzucili się na kryształy. Nikt nie chciał wziąć różowego albo jakiegoś innego w pstrym kolorze. Najbardziej rozchwytywane były te najładniejsze. Cisza nie śpieszyła się, podobnie jak jej koledzy z roku. W końcu co za różnica jaki się weźmie kamień, skoro i tak będzie trzeba go oddać przed końcem lekcji. A swoja drogą ciekawiło ją jak Mistrzom udało się zamknąć w kryształach czar uziemienia. Czar wiązał całą moc z ziemią, co było bardzo użyteczne, ponieważ lądowało się bezpiecznie na ziemi. Cisza nie potrzebowała kryształu, ponieważ potrafiła rzucić ten czar, ale wolała się tym nie chwalić. W końcu tłum się przerzedził. Podeszła i wzięła jeden z wściekle różowych przeźroczystych szkiełek. Krzywiąc się lekko powiesiła go sobie na szyi. Na szczęście za miarkę go zdejmie. Jej koledzy od Mistrza również nie mieli za szczęśliwych min. Uśmiechnęła się do nich porozumiewawczo. Odpowiedzieli lekkim skrzywieniem twarzy. Ucieszyła się, jakby osiągnęła nie wiadomo jaki sukces. Tak jakby porozumieli się w bardzo ważnej sprawie. Stanęła w kręgu obok Orisha i jakiegoś chłopaka z pierwszego roku kapłaństwa. Miał okrągłą, dziecięcą twarz i brązowe włosy. Potrafiłaby wszędzie go rozpoznać, ale nie wiedziała nawet jak się nazywa. No cóż, nie było nigdy czasu podczas zajęć na dokonanie prezentacji. No i nie było to najważniejsze, żeby znać imiona wszystkich uczniów. Zamarła. A tak naprawdę co dla niej było ważne oprócz wiedzy i ksiąg? Przez chwilę zastanawiała się nad tym, ale nie potrafiła znaleźć odpowiedzi. Nie wiedziała co jest dla niej ważne. Chyba inni ludzie. Tak inni ludzie byli dla niej bardzo ważni, ale czy najważniejsi? Nie wiedziała co wybrałaby: wiedzę czy człowieka. Byłaby spokojniejsza, gdyby mogła powiedzieć, że wybrałaby człowieka. Ale nie miała takiej pewności. Poczuła jak wszyscy już się skoncentrowali, ona też powinna. Nie musiała nawet zamykać oczu, żeby ujrzeć moc. Potrafiła patrzeć już równocześnie na dwa światy, co nie było łatwe, ale chciała wyszkolić w sobie tę umiejętność. Wtedy będzie wiedzieć, co zagraża jej z jednego, a co z drugiego. I z obu jednocześnie.

- Dobrze, cieszę się, że już chociaż tę umiejętność wyszkoliliście w sobie.- dobiegł ją głos Mistrzyni. Zauważyła, że nauczycielka tak jak i ona patrzy równocześnie na jeden jak i na drugi świat. Musiała być Bezimienną, a nie magiem jasnej strony mocy.

-A teraz tak jak zwykle skoncentrujcie się na energii, która was trzyma na ziemi i...

-Nie!!!

Nagły krzyk przerwał dalsze słowa Mistrzyni. Cisza od razu spojrzała w tamtą stronę. Podobnie jak Cecylia widziała więc to, co się stało w następnej chwili. Ceresh i dwóch innych uczniów, nagle oderwało się od ziemi. Wyglądało na to, że coś uderzyło w nich, pozbawiając uziemienia. Patrzyła jak unoszą się coraz szybciej... nie wyglądało to najlepiej.

-Użyjcie czaru! Użyjcie czaru!!!- krzyknęła Mistrzyni Cecylia przeraźliwie.

Cisza poczuła jak dzwoni jej w uszach od tego dźwięku. Nie wiedziała, że można krzyczeć aż tak przeraźliwie. Ale to był dobry pomysł. To oczywiste, powinni użyć czaru, że też sama o tym nie pomyślała. Spróbują użyć kryształów. Nagle poczuła, że coś jest nie tak. Zamiast na chłopców, popatrzyła na Mistrzynię. Czuła jej przerażenie. Nagle zrozumiała. Oni nie mogli użyć czaru uziemienia. Nie było go w kryształach. Nie potrafili też sami wylądować. Jak się wzniosą bardzo wysoko, to potem zaczną latać, a następnie spadną na ziemię i zginą. Niedobrze. Musi coś zrobić. Ale co? Myślała intensywnie. Spojrzała na pozostałe kamienie. Działały. Tylko tamte trzy straciły swoje właściwości. Należało zacząć działać. Podbiegła do Mistrzyni.

-Dlaczego nie używają zaklęcia.... dlaczego nie używają zaklęcia....- szeptała Mistrzyni.

-Mistrzyni Cecylio. Mistrzyni Cecylio!- Cisza zawołała do niej. Chciała w jakiś sposób przyciągnąć jej uwagę, ale wyglądało na to, że nie będzie to łatwą rzeczą. Nauczycielka wyglądała tak, jakby ktoś na nią rzuciła czar otępienia. Powtarzała ciągle to samo do siebie.

-Dlaczego nie używają zaklęcia.... dlaczego nie używają zaklęcia....

Cisza miała ochotę mocno potrząsnąć Mistrzynią, ale nie miała odwagi jej dotknąć. Jeśli to zrobi, to nie będzie mogła pomóc chłopcom, ponieważ będzie musiała zmagać się ze skutkami dotknięcia innej osoby. Musiała istnieć jakaś inna możliwość wyciągnięcia jej z tego szoku. Nagle spojrzała na chłopca, który zawsze stał obok niej podczas lekcji latania. Czas gonił niemiłosiernie naprzód. A może... On jest kapłanem, a w każdym bądź razie będzie, więc jemu powinno się udać wyrwać Mistrzynię z tego odrętwienia. Podbiegła do niego.

-Słuchaj!- nie wiedziała jak się nazywa, ale nie był to czas na prezentacje. Chłopak popatrzył na nią spokojnym wzrokiem. Nie był w szoku jak inni. To dobrze wróżyło na powodzenie jej planu.- Podejdź do Mistrzyni i dotknij jej. Powiedz, że ja uratuję Ceresha a ona niech się zajmie dwoma pozostałymi. Użyj do tego swego oblicza mocy.

Chłopak kiwnął głową na znak, że zrozumiał i podbiegł szybko do Mistrzyni. Cisza nie patrzyła już za nim. Już miała zamiar wykorzystać swoje umiejętności latania, kiedy stanął obok niej Orish.

- Ja się zajmę Dirkiem, to ten mocno zbudowany. Uważaj na Ceresha, on za często traci panowanie nad mocą i uderza nią w tych, którzy chcą mu pomóc.- jego głos był opanowany, ale oczy jaśniały mocą. Był gotowy użyć jej, żeby uratować chłopaka, którego nazwał Dirkiem.

- Powiedz to Mistrzyni.- odrzekła i nie czekała już na to, co jej odpowie. Wystarczyło jedno uderzenie serca, a zaczęła unosić się powoli. Wiedziała, że powinna zawiadomić Ziu, ale po ich porannym spotkaniu poleciał gdzieś i miał dopiero wrócić wieczorem. Kolejne uderzenie serca, a ona poczuła się pewniej w powietrzu. Teraz mogła zacząć się wznosić szybciej. Wszystkie jej osłony działały, moc była dostępna. Rękami mocno przywarła do boków. Dzięki temu dosłownie wystrzeliła w stronę nieba. Poczuła jak wokół niej szumi wiatr. Miała wrażenie, że dodaje jej sił. Oddawał moc, która w nim tkwiła. Szeptał, że jest jej bratem... bratem zawsze gotowym do pomocy... że nigdy nie stanie się jej w powietrzu krzywda... To ją trochę uspokoiło. Mijało też przemęczenie. Poczuła przerażenie. Docierało do niej z kilku stron. Nie mogła pozwolić, by i nią zawładnęło. Po kolejnym uderzeniu serca, nie czuła już niczego. Rozejrzała się uważnie dookoła. Szukała Ceresha. Nagle coś przeleciało obok niej. Podświadomie się uchyliła. Gdyby nie zareagowała zderzyłaby się z Dirkiem, który właśnie leciał równolegle do ziemi. No cóż, dobrze że jeszcze nie spadał. Orish powinien zdążyć go złapać. Nagle zobaczyła Ceresha. A niech to! On w przeciwieństwie do Dirka nie leciał w linii prostej, ale właśnie zaczynał nurkować w stronę skał. Nagięła własną moc. Przecinała szybko powietrze. Peleryna zerwała się z jej ramion i zleciała na ziemię. Miała nadzieję, że nic i nikt więcej już nie zleci na czarną skałę. Jak już jej nie miała leciała szybciej. Zaczęła spadać w kierunku ziemi tak samo jak Ceresh, tylko że ona całkowicie kontrolowała to. Kątem oka zauważyła jak Mistrzyni Cecylia unosi się z ziemi, Orish też był już w powietrzu, a obok niego Woken. Widocznie postanowił pomóc mu w złapaniu Dirka. Pozostali uczniowie stali na ziemi i patrzyli na ich poczynania ze strachem. Miała nadzieję, że ktoś zawiadomi pozostałych Mistrzów, zanim dojdzie do najgorszego. Ona musiała dobrze wymierzyć, żeby nie minąć się z Cereshem. Zerknęła w niebo... Słońce już zniknęło całkowicie za horyzontem. Zaraz zacznie bić dzwon. Nie, nie może zacząć jeszcze bić... jeszcze nie teraz. Przecież musi najpierw pomóc Cereshowi. Jeśli nie zdąży tego zrobić przed wybiciem zapadnięcia nocy, to spadnie i roztrzaska się tak jak on. Ale mogłaby teraz wylądować i byłaby bezpieczna. Lecz Ceresh zginąłby. Jakaś cząstka w jej umyśle byłaby z tego bardzo zadowolona. Poczuła jak jej podszeptuje... Miała wrażenie, że czas się zatrzymał. I dobrze niech zginie, zasługuje na to. Przecież nie zrobił nic, aby poczuła się lepiej w Granitowym Wierchu. Unikał jej i najprawdopodobniej to on nastawił do niej negatywnie Orisha i Wokena. Niech zginie! A tedy ona będzie mogła zaprzyjaźnić się z innymi, zastąpi go... Cisza zacisnęła usta w wąską linijkę. Przyśpieszyła jeszcze bardziej. Nie potrafiłaby już lecieć szybciej nawet jeśli zależałoby od tego jej życie. W końcu miała wybór. Wiedziała co zrobi. Nie zastanawiała się nawet.

-Bracie Wietrze!- wykrzyczała bezgłośnie. Wiedziała o co chce go poprosić, ale nie miała na to czasu. Miała nadzieję, że zrozumie. Że zrozumie i pomoże. Wyciągnęła prawą rękę przed siebie. Ceresh był tak blisko... tak blisko... W końcu poczuła że dotknęła go. Zalały ją jego uczucia. Ból, którego się spodziewała prawie ją oślepił. Ale nie trwało to dłużej niż dwa uderzenia serca. Była przygotowana... przez ułamek sekundy czuła, że Ceresh pragnie zginąć. Zawahała się... ale tylko przez moment. Wiele osób pragnie śmierci, ale ona nie pozwoli mu umrzeć w taki sposób. Nie przez roztrzaskanie o skały! Nie namyślając się dłużej krzyknęła.

-Uziemienie!

Poczuła jak jej moc otacza ich... Ale coś było nie tak... Ceresh się bronił przed uziemieniem. Nie chciał go. Nie, to nie tak. On chciał uziemienia, ale jego moc nie chciała. Ona żyła swoim własnym życiem, a on nad nią nie panował. Musi najpierw pomóc jemu w opanowaniu jej, a dopiero potem będzie mogła bezpiecznie sprowadzić ich na ziemię. Chwyciła go mocno za ramię. Popatrzył na nią nic nie rozumiejącym spojrzenie. Nie rozpoznał jej. Jeśli moc wyrządziła mu jakąś krzywdę, to potem uzdrowiciele zajmą się tym. Jedna rzecz na raz. Zawsze powinno się robić jedną rzecz na raz. Poczuła jak moc Ceresha zaczyna uderzać w jej osłony. Ból. Jej własne cierpienie. Miała ochotę puścić go i ratować tylko siebie. Nie. Uratuje go, albo zginie razem z nim. To była jej decyzja. Tylko jej. Znalazła się tam gdzie nie istniał czas. Nie miała pojęcia jak jej się to udało, ale czas po prostu się zatrzymał tak samo jak wtedy kiedy pobierała nauki w klanach czy tak jak wtedy gdy zabrała księgi z biblioteki. Pozwoliła mocy Ceresha otoczyć jej ciało fioletową poświatą. Kiedy tkwiła w jego mocy tak samo jak on, zaczęła ją formować. To ona, Cisza będzie żądać, a jej żądania będą od razu wypełniane. Oderwała jedną rękę od Ceresha, bo teraz trzymała go dwoma i dotknęła nią kamienia danego jej w momencie wyklęcia. Tamten z czarem zgubiła. Poczuła uspokajające ciepło. Zaczerpnęła moc z otocznia. Wiatr dawał jej tyle ile potrzebowała. Własną moc wykorzystała do zapanowania nad otrzymaną. Teraz już tylko musiała zrobić z niej pęta... Wiedziała, że czas zaraz ruszy swym normalnym trybem... Była za blisko ziemi... O wiele za blisko. Powiązała swoją moc z tą, nad którą stracił panowanie Ceresh. Niebieska poświata oplotła fioletową. Dobrze. Teraz nie powinna się śpieszyć. Pośpiech mógł zniszczyć wszystko co do tej pory osiągnęła. Zaczęła uziemiać moc daną jej przez wiatr i moc Ceresha. Robiła to najszybciej jak tylko potrafiła, ale i tak miała wrażenie, że trwa to za długo. Znowu chwyciła dwoma rękami chłopaka za ramię i z całej siły pociągnęła. Moc znowu zaczęła ciągnąc chłopaka ku ziemi. A tym samym ją też. Ziemia była tak blisko... tak blisko... zobaczyła ogromną czarną przestrzeń przed sobą. Jeszcze szybciej wiązała nici mocy. Dlaczego musiało być ich tak dużo! Zacisnęła zęby. Nie ucieknie. Nie teraz. Nie w taki sposób i nie w ostatniej chwili. Moc coraz szybciej wiązała się z ziemią... z matką ziemią, początkiem i końcem wszystkiego. Postanowiła jeszcze raz spróbować całościowego uziemienia. Albo się uda, albo nie.

-Uziemienie...- tym razem z jej ust dobiegł nie krzyk, ale cichy szept. Ale musiała to wypowiedzieć. Ten czar nie działał w ciszy, on musiał wybrzmieć. Poczuła jak cała moc dosłownie wystrzeliwuje z niej i wiąże się z ziemią. Stało się to w ostatniej dosłownie chwili. Jeszcze moment, a roztrzaskaliby się o skałę. Odwróciła się o sto osiemdziesiąt stopni, a przy okazji Ceresha też. Był niczym kukiełka. Poddawał się mocy i nie potrafił nad nią zapanować. To było zadanie dla wyszkolonego uzdrowiciela mocy, nie dla niej. Ugięła nogi w kolanach, prawie kucając w powietrzu. W tej samej chwili uderzyła w grunt. Czar zadział. Była cała. Wypuściła ramię Ceresha z uchwytu. Sama potoczyła się na ziemię. Była zimna... przygotowywała się do przyjęcia śniegu. Zauważyła, że chłopak tak samo jak ona nie jest w stanie utrzymać się na nogach. Ktoś biegł w ich kierunku. Nie jedna osoba, ale kilka. Większość miała białe włosy. To była jednak ostania rzecz jaką zobaczyła. W następnym momencie zaczął bić dzwon. Wiedziała, że nastąpiło to później niż powinno. Może spełniło się jej niewypowiedziane życzenie do wiatru. Dźwięk dzwonu rozsadzał jej osłony już i tak mocno nadszarpnięte. Zamknęła oczy i próbowała jakoś to przetrwać. Zatkała sobie uszy, chociaż wiedziała, że to nie pomaga. Ale i tak zawsze to robiła. Dzwon produkował z siebie dźwięki, które dla niej trwały wieczność. Nie było już wiatru, który wtedy w powietrzu napełnił ją swoją mocą. Była teraz na czarnej skale, a ona nie dzieliła się z nikim. Czekała.... musiała jakoś to przetrwać... musiała.... nie pochłonie jej ten dźwięk, nie podda się. Jeszcze chwilę, jeszcze odrobinę...

Nie wiedziała jak długo zmagała się z własną słabością, a jak długo z dźwiękiem dzwonu. Nikt nie przyszedł jej z pomocą. Zresztą i tak nie chciała, aby ktokolwiek czuł to samo co ona. Powoli wracała do rzeczywistości. Wszystko pulsowało przed jej oczami. Świat Mocy i Cieni przeplatał się z rzeczywistym. Długo trwało zanim oddzieliła oba od siebie. W każdym razie dla niej minęła cała wieczność zanim otworzyła oczy. Zrobiła to bardzo wolno. Nie była do końca pewna czy nadal nie zobaczy wszystkiego podwójnie. Powoli otwierała oczy. Zapadająca noc pulsowała wewnętrznym światłem w rytm uderzeń jej serca. Ale i tak nie było najgorzej. Oddychała płytko, ponieważ nie potrafiła nabrać głęboko powietrza. Leżała nadal na plecach. Nie potrafiła się poruszyć. Zobaczyła jak nad nią pochylają się jakieś twarze. W końcu rozpoznała jedno z oblicz pochylających się nad nią Mistrzów. Mistrz Zwyczajów wyglądał na mocno zaniepokojonego. Ale nikt nie odważył się jej dotknąć. Rozejrzała się wokół, żeby zobaczyć co z Cereshem, ale nie widziała nic poza Mistrzami. W końcu dotarło do niej, że leży na bardzo twardej i zimnej skale. Z trudem usiadła. Jednak nikt nie wyciągnął pomocnej ręki, kiedy pięciokrotnie próbowała to zrobić. Zebrani wokół niej Mistrzowie zachowywali milczenie. No cóż, niech milczą. Dla niej to nawet lepiej. Miała ochotę dotknąć kamienia na szyi, ale nie miała na to odwagi. Czuła, że nie nadszedł jeszcze czas, aby się o nim dowiedzieli. Zbierała w sobie siły, żeby wstać. Chciała, aby udało jej się za pierwszym razem. Stanęła. Poczuła dumę. Nieźle, chociaż chwiała się lekko. Wiatr prawie całkowicie ucichł. Zbierał moc.

- Wytłumaczysz się na Radzie. Za mną. Ci, którzy brali udział w tym zamieszaniu też idą.

Usłyszała głos jednego z Mistrzów. Nie znała go. Był cały ubrany na czarno i najprawdopodobniej był Bezimiennym. Jego głos był stanowczy i nie zapowiadał niczego dobrego. W każdym bądź razie niczego dobrego dla niej. Popatrzyła na Bezimiennego. Był raczej drobnej budowy ciała, wzrostu średniego. Miał młodą twarz, ale czarne włosy były mocno poprzetykane siwymi pasmami. Jego oczy zobaczyła tylko przez moment. Były srebrne. Zaskoczyło ją to. Jeszcze takich oczu nie widziała u żywego człowieka. Tkwiła w nim moc... ogromna moc. Jako pierwszy też odszedł w stronę świątyni. Część Mistrzów podążyła za nim. Zostało kilku, w tym Mistrz Zwyczajów. Patrzył on na nią zmartwionym wzrokiem.

-Możesz iść o własnych siłach?- zapytał cicho.

Przytaknęła głową. Jeśli się postara to będzie mogła iść. A będzie się bardzo starać. Zauważyła, że uczniowie nie ruszyli jeszcze ze swoich miejsc, ale Mistrzyni Cecylia, Dirk i jeszcze jeden chłopak pod opieką dwóch Mistrzów idą w stronę świątyni. Nikt nic nie mówił. Szukała wzrokiem Ceresha. W końcu go zobaczyła. Orish przytrzymywał go mocno, pomagając mu podnieść się. Ceresh nie wyglądał najlepiej. Był potwornie blady, a fioletowe oczy świeciły w ciemnościach. Zmarszczyła brwi. Zobaczyła, że czterech uzdrowicieli mocy stoi obok niego i otaczają go swoją mocą. Tak, żeby nie zrobił nikomu krzywdy. To dobrze. Nie musiała się tym zajmować. Zobaczyła, że Woken też podchodzi do Ceresha i pomaga mu razem z Orishem utrzymać pion. Poczuła pieczenie w oczach. Oni wybrali. Wybrali jego, nie ją. Poczuła jak łzy zaczynają wypływać z jej oczu. Nie mogła ich powstrzymać. Spuściła głowę, żeby nie było to takie widoczne. Mistrz Zwyczajów już odszedł od niej i podszedł do tamtych trzech. Coś do nich powiedział. Patrzyła na to, mając ciągle schyloną głowę. Oczywiście, nią nikt się tak nie przejmował. Poczuła zazdrość. Palącą zazdrość. Łzy prawie natychmiast przestały jej płynąć po policzkach. Oczywiście niech się nim zajmują. Proszę bardzo, niech się nim zajmują. Ona i tak sobie poradzi. Wierzchem dłoni otarła policzki. Zacisnęła zęby. Musi iść. Zobaczyła jak prawie niosą Ceresha. Ona poradzi sobie sama. Kryjąc twarz w cieniu kaptura, z trudem postąpiła pierwszy krok. Zawsze słyszała, że pierwszy krok jest najtrudniejszy, miała więc nadzieję, że pozostałe przyjdą jej łatwiej. Dzisiaj już drugi raz nadużyła swojej mocy... drugi raz i to dlatego było jej teraz tak ciężko. Spróbowała postawić następny krok, licząc, że przyjdzie jej z większą łatwością. Ale tak się nie stało. Miała wrażenie, że każdy był stąpaniem bosą stopą po rozbitych odłamkach szkła. Czwarty krok przyszedł z jeszcze większym trudem niż trzeci. Nie pokaże po sobie słabości. Zrobi coś, czego nie powinna robić w tym momencie. Kusiło ją by odepchnąć ból i potem zwielokrotniony przeżyć. Nie, nie zrobi tego. Nie zniosłaby takiego cierpienia. Prędzej wbiłaby sobie w serce sztylet, by skończyć z bólem. Zacisnęła jeszcze mocniej zęby i zmagając się z cierpieniem stąpała krok za krokiem... krok za krokiem jak bosą stopą po rozbitym szkle. Wokół było pełno ludzi, ale ona była sama. Sama w ciemności i w swoim cierpieniu. Patrzyła pod nogi. Nie miała odwagi spojrzeć na cokolwiek innego, tylko na znienawidzoną czarną skałę. Nie wiedziała czy cokolwiek albo ktokolwiek zniósłby jej spojrzenie. Nie chciała ryzykować. Zobaczyła, jak moc wiruje dookoła jej rąk. Więc na czole też musiał się ukazać się znak. Szkło... tak jak lustro... nie może na nikogo spojrzeć... nie może ryzykować... najważniejsze jest uczynienie jeszcze jednego kroku, jeszcze jednego i kolejnego....

 


Uwagi dotyczące strony lub książki proszę wpisywać do "Komentarza". Dziękuję. | barbarakosinska@[SKASUJ-ZAWARTOŚĆ-NAWIASU]op.pl

Back to content | Back to main menu