Wykleci - Granitowy Wierch


Go to content

Rozdzial XII

Ksiazka > Rozdzial 1-14

Rozdział dwunasty Mistrzowie
Rozdział dwunasty                        Mistrzowie

                   

 

 

Coś obudziło ją rano. To był ten dźwięk... dźwięk dzwonu, którzy prześladował ja od momentu, kiedy po raz pierwszy go słyszała. Śniła również o nim. Cisza z trudem otworzyła zmęczone oczy. Nie spała dobrze. Miała wrażenie, że dźwięk rozsadza jej głowę. Wolała nie myśleć, że właśnie go będzie słyszała kilka razy dziennie przez najbliższe lata. Powoli podniosła się. Dzwon oznaczał, że zaczął się świt. Miała ponad miarkę do śniadania.

W pokoju było ciemno. Nagle poczuła, że jest w środku ogromnej góry... i zaraz ta góra może zwalić się jej na głowę. Opanowała uczucie paniki i chęć ucieczki. Przecież już tyle setek lat stoi ta świątynia, to postoi jeszcze przez pięć. Szybko ubrała się i podeszła do stolika. Postanowiła zająć myśli czymś innym. Wzięła pergamin z planami i obowiązkami. Hm... dzisiaj był pierwszy dzień tygodnia, więc miała po śniadaniu zajęcia z Mistrzem aż do południa, potem przyrządzanie mikstur leczniczych a następnie zajęcia na świeżym powietrzu i naukę fechtunku. Nie miała pojęcia co może się kryć pod ta nazwą- zajęcia na świeżym powietrzu. No cóż dowie się. Po nich miała zgłosić się do kuchni i pomóc w przygotowaniu wieczerzy. Bała się trochę dzisiejszego dnia. Czy dowie się czegoś nowego? A może pozna tak wiele rzeczy, że nie będzie w stanie dogonić pozostałych uczniów. Już chociażby to powinno spędzać sen z jej oczu, a nie tylko bicie dzwonu. Poszła do komnaty wspólnej. Tam chociaż było więcej miejsca. Kiedy tylko otworzyła drzwi, zaświeciły się wszystkie światła. Poczuła się raźniej. Postanowiła zaparzyć sobie rumianek. Może trochę się uspokoi. Czekając aż woda zagotuje się, rozczesała włosy i związała je w krótki ogonek. Czoło przewiązała przepaską od Ilhiona. Z kamieniem nigdy się nie rozstawała, zawsze go miała ukrytego pod odzieniem, tak aby nikt go nie zobaczył. To była jej i Ziu tajemnica. Poprawiła włosy. Nie chciała korzystać z lustra. Wczoraj w łaźni zobaczyła jak bardzo się zmieniła od momentu odejścia z klanów. Początkowo nie wierzyła, że oblicze które zobaczyła w zwierciadle należało do niej. W chacie strażników w wielkiej puszczy nie było lustra, a woda zawsze zniekształcała odbicie. Wczoraj największą zmianą jaką zauważyła, były jaśniejące mocą oczy. Na szczęście znak na czole zniknął. Jednak zmiany były jeszcze inne. Po pierwsze włosy. Stały się jaśniejsze, z lekkim srebrnym połyskiem, jakby pojawiły się w nich pierwsze srebrne pasma. Stały się też gęstsze. Pat widząc jej zdziwienie, powiedziała, że moc upodabnia ich do siebie. Ona co prawda nie miała rozjaśnionych włosów, ale powiedziała, że dzieje się tak najszybciej z osobami, które miały srebrne smoki. Cisza postanowiła nie patrzeć w lustro, aby nie widzieć zmian. I nie denerwować się. Moc ujednolica... To nie była cała prawda. Przecież moc zabierała to, co było w niej od zawsze, a dawała coś innego, coś, czego nie chciała, co czyniło ją podobną do tych, co posiadali moc. Woda w końcu zagotowała się. Ściągnęła kociołek i zalała zioła. Usiadła na jednym z krzeseł. Wpatrywała się w ścianę. Wytrzymała może dziesiątą część miarki. Musiała uciec. Prawie pobiegła do drzwi. Szybko przemierzała uśpione korytarze. Magiczne pochodnie świeciły bardzo słabo, o wiele słabiej niż wieczorem. W końcu dotarła do wyjścia. Nie zatrzymała się, żeby sprawdzić jaka jest pogoda. Jeśli o nią chodzi, mógłby padać nawet deszcz i tak by wyszła na zewnątrz. Głaz pełniący funkcję drzwi zaczął się odsuwać. Bardzo wolno. Czekała niecierpliwie. Wybiegła na dwór. Poczuła wiatr. Nie szeptał jednak do niej tak jak zawsze. Był niemy. Szybko przeszła obok zabudowań. Zobaczyła, że tylko przy bramie świeci się światełko. Zatrzymała się w miejscu, gdzie wylądował wczoraj Ziu. Chciała się wsłuchać w tajemnice, które niósł ze sobą wiatr. Przecież powinien jej zaszeptać, czy w klanach wszystko jest dobrze, czy Roch opuścił już ich osadę i czy kamień, który dała uzdrowicielowi jest pilnie strzeżony. Jednak wiatr milczał. Popatrzyła w niebo. Ciemne deszczowe chmury nie pozwalały pierwszym promieniom słońca przedrzeć się. Nadal było ciemno, prawie tak samo jak w nocy. Otaczała ją czerń. Czerń. Nawet trawa, które jakimś sposobem przedarła się w tej odrobinie ziemi między skałą, była ciemna, prawie czarna, a nie w kolorze zwykłej trawy. Tutaj nie było niczego zwykłego. Niczego co by znała z klanów. Jak ludzie z doliny mogą tutaj mieszkać w zimie? Ona by chyba wolała dać się zasypać śniegom niż zamknąć w skale. Na dodatek czarnej. Śnieg chociaż był biały. Gdyby chociaż mogła uciec, tam gdzie dociera szum wiatru... ale nie mogła. Tu był Ziu.

-Zrób mi miejsce.- usłyszała czyjś głos w swojej głowie.

Rozejrzała się wokół, próbując ustalić skąd dobiegał. Jednak nie zobaczyła nikogo. To chyba z przemeczenia.

-Prosiłem, żebyś zrobiła mi miejsce. Chcę wylądować.

Usłyszała ponownie ten sam głos. Podniosła głowę do góry. Zobaczyła lecącego w jej kierunku smoka. Szykował się do lądowania. Jeśli się nie pośpieszy, to będzie musiała liczyć na szczęście, żeby nie trafił na nią, kiedy w końcu znajdzie się na ziemi. Szybko odwróciła się i zaczęła biec w stronę zabudowań. Zatrzymała się dopiero wtedy, kiedy usłyszała coś, jakby jęk ziemi, kiedy dotknął skały. Odwróciła się w jego kierunku. Jeśli dobrze widziała, to był srebrny smok, trochę mniejszy od Ziu.

-Dziękuję, szszee tak szszybko zrobiłaśśś mi miejsssce.- zasyczał lekko dudniącym głosem. Przypominał on w brzmieniu glos Ziu.

-Nie wdaję się w dyskusje z istotami dwudziestokrotnie większymi ode mnie.- odpowiedziała z przekąsem.

-I dobrze czyniszzsz. – smok nie wyglądał na rozgniewanego jej uwagą. Na jej oczach zaczął się zmieniać w człowieka. To było niesamowite. Po prostu jego sylwetka zaczęła się rozmywać i po chwili stała się ludzka. Niesamowite.

-Nazywasz się Cisza, prawda?- w tym pytaniu było więcej stwierdzenia niż zapytania. Przytaknęła tylko głową w odpowiedzi. - Wczoraj przybył do nas Ziu i trochę nam o tobie opowiedział. Doszliśmy do wniosku, że musimy porozmawiać z twoim Mistrzem. Ja zostałem wybrany na przedstawiciela. Padło na mnie. Niestety. Nazywam się Strzała i jestem smokiem Wokena.

Cisza pochyliła głowę na powitanie i złożyła ręce w geście szacunku.

-Teraz się śpieszę, bo chcę porozmawiać z waszym Mistrzem przed śniadaniem, więc bądź tak miła i zaprowadź mnie tam. Niestety nie byłem jeszcze w środku. My smoki niechętnie wchodzimy do waszej części Granitowej Góry. To jak będzie? Zaprowadzisz mnie?

-Oczywiście, panie.- nie wiedziała co innego mogłaby powiedzieć. Musiała się zgodzić, chociaż niechętnie wracała do środka.

-Żaden ze mnie pan. Mów na mnie po imieniu, tak jak to czynią wszyscy inni posiadacze mocy.

-Szczególnie, że to i tak nie jest twoje prawdziwe imię.- wyrwało się dziewczynie. Zasłoniła sobie usta przestraszona. No i wygadała się. Nie miała zamiaru zdradzać, że wie, iż smoki mają własne imiona, których nie zdradzają ludziom, nawet tym, których mają strzec. Dowiedziała się o tym, kiedy uzdrawiała Ziu. A także o kilku innych rzeczach. Chociażby takiej, że smoka można zabić, jeśli wypowie się jego prawdziwe imię i przywoła moc. Wielką moc, wywołując Wybuch Mocy. A tak mogłoby się stać, gdy Bezimienny postanowił opuścić swojego smoka i odejść w ciemność.

-Ziu o tym nie wie.- powiedział stojący przed nią smok.

Znowu przytaknęła głową. Owszem nie wiedział. Nie chciała go martwić, nie chciała, aby przysłano do niej innego smoka, z imieniem, którego nie znała. Przywiązała się już do niego. Tylko on wiązał ją z przeszłością. I tak chciała mu to powiedzieć, może dzisiaj jak go spotka. Nie mówiąc nic więcej, bo znowu by coś chlapnęła, zaczęła iść w stronę świątyni. Podążył za nią. Czuła się niepewnie, wiedząc że każdy jej krok jest obserwowany przez Strzałę. Chciała jak najszybciej dotrzeć do komnat Mistrza. Na szczęście nie zabłądziła. Jak dotarli na miejsce, zobaczyła, że wszyscy już są w komnacie wspólnej. Chłopcy byli ubrani w taki sam strój jak ona, a Mistrz w Czerń Bezimiennych.

-Dzień dobry.- przywitała się z nimi grzecznie.- Przyprowadziłam, do was Mistrzu, gościa.

-Dziękuję, ale...- mistrz popatrzył na niezapowiedzianego gościa. Najprawdopodobniej domyślił się, że ma przed sobą smoka, ale chyba nie wiedział, jakim uczniem się on opiekuje. Kiedy mówił, Cisza popatrzyła na Wokena. Powinien podejść do swojego smoka i jakoś się z nim przywitać. Jednak chłopak nawet nie poruszył się. Właśnie udawał, że porządkuje pergaminy i ksiegi.

-Mistrzu, to Strzała, mój...- zawahał się przez chwilę zanim dokończył.- mój smok.

Nawet jak to powiedział, nie podniósł wzroku. Cisza uznała jego zachowanie przynajmniej za nieodpowiednie w tych okolicznościach.

-Jakże mi miło zobaczyć w końcu u siebie ciebie Strzało. Chociaż muszę powiedzieć, że nie spodziewałem się takiej wizyty szczególnie o tak wcześnie porze. Muszę więc zapytać co ciebie sprowadza?- w głosie mistrza brzmiała niepewność. – Jeszcze nie widziałem w naszej części Granitowego Wierchu żadnego smoka.

-I najprawdopodobniej więcej nie zobaczysz, Mistrzu Zwyczajów. Smoki nie lubią takich wąskich korytarzy jak wasze, ale nie odpowiedziałeś wczoraj na wezwanie swojego smoka, więc musiałem tutaj przyjść.

-Ja...- zaczął mistrz, ale widząc, że uczniowie przyglądają się z ciekawością ich wymianie zdań, zamilkł. Jego następne słowa, tak jak się można było spodziewać, nie były skierowane do Strzały, ale do podopiecznych.- Nie powinniście popełniać tego samego błędu co ja. Radzę więc wam teraz, przed śniadaniem odwiedzić smoki. Ty, Wokenie możesz spotkać się z moim.

Cisza popatrzyła po twarzach pozostałych. Zostali grzecznie wyproszeni. Ceresh uśmiechał się krzywo, jakby właśnie spodziewał się takiego zachowania po Mistrzu, Woken nadal wpatrywał się w swoje notatki, a Orish miał minę jakby bardzo chciał coś powiedzieć, ale brakowało mu odwagi. Właśnie po raz kolejny nabierał tchu i go powoli wypuszczał.

-Oczywiście, Mistrzu.- odpowiedziała w imieniu ich wszystkich Cisza. Chłopcy zgodzili się z nią, bo zaczęli iść w kierunku drzwi. Jako pierwszy wyszedł Woken. Nadal nie patrzył na nikogo. Wyszła jako ostatnia. Zamknęła za sobą drzwi. Kiedy tylko to zrobiła, prawie natychmiast Orish postanowił powiedzieć to, co tak długo leżało mu na sercu.

-Czy was nie dziwi, że on tak wcześnie rano pojawił się tutaj? Ba, że się w ogóle tutaj pojawił. To nie jest przecież codziennością, sam zresztą to powiedział.

To pytanie należało chyba do tych z rodzaju retorycznych, ponieważ nikt nic nie odpowiedział. Wzrok wszystkich skierował się na Wokena. Jeśli ktokolwiek mógł to wiedzieć to tylko on. W końcu to był jego smok. Jednak chłopak ciągle wpatrywał się w podłogę Cisza zauważyła, że tam gdzie ma oczy jest widoczna lekka poświata. Musiał walczyć z mocą i widocznie niezbyt mu się to udawało. Ale przecież powinien to zauważyć jego smok. To przecież było właśnie jego zadanie: pomagać w panowaniu nad mocą, kiedy siły wyklętych są niewystarczające. Nie podobało jej się to, podobnie jak to, że Mistrz też nie zareagował na to. Podeszła do Wokena. Nie podniósł na nią wzroku. Duchy uzdrowicieli zawsze jej powtarzali, że należy pomagać zawsze, jeśli grozi to utratą panowania nad mocą.

-Pozwól sobie pomóc.- powiedziała bardzo cicho, tak żeby tylko on usłyszał.

-Ale jak?- dobiegło ją pełne bólu pytanie zadane prosto do jej głowy. Nie panował nad sobą nawet w taki sposób, żeby wymówić te dwa słowa. Przyznał jednak, że potrzebuje pomocy, a to właśnie było najważniejsze. Skoro wiedział, że sam sobie nie poradzi, to był gotowy na przyjęcie pomocy. A ona miała zamiar właśnie mu pomóc, chociaż może lepiej by było, gdyby to zrobił wykwalifikowany uzdrowiciel mocy. Ale tutaj była ona. I mu pomoże.

-Zobaczysz.- odpowiedziała równie cicho jak poprzednio. Nie słuchała co mówi Orish do Ceresha, najprawdopodobniej zastanawiali się w jaki sposób mogą podsłuchać o czym rozmawia Mistrz ze Strzałą. Żeby uzdrowić Wokena musiała go dotknąć. Miała nadzieję, że pozwoli jej na to. Może w przyszłości będzie potrafiła uzdrawiać na odległość, ale teraz właśnie poprzez dotyk nawiązywała kontakt z osobą, którą miała uzdrowić. Woken drgnął lekko jak położyła rękę na jego ramieniu. Nie odsunął się. To był maleńki krok naprzód. Zamknęła oczy. Musiała zobaczyć przed czym ucieka... każdy przed czymś ucieka, przed lękami schowanymi w najgłębszych zakamarkach podświadomości, które ujawniały się dopiero w snach, albo na jawie w najmniej oczekiwanych momentach. Takich jak ten. Kiedy uznała, że jest już gotowa, popatrzyła na niego przy pomocy swojego daru. Otworzyła wewnętrzny wzrok z którego bardzo rzadko korzystała, ponieważ wymagał od niej bardzo dużego nakładu sił. O wiele większego niż przy używaniu mocy wyklętych. Zobaczyła... zobaczyła, że osłony Wokena na zewnątrz są gładkie i prawie doskonałe. To musiało zmylić wszystkich, którzy na niego patrzyli. Ale wewnątrz... tak jak się spodziewała były nierówne. Jakby moc, która w nim tkwiła próbowała wydostać się na zewnątrz i wszystko zniszczyć, a on próbował ją powstrzymać, ale nie potrafił. W przyszłości mogło dojść do katastrofy. Ale moc nie chce się uwalniać ot tak sobie. Tutaj musiało być jeszcze coś, jeszcze coś o czym chciał zapomnieć... nagle znalazła odpowiedź. Chciał zapomnieć o swojej przeszłości... wstrzymała ze zdziwienie oddech. Był półelfem! Nie odważyła się dalej zagłębiać w jego wspomnieniach, mimo że przyciągały ją. Tak wiele było w nich uczuć. Destrukcyjnych uczuć, a ona takie najszybciej wyczuwała. Nie mogła... nie, nie chciała tego robić. Nigdy nie miała zamiaru odczytywać uczuć, które ktoś chciał zachować tylko dla siebie.

-Wokenie!- zawołała go. Chciała, żeby on sam odkrył swoje wspomnienia i uczucia na nowo. Jeśli to zrobi, to będzie mogła mu pomóc w zapanowaniu nad nimi. Wyczuła jak pojawia się jego świadomość obok niej. – Wokenie spójrz. Tam są twoje wspomnienia i uczucia o których chciałeś zapomnieć. Odkryj je, a ja dopilnuję, żeby w tym czasie twoja moc się nie uwolniła...

Powiedziała tak, ponieważ czuła, że on bał się własnych wspomnień. I bał się własnej mocy.

-Dobrze.- nadeszła pełna wątpliwości odpowiedź. Stworzyła najsilniejszą z osłon, jakie mogła w tym momencie utworzyć, rozciągając ją między jego wspomnieniami a mocą. W ten sposób moc nie uderzy ani w niego ani na zewnątrz. Nie wiedziała co by się stało, gdyby destrukcyjne uczucia rozeszłyby się. Najbardziej by ucierpieli na tym uzdrowiciele, ale i każdy inny, gdyż przecież każdy człowiek posiada uczucia. Pozwoliła Wokenowi zmierzyć się ze swoimi lękami. Patrzyła na to przez osłonę, którą stworzyła. Była gotowa w każdym momencie zainterweniować. Jednak nie zanosiło się na to, żeby jej pomoc była potrzebna. Doskonale sam sobie radził. W końcu przestała odbierać napływające do niej destrukcyjne uczucia. Dopiero wtedy odważyła się opuścić wewnętrzne osłony. Jeśli stało się coś złego, to uderzy tylko w nią.

-Gotowy?- zapytała. Lekko rozmyty duch Wokena nadesłał potwierdzenie. Czyli wszystko poszło dobrze. Nie miała jednak zamiaru poprzestać na połowicznym zwycięstwie. Teraz czas utworzyć prawdziwe osłony, połączenie z najbardziej stałym z żywiołów: ziemią. Nadszedł czas, aby przywołać moc wyklętych, a nie tylko uzdrowicieli. Skoncentrowała się mocniej. Magiczna energia, która w niej tkwiła, zaczęła wirować wokół.

- Patrz.- bardziej rozkazała niż poprosiła. Wiedziała, że wewnętrzna świadomość Wokena przypatruje się z uwagą jej poczynaniom. Moc zaczęła z niej odpływać w kierunku ziemi, a dokładnie do miejsca, w którym stała. On zaczął czynić tak samo. Powiązała wszystkie nici mocy z podłożem. W końcu uziemiła całą swoja moc. Patrzyła jak radzi sobie z tym Woken. Nie potrafił tego zrobić. Te nici mocy, które związał z podłożem, zaraz odrywały się od niego i ruszały do ataku na jego osłony, jakby chciały wydostać się na zewnątrz. Zaczęła pomagać mu w tworzeniu osłon. Nie powinna tego robić, ponieważ nie będzie w stanie sam tego uczynić, kiedy przywoła wielką moc. Ale jeśli zajdzie taka potrzeba to wtedy też jemu pomoże. Zresztą może sam się tego nauczy. Gdy skończyli cała moc Wokena została połączona z ziemią. Cofnęła dłoń z ramienia Wokena. W ten sposób nie była już wewnątrz jego osłon. Teraz nadszedł odpowiedni czas, żeby ściągnąć zewnętrzną osłonę. Powoli to zrobiła, sprawdzając czy uziemienie Wokena działa. Działało! Miała ochotę skakać z radości. Udało im się. Zajęło im to niewiele czasu, ponieważ tam gdzie była czas płynie inaczej niż w na świecy. Czasami wolno, a czasami tak szybko, że można się zestarzeć w ciągu kilku miarek na świecy. Woken patrzył na nią. Jego oczy świeciły już normalnym blaskiem, znakiem drzemiącej w nim mocy wyklętych. Uśmiechnęła się do niego. Jednak on nie odwzajemnił uśmiechu. Był bardzo poważny. Orish z Cereshem nie rozmawiali już. Patrzyli na nich z czymś nieokreślonym w oczach. Jakby z niepewnością. Czekała aż coś powiedzą. Cokolwiek. Ich milczenie ciążyło jej mocno. Wolała jak rozmawiali głośno i śmiali się.

-To co, idziemy do smoków?- zapytał Orish jakby nigdy nic. Wiedziała, że udaje beztroskość. Po korzystaniu z tego, co duchy nazywały empatią, zawsze była bardziej wrażliwa na uczucia innych.

-Tak, chodźmy już.- odpowiedziała cicho. Jak zwykle po użyciu mocy jej głos brzmiał ochryple, jakby długo krzyczała. Był też niższy niż normalnie. Chłopcy poszli przodem, ona powoli za nimi. Z trudem zapamiętywała drogę, którą zmierzali korytarzem w górę. Minęli kilka kondygnacji schodów, jakby wyrzeźbionych w skale. Potem były już tylko schody. Tysiące stopni, rozświetlanych gdzieniegdzie zimnym magicznym światłem. Była zmęczona. Uczucia i myśli obcych ludzi zalewały ją. Musiała się od tego oddzielić. To uzdrawianie tak wpłynęło na jej osłony. Prawdziwe uzdrawianie. Czy jest możliwe, że Ziu się pomylił? Może ona nie powinna zostać Bezimienną? Może jej miejsce było wśród uzdrowicieli mocy...  Przywołała trochę mocy wyklętych. Musiała zmienić energię... ale przecież energia zawsze jest tylko energią... Wiedziała, że jej oczy zaczynają jaśnieć mocą, i że wiruje ona wokół rąk. Musi sobie z tym poradzić, zanim nie dojdą do smoków. I zanim chłopcy się odwrócą. Starała się nie zwracać uwagi na myśli kolegów. Na to że Woken zastanawiał się jakiej zapłaty zażąda, Orish... on domyślał się co miało miejsce tam w korytarzu a Ceresh był zazdrosny, że Woken zwrócił na siebie jej uwagę. Nie... nie chciała tego odbierać... nie chciała czuć jak kilkanaście metrów niżej uczniowie budzą się... musi skoncentrować się na jednym... lęk... skoncentrować. Udało się. Miała czysta moc, z której utworzyła osłonę. Spokój. I własne myśli i uczucia. Rozproszyła moc, która wirowała wokół niej, a potem ją uziemiła. Poczuła ulgę, że sobie tak szybko z tym poradziła. Cień kiedyś powiedział jej, że używanie mocy stanie się dla niej tak naturalne jak oddychanie. Do tej pory nie wierzyła w to.

Po chwili schody się skończyły. Zobaczyła ogromną grotę... a raczej kilka grot połączonych ze sobą kolumnami wydrążonymi w kamieniu. Wszędzie leżały smoki w różnych kolorach. Kilka z nich stało i rozprostowywało skrzydła, jakby szykowało się do lotu. Z półmroku dochodziło światło magicznych lamp. Niektóre smoki siedziały obok siebie i rozmawiały. Zobaczyła też kilku ludzi, chyba samych uczniów, którzy tak jak oni przyszli spotkać się ze swoimi smokami. Stała przez dłuższą chwilę przyglądając się wszystkiemu ze zdziwieniem. Nie spodziewała się takiego widoku. Zreflektowała się nagle, że chłopcy już są kilka metrów przed nią. Szybko pobiegła za nimi. Wyglądało na to, że dokładnie wiedzą gdzie powinni iść. Zdała sobie sprawę, że nie rozmawiają. Ciekawe dlaczego. Chyba nie oczekiwali, że powie im co się wydarzyła na korytarzu. Tylko Woken mógł to opowiedzieć – takie bowiem było prawo uzdrawiania. W końcu zauważyła Ziu. Był chyba największym smokiem ze wszystkich. Pomachała do niego, ale nie zauważył jej gestu. Chyba rozmawiał z innym smokiem. Stanęli obok nich. To znaczy Woken stanął, bo Ceresh podszedł do smoka o niebieskawych łuskach, a Orish do srebrzystego smoka. Cisza nieśmiało podeszła do Ziu. Nie chciała przeszkadzać mu w rozmowie.

-Ziu?- zapytała nieśmiało. Nie widziała go od wczoraj, od momentu, kiedy bez słowa odleciał, pozostawiając ją samą. Nie wiedziała, czy chciał, żeby go odwiedziła. A może on wcale nie chciał być jej smokiem. Usłyszał ją. Popatrzył na nią i uśmiechnął się szerokim, smoczym uśmiechem, ukazując wszystkie ostre zęby. Również smok, z którym dotychczas rozmawiał, popatrzył na nią. Coś jej się skojarzyło....

-Jesteście smokiem naszego Mistrza?- zapytała zanim pomyślała. Od razu złapała się na tym, że znowu powiedziała szybciej niż pomyślała. Musi się nauczyć nie mówić tego, co ukaże jej przeczucie. Ogromna istota była koloru ciemnobrązowego. Musiał być więc smokiem ziemnym.

- Jest tak spostrzegawcza jak mówiłeś.- powiedział smok, do którego zwróciła się z zapytaniem.

- A nawet bardziej.- Ziu zdawał się być dumny z domyślności Ciszy.

-Możliwe.- niezobowiązująco odpowiedział smok Mistrza. Teraz przestał już patrzeć na Ciszę i skierował spojrzenie na Wokena. Zauważyła, że jego źrenice w przeciwieństwie do oczu Ziu, były zielone. - Jesteś wybranym Strzały?- nie zapytał, ale raczej stwierdził smok ziemny. – Chciałbym chwilę z tobą porozmawiać. Chodźmy tam, kilka metrów dalej, żeby Cisza mogła spokojnie pomówić z Ziu.

Woken zgodził się bez słowa i poszedł za smokiem. Nie odwrócił się w jej kierunku, kiedy odchodził. Nie poczuła jednak niczego, co mogłoby ją zaniepokoić.

Została sama ze swoim smokiem. Patrzyła na ciemną skałę pod swoimi stopami. Jakoś nie miała ochoty patrzeć na niego. Chciała powiedzieć mu o tym, że zna jego Imię, ale nie potrafiła. Nie widziała go od wczoraj, kiedy to odleciał bez pożegnania. Wolała milczeć, szczególnie, że miała ochotę na niego nakrzyczeć, chociaż sama nie wiedziała dlaczego.

-Nie wyglądasz najlepiej.- zauważył Ziu.

To ją zaskoczyło. Źle wygląda? Oczywiście, że źle wyglądała. A niby dlaczego miałaby wyglądać dobrze? Przecież przez ostatnie dwa tygodnie ciągle się coś działo, musiała ciągle korzystać z czegoś, co wszyscy nazywali mocą, a czego ona nie rozumiała. Co ma odpowiedzieć Ziu? Że czuje się paskudnie, bo właśnie przed chwila musiała użyć całej swojej mocy uzdrawiania, żeby pomóc Wokenowi? Że odkąd po raz pierwszy usłyszała dzwon, ma nieprzepartą chęć zagłębić się w jego smutną melodię. Wpływ na to i tak miał tylko Zapomniany.

-Wyglądam tak jak zawsze.- wzruszyła lekko ramionami.

-Skoro tak mówisz...- Ziu nie wyglądał na przekonanego, ale co tam. -Chciałbym się ciebie zapytać, jak się czujesz w nowym miejscu. Czy może chciałabyś się mnie o coś zapytać?-

W głowie Ciszy pojawiły się dziesiątki pytań, na które nie znała odpowiedzi. Zastanawiała się o co może się go zapytać, żeby nie wyszło na to, że wtrąca się w cudze życie, albo że interesuje się sprawami, które nie powinny jej interesować.

-Zastanawiam się od wczoraj, czy ty naprawdę jesteś moim smokiem, bo sposób w jaki zostawiłeś mnie...- zaczęła powoli uważnie dobierając słowa.

-Oczywiście, że jestem- nie pozwolił jej nawet dokończyć Ziu. Dopiero teraz popatrzyła prosto w jego oczy. Były takie inne od ludzkich. Nie było łatwo znieść ich spojrzenia.- Dokonałem wyboru i moim wyborem jesteś ty, chociaż muszę zaznaczyć, że od wielu lat nie miałem podopiecznego i ta sytuacja jest dla mnie dosyć trudna. To dlatego rozmawiałem sporo z Dębem, smokiem twojego Mistrza. – wskazał na Wokena i smoka.

A więc smoki miewały czasami kilku Bezimiennych.- przetwarzała przez chwilę tę informację. To by się zgadzało. W końcu żyły one bardzo długo, o wiele dłużej od człowieka. No i wiedziała już dokąd odeszły smoki. Fałszywy cesarz na pewno sporo by dał za taką informację. W tym momencie przypomniała sobie poranne spotkanie ze Strzałą.

-Muszę Ciebie przeprosić.- ściszyła głos prawie do szeptu. Nie chciała, żeby usłyszał ją ktokolwiek inny oprócz niego. Popatrzył na nią z ciekawością. Zaczęła więc szybko mówić.- Kiedy uzdrawiałam ciebie, odebrałam kilka twoich myśli. Ja naprawdę tego nie chciałam, zawsze pilnuję, żeby nie czytać w cudzych myślach i sercach, mimo ze przychodzi mi to z tak wielką łatwością. Nie chciałam tego...- wiedziała, że usprawiedliwia się, ale musiał zrozumieć, że nie zrobiła tego celowo. Musiał. Bardzo jej na tym zależało.

-Powiesz mi w końcu czego nie chciałaś?- z niecierpliwością zapytał się jej smok.

-Ja... ja dowiedziałam się, że większość smoków przybiera imiona, żeby ich wybrani nie mogli uderzyć w nich mocą. Ale to nie wszystko.- teraz jak to mówiła patrzyła prosto na niego. Nie chciała, żeby pomyślał, że coś jeszcze ukrywa przed nim. Skoro przyznał, iż jest jej smokiem, to nie powinna mieć przed nim tajemnic. Ani on przed nią. - Dowiedziałam się, że twoje prawdziwie Imię brzmi tak samo jak to, którym się posługujesz. Ja...- nie wiedziała co powinna jeszcze powiedzieć. Przeprosić raz jeszcze za to, że on sam przekazał jej tę myśl? Lepiej milczeć.

-Masz rację, to jest moje prawdziwe imię, a reszta smoków używa przybranych. Zawsze się nim posługiwałem, nie chciałem się ukrywać.

W końcu doczekała się odpowiedzi. Nie zadowoliła ją jednak ona w pełni.

-Ukrywać?- zapytała. To słowo nie wydało jej się odpowiednie. Sama by użyła innego.

-Tak ukrywać. Smoki żyją w wiecznym lęku przed swoimi wybranymi.- minęła dłuższa chwila zanim jej to powiedział. Smoki się bały... ale dlaczego? Przecież były najpotężniejszymi ze stworzeń jakie stworzył Zapomniany, nie powinny niczego się bać.

-A ja myślę, że Bezimienni nie ufają do końca swoim smokom, ponieważ wyczuwają, że kryją przed nimi prawdę o sobie.- powiedziała w końcu to o czym myślała. Wystarczyło popatrzeć na Wokena i Strzałę. Obustronny brak zaufania. Bezimienni boją się swoich smoków a smoki boją się swoich wyklętych. Krąg lęku. Każdy się kogoś boi, a tego kogoś też się ktoś boi. Nie ma człowieka, który nie bałby się niczego, ponieważ wtedy byłoby to równoznaczne z tym, że na niczym mu nie zależy.

-Masz rację. Bezimienni boją się, że od nich odejdziemy i zostaną sami, boją się też mocy, która w nas tkwi, bo tylko my możemy ich powstrzymać.- głos Ziu brzmiał niepewnie, jakby nie był pewny, czy powinien jej to mówić.

-Ale ty się tego nie boisz.- stwierdziła po prostu. Podziwiała go za to. Ona żyła jeszcze w lęku.

-Tak, ja się nie boję, ponieważ wiem, że dokonałem słusznego wyboru i ty nigdy nie staniesz przeciwko mnie.- tym razem w głosie smoka pobrzmiewała pewność, jakiej ona nigdy nie miała. Pewność, że oni są związani ze sobą na całe życie... a nawet po śmierci jeśli odejdą razem. Przytaknęła głową w odpowiedzi. Cieszyła się, że on jej tak ufa. Ale jeśli ktoś tobie ufa, to jesteś za tego kogoś odpowiedzialny. Musisz mu pomóc, choćbyś sam miał zginąć- to była główna zasada rządząca klanami. A ona pochodziła z klanów, i według tamtejszych praw została wychowana. Teraz wiedziała, że jej rodzice chcieli, żeby ona była właśnie tak wychowana, żeby potrafiła kierować się w życiu zasadami, które i oni cenili. Nie mogli sami jej tego przekazać, ale znaleźli Hannę. Ale teraz znalazła się w momencie, kiedy to sama zadecyduje czy nadal chce podążać w zgodzie z tymi prawami. Jednak nie potrafiłaby sprzeniewierzyć się im. Nie mogła. Gdyby to uczyniła przestałaby być sobą.

-Jesteś moim klanem, Ziu.- spokojnie stwierdziła. Miała nadzieję, że zrozumie. Dla niej dobro klanu było najważniejsze, bo klan to osoby, z którymi jest się najsilniej związanym. Klan to ludzie, którzy wierzą w to samo co ty, zawsze podadzą pomocną dłoń, nawet jeśli mieliby postawić na szali własne życie i przegrać. To właśnie był klan. I dlatego poszła pomóc mieszkańcom osady, kiedy groziło im niebezpieczeństwo ze strony maga ciemnej strony mocy, chociaż nie wiedziała czy sobie poradzi.

-A ty jesteś moim klanem Psyche.- odpowiedział prosto do jej głowy Ziu. Czy to było jej imię? Tak... teraz sobie je przypomniała, aby za chwilę na nowo zapomnieć. Więc zrozumiał... zrozumiał, ale znał jej prawdziwe imię... Wiedziała, że on nigdy jej nie zdradzi, tak samo jak ona jego. Przypomniała sobie klany. To czego się lękała, to co wtedy czuła. Może kiedyś uleczy własną duszę, tak jak uleczyła dzisiaj duszę Wokena. Ale jeszcze nie teraz.

-Mamy bardzo liczny klan, nieprawdaż, całe dwie osoby... nie, nie osoby, raczej istoty, bo stworzenia to też nie jest odpowiednie słowo.- spróbowała zmienić temat i wprowadzić chociaż odrobinę wesołości w tę ich poważną rozmowę.

-No nie wiem, stworzenie nie brzmi najgorzej, szczególnie stworzenie Zapomnianego. – Ziu zrozumiał i podchwycił jej intencję.

-To jest dyskusyjny temat.

-Jak najbardziej, ale na dyskusję innym razem.

-Dlaczego?

-Ponieważ już dawno wybił dzwon siódmą miarkę a o ósmej zaczynacie zajęcia. Powinnaś iść na śniadanie, podobnie jak twoi trzej nowi przyjaciele.- ruszył głową w stronę Wokena, Orisha i Ceresha. Stali obok siebie i najwidoczniej czekali na nią.

-Muszę już iść.- przyznała z niechęcią.

-Owszem musisz, ale przyjdź jutro rano, tak samo jak dzisiaj, nawet wcześniej, bo chyba zrywasz się o świecie.- w tym co powiedział tkwiło niewypowiedziane pytanie, ale zanim zdołała cokolwiek odpowiedzieć, Ziu mówił dalej.- Jak wróci Strzała to poznam twój plan zajęć, więc może czasami zlecę do ciebie, żebyś nie musiała wspinać się po tych schodach, aż tutaj. No to idź.. No idź już... – delikatnie popchnął ją jedną ze swoich ogromnych łap zakończonych pazurami. Nie zdziwiło ją nawet za bardzo to, że potrafił podkulić szpony, tak żeby jej nie drasnąć nawet przez przypadek.- No idź, i nie zapominaj, że ja zawsze tutaj jestem. No prawie zawsze, bo muszę czasami coś zjeść i polatać sobie trochę, ale w myślach zawsze możesz mi powiedzieć, że do mnie idziesz, a ja zawsze wtedy będę czekać.

-Dziękuję Ziu- uśmiechnęła się do niego trochę smutno, ale jednak uśmiechnęła. To by jej pierwszy prawdziwy uśmiech tego dnia. Szybko podbiegła do czekających już na nią chłopaków i po krótkiej wymianie zdań, zbiegli po schodach. Mieli pewność, że Mistrz nie zrozumie tłumaczenia, ze woleli zjeść śniadanie niż przyjść na jego zajęcia.

 

 

Cisza nawet nie zauważyła kiedy minęły zajęcia z ich Mistrzem. Mężczyzna opowiadał w jaki sposób mogą panować nad mocą, która w nich tkwi. Przypominało jej to zajęcia z Cieniem, ale ponieważ jej osłony miały się znakomicie, to nudziła się. Nie powiedział nic, czego by jeszcze nie wiedziała, ale dla chłopaków to jednak były rzeczy nowe. Przez cztery miarki ćwiczyli uziemienie, czyli coś, z czym ona nie miała kłopotów. Podniosła wszystkie osłony i potem prawie natychmiast na nowo je uziemiła. Mistrz bardzo się zdziwił jak to zobaczył i powiedział, że musi o tym porozmawiać z innymi Mistrzami, ponieważ może w tym czasie będzie chodziła na inne zajęcia. Do czasu aż pozostali jego uczniowie nauczą się tego co ona. Zaproponowała więc swoją pomoc, ale Mistrz nie chciał jej przyjąć. Powiedział, że to on ma za zadanie nauczyć ich tego. Wykorzystała więc te cztery miarki, żeby udoskonalać swoje umiejętności magiczne. Oczywiście wedle tego co kiedyś wpoił jej Cień. Przy okazji zauważyła, że główna komnata, w której się uczyli, jest otoczona bardzo potężnymi magicznymi osłonami. Szukała miejsca gdzie są one zaczepione, ale miała za mało czasu, żeby przy pomocy magicznego wzroku obejrzeć sobie cały Granitowy Wierch. Wystarczyło jej jednak go na tyle, że zobaczyła, iż wszystko co się w środku znajduje jest połączone ze sobą magicznymi nićmi. Łączyły się one ze sobą tworząc przedziwny labirynt. Już wiedziała, że będzie musiała odnaleźć środek labiryntu, chociażby jej to miało zająć lata. A obserwując moc dowiedziała się kilku rzeczy, jak chociażby tej, że to nie bogowie stworzyli Granitowy Wierch, lecz człowiek.

Pół miarki przed południem Mistrz przerwał lekcję. Do południa mieli czas wolny. Jakoś przetrwała bicie dzwonu, jego dźwięk nie oddziaływał na nią tak mocno jak poprzednio. Może dlatego że wzmocniła swoje osłony. Nie wnikała w to jednak, ponieważ zanim się obejrzała skończył się południowy posiłek a ona o pierwszej miarce miała mieć zajęcia przygotowywania wywarów i mikstur leczniczych. Spóźniła się na nie odrobinę. Kiedy weszła do ogromnej komnaty, gdzie znajdowało się kilka długich drewnianych stołów, zobaczyła, że w środku jest już Mistrz.

-Przepraszam.- powiedziała cicho i wślizgnęła się do środka. Zajęła miejsce w ostatnim z rzędów. Zauważyła, że uczniowie są w różnym wieku, niewielu jednak było młodszych od niej. Nikt nawet na nią nie zwrócił uwagi. Mistrz właśnie mówił coś do jednego z uczniów, który wyglądał na zmartwionego. W komnacie było tak głośno, że nie docierały do niej słowa.

-Cicho!- zawołał nagle Mistrz odwracając się do sali. Był młodym mężczyzną, wyglądał na niewiele starszego najstarszych uczniów, ale jego głos wskazywał że jest starszy. Kiedyś czytała, że uzdrowiciele nie zawsze starzeją się tak jak zwykli ludzie, że długo zachowują młody wygląd, aby w jedną noc, zmienić się w starca. Była ciekawa, czy tak jest właśnie w przypadku tego Mistrza.

- Powinniśmy już zacząć zajęcia, więc naprawdę najwyższy już czas, abyście się uspokoili.- zaczął po chwili, kiedy uczniowie prawie umilkli.- Wiem, że musicie porozmawiać ze sobą o tym, co się wydarzyło wczoraj, bo przecież nie mieliście wtedy zajęć, ale chciałbym wam najpierw kogoś przedstawić. Jak zapewne zauważyliście, przybyła nowa uczennica i od dziś ma mieć z nami zajęcia...- przerwał na chwilę, ponieważ wśród uczniów rozległ się zdziwiony szmer. Odczekał chwilę i mówił dalej. - Tak będzie chodziła z wami na zajęcia, mimo że jesteście jedną z najbardziej zaawansowanych grup. Ale ona też wie wiele o uzdrawianiu. Ciszo. Podejdź do mnie. –

Wstała na lekko drżących nogach. Nigdy nie lubiła publicznych wystąpień. Szybko jednak przybrała maskę spokoju. Miała w tym przecież sześcioletnie doświadczenie. Powoli podeszła do Mistrza. Skłoniła lekko przed nim głowę na znak szacunku. A ona głupia myślała, że on nie zauważył jej wejścia. Dopiero teraz zdała sobie sprawę, że ma ten sam dar co ona. Był empatą i nie musiał patrzeć na drzwi, żeby wiedzieć, że ktoś wchodzi. Ona też to zawsze przecież wiedziała kiedy pojawia się jeszcze jedna osoba. Na sali nie było jednak nikogo innego, kto miałby ten sam dar co ona i on.

-Nazywam się Jan, ale uczniowie nie mają odwagi mówić mi po imieniu i dlatego używają zwrotu Mistrz Jan. Jakoś się do tego przyzwyczaiłem więc i ty możesz tak mówić. A teraz, żeby udowodnić, że znalazłaś się tu zasłużenie, a nie przez przypadek, twoi nowi koledzy, zadadzą ci pytania, na które powinnaś znać odpowiedzi. W końcu to oni wiedzą, co przerobiliśmy i co pozostało w ich głowach. Przypominam, że jedna osoba może zadać tylko jedno pytanie, więc radzę dobrze się zastanowić, zanim padną takie pytania jak: co robisz dzisiaj wieczorem, albo jaki jest twój plan zajęć i kiedy masz czas wolny.

Po tych słowach Mistrza Jana uczniowie roześmiali się. Kiedy wszyscy komentowali radośnie jego słowa, Mistrz usiadł na krześle odwróconym w stronę młodzieży, znajdującym się za ogromnym stołem z mnóstwem różnych paczuszek, fiolek oraz papierów. Cisza poczuła się lekko niepewnie, stojąc tak samotnie naprzeciw całej grupy ludzi, których nie znała. Nie pokazywała jednak po sobie zdenerwowania. Uśmiechała się nawet lekko czekając na pytania. Była ciekawa, czy będzie znała na nie odpowiedzi. Kiedy w końcu wszyscy uspokoili się, padło pierwsze pytanie zadane przez jednego z chłopców, wyglądającego na jej równolatka.

-Jakie właściwości ma kora brzozy?-

Jeśli to miały być takie pytania, to nie bała się ich. Uśmiechnęła się szerzej i zaczęła odpowiadać. Kiedy już wybrzmiały wszystkie pytania, a ona nie potrafiła odpowiedzieć tylko na jedno, a mianowicie do jakich mikstur używa się smoczych pazurów, była zadowolona z siebie. Przez minione lata duchy uzdrowicieli wpajali jej do głowy całą swoją wiedzę i teraz okazała się ona przydatna. Ale o smoczych pazurach nie wiedziała nic, może dlatego, że zanim tutaj przybyła nie była pewna czy smoki rzeczywiście istnieją. Wręcz gdyby zapytać ją miesiąc temu, czy smoki istnieją, odpowiedziałaby, że tylko w legendach i baśniach. Teraz jednak była innego zdania.

-No, doskonale. Widzę, że już chyba wierzycie, że Cisza wie więcej o ziołach i miksturach niż niejedno z was. A skoro przybyła do nas dopiero teraz, to chciałbym, żebyście utworzyli nowe grupy. Będzie was teraz równo dwadzieścioro jeden, więc dobierzcie się w siedem grup trzyosobowych. Nie ma dla mnie znaczenia, czy w jednej grupie są wszyscy z jednego roku czy z różnych. Wiedzę macie taką samą, więc ... do dzieła.- Mistrz Jan uśmiechnął się do nich i nadal siedział spokojnie na swoim krześle. Cisza nie wiedziała co powinna zrobić. Podejść do kogoś, ale do kogo? Przecież nikogo tutaj nie znała. Przez chwilę stała patrząc jak wszyscy krążą po komnacie, rozmawiając głośno. W pewnej chwili podszedł do niej jakiś chłopak. Rozpoznała w nim tego, który zadał jej pytanie o smocze pazury. Uśmiechnął się do niej trochę nieśmiało. Był ubrany na jasnozielono, zresztą jak większość z tutaj zebranych.

-Jestem Dan. Przepraszam, że zadałem tobie takie trudne pytanie, ale widząc jak łatwo radzisz sobie z tamtymi, to postanowiłem zapytać o coś, co znalazłem w księgach, a nie poznałem na lekcjach. - powiedział przyjacielskim tonem. Wyglądał na starszego od niej o dwa, trzy lata. Miał brązowe włosy przylegające miękko do twarzy i niebieskie oczy. Był mniej więcej tego samego wzrostu co ona.- A to jest Rena, ona jest moją rówieśniczką. Jesteśmy uzdrowicielami mocy. Jestem tam jedynym chłopakiem, a Rena nie próbuje zarzucić na mnie sieci, więc zaprzyjaźniłem się z nią. Chcielibyśmy, żebyś należała w tym roku do naszej grupy. Zgadzasz się?

Cisza spojrzała na niego a potem na niską i pulchną dziewczynę o jasnych włosach i o tak samo niebieskich oczach jak Dan. Musiała po prostu odwzajemnić jej uśmiech. Jak podeszła bliżej okazało się, że jest jeszcze niższa niż myślała początkowo.

-Z miłą chęcią.- odpowiedziała prawie natychmiast. Nikt inny nie zaproponował jej tego, a ta dwójka od razu zrobiła na niej dobre wrażenie.

-To świetnie.- ucieszyła się Rena.- My zawsze siedzimy w pierwszej ławce, więc zajmijmy już miejsca, żeby nas ktoś nie wyprzedził.

-A nie możemy w ostatniej?- Dan nie wyglądał na zadowolonego.- Pierwsza ławka zawsze jest wolna, nie pamiętam, żeby jakieś tłumy zgłodniałych wiedzy uczniów, siadali tam.

-Pierwsza.

-Ostatnia.

-Pierwsza!- jeszcze raz z naciskiem powiedziała Rena.

Ciszy spodobali się oni. Byli pełni radości i jakiegoś wewnętrznego światła, czyli czegoś, czego od dawna nie widziała. Mistrzowie Bezimiennych byli jedną wielką zagadką, a uczniowie mniejszą, ale też jednak zagadką. Zachowywali się też całkowicie inaczej niż dwója osób przed nią, która coraz głośniej wykrzykiwała „pierwsza” bądź „ostatnia”. Wyglądali tak jakby to była najważniejsza rzecz na świecie, jakby nie istniały inne problemy i inne zmartwienia. W końcu roześmiała się cicho. Wtedy przerwali spór i popatrzyli na nią ze zdziwieniem. Widząc jej rozbawienie też się zaśmiali, jakby dopiero teraz zdali sobie sprawę ze śmieszności swojego zachowania.

-Dobra niech będzie pierwsza. To i tak zawsze jest pierwszy stół.- powiedział Dan, kiedy przestali się śmiać. Młodzi uzdrowiciele zajęli miejsca po obu stronach Ciszy.

-Ja nie chcę siedzieć w środku.- zaprotestowała po chwili.

-Nikt nie chce, ale najmłodsi nie mają nic do powiedzenia.- wyjaśnił jej od razu Dan.- Kiedy byłem na pierwszym roku też mnie usadzili na środku, a potem pojawiła się Rena, jakiś tydzień po mnie i mogłem ją posadzić na moim miejscu. A teraz twoja kolej zająć to zaszczytne miejsce.- dokończył mówiąc patetycznym tonem. Rena prychnęła cicho, jednak nic nie odpowiedziała, ponieważ Mistrz Jan właśnie postanowił zacząć zajęcia.

-Cieszę się, że już powstały grupy a tym bardziej jestem zadowolony, że te grupy są mieszane jeśli chodzi o oblicza mocy.- te słowa skierowane były do Dana, na którego właśnie patrzył uśmiechając się lekko.- Przez te różne zawirowania, minęła już połowa zajęć, które jak zapewne wiecie trwają dwie miarki na świecy. Teraz chciałabym powtórzyć zasady, ponieważ mamy nową uczennicę. Zasada jest jedna: nie robicie niczego o czym bym nie wiedział. Oczywiście w czasie lekcji.- dodał szybko, żeby powstrzymać śmiech uczniów.- Są tylko dwie grupy bardziej zaawansowane od was, więc w przyszłym roku będzie tylko jedna, a za dwa lata, to wy będziecie najbardziej zaawansowani, oczywiście jeśli dotrwacie, bo niektórzy pożegnają się z nami w tym roku, ale nie martwcie się, może przybędzie ktoś na wasze miejsce, chociaż w to wątpię. A teraz najważniejsze. – Cisza zauważyła, że mówi przede wszystkim tylko do niej, reszta zebranych nie słuchała, albo udawała że słucha oddając się własnym rozmyślaniom. - Przyrządzamy tutaj mikstury lecznicze, ale nie tylko takie. Także trucizny. Taka wiedza to wielka odpowiedzialność, więc każdy musi wiedzieć, że truciznami nie można częstować na lewo i prawo, według własnego uznania. Przygotowujemy je tylko w ściśle określonych okolicznościach. Dlatego... Dlatego- powtórzył głośniej, żeby zwrócić na siebie uwagę wszystkich - Dlatego za tydzień na moim biurku chcę widzieć chociaż jeden pergamin od każdego z was na ten temat. Możecie korzystać ze wszystkich dostępnych źródeł, czyli z własnej wiedzy, wiedzy innych, ale też z ksiąg. Chcę mieć na pergaminie zaznaczone, które rzeczy są wytworami waszej wyobraźni, które wyobraźni waszych kolegów, a które są wiarygodne, ponieważ pochodzą z ksiąg. Bardzo chętnie zobaczyłbym pracę dłuższą niż na jeden pergamin zapisany szerokim pismem.- uniósł ręce, kiedy dał się słyszeć lekki szum, uczniowie posłusznie zamilkli. - W tym roku będziemy właśnie przerabiać zatrucia, nie tylko truciznami. Na następnych zajęciach, czyli czwartego dnia tygodnia, to ma być już w waszych głowach. No na co czekacie... pióra w ręce i piszemy.

Cisza posłusznie wykonała polecenie, podobnie zresztą jak pozostali. Kałamarz, pióro, pergamin – to było jej wyposażenie na te lekcje. Mistrz Jan dyktował bardzo szybko, musiała uważać, żeby niczego nie pominąć. A mówił o objawach jakie występują przy zatruciach. Nawet nie zauważyła, że minęły dwie miarki od momentu, kiedy przyszła, gdy Mistrz powiedział, że muszą iść na kolejne zajęcia, a on do swoich obowiązków. Rena i Dan pożegnali się z nią szybko, mówiąc, że mają dyżur w ogrodzie. Cisza pomachała im na pożegnanie i pobiegła na zajęcia na świeżym powietrzu. Potem czekał ją jeszcze tylko fechtunek. Kiedy wychodziła zerknęła na obrazek, który dzisiaj pokazywał że wieje wiatr i zanosi się na deszcz. Miała nadzieję, że nie przemoknie. Pobiegła na środek dziedzińca, gdzie widziała już małą grupkę. Zauważyła, że wśród nich jest Ceresh. Podeszła do niego i uśmiechnęła się na powitanie. Chłopak wyglądał na obrażonego, jakby nie ucieszył go jej widok.

-Cześć.- nie zrażała się i znowu uśmiechnęła się. Po zajęciach z Mistrzem Janem i poznaniu Reny i Dana, miała doskonały humor.- Wiesz może co to są za zajęcia?

-Niestety wiem.- odpowiedział Ceresh niechętnie.- Będziemy czarować pogodę z Mistrzem Rajmundem. Acha, mam coś dla ciebie.- podał jej jakiś czarny przedmiot. Nie miała pojęcia co to może być. - To torba. Zobacz.- to mówiąc założył ją sobie na ramię. Składała się z paska i z luźnego worka.- Nosimy w nim nasze pergaminy, księgi i kałamarze, bo często nie mamy czasu zajść do komnat Mistrza między zajęciami. W środku masz dwa jabłka, żebyś dotrwała jakoś do wieczerzy.

I znowu podał jej torbę. Tym razem już ją wzięła. Zajrzała do środka. Torba była szersza niż wyższa. Ciekawy pomysł. Włożyła do środka pergaminy, które do tej pory trzymała w objęciach, co trochę przeszkadzało jej w poruszaniu się. Dopiero teraz zauważyła, że wszyscy uczniowie mają takie torby. Wszystkie były czarne. Teraz już wiedziała do czego one służą.

-Dziękuję.- powiedziała do Ceresha, jednak on nie odpowiedział. Patrzył gdzieś przed siebie, ale tak jakby nic nie widział. Chciała jeszcze coś powiedzieć, ale się zawahała. On nie chciał teraz rozmawiać. Zobaczyła jak nadchodzi jeden z Mistrzów. Wyglądał na starszego mężczyznę, takiego który mógłby być jej dziadkiem albo nawet pradziadkiem. Siwe włosy powiewały za nim, nadając mu wygląd lekko szalonego. Cisza zauważyła kolejną dziwną prawidłowość. Tak jak nie widziała otyłego wyklętego ani uzdrowiciela mocy, a Rena była wyjątkiem jeśli chodzi o uczniów, tak samo nie spotkała kogoś posiadającego jedną z dwóch największych jej oblicz, kto byłby łysy. Uśmiechnęła się sama do siebie wyobrażając sobie na przykład Mistrza Zwyczajów bez ani jednego włosa na głowie...

-No, jestem już. Tym razem pozwoliłem wam trochę dłużej nacieszyć się chwilą odpoczynku między zajęciami. Wszyscy gotowi?- zapytał. Cisza nie wiedziała o co mu chodzi. Do czego miała być gotowa? Popatrzyła na Ceresha, ale on nadal patrzył gdzieś w przestrzeń przed sobą.

-A widzę nowego ucznia. Witaj Ciszo, jeśli masz milczących nowych kolegów, to powiem, że jesteś w jedynej specjalnej grupie. Są tutaj przede wszystkim przyszli magowie jasnej strony mocy.- to mówiąc machnął ręką w stronę młodych osób ubranych w jasnoniebieskie stroje.- przedostatniego i ostatniego roku nauki, oraz jeden z wyklętych, z tobą będzie was dwoje. Nazywam się Mistrz Rajmund i jestem magiem jasnej strony mocy. Będziemy zajmować się praktycznym zastosowaniem waszej wiedzy o geografii i o mocy, ale także wiedzy z innych dziedzin, ponieważ będziemy, jak większość z zebranych już wie, zajmować się obserwacją magicznej mapy imperium zachodniego. Świątynia na Granitowym Wierchu zajmuje się tym już od wieków, wykorzystując do tego przede wszystkim uczniów, ponieważ mistrzów jest za mało do tak ogromniej pracy. Oni tylko zbierają i przetwarzają informacje, które otrzymają od was. No więc jak, gotowi?

-Nieeeeeee!- jęknęli jednym głosem uczniowie.

-Bardzo się cieszę waszym entuzjazmem, szczególnie że za tydzień przyniesiecie mi pracę na temat klimatu w jednej z części imperium, oczywiście każdy ma pisać na temat innej.

Znowu dał się słyszeć jęk protestu ze strony uczniów. Mistrz jednak udawał, że niczego nie zauważył i nie usłyszał. Rozłożył na ziemi swoją pelerynę, a następnie na niej usiadł. Wyciągnął pióro i kałamarz a potem pergamin.

-Dobrze, to kto pisze o górach południowych?- zapytał. Prawie natychmiast zgłosił się pierwszy chętny. Potem Mistrz wymieniał inny rejon i czekał aż kolejny delikwent się zgłosi. Były wyspy północne i wybrzeże południowe jak i północne podzielone na kilka części, potem równiny, niziny, doliny... Ciszy wydawało się, że jest za mało uczniów, żeby wszystko rozdzielić.

-Dobrze, została na dzisiaj jeszcze okolice Miasta Korony, a zajmie się tym Cisza, bo tylko ona niczego nie wybrała. Przypominam, że pracę możecie zrobić na podstawie opowiadań ludzi pochodzących z tamtych terenów, albo na podstawie ksiąg. Albo też na podstawie jednego i drugiego równocześnie, zaznaczając tylko kiedy kogoś cytujecie. Praca ma być gotowa najpóźniej za dwa tygodnie, chociaż chciałbym, żeby cztery osoby przygotowały już na za tydzień. I będą to...- popatrzył po zebranych, wszyscy, dwanaścioro przestali oddychać. Nikt nie chciał zostać wybrany. Wzrok Mistrza zatrzymał się na grupie z lewej strony.- Ewa, Kloto, Cyryl i Zygfryd. Wy będziecie pierwsi. A teraz, przejdźmy do lekcji. Usiądźcie w kręgu, tak jak zwykle. Mam nadzieję, że nie zapomnieliście o kocach lub o pelerynach, inaczej przymarzniecie do ziemi. A uzdrowiciele bardzo długo leczą przeziębienia i nie zawsze ma się wtedy wolne od zajęć.

Cisza rozejrzała się co robią inni. Sama nie wzięła żadnego koca. Przecież nie wiedziała nawet jakie będą to lekcje, chociaż powinna przewidzieć, że przecież nie będzie stać przez ponad miarkę na świecy na własnych nogach. Ostatnio przestawała myśleć.

-Proszę, wziąłem dla ciebie specjalny koc od Kwatermistrza, bo tak myślałem, że nie będziesz wiedziała, że powinnaś wziąć coś ze sobą. Wyszyj tylko swój znak jak będziesz chciała go zatrzymać.- Ceresh w końcu znowu odezwał się do niej. Nie wyglądał jednak na chętnego do dalszej pogawędki. Wydawał jej się dziwnie milczący.

-Dziękuję.- powiedziała tylko. Nie chciała go w tym momencie wypytywać co się stało. Jak mawiały duchy uzdrowicieli: na wszystko przyjdzie odpowiedni czas. A ten czas na pewno nie było odpowiedni. Rozłożyła koc i usiadła na nim tak jak pozostali. Mistrz Rajmund miał po lewej stronie ucznia na maga a po prawej Ceresha. Ona siedziała naprzeciwko nich. Nie zdążyła zająć miejsca bliżej Mistrza, ale może okaże się to bez znaczenia.

-A teraz tak jak zwykle, zamknijcie oczy i wprowadźcie się w lekki trans, mam nadzieję, że Ciszo też to potrafisz uczynić.- Mistrz mówił na tyle głośno, żeby wszyscy go usłyszeli.

-Tak.- odpowiedziała tylko. Potrafiła robić to doskonale, Cień już o to się postarał. Miała nadzieję, że nie będą korzystać z dużej ilości mocy, ponieważ po uzdrawianiu nie zregenerowała jeszcze w pełni sił. Prawie natychmiast po zamknięciu oczu, ujrzała świat mocy. Przyglądała się co robią inni. Uczniowie magów nie mieli z tym problemów, chociaż robili to szybciej lub wolniej, ale Ceresh nie potrafił sobie poradzić. Mistrz pomagał mu wejść w trans, tak żeby chłopak nie stracił tej kontroli nad mocą, którą już zdobył. A była ona bardzo mizerna. Pozostali czekali, patrząc na siebie wewnętrznym wzrokiem. Darem od Zapomnianego. Moc stłumiona przez osłony była prawie niewidoczna. Dopóki się jej nie zbudzi z uśpienia.

-Doskonale, widzę, że już to opanowaliście.- głos Mistrza dobiegał jakby z daleka, wydawał się prawie szeptem. Słowa wypowiadane były bardzo wolno, jakby w zamyśleniu. Ale i tak można było je usłyszeć.- A teraz tak jak zwykle weźcie się za ręce i utwórzcie krąg. Wtedy zaczniemy prawdziwą lekcję.

Jednak ona nie miała odwagi chwycić wyciągniętych po jej obu stronach dłoni. Nie mogła. Jeśli to zrobi to dowie się o nich więcej niżby chciała. Myślała szybko. Przecież musiało istnieć jakieś rozwiązanie. A ona szybko musiała je odnaleźć.

-Ciszo, czekamy tylko na ciebie.- usłyszała głos Mistrza. W tym momencie postanowiła wzmocnić wewnętrzne osłony i modlić się, że to wystarczy. Z determinacją chwyciła wyciągnięte ręce uczniów. Poczuła nagły ból i szept w głowach. Dwanaście lub więcej szeptów, które połączone tak ze sobą były prawie krzykiem. Nie puściła jednak rąk. Przecież musi do tego przywyknąć. Cudze myśli i uczucia uderzały o jej osłony. Nie próbowała ich odczytywać. Ból stał się mniejszy. Wygrała pierwszą bitwę. Miała nadzieję, że pozostałe też zwycięży.

-Skoro jesteście już gotowi to zaczynamy pracę. Dzisiaj sprawdzimy jak ma się niebo nad nami. Więcej nie zdążymy zrobić. Spójrzcie.-

I wszyscy podnieśli głowy do góry. To było... to było przepiękne. Jeszcze nigdy nie widziała czegoś takiego. Całe niebo, ciemne od chmur, było poprzecinane różnego koloru kolorami mocy. Tęcza przy tym zjawisku po prostu bladła.

-Mamy dzisiaj deszczową pogodę, więc energia drzemie w chmurach. Wystarczy...

I Mistrz pokazał jak ściąga jedną z nici mocy delikatnie w kierunku ziemi. Błysnęło. Nie musiała otwierać oczu, żeby to zobaczyć. Energia po prostu eksplodowała.

-Nikt o zdrowych zmysłach nie próbuje nawet zapanować nad tak wielką energią, którą można wykorzystać do rzucania czarów. Ci spośród wyklętych, którzy mają smoki powietrzne mogą się o to pokusić, ale i tak nie radziłbym, ponieważ zbyt wielu takie doświadczenie przypłaciło wieloletnim leczeniem, oczywiście pomijając tych, którzy zginęli na miejscu. Teraz chciałbym żebyście tak pokierowali mocą burzy, żeby przypadkowa błyskawica nie uderzyła w żaden dom w dolinie. Najpierw odszukajcie dolinę. To tam, gdzie jest najbliższa moc zamknięta w ludziach.

Uczniowie posłusznie zaczęli szukać. Okazało się już dlaczego kazał im chwycić się za ręce. Wystarczyło żeby jeden z nich znalazł a pozostali od razu też byli w tym miejscu. Energia życiowa ludzi pulsowała słabo w rytm uderzeń serca.

-Doskonale. A teraz stwórzcie osłonę nad nimi.

Moc tkwiąca w uczniach wystrzeliła do góry nad doliną i zaczęła przeplatać się jak w dzikim tańcu. Cisza nie miała problemu z uformowaniem swojej w tarczę ochronną, taką jaką pokazał Mistrz. Ale inni tak.

-Powoli, nie śpieszcie się.

Studził ich zapały Mistrz, ale niezbyt udanie. Pomagał właśnie jednemu z uczniów w utworzeniu tarczy. Cisza też postanowiła przyjść z pomocą uczniowi na maga po swojej prawej stronie.

-Można?- zapytała w myślach, żeby go nie wystraszyć nagłą pomocą. Odczekała aż jej wiadomość dojdzie do niego. Nie potrafiła mówić podczas transu na głos, tak samo jak Mistrz. Może kiedyś nauczy się tego. Poczuła zaskoczenie chłopaka, ale już kiedyś tak rozmawiał.

-A o co chodzi?- odpowiedział pytaniem na pytanie. Wiedziała, że ich pogawędkę mogą usłyszeć wszyscy zebrani wokół, więc postanowiła tak dobierać słowa, żeby inni jak będą chcieli, to mogli też skorzystać z jej pomocy.

-Jeśli chcesz mogę pomóc w tworzeniu tarczy.- nie była pewna co odpowie. Może odmówi, twierdząc, że nie potrzebuje pomocy od kogoś takiego jak ona.

-Ja chciałabym, żebyś mi pomogła.- usłyszała głos kogoś innego. Należał do jakieś dziewczyny. Szybko odnalazła właścicielkę myśli. Jeśli dobrze pamiętała to była Ewa.

- Z chęcią.-

Po tych słowach pokazała Ewie jak powinna pokierować mocą. Dziewczyna szybko zaczęła tworzyć tarczę. Wystarczyło tylko pomóc jej z zaczepieniem jej w miejscu, resztę zrobiła sama. Nie miała zamiaru robić niczego za nią, nawet zaczepienia mocy. Dziewczyna musiała sama przecież stworzyć tarcze. Kiedy tarcza była prawie gotowa, puściła lekko jej zawieszenie, pokazując Ewie o czym zapomniała. Dziewczyna szybko naprawiła swój błąd. Kiedy już i jej tarcza była gotowa, Cisza pomogła kolejnej osobie, a potem jeszcze jednej. Reszta poradziła sobie sama, albo pomógł im Mistrz. W końcu wszystkie tarcze zbliżyły się do siebie i połączyły się w jedną, znajdującą się nad wszystkimi domami w dolinie.

-A teraz ci którzy poradzili sobie sami z budowaniem tarcz, niech zrobią to samo co ja.- znowu usłyszała głos Mistrza. Posłusznie przyjrzała się temu co właśnie zaczął robić. Chwycił jedną z nici energii burzy i uderzył nią nie w ziemię, ale w tarczę. Znowu zobaczyła błyskawicę. Jednak moc nie została na tarczy, ale Mistrz poprowadził ją po osłonie aż do ziemi. I dopiero tam ją zostawił. To miało na celu uziemienie mocy burzy, tak żeby pioruny nie załamały osłony i nie wyrządziły krzywdy ludziom z doliny, ale trafiały w ziemię w określonym miejscu, z dala od ludzi. Ziemia i tak pokieruje otrzymaną energią tak jak będzie chciała. Kiedy skończyli poczuła pierwsze krople deszczu na twarzy. Nie wyszła jednak z transu, ponieważ Mistrz nie nakazał im tego jeszcze.

-Teraz sprawcie czy osłona jest jednolita i nie ma zaczepienia w was, ale w podłożu pod sobą.

Cisza sprawdziła. Osłona była dokładnie taka jaka powinna być. Pozostali uczniowie też sprawdzali. Niektórzy musieli poprawiać swoje części tarcz, ale większość miała dobre zaczepienie. Cisza czuła jak deszcz coraz bardziej pada.

-Puśćcie swoje ręce i wyjdźcie powili z transu.-

Znowu usłyszała głos Mistrza. Już tak bardzo przywykła do niego, że rozpoznałaby go wszędzie. Rozluźniła uścisk i zaczęła wychodzić z transu. Trwało to o wiele dłużej niż wchodzenie w niego, ale to dlatego, że musiała poradzić sobie z nagłym zerwaniem łączności z innymi. Ból ponownie wybuchnął w jej głowie. Szepty nasiliły się, aby nagle zniknąć. Zatrzasnęła ze wszystkich sił osłony, zarówno te wewnętrzne jak i zewnętrzne. Skoncentrowała się na tym co czuje. A czuła padający z nieba deszcz. Gdy otworzyła oczy przez chwilę widziała podwójnie. Ktoś przed nią stał.

-Jakie masz teraz zajęcia?- zapytał Rajmund.

-Fechtunek, Mistrzu.- odpowiedziała po dłuższej chwili. Miała trudności też z przypomnieniem sobie, jaki jest jej plan. Bardzo wolno przezwyciężała konsekwencje wspólnej pracy magicznej z tyloma ludźmi.

-Odprowadzę ciebie.- to nie była luźna propozycja, na którą mogła się zgodzić lub nie. On po prostu zaprowadzi ją na miejsce i już. Podniosła się wolno. Panowała nad mocą, która wirowała wokół jej i która w niej tkwiła, ponieważ wewnętrzne osłony były nienaruszone, ale te zewnętrzne, które musiała podnieść żeby tworzyć tarczę, była lekko podniesiona. Minie więcej czasu, zanim całkowicie opadną. Dlatego inni mogli zobaczyć jej moc. Moc którą najczęściej ukrywała. Popatrzyła na Mistrza. Nie patrzył na nią. Uśmiechnęła się krzywo. Tak, nikt nie patrzył... nie mogli znieść oblicza mocy widocznego w niej. Jednak mimo że wiedziała dlaczego nie ułatwiało jej to pogodzenie się z tym. Osłony powoli opadały. Uziemiła moc. Poczuła się lepiej. Tylko że moc jeszcze będzie widoczna przez jakieś pół miarki. Jak zawsze. Trudno.

-Zajęcia z fechtunku są w wydzielonej części stajen. Jednak kiedy jest ładna pogoda, zajęcia są prowadzone na podwórzu. Fechmistrz jest ciekawym człowiekiem, jednym z Bezimiennych. Moc dobrze go zakonserwowała. Jednak zanim nim został...- Mistrz Rajmund zawiesił głos, jakby dopiero teraz zdał sobie sprawę, że mówi całkowicie coś innego niż zamierzał.- Nie powinienem tego tobie mówić. Masz wiele umiejętności dziecko, niektórzy twierdzą, że nazbyt wiele. I nie mówiąc nic, sprawiasz, że człowiek jest gotowy powierzyć tobie wszystkie swoje tajemnice.

Po tych słowach popatrzył na nią, ale szybko odwrócił wzrok, kiedy napotkał jej spojrzenie. Znowu patrzył przed siebie, idąc bardzo wolno. Burza, która szalała nad ich głowami, chyba dla niego nie istniała. Chyba czekał na odpowiedź. Nie doczeka się jej jednak, ponieważ prawda o jej przeszłości musi zostać tajemnicą. Jej nauczyciele. Nawet uczyli ją gry na lutni.... nie nie oni... teraz dopiero przypomniała sobie jeszcze jedną postać... pojawiał się zawsze pod koniec lekcji, kiedy była bardzo zmęczona i uczył ją pieśni. Śpiewała je, a potem nauczył ją grać na lutni... ale on też był duchem i to tak mało materialnym, że nie potrafiła przypomnieć sobie jego twarzy. Mało tego ona całkowicie o nim zapomniała aż do tego momentu... Jej rozmyślania przerwał Mistrz.

-Nie wiem czy powinienem się cieszyć z tak zaawansowanego ucznia jakim jesteś ty. Szczerze mówiąc spodziewałem się, że wcale sobie dzisiaj nie poradzisz i będę mógł powiedzieć Radzie, że nie powinni zapisywać ciebie do tak zaawansowanej grupy, że powinnaś zacząć od początku czyli z uczniami na magów na pierwszym roku. Ale Arcymistrz, który ciebie przyprowadził, powiedział, że sobie poradzisz. I nie pomylił się. - w tym momencie przestał mówić jak lekko nierozgarnięty starszy człowiek. W jego głosie pobrzmiewała teraz pewność siebie i wiara w słuszność sprawy. To mogło się łatwo przemienić w fanatyzm.

-Zauważyłem, że podczas zajęć pomagałaś innym i robiłaś to dobrze. Nie mam nic przeciwko temu, żebyś pomagała mi w ten sposób. Ale widziałem jak zareagowałaś, kiedy musiałaś dotknąć innych uczniów. I nie będę ciebie oszukiwać- nie spodobało mi się to. Czułaś ból, ale przezwyciężyłaś go i właśnie to mnie najbardziej zdziwiło. Dziecko w twoim wieku nie powinno znać takiego cierpienia, nie mówiąc już o tym, że nie powinno wiedzieć jak sobie z tym poradzić. To dlatego właśnie Ceresh siedzi zawsze obok mnie na zajęciach. Moc rani go, a ból powoduje, że traci panowanie nad mocą, czego z kolei nie można powiedzieć o tobie. Dlaczego?

Cisza wyczuła, że nie chce poznać prawdy. Chciał usłyszeć od niej, że jest magiem ciemnej strony mocy i dlatego tak wiele umie, że... Nie... nie chciała odczytywać jego myśli, chociaż tak głośno do niej krzyczały. Ona magiem ciemnej strony mocy! Ona? Poczuła łzy wściekłości pod oczami. Przecież to właśnie przez takich magów zginął jej ojciec i matka, a ona została sama. Nigdy nie mogłaby przejść na ciemną stronę mocy. To nie był odpowiedni czas ani miejsce na wybuch emocji. Mistrz zatrzymał się przed wejściem do stajen. Nie zdradzi się przed nim ze swoim lękiem.

-Mistrzu Rajmundzie, wiecie doskonale, że gdybym służyła czemukolwiek innemu niż Równowadze, mój smok dopilnowałby, żebym umarła, razem z mocą we mnie tkwiącą. – wiedziała, że nie jest to odpowiedź jakiej pragnął, ale innej nie mogła mu udzielić. Jak można wytłumaczyć komuś czym jest Równowaga, jeśli ktoś widzi samą jasność. Dla takich mistrzów jak Rajmund, nie była Ona ważna, ponieważ za wiele było w niej ciemności.

-Mam nadzieję, że to co powiedziałaś jest prawdą w twoim przypadku. – mistrz nie wyglądał na przekonanego. - Na następnych zajęciach usadowię ciebie w środku kręgu, dzięki temu nie będziesz musiała nikogo dotykać, żeby pracować z innymi. Ale najpierw muszę mieć pewność. Jesteś empatą, prawda?

-Tak.- odpowiedziała cicho. Nie chciała go oszukiwać, a Rada powinna o tym wiedzieć. W ten sposób dowie się najszybciej. Zresztą Mistrz Jan też zapewne już o tym wiedział.

-Tak myślałem. Ale nie uwierzę ci na słowo. Powiedz mi co w tej chwili czuję.- Mistrz ją sprawdzał. Chciał, żeby przeszła przez jego zasłony i odczytała jego uczucia.

-Nie mogę tego uczynić, Mistrzu, ponieważ odczytuję też myśli, a nie same uczucia. I nigdy nie robię tego bez wyraźnej potrzeby. Dlatego mogę tylko powiedzieć o tym, co bardzo byście chcieli żeby okazało się prawdą. I co może usłyszeć każdy mający mój dar.- przymknęła lekko oczy, przyglądając się jemu uważnie.- Bardzo chcielibyście, żeby okazało się, że jestem magiem ciemnej strony mocy, który narzucił na siebie iluzję, aby przechytrzyć wszytkach. A teraz powiem o uczuciach. Pragniecie mnie zabić, gdyż jestem według was zagrożeniem dla wszystkich znajdujących się tutaj ludzi. Lękacie się, że pewnego dnia to ja zabiję wszystkich, bezdusznie, nie martwiąc się tym. Nie wierzycie ani mi ani smokom. Uważacie, że tak naprawdę, nie powinno być Bezimiennych ani smoków, a magów ciemnych strony mocy powinno się zabijać jeszcze w kołysce, aby moc nie zdążyła w nich dojrzeć. To są bijące od was myśli i uczucia. Innych nie znam i nie chcę znać, ponieważ je chronicie.- zakończyła w końcu. Mistrz zerknął na nią kątem oka. Lęk. Bał się jej. Nie wiedziała czy powinna płakać czy śmiać się. Dlaczego ludzie bali się jej? Dlaczego? Przecież ona nie zrobi nigdy im krzywdy. Nigdy! Nie sprzeniewierzy się Równowadze. Patrzyła więc spokojnie na Mistrza, nie pokazując po sobie, że nadal dochodzą do niej jego uczucia. Powinien bardziej nad nimi panować. Gdzie były jego osłony? Jej myśli i uczuć nikt nigdy nie odczyta, ponieważ za dobrze strzegła ich pod podwójnymi osłonami, a była tylko uczennicą. W końcu zapanował nad swoimi uczuciami na tyle, że przestały one docierać do niej. Zawisły w powietrzu. Mogła po nie sięgnąć, jednak nie chciała. Mistrzem Rajmundem powinien zająć się wykwalifikowany uzdrowiciel.

-I masz rację. Tak właśnie się czuję.- przyznał Mistrz. Nie oczekiwała tego. Myślała, że zaprzeczy, albo odejdzie bez słowa.

-Myślę, że jeszcze kiedyś wrócimy do tego tematu, a teraz pokażę tobie pewien czar. Na pewno szybko go opanujesz. Popatrz.- zobaczyła jak formuje swoją energię w jakiś dziwny sposób. A potem skierował ją do niej. Było jej bardzo mało, prawie tyle co nic. Ale poczuła miłe ciepło. Zobaczyła, że ma na sobie suche ubranie. Zanim zdążyła podziękować, Mistrz odszedł. Nie zawołała za nim z podziękowaniem. Nie oczekiwał tego. Ale miał rację, rzeczywiście ten czar mógł okazać się przydatny, szczególnie teraz na jesień.

Otworzyła drzwi i weszła do środka. Panował tam lekki chłód. Zobaczyła ogromną salę. Na ścianach zawieszono tarcze łucznicze, a kilkanaście osób walczyło ze sobą. Byli to uczniowie różnych oblicz mocy. Zobaczyła nawet kilku uczniów na kapłanów. Jeszcze nie miała razem z nimi zajęć. A potem zobaczyła magów. Dziwne, przecież skoro można się obronić przy pomocy magii to po co korzystać z oręża. W końcu jej wzrok zatrzymał się na szczupłym mężczyźnie w nieokreślonym wieku. Tak jak większość Bezimiennych miał półdługie włosy. Związał je na karku, żeby mu nie przeszkadzały. Właśnie poprawiał płazem miecza ustawienie lewej ręki ucznia. Zauważyła, że większość walczących par jest tak dobrana, żeby ktoś starszy walczył z kimś młodszym. A z tymi najstarszymi potem chyba sam Fechmistrz walczył. To by się zgadzało, ponieważ zauważyła, że adept, który się z Mistrzem walczył, mógł mieć z dwadzieścia lat. Stanęła w bezpiecznej odległości i przyglądała się walczącym. Fechmistrz walczył spokojnie i próbował zmusić chłopaka do zastosowania określonej techniki obrony. Jednak on nie chciał. Walczył przy pomocy krótkiego, grubego miecza. Raczej unikał ciosów niż jej zadawał. Znała ten rodzaj broni. To były ciężkie sztylety, najczęściej walczyło się z dwoma, w każdej ręce po jednej. Cisza uśmiechnęła się przypominając sobie lekcje z Ilhionem. On tylko przez pierwszy rok pokazywał jej jak się walczy przy pomocy drewnianych mieczy, potem były już prawdziwe ostrza. Twierdził, że wtedy najłatwiej jest się przyzwyczaić do ciężaru broni. Zresztą najczęściej duchy uzdrowicieli pilnowały, żeby nie było większych ran. W jakiś sposób powstrzymywały nieopatrznie użytego ostrza, szczególnie jeśli chodziło o nią. Potem jednak, jak minęły cztery lata, nie potrzebowała już ich pomocy. Walczyła z Ilhionem na zasadzie, że jedno drugiego ma pozbawić oręża. To Ilhiona jej najbardziej brakowało. Przestała jednak o tym myśleć, gdyż zobaczyła jak chłopak robi wypad do przodu. Jęknęła. To było głupie posunięcie. Fechmistrz podbił jego rękę, wytrącając z niej ćwiczebną broń. Koniec pojedynku. Chyba większość się tak kończyła, ponieważ przegrany nie wyglądał na zmartwionego. Miał na sobie szaro-czarne ubranie uczniów wyklętych.

-I tak długo wytrzymałem.- wysapał. Pojedynek musiał bardzo go zmęczyć, natomiast Fechmistrz wyglądał tak, jakby właśnie wrócił ze spaceru. Tak samo wyglądał Ilhion, zanim nie zaczęła walczyć z sercem. Chłopak uśmiechnął się, poprawiając włosy, które wymknęły się spod przepaski i przykleiły się do twarzy. – Rozumiem, że powinniśmy czasami używać zamiast mocy siły naszych mięśni. Czasami nie wiem co jest mniej męczące.

-Szczególnie kiedy nie możesz użyć mocy, a obie ręce masz wolne.- zauważył Fechmistrz. Miał dosyć wysoki głos, ale przyjemny w brzmieniu.

Młody mężczyzna w odpowiedzi wyszczerzył zęby. Spojrzał na Ciszę. Miał niesamowite zielone oczy. Jeszcze nigdy takich nie widziała. Poczuła się trochę niepewnie. Ale nie spotkała jeszcze wyklętego o „zwyczajnych” oczach. Zawsze tkwiła w nich uśpiona moc.

-Przyszedł chyba ktoś, kto odciągnie twoją Mistrzu uwagę od mojej skromnej osoby.- powiedział.

Mężczyzna odwrócił się w jej kierunku. Zmarszczył brwi, jakby próbował przypomnieć sobie kim ona może być. Miał bardzo szczupłą twarz i był z głowę wyższy od niej. Zawsze spodziewała się, że Fechmistrz to jakiś ogromny wojownik, który w rękach potrafi przełamać metal. Ale jak ją uczył Ilhion, czasami największe zagrożenie tkwi właśnie tam, gdzie się go nie spodziewamy.

-Nazywam się Cisza.- zaczęła, ponieważ chyba nie potrafił sobie jej przypomnieć. Zanim jednak zdążyła powiedzieć cokolwiek więcej, Mistrz machnął ręką i zaczął sam mówić.

-A tak już pamiętam. Jesteś nową uczennicą wyklętych. Powiedz mi, skąd pochodzisz i czy w twoim ludzie kobiety walczą?- mówił z mocnym akcentem.

-Nie mogę powiedzieć skąd pochodzę, ale potrafię walczyć.- powiedziała z przekonaniem. Nie na darmo Ilhion uczył ją przez ponad sześć lat. A nie zawsze były to przyjemne lekcje.

-Nie wiem, czy osoba w twoim wielu powinna mówić, że potrafi walczyć. Jesteś na to o wiele za młoda. Może po pięciu latach nauki u mnie powiem, że potrafisz zadbać o siebie, ale walczyć potrafią tylko ci, którzy uszli cało z prawdziwej walki.- Fechmistrz mówiąc to chciał wprawić ją w zakłopotanie. Nie udało mu się jednak to. Przypomniała sobie jak Cień przenosił ją i Ilhiona tam, gdzie nie było ani czasu ani światła w ciągu ostatnich lata. Gdzie był półmrok... i gdzie można było walczyć bez ograniczeń czasowych. Czasami miała wrażenie, że spędza tam całe dnie, ale jak wracała, to okazywało się, że na świecy wypaliła się tylko jedna miarka.

-Podczas pierwszych zajęć zawsze sprawdzam faktyczne umiejętności uczniów. Dopiero potem zaczynam z nimi lekcje. Wybierz sobie broń, ja też tak uczynię.- Fechmistrz wskazał na rząd mieczy o stępionych ostrzach. Przy ich użyciu nie można było nikogo zranić, co najwyżej nabić siniaka. A jednak mimo to większość przecież walczyła przy pomocy drewnianych mieczy.

-A dlaczego nie drewniane miecze?- zapytała zanim zdążyła zastanowić się nad tym pytaniem.

-Tylko uczniowie ostatniego roku, albo ci którzy mają najlepsze umiejętności mogą walczyć przy pomocy stępionej broni. Reszta musi zadowolić się drewnianymi i ty od jutra też będziesz musiała.- Fechmistrz nie obraził się na nią słysząc pytanie. Raczej sprawiał wrażenie lekko rozbawionego.- Obawiam się, że większość uczniów nie ma pojęcia o walce i myśl o zadawaniu ciosów drewnianym orężem uspokaja ich.

Cisza kiwnęła tylko głową. Podeszła do ławy, gdzie leżała różnego rodzaju broń. Od małych sztyletów, poprzez lekkie rapiery, szable, szpady a kończąc na broni o której tylko kiedyś słyszała, a która miała odwrócone ostrze. Z chęcią spróbowałaby walczyć czymś takim, ale wolała na początek wybrać coś znanego. Zdecydowała się na średniej długości miecz. Za długi mógłby jej przeszkadzać, a za krótki zawęzić zasięg. Co prawda miecz sporządzony przez elfiego lorda był od niego o wiele dłuży, ale był przy tym doskonale wyważony, czego nie można było powiedzieć o tym, który miała przed sobą. Wykonała nim kilka ruchów. Jakoś sobie poradzi. Przyjrzała się pozostałej broni. Zdecydowała się na sztylet trochę większy od jej dłoni. Powinien wystarczyć do parowania ciosów. Odwróciła się do Mistrza. On już wybrał coś dla siebie. Była to lekko zakrzywiona szabla. No cóż, każdy ma własny gust, a i tak najważniejsze są umiejętności i doświadczenie w posługiwaniu się określonym orężem. Skłoniła się lekko przed Fechmistrzem. Ilhion zawsze nauczał ją, że powinno się odnosić honorowo do przeciwnika. Z tej zasady nie zamierzała rezygnować. On też skinął głową. Wyczuła zdziwienie. Widocznie nie spotykał się często z uczniem, który znałby zasadę przyjacielskiej potyczki. Podeszła bliżej. Stanęła w miejscu, gdzie walczył z chłopakiem. Skrzyżowała miecz ze sztyletem i jeszcze raz skłoniła głowę. To też był zwyczaj. W odpowiedzi on pochylił szablę, zaznaczając w ten sposób szacunek dla przeciwnika. Może jak skończą walczyć, to będzie prawdziwy szacunek. Zauważyła, że uczniowie przestali walczyć i stanęli w pewnym oddaleniu od nich. Usłyszała jak ktoś mówi cicho, że nie wytrzyma dłużej niż pięć minut, ktoś w odpowiedzi powiedział, że minuta to i tak będzie nadto.

-Kiedy będziesz gotowa, natrzyj na mnie. Będziemy walczyć tak długo aż powiem dość, albo jedno z nas zgubi broń.- Fechmistrz nie zwracał uwagi na pozostałych uczniów. Patrzył na nią. Zdała sobie sprawę, że nie bierze nawet pod uwagę tego, że mogłaby wygrać. Zobaczyła jak przybiera pozę do obrony. Uśmiechnęła się krzywo, uśmiechem którego tak bardzo nie lubił Ilhion, bo zawsze powtarzał, że jak go widzi, to ona zmienia się w innego człowieka. Teraz Fechmistrz przekona się, że nie jest nieomylny. Na początek wykonała jeden z najprostszych wypadów. Fechmistrz oczywiście obronił się bez problemu. Potem wykonała drugi, tej samej trudności atak. I z nim nie miał oczywiście trudności. Potem znowu zaatakowała i znowu, tak samo... widziała jak Fechmistrz lekko się niecierpliwi. I o to chodziło. O to żeby stracił cierpliwość. Kiedy po raz kolejny chciała natrzeć, zobaczyła że wykonał przeciwatak, chcąc wytracić jej miecz. Zapomniał jednak o sztylecie. Odbiła cięcie, wytrącając mu broń z ręki. Popatrzył na nią zdziwiony. Zaskoczyła go. Schowała sztylet za pasek i podniosła szablę z posadzki. W sali zapanowała cisza.

-Nie radzę niedoceniać przeciwnika, Mistrzu.- powiedziała bardzo cicho, tak żeby tylko on ją usłyszał. Właśnie przypomniała jemu lekcję, o której chyba zapomniał. Nie była do końca pewna jak zareaguje, ale zobaczyła, że się uśmiecha. Kiwnął głową i uśmiechnął się jeszcze szerzej. Wziął szablę z jej rąk i wykonał gest szacunku. Tym razem nie był to jednak pusty gest. Ona tak jak poprzednio skrzyżowała miecz i sztylet. Uśmiechnęła się wesoło. Teraz zacznie się prawdziwa walka. Co prawda nie odważy się zademonstrować mu tańca miecza, ale pozostałe umiejętności wykorzysta. Tym razem to Fechmistrz pierwszy zaatakował.

Pot spływał jej po plecach, ale nadal poruszała się lekko niczym w tańcu. Zrobiła właśnie półobrót unikając szabli Fechmistrza. Była szybka i dzięki temu jeszcze nie przegrała. Włosy przykleiły jej się do twarzy i szyi, a ubranie było mokre. Jednak nie to było najważniejsze, ale to, że od prawie całej miarki na świecy walczyła z Fechmistrzem i nie przegrywała. Pilnie obserwowała każdy jego ruch. Znał kilka sztuczek, o których nie miała pojęcia, a przed którymi udało jej się obronić w ostatniej chwili. Mistrz też nie wyglądał najlepiej. Musiał być równie zmęczony jak ona. Albo nawet bardziej, bo przecież był od niej starszy. Czarne jak węgle oczy widziały wszystko, co robiła. Zawsze o włos unikał jej ataku, a jego kontrataki były jeszcze bardziej niebezpieczne od ataków. Cieszyła się, że wybrała sztylet. Bez niego już dawno by przegrała. Był o wiele silniejszy od niej, ale ona było odrobinę szybsza. Ale tylko odrobinę.

-Dość.- Fechmistrz zamiast zaatakować, opuścił szablę w stronę ziemi i po chwili wypuścił z ręki.- Wystarczy, zobaczyłem aż nadto.- dodał. Miał zachrypnięty i zmęczony głos. Czarne włosy były przyklejone do głowy. Było coś pocieszającego w tym, że ta walka nie była dla niego łatwa.- Masz rację, nigdy więcej nie będę niedoceniał przeciwnika.

Schylił się i podniósł swoją broń. Odniósł ją na ławę, tam gdzie leżały pozostałe. Swoją też odniosła. Położyła miecz i sztylet dokładnie tam, skąd je wzięła. Fechmistrz podał jej ręcznik. Sam trzymał podobny. Wytarła sobie nim twarz. Na Zapomnianego, jakże była zmęczona! Dopiero jak wytarła twarz rozejrzała się wokół. Zobaczyła, że wszyscy uczniowie nadal stali bez ruchu. Przybyło też kilku innych.

-Mam nadzieję, że przyglądaliście się uważnie naszemu pojedynkowi. Cisza jest doskonałą wojowniczką i nie wiem czy kiedykolwiek miałem tak zaawansowanego w wojaczce ucznia. Jestem ciekawy co potrafi zrobić z bronią, wykutą specjalnie z myślą o niej. Chyba znalazłem pomocnika.- uśmiechnął się szeroko. Ten uśmiech odmłodził go o kilka lat. - Od dziś przejmiesz kilku najbardziej zaawansowanych uczniów. Powinni oni zrozumieć, że nie umieją wszystkiego, a chyba uważają, że skoro nie są w stanie mnie pokonać, to nie muszą się starać i uczyć się nowych rzeczy. W każdy pierwszy i czwarty dzień tygodnia będziesz walczyć ze mną, a w pozostałe dnie z uczniami najstarszych lat. Wybiorę ich sam. Mam nadzieję, że zademonstrujesz mi jeszcze kiedyś tę sztuczkę ze znikającym sztyletem.- znowu uśmiechnął się do niej. Widocznie był naprawdę zadowolony z przebiegu ich pojedynku. Z trudem w to wierzyła. Rozejrzał się wokół i postanowił coś powiedzieć do pozostałych uczniów.

-Walka, którą widzieliście była jedną z najlepszych jakie przytrafiły mi się w ciągu ostatnich lat. Widzieliście jak Cisza walczy i chciałbym, żebyście po skończeniu nauk w świątyni, umieli chociaż połowę tego co ona. Teraz dobierzcie się w pary i ćwiczcie, będę sprawdzał czy wystarczająco się przykładacie. Czy ktoś nie ma pary?- zapytał jeszcze na koniec. Jednak nikt nie zgłosił się. Część uczniów od razu wyszła, ponieważ ich zajęcia już dawno dobiegły końca, a część zaczęła walczyć między sobą. Cisza miała wrażenie, że robią to z o wiele większym entuzjazmem niż zazwyczaj.

-Z tego wszystkiego nie powiedziałem ci, że nazywam się Konrad i że próbuję nauczyć ich walczyć. Czasami musimy udawać, że nie ma w nas mocy, podszywać się pod najemników, gdyż wtedy jest najłatwiej zasięgnąć informacji. Zajęcia z fechtunku są codziennie. Ty masz je chyba zawsze tak, że kończysz dwie miarki przed wieczerzą, prawda?

-Tam, Mistrzu Konradzie.- potwierdziła.

-Wystarczy Mistrzu albo Fechmistrzu. Jutro zmienię plan kilku uczniom, tak żeby mogli przychodzić tutaj wtedy, kiedy i ty tutaj będziesz. Jeszcze tylko chciałbym sprawdzić czy potrafisz strzelać z łuku. Podejdź razem ze mną do jednej z tarcz, weź najpierw łuk i sześć strzał, a potem zobaczymy, czy w łucznictwie jesteś tak samo dobra jak w walce wręcz.

-Obawiam się, że tak samo dobra, jeśli nawet nie lepsza, Fechmistrzu.- powiedziała, kiedy już wzięła pierwszy z brzegu łuk i strzały. Po przodkach odziedziczyła dokonały wzrok i słuch. Jej ojciec był przecież Gorianem. Stanęła jak najdalej od tarcz. Mistrz nic nie powiedział, tylko czekał. Łuk nie był tak idealny jak ten, którego dotychczas używała, ale przecież łuk z którego uczyła się strzelać był prawie taki sam jak ten. Najdłużej mierzyła przed wystrzeleniem pierwszej strzały. Trafiła w ósemkę. Skrzywiła się. Lekko ściągał. Mierząc drugą wcelowała już w dziesiątkę, pozostałe strzały, które prawie natychmiast wystrzeliła również trafiły w samo centrum tarczy. Odwróciła się do Fechmistrza. Mężczyzna przyglądał się jej uważnie.

-Miałaś doskonałego nauczyciela, albo nauczycieli. Chętnie bym ich poznał.- Fechmistrz nadal patrzył z ciekawością. Ona nie mogła jednak odpowiedzieć na niezbadane pytanie.

-Jeśli nie chcesz powiedzieć to nie mów, ale naprawdę twoi nauczyciele musieli być wyjątkowi, ponieważ kilku technik, które zademonstrowałaś nie widziałem jeszcze nigdy, a spotykałem się z różnymi ludźmi. Byłem nawet najemnikiem przez pewien czas, żeby podszkolić swoje umiejętności. Najemnicy to mieszanina ludzi z różnych części świata, nie tylko z naszego Śródświata, ale też innych. Może opowiem tobie o tym innym razem, teraz muszę przypilnować, aby przypadkiem jakiś nadgorliwy uczeń nie wybił komuś oka drewnianym kijem. Ty oczywiście zawsze będziesz walczyć prawdziwym orężem. No to pędź do swoich zajęć.- Fechmistrz uśmiechnął się do niej na pożegnanie i poszedł. Przez chwilę przetwarzała, to co usłyszała, ale po chwili wzruszyła ramionami. Był najemnikiem i co niby z tego wynikało? Nic. Przecież każdy może być najemnikiem, to nie jest przecież równoznaczne ze służeniem ciemnej stronie mocy.

Czekał ją dyżur w kuchni. Ale najpierw weźmie kąpie. Usłyszała jak dzwon wybija piątą miarkę po południu. Niedługo będzie zmierzch. Westchnęła. Podeszła do miejsca gdzie zostawiła torbę. Dobrze, że ściągnęła też gruby wełniany sweter. Teraz go założyła i szybko wyszła. Nie czuła rąk ani nóg i cała była poobijana. Nawet po pojedynkach z Ilhionem nie czuła się tak paskudnie. Musiała się zestarzeć. Wyszła na dwór. Nadal padał deszcz i wiał wiatr. Burza szalała sobie w najlepsze, nie miała nawet tylu sił, żeby sprawdzić czy osłona nad wioską w dolinie jest dobra. Zgarbiła się i zaczęła biec w stronę świątyni. Była zmęczona. Nie miała pojęcia jak sobie poradzi z tymi wszystkimi zajęciami. Przypomniała sobie dawne przysłowie, żeby uważać na to czego się pragnie, bo można to otrzymać. A ona chciała zdobywać wiedzę. Teraz miała taką możliwość, a była za bardzo zmęczona, żeby się z tego cieszyć. Tak więc teraz spotkanie z kuchmistrzem Evinem a potem wizyta w Bibliotece. Tego nie potrafiła sobie odmówić. Deszcz już ją przemoczył do suchej nitki. Może jednak zrezygnuje z kąpieli przed dyżurem w kuchni. Miała przecież prysznic z nieba. Musi nauczyć się patrzeć z lepszej strony na życie a nie z gorszej. Poprawiła pasek torby. Otworzyła wejście do świątyni. Było już późno. Zaczęła biec korytarzem. Nie, jednak musi wciąć kąpiel. Może trochę podczas niej odpocznie. W końcu jej dzień miał trwać jeszcze długo. Aż do północy i bicia dzwonu.

 


Uwagi dotyczące strony lub książki proszę wpisywać do "Komentarza". Dziękuję. | barbarakosinska@[SKASUJ-ZAWARTOŚĆ-NAWIASU]op.pl

Back to content | Back to main menu