Wykleci - Granitowy Wierch


Go to content

Rozdzial VII

Ksiazka > Rozdzial 1-14

Rozdział pierwszy Elf

Rozdział siódmy              Odpowiedzialność

 

 

 

Cisza bardzo długo przedzierała się przez las do głównego traktu. Na początku wydawało jej się to dziwne. Dopiero jak jedna z gałęzi uderzyła w nią z przeciwnej strony do wiejącego wiatru, doszła do wniosku, że winę za to ponoszą drzewa. Nie chciały wypuścić jej. Powinna zostać. Ale nie mogła. Musiała zaprowadzić nowego Wróża do wioski. Dobrze, że on chociaż nie wywoływał w niej takich przeczuć jak Sęp. Sęp.... poczuła jak po jej plecach przechodzą dreszcze. Nie powinna teraz o nim myśleć. Jakaś dziwna siła musiała wtedy nad nią zapanować, inaczej przecież nie zrobiłaby tego co zrobiła. A może jednak uczyniłaby właśnie tak. Na razie musiała dojść do traktu. Naciągnęła kaptur peleryny na twarz. Deszcz ciągle lał niemiłosiernie. Nie powinno jej to dziwić, przecież w końcu była jesień. Prawie nic nie widziała, ale... ale skąd wiedziała dokąd ma iść, skąd miała tę dziwną pewność, że porusza się w odpowiednim kierunku? Kolejna zagadka. Zagryzła mocno wargi. Nie podobały jej się te wszystkie zagadki. Z przyzwyczajenia sięgnęła do piersi. Szukała kamienia, już tyle lat korzystała z jego uspokajającej mocy. Jednak jej dłoń sięgnęła w próżnię. Zgubiła go! Zgubiła kamień, którego miała strzec. Zamarła na moment. Musi go odzyskać, musi... nic nie musi. Przypomniała sobie tamtego mężczyznę. Teraz kamień należał do niego, a on do kamienia. Nie miała skąd zaczerpnąć sił. Co kiedyś mówił Cień? Acha, że jak nie będzie już miała sił, żeby podążać dalej, to może zaczerpnąć potrzebnych sił z otoczenia. Dobre sobie. Niby jak? Usłyszała głosy za sobą. Przyśpieszyła kroku. Jeśli nie rozchoruje się po tym wszystkim, to doprawdy będzie cud. W końcu zobaczyła przed sobą prześwit pośród drzew. Dotarła do traktu. Nie miała nawet na tyle sił, żeby się ucieszyć. Stanęła na ubitym trakcie usypanym z drobnych kamieni. W księgach czytała, że drogi znajdujące się bliżej stolicy wyglądają inaczej, że powstały wieki temu i nikt nie wie w jaki sposób. Czekała zbierając siły na dalszą drogę, podczas gdy pozostali wychodzili z lasu. Wyglądali całkiem normalnie, jakby nie stało się nic ciekawego w ostatnim czasie, a oni poszli sobie na trochę dłuższą przechadzkę po lesie. Wiedziała, że sama wygląda okropnie. Naciągnęła jeszcze bardziej kaptur na oczy. Nie chciała, żeby widzieli jej zmęczenie. Dzieci najczęściej jechały na koniach, albo były niesione przez mężczyzn. To dobrze, że troszczono się o nie. Był to znak, że złe zaklęcie nie ma już nad nimi władzy, że klan znowu dba o to, co ma najcenniejszego: dzieci. Ale o nią nie dbali. Ona nie była już dla nich dzieckiem. Patrzyła, czy już wszyscy wyszli. Nie mogła nikogo zgubić. Na końcu z lasu wyjechali zbrojni. Postać Wróża z ciągle płonącą pochodnią była widoczna z daleka. Przez chwilę zastanowiła się ile musi go kosztować podtrzymywanie światła na pochodni. Na pewno dużo, szczególnie w takim deszczu. Ale to już było jego zmartwienie, aby dowieść wieczny ogień do osady, nie jej. Powoli podeszła do niego. Miała nadzieję, że nie widać jak bardzo zesztywniały jej nogi.

-Panie.- powiedziała nieswoim, ochrypłym ze zmęczenia głosem. Wzdrygnęła się sama na jego dźwięk. Kiedy wypowiedziała następne słowa, jej głos brzmiał już prawie normalnie. Siła kontroli. Doprawdy miała doskonałych nauczycieli. Jednak inni nie zwrócili nawet na to uwagi.- Panie, jesteśmy już na drodze prowadzącej do osady. Należy podążać prosto w tamtym kierunku.- wskazała ręką na wschód. Mężczyźni posłusznie popatrzyli w tam gdzie wskazała ręką. - Pomyślałam, że skoro nasza droga jest teraz łatwiejsza, to może małe dzieci jadące na koniach mogą szybciej się poruszać. Nie chciałabym, aby zdarzenia z ostatniego dnia przypłaciły ciężką chorobą.- zawiesiła głos, patrząc na niego uważnie. W klanach nie było na tyle silnego uzdrowiciela, żeby poradził sobie z atakiem choroby płuc, a ona bez kamienia również sobie nie poradzi. Wróż rozważał, to co powiedziała. Wstrząsnęła nią nagła pewność, że on traktował jej słowa bardzo poważnie, jakby to co powiedziała miało się zdarzyć.

-Chyba masz rację. Zrobimy tak jak mówisz. Słyszałeś kapitanie? – powiedział do zwalistego mężczyzny, który przewodził oddziałem. Ten w odpowiedzi zsunął się z siodła. Na znak dany przez niego, pozostali też tak zrobili.

-Poszukajcie jakiegoś młodych, którzy potrafią jeździć konno... – zawiesił głos, ponieważ Roch, podniósł lekko rękę do góry, na znak, że chce coś powiedzieć.- Tak?

-Panie, każdy z klanów potrafi jeździć konno od piątego roku życia. – wyjaśnił.

-To niech każdy z was wybierze jedno małe dziecko i jedno starsze. I parami pojadą do osady za Wróżem, zgadzacie się ze mną, panie?- zapytał mężczyznę trzymającego pochodnię.

-Myślę, że to będzie najlepsze rozwiązanie w tych okolicznościach. Skoro należy jechać prosto tym traktem, to nie zabłądzimy.

Cisza patrzyła jak wymieniają uwagi. Potraktowano poważnie jej ostrzeżenie. Budziło to w niej mieszane uczucia. Chwilę później ponad czterdzieści koni pokłusowało w stronę osady. Pojechało też kilka niewiast, które miały za mało sił na pieszą wędrówkę. Pozostali ruszyli za nimi. Około dwustu ludzi posuwało się bardzo wolno, ponieważ wśród nich znajdowało się wielu starszych, których należało podtrzymywać. Cisza rozejrzała się w poszukiwaniu dzieci Szczęsnomira, ale nie zauważyła ich nigdzie. Czyli musiały odjechać. Czekała, aż wszyscy przejdą, nawet oddział. Musiała jeszcze chwilę odpocząć. Przykucnęła na chwilę, zbierając siły. Przyglądała się jak odchodzą. Nie miała zamiaru iść z nimi. Chciała pójść za elfami. To oni znali odpowiedzi na nurtujące ją pytania. Czekała więc, aż kawalkada ludzi zniknie jej z oczy. Potem sama wróci do lasu i do puszczy. Nagle tuż obok niej pojawiła się ogromna postać. Nie poruszyła się, ponieważ wiedziała kto to jest.

-Powinnaś pójść z nimi.- usłyszała przypominający warczenie głos Niedźwiedzia.

-Dlaczego?- zapytała tylko, zamiast zadać mu tysiące innych pytań. Tylko dziwna pewność, że nie nadszedł jeszcze na nie odpowiedni czas, kazała jej poprzestać na tym jednym.

-Każdy musi podążać swoją własną ścieżka, a twoja jeszcze wiedzie do osady. Wiesz o tym.- odpowiedział spokojnie.

-Znowu nie pozostawiono mi wyboru.- usłyszała jak mówi to, co ją najbardziej przerażało. Że jest całkowicie bezwolna, że musi działać według jakiegoś cudzego, nieznanego jej planu.

-Jeszcze nadejdzie czas na wybory, ale najpierw musisz zdobyć wiedzę, aby wiedzieć na co się decydujesz.- po tych słowach usłyszała jak się odwraca i odchodzi. Nie chciała być sama. Jeszcze nie teraz. Nie była po prostu na to gotowa.

-Będziesz na mnie czekał?- zapytała cicho. Nie miała odwagi powiedzieć tego głośno, ale był jej jedynym łącznikiem ze światem elfów. I to dzięki niemu jeszcze żyła. Zawdzięczała mu życie. Ta nagła myśl sparaliżowała ją. Według prawa, jej życie należało teraz do niego, dopóki ona nie odwdzięczy mu się tym samym.

-Tak.- odpowiedział tylko. Już odszedł. Ale poczeka. Z trudem podniosła się na nogi. Tak bardzo chciała w tej chwili znowu usłyszeć tajemnice niesione przez wiatr. Ale nie potrafiła. Miała pewność, że w osadzie będzie miało miejsce coś ważnego. Jej życie nabierze kształtu. Na co więc czekała. Nie wiedziała skąd wzięła siły, żeby biec. Cicho, tak jak elf, jednostajnym lekkim krokiem, którego zwykli ludzie nie słyszeli. Czasami miała wrażenie, że sama jest w jakimś stopniu elfem, a może właśnie tacy byli Gorianie. Gdy biegła poczuła, jak wiatr zmienia kierunek. Teraz wiał prosto w jej plecy, powodując, że poruszała się jeszcze szybciej. Szybka jak wiatr. Dzieci wiatru... tak czasami nazywano elfy. Po chwili zobaczyła zamykający pochód oddział zbrojnych. Z trudem poruszali się do przodu. Im wiatr wiał w oczy. Przemknęła obok nich, niewidoczna w deszczu. Zatrzymała się obok ich przywódcy. Zaczęła iść normalnym krokiem. Dopiero po chwili ją dostrzegł. Wyczuła jego zdziwienie. I podejrzliwość. Poczuła się na tyle silna, żeby postawić mocniejsze osłony myśli. W jakiś dziwny sposób bieg pomógł jej, ponieważ mogła to uczynić. Wyprostowała się i poprawiła kaptur, który osunął się podczas biegu. Znowu była spokojna.

Dotarli na miejsce po dwóch miarkach na świecy. Dzieci pod przewodnictwem nowego Wróża zapaliły w piecach i nagrzały wodę, aby zaparzyć kwiaty lipy. Od dawna bowiem wiedziano, że wywar z nich, osłodzony miodem najlepiej przeciwdziała chorobom. Wszyscy skierowali się do swoich domów, aby trochę się ogrzać. Tak też zrobiła Cisza. W domostwie dzieci najstarszych ściągnęła z siebie przemoczone ubranie. Pelerynę już dawno zdjęła, ponieważ dawała więcej zimna niż ciepła. Zresztą była ciężka, ponieważ mocno nasiąknęła wodą. Wciągnęła na siebie suche ubranie. Miało brzydki szary kolor, ale było suche i ciepłe. We wspólnej izbie dziewcząt nie było nikogo oprócz niej. Dzieci starsze niezależnie od płci znajdowały się we wspólnej izbie, rozmawiając o tym co się zdarzyło w ostatnim czasie. Ona była spośród nich najstarsza. Czuła się strasznie staro. Dobrze, że chociaż nie łamie ją w kościach tak jak najstarszych mieszkańców klanów z tej starości- pomyślała z ironią. Zajrzała na swoją półkę w szafie. Znajdowało się na niej kilka sztuk odzieży, która do chwili zamążpójścia należały do niej. Potem jakaś inna dziewczyna będzie w nich chodziła. Ona będzie musiała odejść z klanów. Niedźwiedź to potwierdził, mówiąc że będzie na nią czekać. Zacytowanie szeptem tego co mówiły księgi na temat odejścia, uspokoiło ją.

-Ten kto opuszcza klany nie będzie miał prawa do nich powrócić, chyba że z zamiarem strzeżenia ich z ukształtowaną mocą. Więc jeśli Wróż przygotowuje ceremonię przejścia w dorosłość, niech osoba przechodząca ją będzie zawsze gotowa do podróży. Niech weźmie ze sobą zapas jedzenia, broń i ubranie, tak żeby nie musiała tego robić po ceremonii. Jeśli otrzyma nakaz opuszczenia klanów, a nie będzie gotowa, nikt nie pozwoli jej zabrać potrzebnych rzeczy. Niech więc osoba wchodząca w dorosłość zawsze będzie gotowa do drogi. Czuwajcie, tak mówi Zapomniany.

Musiała się przygotować. Co prawda, nikt nie pamiętał, kiedy ostatnio ktoś opuścił klany bez prawa powrotu, ale ona nie chciała ryzykować. Wzięła więc ciepłe, jesienne i zimowe ubranie oraz gruby koc. Położyła to wszystko na swoim posłaniu rozłożonym wprost na deskach. Pod spodem miała tylko warstwę słomy. Zresztą tak właśnie spały wszystkie dzieci w tej izbie. Wymknęła się na korytarz. Usłyszała gwar dobiegający ze wspólnej izby. Zajrzała tam. W kominku paliło się drewno, a wszyscy trzymali w dłoniach parujące kubki. Zauważyła, że przyszli też najstarsi chłopcy. Widocznie chcieli podzielić się wrażeniami. Nad przyzwoitością zachowań czuwało czworo opiekunów. Gdyby nagle weszła teraz do wspólnej izby gwar od razu by zamilkł i dużo czasu by minęło, zanim by zaczęto normalnie rozmawiać. Cicho, aby nie zwrócić niepotrzebnych hałasem niczyjej uwagi poszła do pomieszczenia, które służyło im za kuchnię. Nie było w nim wiele zapasów, ponieważ jeśli zachodziła taka potrzeba przynoszono je z głównego spichlerza osady, jedynej chaty, która nie była zbudowana z drewna, ale z kamienia. Poszukiwała chleba i sera. Jak będzie miała szczęście, to znajdzie też suszone mięso. Niestety znalazła tylko ser. Trudno. Zapakowała to wszystko w czysty kawałek płótna, wzięła też jeden z większych bukłaków z wodą. Sprawdziła czy jest szczelnie zamknięty. Był. To dobrze. Powoli wróciła do wspólnego pokoju do spania. Przyszykowała tobołek. Broń miała na sobie, aby łatwo mogła po nią sięgnąć. Jeśli oczywiście zajdzie taka potrzeba. Wiedziała, że nie wiadomo na kogo można trafić w lasach. Wielu było rabusiów, którzy niekoniecznie szukali bogactwa. Czerpali za to przyjemność z zabijania. A dopóki nie wchodzili do puszczy, to elfy nie interesowały się nimi. Uformowała tobołek z koca w ten sposób, żeby mogła go przełożyć sobie przez plecy. Najważniejsze jest to, żeby mieć ręce wolne, była to pierwsza z zasad, które poznała podczas nauki u Ilhiona. Peleryna wyschła. No, ale przecież dosłała ją od elfa, a oni we wszystko co robili, wplatali moc. Przygotowana, spróbowała sięgnąć po miecz. Udało jej się to bez problemów, czyli dobrze umocowała oręż. Dopiero kiedy miała pewność, że jest gotowa, nabrała głęboko powietrza. Przymknęła oczy. Musiała wyciszyć się. Ręce drżały jej ze zdenerwowania. Jak niecałą dobę temu wyruszała na poszukiwania, nie była taka zdenerwowana. Zastosowała kilka ćwiczeń oddechowych, których nauczyła się od duchów. Pomogło. Miała dziwne przeczucia. Niedługo wydarzy się coś, co zmieni los wielu osób. Powoli wyszła na korytarz. Przed wspólną izbą zatrzymała się. Zastanawiała się czy powinna tam wejść i pożegnać się. Nie mogła ot tak po prostu wparować tam w pełnym rynsztunku i powiedzieć, że będzie tęsknić. Chociaż wiedziała, że są oni jedyną rodziną, jaką miała kiedykolwiek i że nie wie w jaki sposób będzie mogła bez nich żyć. Ale będzie musiała. Oni pozostaną w klanach, tak jak ich nieżyjący rodzice. Tylko ona miała odejść. Nie, nie będzie im przeszkadzać, mimo że miała ochotę ogrzać się w ogniu, który nie był już jej ogniem. Przemknęła obok otwartych drzwi. Nikt jej nie zauważył. Na dworze nadal padał deszcz. Naciągnęła kaptur i szybkim krokiem poszła do domostwa Wróżbiarki, a teraz domu gdzie zamieszka nowy Wróż. Zobaczyła światła. Najprawdopodobniej czekano na nią. Zdecydowanie zapukała w drzwi. Nie miała odwagi po prostu ich otworzyć, tak jak robiła za czasów Wróżbiarki. Każdy inny mieszkaniec osady najprawdopodobniej wszedłby bez pukania, ale nie ona. Po chwili usłyszała czyjeś ciężkie kroki. W drzwiach stanął Sławomir, mistrz miecza. Cisza pochyliła lekko głowę na powitanie, nie miała odwagi przemówić.

-Wejdź.- wymamrotał. Posłusznie przestąpiła próg. Zamknął za nią drzwi. Rozejrzała się po pomieszczeniu. Znajdowały się w nim najważniejsze osoby z osady. Rada. Znała ich wszystkich, zresztą każdy z wioski ich znał. W pokoju znajdował się więc kowal, mistrz miecza, przywódca myśliwych, stolarz, opiekun dzieci młodszych a także opiekun dzieci starszych oraz następca mistrza miecza, wśród tych wszystkich mężczyzn była tylko jedna kobieta, Maria, zajmująca się zielarstwem i leczeniem, ponieważ uzdrowiciel tylko dwa razy do roku ich odwiedzał. Cisza dowiedziała się wielu rzeczy o ziołach od Marii. Był też Wróż, który według prawa, jako ten który widzi więcej od zwykłego człowieka, miał głos decydujący podczas podejmowania decyzji. Pod ścianami usiedli również mężczyźni z oddziału przysłanego przez cesarza. Popijali miody lub napary i rozmawiali między sobą szeptem, lub też grali w karty. Najprawdopodobniej jak tylko przestanie padać, wyruszą w dalszą drogę. Nawet Roch nie podniósł na nią wzroku, jak weszła, podobnie jak ten młody mężczyzna, któremu dała kamień. Wróciła wzrokiem do Wróża. Nie usiadła tak jak pozostali, ponieważ starszyzna nie pozwoliła jej na to. Wiedziała jak powinna się zachowywać w takiej sytuacji. Jej nauczyciele wpajali jej to na każdym kroku. Przede wszystkim musi zachować spokój. I Równowagę... Równowagę? Dlaczego akurat o niej sobie teraz przypomniała, przecież święto Równowagi przypadało na pierwszą pełnię po równonocy wiosennej.

-Witajcie.- powiedziała cicho. Postanowiła wykazać się dobrym wychowaniem. Nie wiedziała co innego mogła powiedzieć w takiej sytuacji.

-Długo czekaliśmy na ciebie.- odpowiedział na jej powitanie Wróż. Nikt inny nawet nie spojrzał na nią. Zaczęła się zastanawiać, czy może stało się coś z jej twarzą. Nie patrzyła w zwierciadło od wczorajszego ranka. - Już myśleliśmy, że nie przyjdziesz, ale dzięki Zapomnianemu, zjawiłaś się w końcu. Musimy zacząć ceremonię przejścia, ponieważ nie może ona trwać dłużej niż do północy. Tak jest napisane w księgach.

Po tych słowach wstał. Podnieśli się też wszyscy z mieszańców osady. Wojowie siedzieli tak samo jak wcześniej. Oni nie będą brać udziału w przejściu, ponieważ nie należeli do klanów. Nawet Roch do nich już nie należał, mimo że nie został wyklęty. Przywódca wojowników nazwał ją Bezimienną. Popatrzyła przez chwilę na tego ogromnego mężczyznę, z bujną brązową brodą. Musiał być kimś więcej niż na pierwszy rzut oka, skoro rozpoznał jej przeznaczenie. Starszyzna zaczęła powoli iść do najważniejszego pomieszczenia w domostwie Wróża, tam gdzie płonie wieczny ogień. Ona chciała dojrzeć prawdę o kapitanie. On był jasnowidzem. Prawie jaśniał wewnętrznym światłem, tak jasnym jak to, które otaczało Rocha i uzdrowiciela. Poczuła ulgę. Skoro był jasnowidzem, to służył jasnej stronie mocy. I to też tłumaczyło dlaczego akurat jego wysłano na takie odludzie. Jakby coś złego miało się zdarzyć to właśnie on jako pierwszy by to dostrzegł. Odwróciła od niego wzrok. Zrobiła to prawie w ostatniej chwili, ponieważ właśnie zauważyła jak ostatni ze starszyzny znika za drzwiami. Szybkim krokiem podążyła za nimi. Był jasnowidzem, a to oznaczało, że jest poza Mocą, czyli kamienie na niego nie oddziaływały. To była kolejna dobra wiadomość, ponieważ to właśnie jemu podlegał Roch i uzdrowiciel. Zamknęła za sobą drzwi. Znalazła się w pomieszczeniu, gdzie kiedyś Wróżbiarka kazała jej dotknąć szkatułki. Patrzyła w wieczny ogień. Płonął mocno, nie potrzebował drewna, wystarczała mu moc Wróża. Tak właśnie powinno być. Starszyzna usiadła prosto na podłodze, wokoło ognia. Teraz według tradycji powinna podejść do Wróża i usiąść przy nim. Kiedy ona to zrobi, on też usiądzie na jedynym kocu znajdującym się w pomieszczeniu. To on bowiem posiadał Moc. Wyminęła siedzących ludzi. Stanęła obok Wróża. Pochyliła przed nim głowę. Powinien dotknąć jej głowy i w ten sposób dać znak, żeby usiadła. Stała i czekała. Jednak nie poczuła żadnego dotyku. W końcu zniecierpliwiona panującą wokół ciszą podniosła lekko głowę. Nadal miała ją pochyloną, ale już nie tak bardzo. Wróż patrzył na nią niespokojnie. Zrozumiała, że nie ma odwagi jej dotknąć. Skinął jej w końcu głową i ręką dał znak, żeby usiadła, co też uczyniła. Musiała mieć mocno wyprostowane plecy, aby łuk, kołczan ani miecz jej nie przeszkadzały. Nie miała odwagi ich ściągnąć. Zresztą coś podpowiadało jej, że nie powinna tego robić. Zachowywała się dokładnie tak jak powinna. To oni nie wypełniali swoich tradycyjnych ról. Czekała aż Wróż rozpocznie ceremonię.

- Zebraliśmy się tutaj, żeby porozmawiać o sytuacji jednego z mieszkańców klanów. Ma on dostąpić dzisiaj ceremonii przejścia, jeśli uznamy, że jest na to gotów.- mówił cichym głosem. Mówił o niej bezpłciowo, jako o człowieku, a nie dziewczynie. Wiedziała, że tak nakazywał obyczaj, według którego przed przejściem nie miało się płci. – Niech przemówi ten, kto sprawuje nad nim pieczę.

Przez chwilę panowała cisza. Dopiero po kilku minutach opiekun dzieci najstarszych zorientował się, że to on powinien zabrać głos. Będzie o niej mówił, chociaż do tej pory może ze dwa razy rozmawiali ze sobą. Najlepiej by było, gdyby pojawił się tutaj któryś z jej nauczycieli, oni wiedzieli najwięcej o niej. Lecz oni odeszli, a niedługo odejdzie i ona.

-Dziecko to należy do domostwa dziewcząt, wśród dzieci najstarszych. Nie ma ani ojca ani matki ani żadnego najbliższego krewnego. Dlatego też klan podjął się jego wychowania. Dwa lata temu jeden z najlepszych naszych myśliwych wybrał ją sobie za żonę, ale ona skorzystała z prawa przełożenia zaślubin ze Szczęsnomirem na szesnasty Dzień Urodzin. Ponieważ nie można odmówić takiej prośbie, przystaliśmy na nią. Niedługo ma być szesnasty Dzień Urodzin dziecka siedzącego przed nami, ale wypadki...- zawiesił na chwilę głos, jakby szukał odpowiednich słów. Dziewczyna doszła do wniosku, że jest on i tak nad wyraz wymowny. Mówił dużo, a prawie nic o niej nie wiedział.- ale wypadki ostatnich dni, uniemożliwiły nasze wcześniejsze plany.

-Jakie nauki pobierało?- zapytał Wróż, kiedy opiekun dzieci najstarszych w końcu zamilkł. Wyglądał jakby poczuł ulgę, że nie on teraz musi się tłumaczyć. To należało do opiekuna dzieci młodszych.

-Takie jak każde dziecko w klanach było uczone przez Wróżbiarkę.- powiedział krótko mężczyzna. Widocznie nie miał zamiaru rozwodzić się tak jak jego poprzednik. Wróż nadal czekał. W końcu głos zabrał mistrz miecza.

-Dziecko to wygrało konkurs z okazji Dnia Równowagi i zażyczyło sobie naukę walki, więc przez rok je uczyłem.

-A potem?- dopytywał się Wróż. W jego głosie zabrzmiała nuta zniecierpliwienia.

-Uczyłam je zielarstwa, chociaż zanim to zaczęłam, miała dużą wiedzę na ten temat. Zajmowała się razem ze mną leczeniem, szczególnie przez ostatnie dwa lata.- Maria wyglądała na bardzo nieszczęśliwą. Widocznie nie lubiła zabierać głosu na zgromadzeniach. Wszyscy mężczyźni z osady popatrzyli na nią z potępieniem. Niewieście nie przystało przemawiać, jeśli nie była obdarzona mocą. Mogła brać udział, ale była w niej najmniej ważnym członkiem.

-Miało moc uzdrawiania?- dopytywał się Wróż jakby nic nie zauważył. Jednak nikt tym razem mu nie odpowiedział. Maria milczała. Jej pomarszczona ze starości twarz wyrażała smutek.

-Pytałem czy to dziecko ma w sobie moc.- powtórzył Wróż. Jednak i tym razem nikt mu nie odpowiedział. Mieszkańcy osady spotykali się tylko z jedną mocą, mocą wiedzącego.

-Czy dziecku temu udzielano jeszcze jakiś nauk?- nie poddawał się wiedzący. Po długiej chwili milczenia, kowal odważył się zabrać głos.

-To dziecko zawsze było niezwykłe, ale staraliśmy się wychowywać je tak samo jak inne dzieci należące do klanu. Wróżbiarka zadecydowała, że powinno mieć ono połowę dnia wolnego, żeby mogło robić, co chce. Nigdy nie pytaliśmy się dlaczego, ponieważ wiedząca widzi rzeczy niewidoczne dla nas. Potem jak pojawił się Wróż, to nie zmienił tego zwyczaju.

-To nie był Wróż.- zwrócił mu uwagę wiedzący, jednak kowal popatrzył na niego ze zdziwieniem. Nie zrozumiał. Dla niego Sęp był Wróżem, podobnie jak dla pozostałych mieszkańców klanów. Wiedzący przyglądał jej się uważnie. Dopiero po chwili zauważyła, że stara się przejść przez jej osłony. Pokręciła przecząco głową. Nie chciała zrobić mu krzywdy, a gdyby bardziej się postarał, to mogłoby tak się stać. Wróżowi rozszerzyły się lekko źrenice ze zdziwienia. Gdyby nie powaga sytuacji, najprawdopodobniej roześmiałaby się. Ciekawe. Co też on sobie myślał, że niby jak pokonała maga ciemnej strony mocy? Swoim urokiem osobistym? Patrzyła mu prosto w oczy. Chyba w końcu ta myśl przyszła mu do głowy, ponieważ jako pierwszy odwrócił wzrok. Dziewczyna znowu zaczęła się wpatrywać w wieczny ogień. Musiała pozostać dla niego zagadką, podobnie jak dla pozostałych mieszkańców klanów. To nie był odpowiedni czas na zdradzanie tajemnic. Zresztą jeśli wierzyć jasnowidzowi, to niedługo zostanie Bezimienna, a wtedy  i tak zapomną o niej.

-Czy dziecko to ma jakieś jeszcze inne zobowiązania, oprócz danego słowa Szczęsnomirowi? –zapytał Wróż.

-Nie, żadnych.- odpowiedział opiekun dzieci najstarszych.

-Proponuję uznać, że dziecko to nie ma żadnych zobowiązań.- po chwili powiedział Wróż. Wszyscy jednomyślnie podnieśli ręce do góry na znak zgody. Dziewczyna uśmiechnęła się lekko. Tak, najlepiej to jest zgadzać się z nowym Wróżem. Lepiej jest zostać jego przyjacielem niż wrogiem, a dla zasłużonego myśliwego znajdą jakąś spokojną trzynastolatkę. Ale może ten Wróż okaże się prawdziwym wiedzącym i wybierze dla Szczęsnomira jakąś owdowiałą pięćdziesięciolatkę z wnukami. Uśmiechnęła się do obrazu, który pokazał się w jej wyobraźni. Marzenia lepiej pozostawić na spokojniejszą chwilę.

-Skoro jesteśmy jednogłośni, to proponuję zacząć ceremonię przejścia w dorosłość.- po tych słowach Wróż wyciągnął z sakwy przy swoim pasie zioła. Spróbowała je rozpoznać, ale bardzo szybko wrzucił je do wiecznego ognia. Widocznie nie chciał, żeby je zobaczyła. Mówi się trudno. Zresztą i tak kiedyś się dowie jakich ziół używał. Wystarczy odnaleźć odpowiednią księgę. Czasami wydawało jej się bezsensowne to zazdrosne strzeżenie własnej wiedzy.

-Każdy chce być bardziej tajemniczy niż jest w istocie.

Jakiś głos rozległ się w jej głowie. Nie słyszała go nigdy wcześniej. Wydawało się, jakby dobiegał z niej samej. To musiały być te cudze wspomnienia, których nie miała czasu jeszcze uporządkować. Starała się nie słuchać tego co szeptały do niej głosy dawno zabitych. A przecież była właśnie w trakcie jednej z najważniejszych ceremonii w życiu. Po chwili głosy ucichły, a ona na nowo mogła skoncentrować się na tym, co właśnie zaczął mówić Wróż.

-Każdy kto chce dostąpić ceremonii przejścia w dorosłość, musi być gotowy na wszystko, co się może wydarzyć podczas jej trwania. Tak więc ma przy sobie miecz, aby nie pozwolić zdrajcy na zabójstwo, musi mieć przy sobie najważniejsze rzeczy, tak żeby mógł od razu udać się we własną drogę, jeśli zajdzie taka potrzeba. Niech mocą daną mi przez Niego, samą jasność...- dziewczyna skamieniała na dźwięk tych słów. To nie był Wróż, a raczej to nie tylko Wróż. To był też kapłan. Słuchała z jeszcze większą uwagą, co powie dalej. Wróż wrzucił do wiecznego ognia znowu jakieś zioła. -... poprowadzę ceremonię przejścia w dorosłość dla dziecka zwanego Ciszą.

Ogień zmienił barwę na niebieską. Wszyscy czekali, co się dalej wydarzy. Jednak ogień płonął ciągle tak samo. Dziewczyna nabrała tchu, chciała właśnie powiedzieć, że jej prawdziwe imię brzmi inaczej, ale nie mogła wyrzec nawet jednego słowa. Po prostu odjęło jej mowę. To były czary. Nagle bez wcześniejszej zapowiedzi ogień wystrzelił do góry. Sięgał teraz prawie do sufitu. Znowu minęło kilka chwil, podczas których nikt nawet nie drgnął. W płomieniach pojawiła się twarz. Miała zasłonięte oczy przepaską ze znakiem Równowagi. Poczuła, że znaki wyszyte na przepasce podarowanej jej przez elfa również się świecą takim samym światłem jak płomienie. Zjawa wyłoniła się z paleniska, ale tylko na tyle żeby stanąć o krok od wiecznego ognia. Była o wiele wyższa od jakiegokolwiek człowieka. Dziewczyna czuła bijącą od niej moc. Ta moc była jakaś dziwna, ponieważ nie należała ani do jasnej strony mocy ani do ciemnej. Była czymś innym.

-.Akra.- wyszeptała przez prawie zaciśnięte wargi. Nie wiedziała skąd wzięła na to siły. Jedno było pewne: wyrzekła słowo Równowaga, którego nie używano w klanach nigdy, poza świętem Równowagi. Miała jednak dziwną pewność, że właśnie musiało być ono wymówione, ponieważ w przeciwnym razie zjawa po prostu weszłaby do ognia z powrotem i zostawiła decyzję do podjęcia Radzie.

-Wzywałeś mnie.- powiedziała postać głosem przypominającym odgłos zamieci śnieżnej. Głos zjawy dobiegał jakby z bardzo daleka i ginął prawie całkowicie zanim dotarł do uszu zebranych.

- Nie spodziewałem się was Panie.- z pokłonem przywitał postać wiedzący.

-Jesteś Kapłanem i Wróżem a nie jasnowidzącym, więc nigdy nie możesz być pewien tego, co przyniesie przyszłość.- zjawa miała skierowaną twarz w stronę wiedzącego, ale na oczach nadal znajdowała się przepaska.

-Oczywiście Panie.- zgodził się tylko Wróż.

-Nie oczekiwałeś mnie i ja o tym wiem ale musiałem się tutaj pojawić, ponieważ mam coś dla nowego Wyklętego.- powiedziała zjawa. Dziewczyna wzdrygnęła się cała, jak usłyszała słowo „wyklęty”, mimo że była na to przygotowana. Zafascynowana patrzyła jak postać mężczyzny zaczyna nabierać bardziej ludzkich kształtów. Przestawał być przeźroczysty. Zobaczyła, że ma na sobie czarne ubranie i małego wyszytego srebrnego smoka na lewej piersi, tam gdzie powinno znajdować się serce. Nie czuła lęku, nawet wtedy kiedy zobaczyła świecący znak w kształcie dysku na jego czole. Jaśniał on delikatnym niebieskim światłem. Takim samym jak ogień za jego plecami. Taki sam blask jaśniał wokół jego dłoni. Wstała. Nie wiedziała dlaczego to zrobiła. Po prostu coś w niej kazało to uczynić. Pochyliła nisko głowę. Pragnęła okazać mu szacunek, na jaki zasługiwał. Ale tylko ona wstała, reszta nadal siedziała wokół ogniska. To on ją wezwał, a ona odpowiedziała. Poczuła, że coś zawiesza na jej szyi. Wyczuła moc. Tak potężną, że prawie powaliła ją na kolana. Z trudem utrzymała pozycję stojącą. Nie miała odwagi spojrzeć na dar. Nie była jeszcze na to gotowa. Podniosła więc oczy do góry, patrząc na niego. Miała wrażenie, że on również jej się przygląda. Powoli wyciągnął prawą rękę i dotknął jej czoła. Jakaś siła odepchnęła ją do tyłu o kilka metrów. Zatrzymała się za kręgiem Rady. Ta sama siła postawiła ją na nogi i bezwolną pociągnęła na nowo w stronę wiecznego ognia. Nie miała siły protestować. Zresztą i tak protest nie zdałby w tym momencie na nic. Musiała przez to przejść... Moc zjawy przyciągnęła ją znowu na miejsce, gdzie znajdowała się przed chwilą. Duch patrzył na nią teraz spojrzeniem prześwietlającym przez przepaskę. Poczuła się mała i nic nieważna. On wiedział o niej wszystko. Poczuła ostry ból, tam gdzie ją przed chwilą dotknął. Miała ochotę złapać się za głowę, ale zamiast tego podniosła na niego spojrzenie. Nadal nic nie mówił. Jednak milczenie nie przerażało jej.

-Nie boisz się mnie.- stwierdził. Chyba go to zdziwiło i nie mógł na to znaleźć odpowiedzi w jej głowie.

-Ponieważ nie zrobisz mi krzywdy.- odpowiedziała spokojnie na pytanie, którego nie zadał. Nie wiedziała skąd ma tyle odwagi, ale jednak miała.

-Skąd masz tę pewność?- zapytał. Jego głos był całkowicie wyprany z emocji.

-Sam byłeś kiedyś Wyklętym i dlatego nie możesz skrzywdzić nikogo, kto ma nim zostać.- odpowiedziała równie spokojnie jak poprzednio. Nie zareagował w widoczny sposób na jej słowa. Mimo to wiedziała, że były prawdziwe.

-Najważniejsza jest Równowaga.- dopowiedziała po chwili. Dopiero w tym momencie zauważyła, że rozmawia z nim w języku elfów. Nie wiedziała, czy sama zaczęła się nim posługiwać, czy on jako pierwszy nim do niej przemówił.

-Nosisz odpowiednie imiona, jedno zostało ci dane w momencie narodzin i ono zostanie zapomniane, to które używasz teraz będzie znane każdemu człowiekowi zarówno na wschodzie jak i zachodzie. Będą je wymawiać jak największe przekleństwo albo największe błogosławieństwo, lecz o tym zadecydujesz ty sama, Psyche.- powiedział cicho. Ponownie wyciągnął rękę w jej kierunku. Dotknął nią jej czoła, a potem rąk. Nie musiała patrzeć, żeby wiedzieć, że pojawiło się w miejscach, które dotknął, takie same światło, jakie jaśniało wokół niego. Ból zmalał, ale nadal czuła pulsowanie w głowie.

-Jeszcze się zobaczymy, Ciszo. Czas zacząć ceremonię wyklęcia.- po tych słowach powiedzianych już w mowie, którą posługiwali się mieszkańcy klanów, cofnął się do ognia. Płomień strzelił na nowo w sufit. Niebieskie światło było oślepiające, jednak nie zamknęła oczu. W pomieszczeniu zaczął wiać wiatr. Był tak silny, że prawie zdmuchnął jej z ramion pelerynę. Wszystkie przedmioty stojące na półkach zaczęły się podnosić. Jednak zanim runęły na ziemie, wszystko nagle ucichło. Ale to co stało się z płomieniem było jeszcze bardziej niesamowite. Po prostu zastygł. Zniknęła z niego twarz zjawy. Ogień raz jeszcze błysnął oślepiająco. Ludzie zebrani wokół wydali zbiorowy krzyk. Tylko ona i Wróż milczeli. Bez uprzedzenia ogień rozsypał się w proch. Nie było już wiecznego ognia, zniknął. Popatrzyła na wiedzącego. Była ciekawa jak on na to zareaguje. Nic nie robił, tylko wpatrywał się w kupkę popiołów, jakby na coś czekał. Cisza też odwróciła tam swoje spojrzenie. Nagle wśród popiołów ukazał się wieczny ogień. Taki sam jak przed pojawieniem się zjawy. Popiół zniknął. Bez pytania usiadła. Popatrzyła na dar od zjawy. To był kamień. Miała ochotę roześmiać się, ale była na to za słaba. Czuła się tak, jakby rozmowa z duchem zabrała jej wszystkie siły. Zresztą nie wiedziała jak pozostali by zareagowali na jej śmiech. Na pewno by uznali, że postradała zmysły. Kamień miał trudny do zdefiniowania kolor. Grafit, takie określenie chyba było najbliższe prawdy. Był zawiedzony na takim samym łańcuszku jak kamień, który oddała kilka miarek temu. Łańcuszek zrobiony z jakiegoś dziwnego tworzywa podobnego do srebra. Nic go nie przerwie. Spojrzała na Wróża. Patrzył ciągle na wieczny ogień. Omijał ją wzrokiem. Pozostali mieli wzrok utkwiony w podłodze. Co tak naprawdę miało tutaj miejsce? W żadnej księdze, którą do tej pory czytała nie znalazła opisu takiej ceremonii. Czuła się coraz bardziej niepewnie. Dlaczego milczeli? Przecież powinni coś mówić, dzielić się wrażeniami z tego, co ujrzeli. A oni milczeli. To nie było zwykłe zachowanie ludzi z klanów. Najczęściej jak zdarzało się coś niesamowitego potrafili przez dziesiątki lat o tym opowiadać, aby i następne pokolenia wiedziały, że coś takiego może mieć miejsce i w ich życiu. Dotknęła kamienia. Kiedy tylko zacisnęła na nim dłoń, zabłysnął niebieskawym światłem, takim samym jak wieczny ogień. Szybko go puściła. Kiedy to zrobiła powoli wracał do swojego normalnego koloru, czyli grafitowego. Nagle poczuła dziwny zapach. To Wróż wrzucił coś do wiecznego ognia. Nie potrafiła po zapachu rozróżnić ziół. Poczuła jak zaczyna jej brakować powietrza. Miała ochotę wybiec stąd i poszukać świeżego powietrza. Wróż znów wrzucił jakieś liście do wiecznego ognia, a następnie usiadł obok niej. Czekała aż jej powie, co powinna teraz zrobić. Żadne nauki nie przygotowały jej na ten moment. Poczuła moc kamienia. Póki go ma, nie może odczuwać lęku. Póki go ma jest bezpieczna, a także każda istota, którą będzie chronić. Wróż popatrzył na nią w końcu. Wyglądał na starego, zmęczonego człowieka, jakby nagle przybyło mu dwadzieścia lat.

-Czas zacząć ceremonię Wyklęcia.- powiedział ochrypłym głosem, który się prawie załamał, pod koniec zdania. Tak nie powinien zachowywać się Wróż. Wiedzący powinien być zawsze pewny siebie, aby inni nie czuli lęku, kiedy prowadzi ich po ścieżkach nieznanych zwykłemu człowiekowi. Odchrząknął i mówił dalej.- Czy ktoś chce zabrać głos?

Wszyscy milczeli.

-Czy ktoś chce powiedzieć coś Bezimiennej?- takim samym tonem zadał kolejne pytanie. Nadal wszyscy milczeli, patrząc uparcie, albo w wieczny ogień świecący teraz na biało, albo w podłogę. Dziewczyna przełknęła ślinę. Musiała czekać cierpliwie, aż pozwoli się jej powiedzieć cokolwiek.

-Ceremonia przejścia w dorosłość zakończyła się już. Mamy więc przed sobą dorosłą Bezimienną, która podąży niedługo własną ścieżką. Czy ktoś chciałby udzielić jej jakieś rady?

I tym razem nikt nie odpowiedział. Chciała, żeby powiedzieli, że będą za nią tęsknić, że była bardzo ważna dla klanu, że życie beż niej w wiosce będzie wyglądało całkowicie inaczej, że z wielkim bólem żegnają się z nią, że... Sama nie wiedziała co jeszcze chciałaby usłyszeć. Nie oczekiwała słów miłości, ponieważ wiedziała, że nikt dzieci wychowywanych przez klan nie kocha tak jak własnych. Ale żeby tak milczeć? Poczuła łzy pod powiekami. Byli tak nieczuli. Nawet kowal. Przypomniała sobie nagle o szkatułce. I księgach.

-Ja, panie, chciałabym coś powiedzieć, zanim będę musiała odejść.- popatrzyła na Wróża wyczekująco. Skinął głową na znak, że się zgadza. Przymknęła oczy na moment. Nie mogła stąd wyjść, żeby przynieść szkatułkę, a całkowicie o niej zapomniała podczas pakowania, ponieważ ukryła ją. Podobnie jak księgi, które schowała, aby przekazać je prawdziwemu Wróżowi. Teraz musiała wykorzystać moc, aby po nią sięgnąć. Poczuła jak wszystko pulsuje wokół niej. W każdym człowieku obok niej tkwiła moc, ale ona nie tego szukała. Przemieszczała się między nimi, wymijając różnokolorowe plamy z energii życia. Po chwili była w miejscu, gdzie ukryła szkatułkę a także księgi. Przechowywała je, tak jak pamięć o Wróżbiarce, a teraz klan musi przejąć po niej ten obowiązek. Dotknęła myślą szkatułki. W tej samej chwili poczuła jej ciężar w dłoniach. Zabrała również księgi. Otworzyła oczy. Udało jej się. W rękach trzymała właśnie szkatułkę, leżącą na księgach. Zrobiła to. Pozostali byli równie zaskoczeni jak ona. Wstała ze swojego miejsca. Podeszła do kowala.

-Kiedy mag ciemnej strony mocy zabił naszą Wróżbiarkę, a wam kazał uwierzyć, że jest waszym nowym wiedzącym, zapomnieliście zabrać ze sobą tę szkatułkę. Nie chciałam, żeby on ją wziął, więc zabrałam ją, a następnie schowałam. Teraz może powrócić do waszych rąk, rąk prawowitego właściciela. Proszę, panie.- wyciągnęła do niego ręce ze szkatułką. Kowal siedział nadal bez ruchu. Dopiero po chwili podniósł na nią oczy. Strach. Zobaczyła w nich przerażenie. Cofnęła się do tyłu. Jednak szybko na nowo postąpiła do przodu. Wyciągnął mocno drżące ręce. Położyła na nich szkatułkę. Nie powiedział nawet jednego słowa. Ona też nie potrafiła. Miała całkowicie ściśnięte gardło. Bali się jej! Oni wszyscy się jej bal i to panicznie, dlatego milczeli. Usidła z powrotem na swoje miejsce.

-A tutaj kładę księgi, które zachowały się po śmierci Wróżbiarki. Przechowywałam je, aby oddać je w ręce prawdziwego następcy wiedzącej. Mam nadzieję, że znajdziesz panie w nim wiedzę, którą wykorzystacie do dobrych celów.

Po tych słowach zamilkła. Patrzyła na wieczny ogień. Nie odwróciła nawet wzroku, kiedy poczuła na sobie uważny wzrok Wróża. On się jej nie bał, a jeśli nawet to inaczej niż pozostali. On się obawiał tego, co mogło nastąpić w przyszłości. Popatrzyła na niego w końcu. Odwrócił natychmiast wzrok. Dla niej to wszystko też było czymś niezwykłym. Zobaczyła jak Wróż bierze do ręki patyk. Włożył go do wiecznego ognia. Kiedy go wyciągnął zaczął coś pisać. Przyglądała się uważnie. Minęło kilka chwil, a przed wiedzącym znajdował się następujący napis: „Wielka moc to wielka odpowiedzialność”. Kiedy go przeczytała, poczuła lęk. To było skierowane tylko do niej. Gdy przeczytała, napis zniknął, potwierdzając jej przypuszczenia. Wróż spojrzał na nią i kiwnął głową.

-Skoro nikt spośród Rady nie wykazał chęci powiedzenia czegoś nowej Bezimiennej, możemy przejść do następnego kroku ceremonii. – kontynuował wiedzący. Właśnie to było najważniejsze, to co się działo, a nie strach zebranych.

- Włóż dar do wiecznego ognia.- nakazał jej mężczyzna. Posłusznie zrobiła to. Wiedziała, że nic się nie stanie kamieniowi, ponieważ wyłonił się on właśnie z ognia. Poprawiła go lewą dłonią, ponieważ się zsunął. Płomienie musnęły jej ręce. Nie czuła lęku, kiedy to się stało, ale była pewna, że się poparzy. Nie oczekiwała, że ogień będzie lodowaty. Szybko cofnęła dłonie. Przysunęła je do oczu. Zsiniały z zimna. Ze zdziwieniem zauważyła, że zniknęły blizny, które miała na nich. Dookoła nadgarstków widoczne było takie same światło, jakie otaczało zjawę. Nie zdziwiła się nawet, kiedy pojawił się tam znak w kształcie dysku. W połowie znajdował się na dłoni, a w połowie na nadgarstku. Obciągnęła rękawy, aby znaki nie był widoczne. Teraz gruby sweter sięgał jej prawie po końcówki palców u rąk. Usiadła obok Wróża. Ręce zacisnęła w pięść i schowała w rękawy. Nie miała zamiaru chwalić się nowo odkrytymi znakami. Wiedziała czym one są. Zakaszlała. Gardło podrapał jej nieprzyjemny zapach odurzających ziół. Nie widziała jak inni mogą tak spokojnie oddychać. Ona prawie się dusiła. Miała nadzieję, że Wróż w końcu zrobi to co miał zrobić, a ona odejdzie. Odejdzie... z trudem powstrzymała kolejny napad kaszlu. Ten moment postanowił wykorzystać wiedzący, aby poprowadzić ceremonię dalej.

-Podczas ceremonii zwanej przez nas przejściem ukazał się nam jeden z Bezimiennych. To był znak, jaką drogę powinniśmy wybrać dla siedzącej tutaj młodej niewiasty. Jednak jest to wybór tylko z nazwy, ponieważ skoro on się ukazał, to nie może ona podążać inną ścieżką. Teraz pytam po raz ostatni, czy może jednak jest ktoś w klanach, kto chciałby coś jej powiedzieć, albo podążyć razem z nią drogą Mocy.- zawiesił głos w oczekiwaniu. Jednak nadal panowało wszechogarniające milczenie. Dziewczyna jak łzy nabiegają jej do oczy. Nic dla nich nie znaczyła. Była nikim... A ona podążyła za nimi, żeby ich uwolnić, ryzykowała własne życie. Czuła gorycz i rozczarowanie. Chroniła ich. Samotna łza spłynęła po jej policzku. Smutek otoczył ją niczym całun. Popatrzyła na Wróża. Tylko on na nią patrzył. Miał na twarzy wypisany ogromny lęk, ale znalazł w sobie tyle odwagi, aby poprowadzić ceremonię do końca. Podziwiała go za to. Wiedział, że gdyby na chwilę nawet straciła panowanie nad sobą wszyscy ludzie z osady mogliby po prostu zginąć w eksplozji mocy, razem z nią na czele. A jednak robił to, co do niego należało. Był niezwykły. Uśmiechnęła się nieśmiało do niego. Nie wiedziała jak zareaguje. Ze zdziwieniem zauważyła, że wykrzywił wargi w grymasie, który miał przypominać uśmiech. Wierzył w nią. Wierzył, że nie zrobi jemu, ani nikomu innemu krzywdy. Czuła tę pewność emanującą wprost z niego. Było jeszcze coś... głęboka wiara w Tego, który pojawił się po tym, jak ludzie zapomnieli prawdziwego imienia Zapomnianego. Był prawdziwym kapłanem i podziwiała go także za to. Szkoda, że tak późno pojawił się on w klanach. Rozmowy z nim mogły być bardzo interesujące.

- Skoro nikt nie przemówił, niech ceremonia trwa.- Wróż mówił tym samym głosem, lekko ochrypłym, pełnym czegoś trudnego do opisania. Domyśliła się, że próbuje powstrzymać uczucia, które się w nim kłębiły.- To czego jesteśmy świadkami nie zdarza się często, ponieważ nie jest łatwo być Wyklętym, trzeba wiele wiedzieć, a jeszcze więcej rozumieć. Dlatego tylko niektórzy dostąpią błogosławieństwa czy też przekleństwa, jakim jest zostanie Czarnym Jeźdźcem. Ludzie zapominają, że każdy Bezimienny był takim samy człowiekiem jak oni, wolą widzieć w nim demona czy inną nierzeczywistą postać, gdyż wtedy jest im łatwiej żyć i zajmować się swoimi drobnymi sprawami, które są nieistotne dla Bezimiennego. Ale czasami wśród ludzi pojawia się ktoś, kto musi przejść ceremonię Wyklęcia i dopiero wtedy pojmujemy jak bardzo tacy ludzie są podobni do nas. Zazwyczaj nie chcemy myśleć, że skoro może zginąć ktoś tak potężny jak Czarny Jeździec, to o ile łatwiej jest nas zabić. Jak każde stworzenie wykute przez Zapomnianego z dna Chaosu, pragniemy żyć. Jednak tym razem wśród nas pojawił się ktoś, kto posiada Moc. Moc ma wiele oblicz, ale najważniejsze z nich to: magowie jasnej strony mocy, wróże, kapłani oraz bardowie. Jednak są jeszcze dwa inne oblicza łączące je wszystkie, jednym z nich jest uzdrawianie mocy a drugą władają Bezimienni. Młoda niewiasta, która właśnie dzisiaj przeszła ceremonię przejścia w dorosłość, objawiła w sobie tę ostatnią, której się najbardziej lękamy, a równocześnie, której najbardziej pragniemy. – zawiesił na chwilę głos. Wiedziała, że musiał to powiedzieć, tak nakazywał obyczaj. Jednak prawdziwego wyklęcia nie było jeszcze. Czekała z niecierpliwością, co teraz każe jej zrobić. Wróż po chwili kontynuował.- Skoro to co miało zostać powiedziane, wyrzekłem, niech Bezimienna wstanie.

Podniosła się. Miała twarz skierowaną w stronę wiecznego ognia.

-Jest wśród nas ta, której imienia nie możemy wymawiać, przez co stała się Bezimienną, zawieszoną w czasie i przestrzeni. Pytam się was, czy na pewno chcecie, aby klany nigdy już nie były jej domem?

Panująca cisza była absolutna.

-Po raz drugi pytam się was, czy na pewno chcecie, aby klany przestały być jej domem?- powtórzył tym razem głośniej Wróż.

Z gardeł zebranych dobył się jęk. W końcu mistrz miecza powiedział jako pierwszy.

-Tak, chcę tego.-

 

Po nim to samo dało się słyszeć z ust pozostałych mężów. Tylko zielarka milczała. Podniosła nieszczęśliwy wzrok na dziewczynę stojącą obok ognia. Wiedziała, że wszyscy patrzą na nią i oczkują aż powie to samo co oni. Jednak ona nie chciała. Przecież to było jeszcze dziecko! Co innego wydawać za mąż młode dziewczęta, a co innego wysyłać je w świat i pozbawiać całkowicie korzeni. Sięgnęła do kieszeni. Przed dzisiejszą Radą wzięła ze sobą list, który kiedyś dostała od biednej Hanny. Chciałaby być odważniejsza. Miała prawie siedemdziesiąt lat i była jedyną osobą znającą się na leczeniu w ich osadzie. Nie powinna bać się mężczyzn. Wiedziała, że to oni decydują o wszystkim, bo tak nakazywało prawo, ale tym razem nie mogła pozwolić na to, żeby to nieszczęśliwe dziecko odeszło, nie wiedząc o niczym. Miała nadzieję, że Hanna opisała wszystko w liście. Żałowała że wcześniej nie zabrała głosu, ale lepiej późno niż wcale. Popatrzyła na dziewczynę. Jej oczy prawie płonęły takim samym blaskiem jak wieczny ogień. Dziwne, ale nie bała się jej. Może dlatego, że spędziła z nią tak wiele czasu. Miała ją uczyć znajomości ziół, ale tak naprawdę sama uczyła się od niej. Nigdy nie pytała skąd ona to wszystko wie. Musiała wypełnić to, co przysięgła zrobić podczas ceremonii przejścia w dorosłość tego dziecka. Chciała się podnieść, ale miała zesztywniałe kości. Starość. Zobaczyła jak ... jak ona się nazywała... nie potrafiła sobie już przypomnieć. W każdym bądź razie zobaczyła jak Bezimienna porusza się cicho w jej kierunku i pochyla się lekko nad nią. Uśmiechała się smutno, jakby rozumiała dręczące ją uczucia. Może rzeczywiście tak było. Nigdy nie wiedziała za wiele o Bezimiennych. Bez słowa wyciągnęła na trzęsącej się ręce list. Dziewczyna popatrzyła na niego.

-To dla Ciebie, przyrzekłam dać ci to podczas przejścia w dorosłość.- powiedziała z trudem.

Dziewczyna patrzyła ze spokojem na nią. Po chwili uśmiechnęła się do niej i wzięła pergamin. Dotknęła jej ręki. Maria otworzyła szeroko oczy ze zdziwienia. Poczuła ciepło i głęboko ukrytą moc, potężniejszą niż była w stanie sobie wyobrazić. Miłe ciepło powoli rozprzestrzeniało się po jej ciele, dodając sił. Ze stawów powykręcanych reumatyzmem zniknęły zgrubienia. Ze zdziwieniem patrzyła na swoją rękę. Swoją a jednak nie swoją. Ona była uzdrowicielem. Zawsze to podejrzewała, ale teraz miała pewność. Jednak... jednak przecież to niemożliwe. Bezimienny nie może być uzdrowicielem. Nie rozumiała tego. Popatrzyła na dziewczynę znowu. Bez zdziwienia przyjęła już fakt, że nie ma też choroby oczu prowadzącej do ślepoty. Bezimienna uśmiechała się ciągle do niej. Kiedy patrzyła na nią nie zwracała prawie uwagi na świecące mocą oczy. Ta moc nie była skierowana przeciwko niej. Miała tylko tyle sił, żeby odwzajemnić uśmiech. Nie przerażał ją również znak widoczny na czole mimo przepaski. Miał kształt dysku. Jego część znajdowała się między brwiami dziewczyny, tworząc literę V, większa jego część była ukryta. Kształt dysku... Zadrżała mimowolnie. To znak dotknięcia przez Zapomnianego. Dziewczyna podeszła w końcu do miejsca, które zajmowała od momentu przyjścia tutaj. Zielarka zauważyła jak chowa do kieszeni pergamin. Wróż patrzył na nią pytająco. A mężczyźni z oskarżeniem. Sprzeciwiła się im, lecz nie żałowała tego. Oni nadal byli sparaliżowani lękiem, ona już nie. Została uzdrowiona. I dotknięta. Czuła się tak jakby zabrano jej dwadzieścia lat. Jakby było młodsza i pełna sił. Miała nadzieję, że to uczucie pozostanie, po jej odejściu. Ponieważ musiała się zgodzić na jej odejście... Nie miała wyboru. Każdy podąża własną droga.

-Tak, chcę tego.- wyszeptała. Nie wiedziała dlaczego zaczęła płakać. Bezimienna nie odwróciła się do niej. Patrzyła na wieczny ogień. Zielarka wiedziała, że już zawsze będzie w niego zapatrzona. Miała nadzieję, że dokona dobrych wyborów w swoim życiu. Nie chciała, aby mówiono o niej źle. Niech Zapomniany sprawi, żeby nie zostawiała za sobą cierpienia, ale radość z pojawienia się, niczym ostatni wybawiciel z trudnej sytuacji, tak jak poprzedniej nocy. Niech On to sprawi...

 

Dziewczyna była zapatrzona w wieczny ogień. Fascynował ją. W środku widziała dar od Wyklętego i wiedziała, że zabierze go ze sobą. Był jej. Tylko jej. Wyciągnęła z pochwy w bucie mały sztylet. Włożyła go do ognia. Wiedziała, że właśnie tak powinna zrobić. Podobnie zrobiła z mieczem elfów i pozostałym orężem, po którym minionej nocy spłynęła krew. Wieczny ogień oczyszcza.

-Ta, której prawdziwe imię zostało już zapomniane, opuści klany, aby stać się jedną z Bezimiennych. Rada zgodziła się na to, aby wyklęcie było całkowite. Bezimienna, czy jesteś gotowa, by wyrzec nowe imię, które i tak zapomnimy, żeby poznać je na nowo w odpowiednim czasie?

-Tak.- odpowiedziała. Wiedziała, co teraz powinna zrobić. Według prawa, ten kto opuszczał klany, musiał obciąć włosy. Chłopcy obcinali je podczas przejścia w dorosłość, a dziewczęta tylko wtedy, kiedy odchodziły. Włosy przechowywała rodzina, czekając na powrót osoby, którą kochali. Wyciągnęła sztylet z ognia. Chwyciła w rękę warkocz i jednym ruchem obcięła go w miejscu, gdzie zaczynał się splatać. Sztylet włożyła z powrotem do wiecznego ognia. Zabłysnął na chwilę. Potem schowała go do pochwy. Resztę oręża również. Zostały oczyszczone. Popatrzyła na warkocz. W tym świetle był prawie biały. Wrzuciła go do wiecznego ognia. Błysnęło. Płomień buchnął pod sam sufit, by zastygnąć tak samo jak po tym, jak wszedł do niego Duch. Ogień rozsypał się w popiół. W powietrzu unosił się dziwny zapach.

-Me imię brzmi Cisza.- po tych słowach wyciągnęła kamień z paleniska. Kiedy tylko to zrobiła, pojawił się mały, biały ogień, a razem z nim dym. Powiesiła dar od Ducha na szyi, tak samo jak on to zrobił przedtem. Popatrzyła na Wróża. Spoglądał na wieczny ogień, który na nowo zapłonął tej nocy. Dwa razy zgasnął, a nie powinno się to zdarzyć nawet jeden raz.

-Na mocy danej mi przez Rvena, tak długo jak będzie płonąć święty ogień na górze Kalan, niech nikt ciebie nie pamięta Ciszo. Niech imię, które przyjęłaś tu, będzie przez nas zapomniane a także przez wszystkich, którzy je wcześniej znali, obojętnie gdzie teraz są. Zostaniesz zapomniana przez nas, żeby stać się jedną z Bezimiennych. Przez moc daną mi przez Rvana, zaklinam, żeby się tak stało.- Wróż mówił jednostajnym, usypiającym głosem. Wszyscy zaczęli lekko kiwać się w tył i w przód, w tył i w przód, w tył i w przód... patrzyła na ten ruch i poczuła nagłą chęć, żeby uczynić tak samo. Powstrzymała się jednak. Słyszała wybijany rytm. Wszystko falowało w rytm dźwięku. Wróż ciągnął tym samym głosem. Ze zdziwieniem zauważyła, że to od niego pochodził jednostajny dźwięk.

- Niech Moc stanie się jednym, by wiecznie płonąć w Bezimiennej siedzącej przy naszym ogniu po raz ostatni. Wyklinam cię z naszej wioski. Wyklinam cię z życia klanów. Wyklinam po raz pierwszy i wyklinam po raz ostatni. Niech stanie się Wyklętą!- zakrzyknął na koniec burząc rytm. Wszystko zamilkło. Dym z ogniska przestał się unosić. Całe pomieszczenie, w którym się znajdowali było spowite mgłą. Wieczny ogień płonął. Nagle poczuła jakby coś się nagle urwało. Jakby coś straciła. Rozejrzała się wokół, przyglądając się innym ludziom. Kiwali się jednostajnie. Nie wiedziała co czują. Po raz pierwszy od bardzo dawna. Wszyscy mieli zamknięte oczy. Ona też zacisnęła powieki. Chciała dowiedzieć się co tutaj właściwie się stało. I wtedy zobaczyła... wszystkie osoby znajdujące się w osadzie, były uśpione. Nic nie czuli, nie myśleli. Były zawieszeni... Opary z ogniska w jakiś sposób rozniosły się nad całą wioskę. Wszyscy o niej zapomnieli. Poszukała myślą Rocha. Nie zdziwiło jej, kiedy on też nie zareagował na jej obecność. Jego kamień jaśniał niczym słońce. Wiedziała, że przekaże on w jakiś sposób Wierze i Stefanowi to, co się stało i oni też zapomną. Otworzyła oczy. Miała wrażenie, że ktoś jej się przygląda. Przed nią stały dwie zjawy, prawie całkowicie zlewając się z mgłą, która wszystko spowijała.

-Czas odejść, Bezimienna. Czar wyklęcia zadziałał, ale nie będzie trwał wiecznie. O północy zostanie zerwany, ponieważ zacznie się nowy dzień.

Nie zdziwiło jej, że jedna ze zjaw przemówiła do niej. Nawet tego oczekiwała.

-Dobrze.- zgodziła się posłusznie. Wstała i nie patrząc więcej na nikogo, wyszła. W następnym pomieszczeniu zobaczyła, że wojowie tak samo kiwają się jak Rada i Wróż. Poczuła, że zjawy znikają. No cóż, nie będzie za nimi tęsknić. Nie zdążyła ich jeszcze poznać. Wyszła na dwór. Było ciemno. Zbliżała się północ. Deszcz przestał już padać, ale wiatr nadal wiał mocno. Chwyciła pelerynę, żeby nie powiewała za nią. Ruszyła przed siebie. Przez chwilę zastanawiała się, czy powinna zabrać ze sobą konia, ale zrezygnowała z tego pomysłu. Nie uda się do stolicy, jeszcze nie teraz. Wiedziała, że powinna się tam znaleźć przed zimą, ale na razie była tylko jesień. Szła bardzo wolno. Każdy krok sprawiał jej ból. Wiedziała, że tu więcej nie powróci, że na zawsze żegna się z klanami i ich prawami, które były jej tak bliskie. Nie zobaczy już więcej znajomych twarzy. A jeśli kiedyś spotka kogoś z nich i podejdzie, żeby porozmawiać, to zostanie potraktowana jak nieznajoma. Ona została zapomniana. Tak właśnie miało się stać. Bezimienna. Zaczęła płakać. Nie musiała już teraz powstrzymywać łez, ponieważ nie było nikogo, przed kim musiałaby udawać kogoś, kim nie była. A czuła się jak przerażone dziecko, które wszędzie widzi cienie postaci z koszmarów. Była taka zmęczona... od dwóch dób nie spała. Nie wiedziała w jaki sposób może jeszcze iść... Przystanęła. Podniosła głowę do góry. Patrzyła w niebo. Nie było na nim nawet jednej chmurki. Widziała księżyc prawie w pełni. Gwiazdy... duchy zapomnianych. Płakała przez chwilę zbierając siły. Wyklęcie miało jedną zaletę: nie czuła teraz cudzych wspomnień we własnej głowie, które przejęła razem z mocą maga ciemnej strony mocy, którego imienia nie mogła wymówić. Wiedza dawno zmarłych ludzi była jeszcze w niej. Mamo... Tato... gdzie jesteście, kiedy was tak bardzo potrzebuję. Czy wy też pozwolilibyście ruszyć mi w drogę bez słowa otuchy? Nie. Na pewno kochalibyście mnie tak mocno, że poszlibyście ze mną. Czuła się mała i nieważna, a przecież nawet nie opuściła jeszcze osady.

Z trudem postąpiła do przodu. Powinna biec. Tylko biegnąc poczuje tajemnice wiatru i będzie mogła znaleźć spokój. Na razie krok za krokiem szła w stronę bramy, wychodzącej na wielką puszczę. Dlaczego akurat tam szła? Ta dziwna mgła działała również na nią. Musi naprawdę się pośpieszyć. Zebrała w sobie wszystkie siły i ruszyła szybszym krokiem. Nie myślała o niczym. Dotarła po chwili do bramy. Ze zdziwieniem zauważyła, że jest otwarta. Widocznie nie obawiano się tej nocy ataku. Strażnicy kiwali się w przód i w tył jednostajnie. Wyszła poza wały. Dopiero tutaj nie było mgły. Zaczerpnęła czystego, chłodnego powietrza. Otępiałość znikała szybko. Otarła łzy. Nie chciała płakać, jak spotka się z Niedźwiedziem. Przypomniała sobie teraz o nim. Powinien na nią czekać. Obiecał przecież. Zaczęła biec w stronę lasu. Nie widziała nigdzie jego postaci. Wbiegła do puszczy. Tutaj wiatr był mniejszy, ale nadal mocny. Zatrzymała się na chwilę, aby zawiązać rogi peleryny, aby nie przeszkadzały jej podczas dalszego biegu. Ruszyła znowu przed siebie. Wiatr szeptał, gdzie powinna iść, a pradawne mądre drzewa rozsuwały przed nią gałęzie, aby nie zrobić jej krzywdy. Nie wiedziała jak długo biegła, zanim go zobaczyła. Minęła północ. Stał pod drzewem i czekał na nią. W postaci elfa.

-Myślałem, że przyjdziesz dopiero o świcie.- powitał ją.

-Chciałabym spłacić dług życia.- ona też nie bawiła się w grzeczności. Jakby to była zwykła pogawędka między elfem a człowiekiem. Miała ochotę roześmiać się ze swoich myśli. Zwykła rozmowa między elfem a człowiekiem! Elfy nie rozmawiały z ludźmi. Nie pozwalały im wchodzić do puszczy. Nie roześmiała się jednak, ponieważ bała się, że zamiast śmiechu z jej ust dobiegnie płacz.

-Nie masz żadnego długu wobec mnie.

-Mam.- upierała się dziewczyna.- Znasz zasadę. Ocaliłeś mi życie, więc tak długo aż nie ocalę twojego...

-Nie mów nic więcej.- przerwał jej w pół słowa. Wyglądał na lekko zdenerwowanego.- Ta zasada została wymyślona przez ludzi, my jej nie uznajemy. Ważne jest każde życie i dlatego pomagamy. Ja uratowałem Ciebie, a ty mieszkańców osady, więc dług z życia został spłacony. Życie za życie.

-Ale to nie tobie pomogłam.-

-Ratując innych, uratowałaś i mnie. Jeśli nie pokonałabyś maga ciemnej strony mocy, wielu spośród elfów by zginęło, próbując go powstrzymać przed dalszym czynieniem zła.

-Ale..- nie poddawała się dziewczyna. Przecież to nie tak miało być. Powinien przyjąć jej deklarację, a nie odmawiać. Dlaczego tak robił? Przecież tę zasadę też wyznawały elfy.

-Nie ma żadnego ale. Nie jesteś mi nic winna i nie masz wobec mnie żadnych zobowiązań.- stwierdził kategorycznie. W jego głosie pobrzmiewały nutki zniecierpliwienia. Wyczuła, że ma dosyć rozmowy na ten temat. Postanowiła, że więc i ona nie będzie już nic mówić o tym, ale jeśli kiedyś będzie miała nawet najmniejszą okazję, żeby mu pomóc to, to uczyni. Właśnie tak zrobi. Elf rozejrzał się, czy razem z nią nie przyszedł jeszcze ktoś.

-Przyszłam sama.

-Przeszłaś przez całkowitą ceremonię wyklęcia.- bardziej stwierdził niż zapytał. Tylko pokiwała twierdząco głową.

- Po twoim dzisiejszym zachowaniu, elfi lordowie ostatecznie zmienili zdanie na twój temat. Uzgodnili, że możesz zamieszkać chwilowo w puszczy, zanim nie dokonasz wyboru. Poza tym chcą ci pomóc. Możesz więc przygotować się na to, że codziennie będzie odwiedzać ciebie kilku elfów by porozmawiać. Uzgodniono, że musisz dowiedzieć się o pewnych rzeczach, szczególnie kiedy wyszło na jaw, że jesteś uczennicą Ilhiona i Cienia. Oni poręczyli za ciebie, więc nie zawiedź zaufania, którym ciebie obdarzono.

-Tak, panie.- powiedziała nieśmiało. Miała wrażenie, jakby widziała go po raz pierwszy w życiu. Nie, to nie tak. To ona była inna, a nie on. – Dziękuję za okazaną dobroć.

Roześmiał się z jakąś dziwną goryczą. Nie rozumiała tego śmiechu.

-To nie dobroć.- stwierdził po chwili.- Wierz mi, elfy nadal nie wierzą w twoje dobre intencje. Chcą po prostu ciebie pilnować i jeśli staniesz się dla nich zagrożeniem to zabić. Tylko Ilhionowi jemu zawdzięczasz swoje życie, a nie mi.

-Wiem o tym.- prawie wyszeptała. Wiedziała, że to co mówi, to prawda, szczególnie po liście, który dostała od Ilhiona. List. Przypomniała sobie Marię. Było jej szkoda tej kobiety. Przez całe życie starała się pomagać innym, być jak najbardziej użyteczną dla klanów, a na Radzie, mężczyźni patrzyli na nią tak, jakby została ich największym wrogiem. Tylko dlatego, że miała odmienne zdanie o niej a także dlatego, że miała więcej odwagi od nich i pragnęła wypełnić przyrzeczenie. Uzdrowiła więc ją. Chciała w jakiś sposób jej podziękować za okazaną dobroć.

-To dobrze, że chociaż na tyle masz w sobie mądrości, żeby to pojąć, a teraz chodź za mną. – powiedział elf.- Przygotowaliśmy dla ciebie chatę w puszczy, ale jest to daleko stąd.

Zaczął szybko iść. Nie patrzył czy podąża za nim. Z westchnieniem poszła za nim. Po chwili zaczął biec. Poruszał się tak szybko jak potrafiły tylko elfy. Ale ona też tak potrafiła, nie zostawała więc z tyłu. Puszcza była uśpiona. Nie słyszała dźwięków charakterystycznych dla nocnego życia lasu. Puszcza była inna. Miała swoje tajemnice, którymi nie dzieliła się z nikim, nawet elfami. Konary drzew rozsuwały się przed nimi, aby nie uczynić im krzywdy. W końcu elf zatrzymał się. Dobrze, że nie spuszczała z niego wzroku, ponieważ najprawdopodobniej wleciałaby teraz na niego, albo pobiegła dalej.

-Jesteśmy na miejscu.- w jego głosie nie było słychać zmęczenia. Ona przeciwnie, oddychała ciężko. Duma kazała jej się jednak wyprostować. Rozejrzała się wokół. Znajdowała się na maleńkiej polance, na środku której znajdowało się tycie źródełko Będzie miała chociaż wodę do picia. Gorzej będzie z jedzeniem.

-Na tym drzewie.- mówił dalej elf- znajduje się chata zwiadowcy. Czasami jak jeden ze strażników, jest zmęczony i nie ma sił wrócić do miasta elfów, albo przez kilka dni pilnuje czy ktoś obcy nie pojawi się w puszczy, mieszka właśnie tam. Ta chata została tymczasowo oddana tobie. W środku znajdziesz jedzenie. Gdyby zabrakło, to powiedz elfowi, który akurat ciebie odwiedzi. Wtedy otrzymasz nowe zapasy. Wodę możesz pić ze źródełka, a niedaleko polanki znajduje się jedna z rzek wielkiej puszczy. Woda jest zimna, więc uważaj żeby nie przeziębić się. Jak wsłuchasz się uważnie to usłyszysz dźwięk płynącej wody. Jutro pojawi się ktoś koło południa, więc na razie pozostawiam ciebie samą.- po tych słowach odwrócił się z zamiarem odejścia. Chciał zostawić ją samą! Miała ochotę zaprotestować, powiedzieć, że się boi. Nie powiedziała jednak tego. Szkoda. Myślała, że ma w nim przyjaciela. Zanim jednak odszedł z polanki odwrócił się do niej i powiedział na pożegnanie. W głosie jego zabrzmiała groźba.

-Pamiętaj, że wielka moc, to wielka odpowiedzialność.- po tych słowach odwrócił się i odszedł. Nie zatrzymywała go. Powiedział to samo, co napisał dla niej Wróż na podłodze, ale dlaczego? Nagły powiew wiatru rozwiązał prowizoryczny węzeł na pelerynie. Opatuliła się nią. Spojrzała w górę. Rzeczywiście coś tam było. Dzieci w klanach miały swoje domki na drzewach, ale one służyły tylko do zabawy i były bardzo małe. Zobaczyła zwieszona linę z węzełkami. Zaczęła się po niej wspinać. Stanęła w końcu na gałęzi. To był jakby dom, grubymi linami przywiązany do gałęzi. Doskonale wkomponowano go w drzewo. Drzwi były otwarte. Weszła do środka. Zobaczyła najładniejszy pokój, jaki kiedykolwiek widziała. Pod oknem znajdowało się posłanie z wieloma kocami, był nawet mały regał z księgami, stolik z krzesłem, pióro, pergaminy, szafka na ubrania. Z zaciekawieniem otworzyła ją. Wewnątrz znajdowało się kilka ubrań i płótna. Albo przyniesiono je specjalnie dla niej, albo ktoś zostawił je tutaj. Zapyta o to jutro. Zamknęła szafkę. Przez chwilę podziwiała przepiękne rzeźbione w drewnie ornamenty. Światło było bardzo słabe, jakby lekko przytłumione. I niewidoczne z daleka. Ze zdziwieniem zauważyła, że źródłem światła jest kamień znajdujący się na środku pokoiku. Jeszcze nigdy czegoś takiego nie widziała. Zauważyła, że po jednej stronie pokoju są drzwi. Otworzyła je. Palenisko w drewnianym domu? Dziwne. W szafkach takiego samego koloru jak ściany znalazła jedzenie. Nie czuła jednak głodu. Musiała stąd wyjść, ponieważ zawsze czuła lęk jak znajdowała się w tak małych pomieszczeniach. W drugim pokoju poczuła się trochę lepiej, ale on także nie należał do największych. Znowu poczuła zmęczenie. Posłanie wyglądało bardzo zachęcająco.

Zaczęły do niej powracać wydarzenia ostatnich dni. Na Zapomnianego, przecież ona zabiła tak wielu ludzi. Tak wielu... Wspomnienia uderzyły w nią nagle. Do tej pory odpychała je od siebie, ale teraz napłynęły z powrotem. Ale nie były tak przejmujące jak się spodziewała, to spotkanie z Wyklętym przytłumiło je. Teraz wspomnienia wydawały się być zamazane, jakby należały do kogoś innego, albo zdarzyły się dawno temu. Zaczęła szukać w swojej głowie wspomnień tych wszystkich, których moc przywłaszczał sobie podczas zabijania mag ciemnej strony mocy. Nie potrafiła ich odnaleźć. Nie było też wiedzy. Będzie musiała sama wszystko poznać. Ale lepiej, że nic nie pamięta. Tak chociaż nie popadnie w obłęd, ponieważ miała tylko jedne, własne wspomnienia i uczucia. Krew... Wyciągnęła dłonie przed siebie. Były prawie przeźroczyste w tym dziwnym świetle. Drżały. Zacisnęła je w pięści, ale nadal drżały lekko. Patrzyła na nie. Nie wiedziała jak długo to trwało, ale po prostu miała wrażenie, jakby należały do obcej osoby. W końcu uprzytomniła sobie, że nie ma sensu takie zachowanie. Czuła się brudna. Musiała się wykąpać. Elf mówił coś o rzece. Wzięła jedno z płócien i jedno ze swych czystych ubrań. Jak najszybciej zsunęła się po linie. Z dołu popatrzyła na dom. Nie było widać świateł. Może one gasły w jakiś dziwny, magiczny sposób, kiedy wychodziła. Pokręciła głową. Czy problem świateł musiał teraz zaprzątać jej głowę? Nie chciała o niczym myśleć, nawet o przedziwnym magicznym świetle. Nasłuchiwała. Dobiegł ją szum rzeki. Poszła wolno w tamtym kierunku. Myślała o Niedźwiedziu. Tak nagle zaczął się inaczej zachowywać. Poczuła znowu ból głowy. Lepiej nie myśleć o niczym, nawet o tym czy jeśli się rozchoruje po kąpieli w zimnej rzece, to czy pozwolą jej pójść do miasta elfów. Gdy dotarła do potoku, księżyc świecił na tyle jasno, że zobaczyła jasne kamienie na dnie. Rozebrała się szybko i weszła do lodowatej wody. Na dnie znalazła piasek. Zaczęła ścierać nim niewidoczne ślady ze swojej skóry. Czuła się brudna. Popatrzyła na swoje ręce w świetle księżyca. Były czerwone! Miała na nich krew zabitych. Jeszcze mocniej zaczęła je pocierać chropowatym piaskiem, podobnie jak resztę ciała. Zabiła, tak wielu zabiła. Przeżyła... Dlaczego akurat ona przeżyła? Przecież tylko mag ciemnej strony mocy zasługiwał na śmierć, pozostali nie. A ona ich zabiła. Nie pozwoliła nawet stanąć do walki. Pozabijała ich podstępem. Po kolei. Zaczęła trząść się z zimna. Wyszła z wody. Wytarła się szybko płótnem i ubrała. Zabijała... po raz pierwszy w życiu. Skąd wiedziała jak... Uwalniała dusze, ale przecież tego też nigdy wcześniej nie robiła, więc skąd mogła mieć pewność, że dobrze postąpiła. Może zamiast skierować ich dusze na sprawiedliwy sąd wysłała je do innego maga ciemnej strony mocy. Może teraz cierpią przez nią. Dlaczego to ona musiała to zrobić? Przecież powinien zająć się tym ktoś doświadczony, kto już walczył ze złymi magami, a nie ona, która dopiero odkryła w sobie moc. Moc... miała w sobie moc. Ne chciała jej! Nie chciała mocy, bo to ona sprowadzała na nią kłopoty. I samotność. Wszyscy będą jej się bać, nie znajdzie przyjaciół. Musiała przez nią odejść z klanów. Czuła rozgoryczenie. Miała ochotę wykrzyczeć swoje pretensję, ale nie wiedziała do kogo powinna je skierować. Do Zapomnianego? Przecież to On postawił przed nią to zadnie, On dał jej moc, to On zadecydował o jej życiu, wyznaczył jej drogę. Obwinianie Boga nie pomoże. Jemu można tylko dziękować. Chociaż na razie nie wiedziała za co. Głowa bolała ją coraz bardziej. Zaczęła iść do domku. Przed oczami znowu stanęli jej ludzie, których zabiła. Pamiętała dokładnie ich twarze, jakby były na zawsze wyryte w jej pamięci. Długo nie będzie mogła niczego zjeść. Był tylko ból głowy. I zimny wiatr. Gdy wróciła do domku, zamknęła za sobą dokładnie drzwi. Potrzebowała ciepła. Nie rozbierając się, położyła się na posłaniu i zatopiła w koce. Nie myślała o niczym, ponieważ nic nie było już ważne. Liczył się tylko odpoczynek oraz tak oczekiwana cisza wokół niej. Cisza i spokój, tego potrzebowała, aby zapomnieć o swoich lękach i przeczuciach.

Cisza...

To przecież ona...

 


Uwagi dotyczące strony lub książki proszę wpisywać do "Komentarza". Dziękuję. | barbarakosinska@[SKASUJ-ZAWARTOŚĆ-NAWIASU]op.pl

Back to content | Back to main menu