Main menu:
Ksiazka > Rozdzial 1-14
Cisza bardzo długo
przedzierała się przez las do głównego traktu. Na początku wydawało jej się to
dziwne. Dopiero jak jedna z gałęzi uderzyła w nią z przeciwnej strony do
wiejącego wiatru, doszła do wniosku, że winę za to ponoszą drzewa. Nie chciały
wypuścić jej. Powinna zostać. Ale nie mogła. Musiała zaprowadzić nowego Wróża
do wioski. Dobrze, że on chociaż nie wywoływał w niej takich przeczuć jak Sęp.
Sęp.... poczuła jak po jej plecach przechodzą dreszcze. Nie powinna teraz o nim
myśleć. Jakaś dziwna siła musiała wtedy nad nią zapanować, inaczej przecież nie
zrobiłaby tego co zrobiła. A może jednak uczyniłaby właśnie tak. Na razie
musiała dojść do traktu. Naciągnęła kaptur peleryny na twarz. Deszcz ciągle lał
niemiłosiernie. Nie powinno jej to dziwić, przecież w końcu była jesień. Prawie
nic nie widziała, ale... ale skąd wiedziała dokąd ma iść, skąd miała tę dziwną
pewność, że porusza się w odpowiednim kierunku? Kolejna zagadka. Zagryzła mocno
wargi. Nie podobały jej się te wszystkie zagadki. Z przyzwyczajenia sięgnęła do
piersi. Szukała kamienia, już tyle lat korzystała z jego uspokajającej mocy.
Jednak jej dłoń sięgnęła w próżnię. Zgubiła go! Zgubiła kamień, którego miała
strzec. Zamarła na moment. Musi go odzyskać, musi... nic nie musi. Przypomniała
sobie tamtego mężczyznę. Teraz kamień należał do niego, a on do kamienia. Nie
miała skąd zaczerpnąć sił. Co kiedyś mówił Cień? Acha, że jak nie będzie już
miała sił, żeby podążać dalej, to może zaczerpnąć potrzebnych sił z otoczenia.
Dobre sobie. Niby jak? Usłyszała głosy za sobą. Przyśpieszyła kroku. Jeśli nie
rozchoruje się po tym wszystkim, to doprawdy będzie cud. W końcu zobaczyła
przed sobą prześwit pośród drzew. Dotarła do traktu. Nie miała nawet na tyle
sił, żeby się ucieszyć. Stanęła na ubitym trakcie usypanym z drobnych kamieni.
W księgach czytała, że drogi znajdujące się bliżej stolicy wyglądają inaczej,
że powstały wieki temu i nikt nie wie w jaki sposób. Czekała zbierając siły na
dalszą drogę, podczas gdy pozostali wychodzili z lasu. Wyglądali całkiem
normalnie, jakby nie stało się nic ciekawego w ostatnim czasie, a oni poszli
sobie na trochę dłuższą przechadzkę po lesie. Wiedziała, że sama wygląda
okropnie. Naciągnęła jeszcze bardziej kaptur na oczy. Nie chciała, żeby
widzieli jej zmęczenie. Dzieci najczęściej jechały na koniach, albo były
niesione przez mężczyzn. To dobrze, że troszczono się o nie. Był to znak, że
złe zaklęcie nie ma już nad nimi władzy, że klan znowu dba o to, co ma
najcenniejszego: dzieci. Ale o nią nie dbali. Ona nie była już dla nich
dzieckiem. Patrzyła, czy już wszyscy wyszli. Nie mogła nikogo zgubić. Na końcu
z lasu wyjechali zbrojni. Postać Wróża z ciągle płonącą pochodnią była widoczna
z daleka. Przez chwilę zastanowiła się ile musi go kosztować podtrzymywanie
światła na pochodni. Na pewno dużo, szczególnie w takim deszczu. Ale to już
było jego zmartwienie, aby dowieść wieczny ogień do osady, nie jej. Powoli
podeszła do niego. Miała nadzieję, że nie widać jak bardzo zesztywniały jej
nogi.
-Panie.- powiedziała nieswoim,
ochrypłym ze zmęczenia głosem. Wzdrygnęła się sama na jego dźwięk. Kiedy
wypowiedziała następne słowa, jej głos brzmiał już prawie normalnie. Siła
kontroli. Doprawdy miała doskonałych nauczycieli. Jednak inni nie zwrócili
nawet na to uwagi.- Panie, jesteśmy już na drodze prowadzącej do osady. Należy
podążać prosto w tamtym kierunku.- wskazała ręką na wschód. Mężczyźni
posłusznie popatrzyli w tam gdzie wskazała ręką. - Pomyślałam, że skoro nasza
droga jest teraz łatwiejsza, to może małe dzieci jadące na koniach mogą
szybciej się poruszać. Nie chciałabym, aby zdarzenia z ostatniego dnia
przypłaciły ciężką chorobą.- zawiesiła głos, patrząc na niego uważnie. W
klanach nie było na tyle silnego uzdrowiciela, żeby poradził sobie z atakiem
choroby płuc, a ona bez kamienia również sobie nie poradzi. Wróż rozważał, to
co powiedziała. Wstrząsnęła nią nagła pewność, że on traktował jej słowa bardzo
poważnie, jakby to co powiedziała miało się zdarzyć.
-Chyba masz rację. Zrobimy tak jak
mówisz. Słyszałeś kapitanie? – powiedział do zwalistego mężczyzny, który
przewodził oddziałem. Ten w odpowiedzi zsunął się z siodła. Na znak dany przez
niego, pozostali też tak zrobili.
-Poszukajcie jakiegoś młodych, którzy
potrafią jeździć konno... – zawiesił głos, ponieważ Roch, podniósł lekko rękę
do góry, na znak, że chce coś powiedzieć.- Tak?
-Panie, każdy z klanów potrafi
jeździć konno od piątego roku życia. – wyjaśnił.
-To niech każdy z was wybierze jedno
małe dziecko i jedno starsze. I parami pojadą do osady za Wróżem, zgadzacie się
ze mną, panie?- zapytał mężczyznę trzymającego pochodnię.
-Myślę, że to będzie najlepsze
rozwiązanie w tych okolicznościach. Skoro należy jechać prosto tym traktem, to
nie zabłądzimy.
Cisza patrzyła jak wymieniają uwagi.
Potraktowano poważnie jej ostrzeżenie. Budziło to w niej mieszane uczucia.
Chwilę później ponad czterdzieści koni pokłusowało w stronę osady. Pojechało
też kilka niewiast, które miały za mało sił na pieszą wędrówkę. Pozostali
ruszyli za nimi. Około dwustu ludzi posuwało się bardzo wolno, ponieważ wśród nich
znajdowało się wielu starszych, których należało podtrzymywać. Cisza rozejrzała
się w poszukiwaniu dzieci Szczęsnomira, ale nie zauważyła ich nigdzie. Czyli
musiały odjechać. Czekała, aż wszyscy przejdą, nawet oddział. Musiała jeszcze
chwilę odpocząć. Przykucnęła na chwilę, zbierając siły. Przyglądała się jak
odchodzą. Nie miała zamiaru iść z nimi. Chciała pójść za elfami. To oni znali
odpowiedzi na nurtujące ją pytania. Czekała więc, aż kawalkada ludzi zniknie
jej z oczy. Potem sama wróci do lasu i do puszczy. Nagle tuż obok niej pojawiła
się ogromna postać. Nie poruszyła się, ponieważ wiedziała kto to jest.
-Powinnaś pójść z nimi.- usłyszała
przypominający warczenie głos Niedźwiedzia.
-Dlaczego?- zapytała tylko, zamiast
zadać mu tysiące innych pytań. Tylko dziwna pewność, że nie nadszedł jeszcze na
nie odpowiedni czas, kazała jej poprzestać na tym jednym.
-Każdy musi podążać swoją własną
ścieżka, a twoja jeszcze wiedzie do osady. Wiesz o tym.- odpowiedział
spokojnie.
-Znowu nie pozostawiono mi wyboru.- usłyszała
jak mówi to, co ją najbardziej przerażało. Że jest całkowicie bezwolna, że musi
działać według jakiegoś cudzego, nieznanego jej planu.
-Jeszcze nadejdzie czas na wybory,
ale najpierw musisz zdobyć wiedzę, aby wiedzieć na co się decydujesz.- po tych
słowach usłyszała jak się odwraca i odchodzi. Nie chciała być sama. Jeszcze nie
teraz. Nie była po prostu na to gotowa.
-Będziesz na mnie czekał?- zapytała
cicho. Nie miała odwagi powiedzieć tego głośno, ale był jej jedynym łącznikiem
ze światem elfów. I to dzięki niemu jeszcze żyła. Zawdzięczała mu życie. Ta
nagła myśl sparaliżowała ją. Według prawa, jej życie należało teraz do niego,
dopóki ona nie odwdzięczy mu się tym samym.
-Tak.- odpowiedział tylko. Już
odszedł. Ale poczeka. Z trudem podniosła się na nogi. Tak bardzo chciała w tej
chwili znowu usłyszeć tajemnice niesione przez wiatr. Ale nie potrafiła. Miała
pewność, że w osadzie będzie miało miejsce coś ważnego. Jej życie nabierze
kształtu. Na co więc czekała. Nie wiedziała skąd wzięła siły, żeby biec. Cicho,
tak jak elf, jednostajnym lekkim krokiem, którego zwykli ludzie nie słyszeli.
Czasami miała wrażenie, że sama jest w jakimś stopniu elfem, a może właśnie
tacy byli Gorianie. Gdy biegła poczuła, jak wiatr zmienia kierunek. Teraz wiał
prosto w jej plecy, powodując, że poruszała się jeszcze szybciej. Szybka jak
wiatr. Dzieci wiatru... tak czasami nazywano elfy. Po chwili zobaczyła
zamykający pochód oddział zbrojnych. Z trudem poruszali się do przodu. Im wiatr
wiał w oczy. Przemknęła obok nich, niewidoczna w deszczu. Zatrzymała się obok
ich przywódcy. Zaczęła iść normalnym krokiem. Dopiero po chwili ją dostrzegł.
Wyczuła jego zdziwienie. I podejrzliwość. Poczuła się na tyle silna, żeby
postawić mocniejsze osłony myśli. W jakiś dziwny sposób bieg pomógł jej,
ponieważ mogła to uczynić. Wyprostowała się i poprawiła kaptur, który osunął
się podczas biegu. Znowu była spokojna.
Dotarli na miejsce po dwóch
miarkach na świecy. Dzieci pod przewodnictwem nowego Wróża zapaliły w piecach i
nagrzały wodę, aby zaparzyć kwiaty lipy. Od dawna bowiem wiedziano, że wywar z
nich, osłodzony miodem najlepiej przeciwdziała chorobom. Wszyscy skierowali się
do swoich domów, aby trochę się ogrzać. Tak też zrobiła Cisza. W domostwie
dzieci najstarszych ściągnęła z siebie przemoczone ubranie. Pelerynę już dawno
zdjęła, ponieważ dawała więcej zimna niż ciepła. Zresztą była ciężka, ponieważ
mocno nasiąknęła wodą. Wciągnęła na siebie suche ubranie. Miało brzydki szary
kolor, ale było suche i ciepłe. We wspólnej izbie dziewcząt nie było nikogo
oprócz niej. Dzieci starsze niezależnie od płci znajdowały się we wspólnej
izbie, rozmawiając o tym co się zdarzyło w ostatnim czasie. Ona była spośród
nich najstarsza. Czuła się strasznie staro. Dobrze, że chociaż nie łamie ją w
kościach tak jak najstarszych mieszkańców klanów z tej starości- pomyślała z
ironią. Zajrzała na swoją półkę w szafie. Znajdowało się na niej kilka sztuk
odzieży, która do chwili zamążpójścia należały do niej. Potem jakaś inna
dziewczyna będzie w nich chodziła. Ona będzie musiała odejść z klanów.
Niedźwiedź to potwierdził, mówiąc że będzie na nią czekać. Zacytowanie szeptem
tego co mówiły księgi na temat odejścia, uspokoiło ją.
-Ten kto opuszcza klany nie będzie
miał prawa do nich powrócić, chyba że z zamiarem strzeżenia ich z ukształtowaną
mocą. Więc jeśli Wróż przygotowuje ceremonię przejścia w dorosłość, niech osoba
przechodząca ją będzie zawsze gotowa do podróży. Niech weźmie ze sobą zapas
jedzenia, broń i ubranie, tak żeby nie musiała tego robić po ceremonii. Jeśli otrzyma
nakaz opuszczenia klanów, a nie będzie gotowa, nikt nie pozwoli jej zabrać
potrzebnych rzeczy. Niech więc osoba wchodząca w dorosłość zawsze będzie gotowa
do drogi. Czuwajcie, tak mówi Zapomniany.
Musiała się przygotować.
Co prawda, nikt nie pamiętał, kiedy ostatnio ktoś opuścił klany bez prawa
powrotu, ale ona nie chciała ryzykować. Wzięła więc ciepłe, jesienne i zimowe
ubranie oraz gruby koc. Położyła to wszystko na swoim posłaniu rozłożonym
wprost na deskach. Pod spodem miała tylko warstwę słomy. Zresztą tak właśnie
spały wszystkie dzieci w tej izbie. Wymknęła się na korytarz. Usłyszała gwar
dobiegający ze wspólnej izby. Zajrzała tam. W kominku paliło się drewno, a
wszyscy trzymali w dłoniach parujące kubki. Zauważyła, że przyszli też
najstarsi chłopcy. Widocznie chcieli podzielić się wrażeniami. Nad
przyzwoitością zachowań czuwało czworo opiekunów. Gdyby nagle weszła teraz do
wspólnej izby gwar od razu by zamilkł i dużo czasu by minęło, zanim by zaczęto
normalnie rozmawiać. Cicho, aby nie zwrócić niepotrzebnych hałasem niczyjej
uwagi poszła do pomieszczenia, które służyło im za kuchnię. Nie było w nim
wiele zapasów, ponieważ jeśli zachodziła taka potrzeba przynoszono je z
głównego spichlerza osady, jedynej chaty, która nie była zbudowana z drewna, ale
z kamienia. Poszukiwała chleba i sera. Jak będzie miała szczęście, to znajdzie
też suszone mięso. Niestety znalazła tylko ser. Trudno. Zapakowała to wszystko
w czysty kawałek płótna, wzięła też jeden z większych bukłaków z wodą.
Sprawdziła czy jest szczelnie zamknięty. Był. To dobrze. Powoli wróciła do
wspólnego pokoju do spania. Przyszykowała tobołek. Broń miała na sobie, aby
łatwo mogła po nią sięgnąć. Jeśli oczywiście zajdzie taka potrzeba. Wiedziała,
że nie wiadomo na kogo można trafić w lasach. Wielu było rabusiów, którzy
niekoniecznie szukali bogactwa. Czerpali za to przyjemność z zabijania. A
dopóki nie wchodzili do puszczy, to elfy nie interesowały się nimi. Uformowała
tobołek z koca w ten sposób, żeby mogła go przełożyć sobie przez plecy. Najważniejsze
jest to, żeby mieć ręce wolne, była to pierwsza z zasad, które poznała podczas
nauki u Ilhiona. Peleryna wyschła. No, ale przecież dosłała ją od elfa, a oni
we wszystko co robili, wplatali moc. Przygotowana, spróbowała sięgnąć po miecz.
Udało jej się to bez problemów, czyli dobrze umocowała oręż. Dopiero kiedy
miała pewność, że jest gotowa, nabrała głęboko powietrza. Przymknęła oczy.
Musiała wyciszyć się. Ręce drżały jej ze zdenerwowania. Jak niecałą dobę temu
wyruszała na poszukiwania, nie była taka zdenerwowana. Zastosowała kilka
ćwiczeń oddechowych, których nauczyła się od duchów. Pomogło. Miała dziwne
przeczucia. Niedługo wydarzy się coś, co zmieni los wielu osób. Powoli wyszła
na korytarz. Przed wspólną izbą zatrzymała się. Zastanawiała się czy powinna
tam wejść i pożegnać się. Nie mogła ot tak po prostu wparować tam w pełnym
rynsztunku i powiedzieć, że będzie tęsknić. Chociaż wiedziała, że są oni jedyną
rodziną, jaką miała kiedykolwiek i że nie wie w jaki sposób będzie mogła bez
nich żyć. Ale będzie musiała. Oni pozostaną w klanach, tak jak ich nieżyjący
rodzice. Tylko ona miała odejść. Nie, nie będzie im przeszkadzać, mimo że miała
ochotę ogrzać się w ogniu, który nie był już jej ogniem. Przemknęła obok
otwartych drzwi. Nikt jej nie zauważył. Na dworze nadal padał deszcz.
Naciągnęła kaptur i szybkim krokiem poszła do domostwa Wróżbiarki, a teraz domu
gdzie zamieszka nowy Wróż. Zobaczyła światła. Najprawdopodobniej czekano na
nią. Zdecydowanie zapukała w drzwi. Nie miała odwagi po prostu ich otworzyć,
tak jak robiła za czasów Wróżbiarki. Każdy inny mieszkaniec osady
najprawdopodobniej wszedłby bez pukania, ale nie ona. Po chwili usłyszała
czyjeś ciężkie kroki. W drzwiach stanął Sławomir, mistrz miecza. Cisza
pochyliła lekko głowę na powitanie, nie miała odwagi przemówić.
-Wejdź.- wymamrotał. Posłusznie
przestąpiła próg. Zamknął za nią drzwi. Rozejrzała się po pomieszczeniu.
Znajdowały się w nim najważniejsze osoby z osady. Rada. Znała ich wszystkich,
zresztą każdy z wioski ich znał. W pokoju znajdował się więc kowal, mistrz
miecza, przywódca myśliwych, stolarz, opiekun dzieci młodszych a także opiekun
dzieci starszych oraz następca mistrza miecza, wśród tych wszystkich mężczyzn
była tylko jedna kobieta, Maria, zajmująca się zielarstwem i leczeniem, ponieważ
uzdrowiciel tylko dwa razy do roku ich odwiedzał. Cisza dowiedziała się wielu
rzeczy o ziołach od Marii. Był też Wróż, który według prawa, jako ten który
widzi więcej od zwykłego człowieka, miał głos decydujący podczas podejmowania
decyzji. Pod ścianami usiedli również mężczyźni z oddziału przysłanego przez
cesarza. Popijali miody lub napary i rozmawiali między sobą szeptem, lub też
grali w karty. Najprawdopodobniej jak tylko przestanie padać, wyruszą w dalszą
drogę. Nawet Roch nie podniósł na nią wzroku, jak weszła, podobnie jak ten
młody mężczyzna, któremu dała kamień. Wróciła wzrokiem do Wróża. Nie usiadła
tak jak pozostali, ponieważ starszyzna nie pozwoliła jej na to. Wiedziała jak
powinna się zachowywać w takiej sytuacji. Jej nauczyciele wpajali jej to na
każdym kroku. Przede wszystkim musi zachować spokój. I Równowagę... Równowagę?
Dlaczego akurat o niej sobie teraz przypomniała, przecież święto Równowagi
przypadało na pierwszą pełnię po równonocy wiosennej.
-Witajcie.- powiedziała cicho.
Postanowiła wykazać się dobrym wychowaniem. Nie wiedziała co innego mogła
powiedzieć w takiej sytuacji.
-Długo czekaliśmy na ciebie.-
odpowiedział na jej powitanie Wróż. Nikt inny nawet nie spojrzał na nią.
Zaczęła się zastanawiać, czy może stało się coś z jej twarzą. Nie patrzyła w
zwierciadło od wczorajszego ranka. - Już myśleliśmy, że nie przyjdziesz, ale
dzięki Zapomnianemu, zjawiłaś się w końcu. Musimy zacząć ceremonię przejścia,
ponieważ nie może ona trwać dłużej niż do północy. Tak jest napisane w księgach.
Po tych słowach wstał. Podnieśli się
też wszyscy z mieszańców osady. Wojowie siedzieli tak samo jak wcześniej. Oni
nie będą brać udziału w przejściu, ponieważ nie należeli do klanów. Nawet Roch
do nich już nie należał, mimo że nie został wyklęty. Przywódca wojowników
nazwał ją Bezimienną. Popatrzyła przez chwilę na tego ogromnego mężczyznę, z
bujną brązową brodą. Musiał być kimś więcej niż na pierwszy rzut oka, skoro
rozpoznał jej przeznaczenie. Starszyzna zaczęła powoli iść do najważniejszego
pomieszczenia w domostwie Wróża, tam gdzie płonie wieczny ogień. Ona chciała
dojrzeć prawdę o kapitanie. On był jasnowidzem. Prawie jaśniał wewnętrznym
światłem, tak jasnym jak to, które otaczało Rocha i uzdrowiciela. Poczuła ulgę.
Skoro był jasnowidzem, to służył jasnej stronie mocy. I to też tłumaczyło
dlaczego akurat jego wysłano na takie odludzie. Jakby coś złego miało się
zdarzyć to właśnie on jako pierwszy by to dostrzegł. Odwróciła od niego wzrok.
Zrobiła to prawie w ostatniej chwili, ponieważ właśnie zauważyła jak ostatni ze
starszyzny znika za drzwiami. Szybkim krokiem podążyła za nimi. Był
jasnowidzem, a to oznaczało, że jest poza Mocą, czyli kamienie na niego nie
oddziaływały. To była kolejna dobra wiadomość, ponieważ to właśnie jemu
podlegał Roch i uzdrowiciel. Zamknęła za sobą drzwi. Znalazła się w
pomieszczeniu, gdzie kiedyś Wróżbiarka kazała jej dotknąć szkatułki. Patrzyła w
wieczny ogień. Płonął mocno, nie potrzebował drewna, wystarczała mu moc Wróża.
Tak właśnie powinno być. Starszyzna usiadła prosto na podłodze, wokoło ognia.
Teraz według tradycji powinna podejść do Wróża i usiąść przy nim. Kiedy ona to
zrobi, on też usiądzie na jedynym kocu znajdującym się w pomieszczeniu. To on
bowiem posiadał Moc. Wyminęła siedzących ludzi. Stanęła obok Wróża. Pochyliła
przed nim głowę. Powinien dotknąć jej głowy i w ten sposób dać znak, żeby
usiadła. Stała i czekała. Jednak nie poczuła żadnego dotyku. W końcu
zniecierpliwiona panującą wokół ciszą podniosła lekko głowę. Nadal miała ją
pochyloną, ale już nie tak bardzo. Wróż patrzył na nią niespokojnie.
Zrozumiała, że nie ma odwagi jej dotknąć. Skinął jej w końcu głową i ręką dał
znak, żeby usiadła, co też uczyniła. Musiała mieć mocno wyprostowane plecy, aby
łuk, kołczan ani miecz jej nie przeszkadzały. Nie miała odwagi ich ściągnąć.
Zresztą coś podpowiadało jej, że nie powinna tego robić. Zachowywała się
dokładnie tak jak powinna. To oni nie wypełniali swoich tradycyjnych ról.
Czekała aż Wróż rozpocznie ceremonię.
- Zebraliśmy się tutaj, żeby
porozmawiać o sytuacji jednego z mieszkańców klanów. Ma on dostąpić dzisiaj
ceremonii przejścia, jeśli uznamy, że jest na to gotów.- mówił cichym głosem.
Mówił o niej bezpłciowo, jako o człowieku, a nie dziewczynie. Wiedziała, że tak
nakazywał obyczaj, według którego przed przejściem nie miało się płci. – Niech
przemówi ten, kto sprawuje nad nim pieczę.
Przez chwilę panowała cisza. Dopiero
po kilku minutach opiekun dzieci najstarszych zorientował się, że to on
powinien zabrać głos. Będzie o niej mówił, chociaż do tej pory może ze dwa razy
rozmawiali ze sobą. Najlepiej by było, gdyby pojawił się tutaj któryś z jej
nauczycieli, oni wiedzieli najwięcej o niej. Lecz oni odeszli, a niedługo
odejdzie i ona.
-Dziecko to należy do domostwa
dziewcząt, wśród dzieci najstarszych. Nie ma ani ojca ani matki ani żadnego
najbliższego krewnego. Dlatego też klan podjął się jego wychowania. Dwa lata
temu jeden z najlepszych naszych myśliwych wybrał ją sobie za żonę, ale ona
skorzystała z prawa przełożenia zaślubin ze Szczęsnomirem na szesnasty Dzień
Urodzin. Ponieważ nie można odmówić takiej prośbie, przystaliśmy na nią.
Niedługo ma być szesnasty Dzień Urodzin dziecka siedzącego przed nami, ale
wypadki...- zawiesił na chwilę głos, jakby szukał odpowiednich słów. Dziewczyna
doszła do wniosku, że jest on i tak nad wyraz wymowny. Mówił dużo, a prawie nic
o niej nie wiedział.- ale wypadki ostatnich dni, uniemożliwiły nasze
wcześniejsze plany.
-Jakie nauki pobierało?- zapytał
Wróż, kiedy opiekun dzieci najstarszych w końcu zamilkł. Wyglądał jakby poczuł
ulgę, że nie on teraz musi się tłumaczyć. To należało do opiekuna dzieci
młodszych.
-Takie jak każde dziecko w klanach
było uczone przez Wróżbiarkę.- powiedział krótko mężczyzna. Widocznie nie miał
zamiaru rozwodzić się tak jak jego poprzednik. Wróż nadal czekał. W końcu głos
zabrał mistrz miecza.
-Dziecko to wygrało konkurs z okazji
Dnia Równowagi i zażyczyło sobie naukę walki, więc przez rok je uczyłem.
-A potem?- dopytywał się Wróż. W jego
głosie zabrzmiała nuta zniecierpliwienia.
-Uczyłam je zielarstwa, chociaż zanim
to zaczęłam, miała dużą wiedzę na ten temat. Zajmowała się razem ze mną
leczeniem, szczególnie przez ostatnie dwa lata.- Maria wyglądała na bardzo
nieszczęśliwą. Widocznie nie lubiła zabierać głosu na zgromadzeniach. Wszyscy
mężczyźni z osady popatrzyli na nią z potępieniem. Niewieście nie przystało
przemawiać, jeśli nie była obdarzona mocą. Mogła brać udział, ale była w niej
najmniej ważnym członkiem.
-Miało moc uzdrawiania?- dopytywał
się Wróż jakby nic nie zauważył. Jednak nikt tym razem mu nie odpowiedział.
Maria milczała. Jej pomarszczona ze starości twarz wyrażała smutek.
-Pytałem czy to dziecko ma w sobie
moc.- powtórzył Wróż. Jednak i tym razem nikt mu nie odpowiedział. Mieszkańcy
osady spotykali się tylko z jedną mocą, mocą wiedzącego.
-Czy dziecku temu udzielano jeszcze
jakiś nauk?- nie poddawał się wiedzący. Po długiej chwili milczenia, kowal
odważył się zabrać głos.
-To dziecko zawsze było niezwykłe,
ale staraliśmy się wychowywać je tak samo jak inne dzieci należące do klanu.
Wróżbiarka zadecydowała, że powinno mieć ono połowę dnia wolnego, żeby mogło
robić, co chce. Nigdy nie pytaliśmy się dlaczego, ponieważ wiedząca widzi
rzeczy niewidoczne dla nas. Potem jak pojawił się Wróż, to nie zmienił tego
zwyczaju.
-To nie był Wróż.- zwrócił mu uwagę
wiedzący, jednak kowal popatrzył na niego ze zdziwieniem. Nie zrozumiał. Dla
niego Sęp był Wróżem, podobnie jak dla pozostałych mieszkańców klanów. Wiedzący
przyglądał jej się uważnie. Dopiero po chwili zauważyła, że stara się przejść
przez jej osłony. Pokręciła przecząco głową. Nie chciała zrobić mu krzywdy, a
gdyby bardziej się postarał, to mogłoby tak się stać. Wróżowi rozszerzyły się
lekko źrenice ze zdziwienia. Gdyby nie powaga sytuacji, najprawdopodobniej
roześmiałaby się. Ciekawe. Co też on sobie myślał, że niby jak pokonała maga
ciemnej strony mocy? Swoim urokiem osobistym? Patrzyła mu prosto w oczy. Chyba
w końcu ta myśl przyszła mu do głowy, ponieważ jako pierwszy odwrócił wzrok.
Dziewczyna znowu zaczęła się wpatrywać w wieczny ogień. Musiała pozostać dla
niego zagadką, podobnie jak dla pozostałych mieszkańców klanów. To nie był
odpowiedni czas na zdradzanie tajemnic. Zresztą jeśli wierzyć jasnowidzowi, to
niedługo zostanie Bezimienna, a wtedy i
tak zapomną o niej.
-Czy dziecko to ma jakieś jeszcze
inne zobowiązania, oprócz danego słowa Szczęsnomirowi? –zapytał Wróż.
-Nie, żadnych.- odpowiedział opiekun
dzieci najstarszych.
-Proponuję uznać, że dziecko to nie
ma żadnych zobowiązań.- po chwili powiedział Wróż. Wszyscy jednomyślnie
podnieśli ręce do góry na znak zgody. Dziewczyna uśmiechnęła się lekko. Tak,
najlepiej to jest zgadzać się z nowym Wróżem. Lepiej jest zostać jego
przyjacielem niż wrogiem, a dla zasłużonego myśliwego znajdą jakąś spokojną
trzynastolatkę. Ale może ten Wróż okaże się prawdziwym wiedzącym i wybierze dla
Szczęsnomira jakąś owdowiałą pięćdziesięciolatkę z wnukami. Uśmiechnęła się do
obrazu, który pokazał się w jej wyobraźni. Marzenia lepiej pozostawić na
spokojniejszą chwilę.
-Skoro jesteśmy jednogłośni, to
proponuję zacząć ceremonię przejścia w dorosłość.- po tych słowach Wróż
wyciągnął z sakwy przy swoim pasie zioła. Spróbowała je rozpoznać, ale bardzo
szybko wrzucił je do wiecznego ognia. Widocznie nie chciał, żeby je zobaczyła.
Mówi się trudno. Zresztą i tak kiedyś się dowie jakich ziół używał. Wystarczy
odnaleźć odpowiednią księgę. Czasami wydawało jej się bezsensowne to zazdrosne
strzeżenie własnej wiedzy.
-Każdy chce być bardziej
tajemniczy niż jest w istocie.
Jakiś głos rozległ się w
jej głowie. Nie słyszała go nigdy wcześniej. Wydawało się, jakby dobiegał z
niej samej. To musiały być te cudze wspomnienia, których nie miała czasu
jeszcze uporządkować. Starała się nie słuchać tego co szeptały do niej głosy
dawno zabitych. A przecież była właśnie w trakcie jednej z najważniejszych
ceremonii w życiu. Po chwili głosy ucichły, a ona na nowo mogła skoncentrować
się na tym, co właśnie zaczął mówić Wróż.
-Każdy kto chce dostąpić ceremonii
przejścia w dorosłość, musi być gotowy na wszystko, co się może wydarzyć
podczas jej trwania. Tak więc ma przy sobie miecz, aby nie pozwolić zdrajcy na
zabójstwo, musi mieć przy sobie najważniejsze rzeczy, tak żeby mógł od razu
udać się we własną drogę, jeśli zajdzie taka potrzeba. Niech mocą daną mi przez
Niego, samą jasność...- dziewczyna skamieniała na dźwięk tych słów. To nie był
Wróż, a raczej to nie tylko Wróż. To był też kapłan. Słuchała z jeszcze większą
uwagą, co powie dalej. Wróż wrzucił do wiecznego ognia znowu jakieś zioła. -...
poprowadzę ceremonię przejścia w dorosłość dla dziecka zwanego Ciszą.
Ogień zmienił barwę na niebieską.
Wszyscy czekali, co się dalej wydarzy. Jednak ogień płonął ciągle tak samo.
Dziewczyna nabrała tchu, chciała właśnie powiedzieć, że jej prawdziwe imię
brzmi inaczej, ale nie mogła wyrzec nawet jednego słowa. Po prostu odjęło jej
mowę. To były czary. Nagle bez wcześniejszej zapowiedzi ogień wystrzelił do
góry. Sięgał teraz prawie do sufitu. Znowu minęło kilka chwil, podczas których
nikt nawet nie drgnął. W płomieniach pojawiła się twarz. Miała zasłonięte oczy przepaską
ze znakiem Równowagi. Poczuła, że znaki wyszyte na przepasce podarowanej jej
przez elfa również się świecą takim samym światłem jak płomienie. Zjawa
wyłoniła się z paleniska, ale tylko na tyle żeby stanąć o krok od wiecznego
ognia. Była o wiele wyższa od jakiegokolwiek człowieka. Dziewczyna czuła bijącą
od niej moc. Ta moc była jakaś dziwna, ponieważ nie należała ani do jasnej
strony mocy ani do ciemnej. Była czymś innym.
-.Akra.- wyszeptała przez prawie
zaciśnięte wargi. Nie wiedziała skąd wzięła na to siły. Jedno było pewne:
wyrzekła słowo Równowaga, którego nie używano w klanach nigdy, poza świętem
Równowagi. Miała jednak dziwną pewność, że właśnie musiało być ono wymówione,
ponieważ w przeciwnym razie zjawa po prostu weszłaby do ognia z powrotem i
zostawiła decyzję do podjęcia Radzie.
-Wzywałeś mnie.- powiedziała postać
głosem przypominającym odgłos zamieci śnieżnej. Głos zjawy dobiegał jakby z
bardzo daleka i ginął prawie całkowicie zanim dotarł do uszu zebranych.
- Nie spodziewałem się was Panie.- z
pokłonem przywitał postać wiedzący.
-Jesteś Kapłanem i Wróżem a nie
jasnowidzącym, więc nigdy nie możesz być pewien tego, co przyniesie
przyszłość.- zjawa miała skierowaną twarz w stronę wiedzącego, ale na oczach
nadal znajdowała się przepaska.
-Oczywiście Panie.- zgodził się tylko
Wróż.
-Nie oczekiwałeś mnie i ja o tym wiem
ale musiałem się tutaj pojawić, ponieważ mam coś dla nowego Wyklętego.-
powiedziała zjawa. Dziewczyna wzdrygnęła się cała, jak usłyszała słowo
„wyklęty”, mimo że była na to przygotowana. Zafascynowana patrzyła jak postać
mężczyzny zaczyna nabierać bardziej ludzkich kształtów. Przestawał być
przeźroczysty. Zobaczyła, że ma na sobie czarne ubranie i małego wyszytego
srebrnego smoka na lewej piersi, tam gdzie powinno znajdować się serce. Nie
czuła lęku, nawet wtedy kiedy zobaczyła świecący znak w kształcie dysku na jego
czole. Jaśniał on delikatnym niebieskim światłem. Takim samym jak ogień za jego
plecami. Taki sam blask jaśniał wokół jego dłoni. Wstała. Nie wiedziała
dlaczego to zrobiła. Po prostu coś w niej kazało to uczynić. Pochyliła nisko
głowę. Pragnęła okazać mu szacunek, na jaki zasługiwał. Ale tylko ona wstała,
reszta nadal siedziała wokół ogniska. To on ją wezwał, a ona odpowiedziała.
Poczuła, że coś zawiesza na jej szyi. Wyczuła moc. Tak potężną, że prawie
powaliła ją na kolana. Z trudem utrzymała pozycję stojącą. Nie miała odwagi
spojrzeć na dar. Nie była jeszcze na to gotowa. Podniosła więc oczy do góry,
patrząc na niego. Miała wrażenie, że on również jej się przygląda. Powoli
wyciągnął prawą rękę i dotknął jej czoła. Jakaś siła odepchnęła ją do tyłu o
kilka metrów. Zatrzymała się za kręgiem Rady. Ta sama siła postawiła ją na nogi
i bezwolną pociągnęła na nowo w stronę wiecznego ognia. Nie miała siły
protestować. Zresztą i tak protest nie zdałby w tym momencie na nic. Musiała
przez to przejść... Moc zjawy przyciągnęła ją znowu na miejsce, gdzie
znajdowała się przed chwilą. Duch patrzył na nią teraz spojrzeniem
prześwietlającym przez przepaskę. Poczuła się mała i nic nieważna. On wiedział
o niej wszystko. Poczuła ostry ból, tam gdzie ją przed chwilą dotknął. Miała
ochotę złapać się za głowę, ale zamiast tego podniosła na niego spojrzenie.
Nadal nic nie mówił. Jednak milczenie nie przerażało jej.
-Nie boisz się mnie.- stwierdził.
Chyba go to zdziwiło i nie mógł na to znaleźć odpowiedzi w jej głowie.
-Ponieważ nie zrobisz mi krzywdy.-
odpowiedziała spokojnie na pytanie, którego nie zadał. Nie wiedziała skąd ma
tyle odwagi, ale jednak miała.
-Skąd masz tę pewność?- zapytał. Jego
głos był całkowicie wyprany z emocji.
-Sam byłeś kiedyś Wyklętym i dlatego
nie możesz skrzywdzić nikogo, kto ma nim zostać.- odpowiedziała równie
spokojnie jak poprzednio. Nie zareagował w widoczny sposób na jej słowa. Mimo
to wiedziała, że były prawdziwe.
-Najważniejsza jest Równowaga.-
dopowiedziała po chwili. Dopiero w tym momencie zauważyła, że rozmawia z nim w
języku elfów. Nie wiedziała, czy sama zaczęła się nim posługiwać, czy on jako
pierwszy nim do niej przemówił.
-Nosisz odpowiednie imiona, jedno
zostało ci dane w momencie narodzin i ono zostanie zapomniane, to które używasz
teraz będzie znane każdemu człowiekowi zarówno na wschodzie jak i zachodzie.
Będą je wymawiać jak największe przekleństwo albo największe błogosławieństwo,
lecz o tym zadecydujesz ty sama, Psyche.- powiedział cicho. Ponownie wyciągnął
rękę w jej kierunku. Dotknął nią jej czoła, a potem rąk. Nie musiała patrzeć,
żeby wiedzieć, że pojawiło się w miejscach, które dotknął, takie same światło,
jakie jaśniało wokół niego. Ból zmalał, ale nadal czuła pulsowanie w głowie.
-Jeszcze się zobaczymy, Ciszo. Czas
zacząć ceremonię wyklęcia.- po tych słowach powiedzianych już w mowie, którą
posługiwali się mieszkańcy klanów, cofnął się do ognia. Płomień strzelił na
nowo w sufit. Niebieskie światło było oślepiające, jednak nie zamknęła oczu. W
pomieszczeniu zaczął wiać wiatr. Był tak silny, że prawie zdmuchnął jej z
ramion pelerynę. Wszystkie przedmioty stojące na półkach zaczęły się podnosić.
Jednak zanim runęły na ziemie, wszystko nagle ucichło. Ale to co stało się z
płomieniem było jeszcze bardziej niesamowite. Po prostu zastygł. Zniknęła z
niego twarz zjawy. Ogień raz jeszcze błysnął oślepiająco. Ludzie zebrani wokół
wydali zbiorowy krzyk. Tylko ona i Wróż milczeli. Bez uprzedzenia ogień rozsypał
się w proch. Nie było już wiecznego ognia, zniknął. Popatrzyła na wiedzącego.
Była ciekawa jak on na to zareaguje. Nic nie robił, tylko wpatrywał się w kupkę
popiołów, jakby na coś czekał. Cisza też odwróciła tam swoje spojrzenie. Nagle
wśród popiołów ukazał się wieczny ogień. Taki sam jak przed pojawieniem się
zjawy. Popiół zniknął. Bez pytania usiadła. Popatrzyła na dar od zjawy. To był
kamień. Miała ochotę roześmiać się, ale była na to za słaba. Czuła się tak,
jakby rozmowa z duchem zabrała jej wszystkie siły. Zresztą nie wiedziała jak
pozostali by zareagowali na jej śmiech. Na pewno by uznali, że postradała
zmysły. Kamień miał trudny do zdefiniowania kolor. Grafit, takie określenie
chyba było najbliższe prawdy. Był zawiedzony na takim samym łańcuszku jak
kamień, który oddała kilka miarek temu. Łańcuszek zrobiony z jakiegoś dziwnego
tworzywa podobnego do srebra. Nic go nie przerwie. Spojrzała na Wróża. Patrzył
ciągle na wieczny ogień. Omijał ją wzrokiem. Pozostali mieli wzrok utkwiony w
podłodze. Co tak naprawdę miało tutaj miejsce? W żadnej księdze, którą do tej
pory czytała nie znalazła opisu takiej ceremonii. Czuła się coraz bardziej
niepewnie. Dlaczego milczeli? Przecież powinni coś mówić, dzielić się
wrażeniami z tego, co ujrzeli. A oni milczeli. To nie było zwykłe zachowanie
ludzi z klanów. Najczęściej jak zdarzało się coś niesamowitego potrafili przez
dziesiątki lat o tym opowiadać, aby i następne pokolenia wiedziały, że coś
takiego może mieć miejsce i w ich życiu. Dotknęła kamienia. Kiedy tylko zacisnęła
na nim dłoń, zabłysnął niebieskawym światłem, takim samym jak wieczny ogień.
Szybko go puściła. Kiedy to zrobiła powoli wracał do swojego normalnego koloru,
czyli grafitowego. Nagle poczuła dziwny zapach. To Wróż wrzucił coś do
wiecznego ognia. Nie potrafiła po zapachu rozróżnić ziół. Poczuła jak zaczyna
jej brakować powietrza. Miała ochotę wybiec stąd i poszukać świeżego powietrza.
Wróż znów wrzucił jakieś liście do wiecznego ognia, a następnie usiadł obok
niej. Czekała aż jej powie, co powinna teraz zrobić. Żadne nauki nie
przygotowały jej na ten moment. Poczuła moc kamienia. Póki go ma, nie może
odczuwać lęku. Póki go ma jest bezpieczna, a także każda istota, którą będzie
chronić. Wróż popatrzył na nią w końcu. Wyglądał na starego, zmęczonego człowieka,
jakby nagle przybyło mu dwadzieścia lat.
-Czas zacząć ceremonię Wyklęcia.-
powiedział ochrypłym głosem, który się prawie załamał, pod koniec zdania. Tak
nie powinien zachowywać się Wróż. Wiedzący powinien być zawsze pewny siebie,
aby inni nie czuli lęku, kiedy prowadzi ich po ścieżkach nieznanych zwykłemu
człowiekowi. Odchrząknął i mówił dalej.- Czy ktoś chce zabrać głos?
Wszyscy milczeli.
-Czy ktoś chce powiedzieć coś
Bezimiennej?- takim samym tonem zadał kolejne pytanie. Nadal wszyscy milczeli,
patrząc uparcie, albo w wieczny ogień świecący teraz na biało, albo w podłogę.
Dziewczyna przełknęła ślinę. Musiała czekać cierpliwie, aż pozwoli się jej
powiedzieć cokolwiek.
-Ceremonia przejścia w dorosłość
zakończyła się już. Mamy więc przed sobą dorosłą Bezimienną, która podąży
niedługo własną ścieżką. Czy ktoś chciałby udzielić jej jakieś rady?
I tym razem nikt nie odpowiedział.
Chciała, żeby powiedzieli, że będą za nią tęsknić, że była bardzo ważna dla
klanu, że życie beż niej w wiosce będzie wyglądało całkowicie inaczej, że z
wielkim bólem żegnają się z nią, że... Sama nie wiedziała co jeszcze chciałaby
usłyszeć. Nie oczekiwała słów miłości, ponieważ wiedziała, że nikt dzieci
wychowywanych przez klan nie kocha tak jak własnych. Ale żeby tak milczeć?
Poczuła łzy pod powiekami. Byli tak nieczuli. Nawet kowal. Przypomniała sobie
nagle o szkatułce. I księgach.
-Ja, panie, chciałabym coś
powiedzieć, zanim będę musiała odejść.- popatrzyła na Wróża wyczekująco. Skinął
głową na znak, że się zgadza. Przymknęła oczy na moment. Nie mogła stąd wyjść,
żeby przynieść szkatułkę, a całkowicie o niej zapomniała podczas pakowania,
ponieważ ukryła ją. Podobnie jak księgi, które schowała, aby przekazać je
prawdziwemu Wróżowi. Teraz musiała wykorzystać moc, aby po nią sięgnąć. Poczuła
jak wszystko pulsuje wokół niej. W każdym człowieku obok niej tkwiła moc, ale
ona nie tego szukała. Przemieszczała się między nimi, wymijając różnokolorowe
plamy z energii życia. Po chwili była w miejscu, gdzie ukryła szkatułkę a także
księgi. Przechowywała je, tak jak pamięć o Wróżbiarce, a teraz klan musi
przejąć po niej ten obowiązek. Dotknęła myślą szkatułki. W tej samej chwili
poczuła jej ciężar w dłoniach. Zabrała również księgi. Otworzyła oczy. Udało
jej się. W rękach trzymała właśnie szkatułkę, leżącą na księgach. Zrobiła to.
Pozostali byli równie zaskoczeni jak ona. Wstała ze swojego miejsca. Podeszła
do kowala.
-Kiedy mag ciemnej strony mocy zabił
naszą Wróżbiarkę, a wam kazał uwierzyć, że jest waszym nowym wiedzącym,
zapomnieliście zabrać ze sobą tę szkatułkę. Nie chciałam, żeby on ją wziął,
więc zabrałam ją, a następnie schowałam. Teraz może powrócić do waszych rąk,
rąk prawowitego właściciela. Proszę, panie.- wyciągnęła do niego ręce ze szkatułką.
Kowal siedział nadal bez ruchu. Dopiero po chwili podniósł na nią oczy. Strach.
Zobaczyła w nich przerażenie. Cofnęła się do tyłu. Jednak szybko na nowo
postąpiła do przodu. Wyciągnął mocno drżące ręce. Położyła na nich szkatułkę.
Nie powiedział nawet jednego słowa. Ona też nie potrafiła. Miała całkowicie
ściśnięte gardło. Bali się jej! Oni wszyscy się jej bal i to panicznie, dlatego
milczeli. Usidła z powrotem na swoje miejsce.
-A tutaj kładę księgi, które
zachowały się po śmierci Wróżbiarki. Przechowywałam je, aby oddać je w ręce
prawdziwego następcy wiedzącej. Mam nadzieję, że znajdziesz panie w nim wiedzę,
którą wykorzystacie do dobrych celów.
Po tych słowach zamilkła. Patrzyła na
wieczny ogień. Nie odwróciła nawet wzroku, kiedy poczuła na sobie uważny wzrok
Wróża. On się jej nie bał, a jeśli nawet to inaczej niż pozostali. On się
obawiał tego, co mogło nastąpić w przyszłości. Popatrzyła na niego w końcu.
Odwrócił natychmiast wzrok. Dla niej to wszystko też było czymś niezwykłym.
Zobaczyła jak Wróż bierze do ręki patyk. Włożył go do wiecznego ognia. Kiedy go
wyciągnął zaczął coś pisać. Przyglądała się uważnie. Minęło kilka chwil, a
przed wiedzącym znajdował się następujący napis: „Wielka moc to wielka
odpowiedzialność”. Kiedy go przeczytała, poczuła lęk. To było skierowane
tylko do niej. Gdy przeczytała, napis zniknął, potwierdzając jej
przypuszczenia. Wróż spojrzał na nią i kiwnął głową.
-Skoro nikt spośród Rady nie wykazał
chęci powiedzenia czegoś nowej Bezimiennej, możemy przejść do następnego kroku
ceremonii. – kontynuował wiedzący. Właśnie to było najważniejsze, to co się
działo, a nie strach zebranych.
- Włóż dar do wiecznego ognia.-
nakazał jej mężczyzna. Posłusznie zrobiła to. Wiedziała, że nic się nie stanie
kamieniowi, ponieważ wyłonił się on właśnie z ognia. Poprawiła go lewą dłonią,
ponieważ się zsunął. Płomienie musnęły jej ręce. Nie czuła lęku, kiedy to się
stało, ale była pewna, że się poparzy. Nie oczekiwała, że ogień będzie
lodowaty. Szybko cofnęła dłonie. Przysunęła je do oczu. Zsiniały z zimna. Ze
zdziwieniem zauważyła, że zniknęły blizny, które miała na nich. Dookoła
nadgarstków widoczne było takie same światło, jakie otaczało zjawę. Nie
zdziwiła się nawet, kiedy pojawił się tam znak w kształcie dysku. W połowie
znajdował się na dłoni, a w połowie na nadgarstku. Obciągnęła rękawy, aby znaki
nie był widoczne. Teraz gruby sweter sięgał jej prawie po końcówki palców u
rąk. Usiadła obok Wróża. Ręce zacisnęła w pięść i schowała w rękawy. Nie miała
zamiaru chwalić się nowo odkrytymi znakami. Wiedziała czym one są. Zakaszlała.
Gardło podrapał jej nieprzyjemny zapach odurzających ziół. Nie widziała jak
inni mogą tak spokojnie oddychać. Ona prawie się dusiła. Miała nadzieję, że
Wróż w końcu zrobi to co miał zrobić, a ona odejdzie. Odejdzie... z trudem
powstrzymała kolejny napad kaszlu. Ten moment postanowił wykorzystać wiedzący,
aby poprowadzić ceremonię dalej.
-Podczas ceremonii zwanej przez nas
przejściem ukazał się nam jeden z Bezimiennych. To był znak, jaką drogę
powinniśmy wybrać dla siedzącej tutaj młodej niewiasty. Jednak jest to wybór
tylko z nazwy, ponieważ skoro on się ukazał, to nie może ona podążać inną
ścieżką. Teraz pytam po raz ostatni, czy może jednak jest ktoś w klanach, kto
chciałby coś jej powiedzieć, albo podążyć razem z nią drogą Mocy.- zawiesił
głos w oczekiwaniu. Jednak nadal panowało wszechogarniające milczenie.
Dziewczyna jak łzy nabiegają jej do oczy. Nic dla nich nie znaczyła. Była
nikim... A ona podążyła za nimi, żeby ich uwolnić, ryzykowała własne życie.
Czuła gorycz i rozczarowanie. Chroniła ich. Samotna łza spłynęła po jej
policzku. Smutek otoczył ją niczym całun. Popatrzyła na Wróża. Tylko on na nią
patrzył. Miał na twarzy wypisany ogromny lęk, ale znalazł w sobie tyle odwagi,
aby poprowadzić ceremonię do końca. Podziwiała go za to. Wiedział, że gdyby na
chwilę nawet straciła panowanie nad sobą wszyscy ludzie z osady mogliby po
prostu zginąć w eksplozji mocy, razem z nią na czele. A jednak robił to, co do
niego należało. Był niezwykły. Uśmiechnęła się nieśmiało do niego. Nie
wiedziała jak zareaguje. Ze zdziwieniem zauważyła, że wykrzywił wargi w
grymasie, który miał przypominać uśmiech. Wierzył w nią. Wierzył, że nie zrobi
jemu, ani nikomu innemu krzywdy. Czuła tę pewność emanującą wprost z niego.
Było jeszcze coś... głęboka wiara w Tego, który pojawił się po tym, jak ludzie
zapomnieli prawdziwego imienia Zapomnianego. Był prawdziwym kapłanem i
podziwiała go także za to. Szkoda, że tak późno pojawił się on w klanach.
Rozmowy z nim mogły być bardzo interesujące.
- Skoro nikt nie przemówił, niech
ceremonia trwa.- Wróż mówił tym samym głosem, lekko ochrypłym, pełnym czegoś
trudnego do opisania. Domyśliła się, że próbuje powstrzymać uczucia, które się
w nim kłębiły.- To czego jesteśmy świadkami nie zdarza się często, ponieważ nie
jest łatwo być Wyklętym, trzeba wiele wiedzieć, a jeszcze więcej rozumieć.
Dlatego tylko niektórzy dostąpią błogosławieństwa czy też przekleństwa, jakim
jest zostanie Czarnym Jeźdźcem. Ludzie zapominają, że każdy Bezimienny był
takim samy człowiekiem jak oni, wolą widzieć w nim demona czy inną
nierzeczywistą postać, gdyż wtedy jest im łatwiej żyć i zajmować się swoimi
drobnymi sprawami, które są nieistotne dla Bezimiennego. Ale czasami wśród
ludzi pojawia się ktoś, kto musi przejść ceremonię Wyklęcia i dopiero wtedy
pojmujemy jak bardzo tacy ludzie są podobni do nas. Zazwyczaj nie chcemy
myśleć, że skoro może zginąć ktoś tak potężny jak Czarny Jeździec, to o ile
łatwiej jest nas zabić. Jak każde stworzenie wykute przez Zapomnianego z dna
Chaosu, pragniemy żyć. Jednak tym razem wśród nas pojawił się ktoś, kto posiada
Moc. Moc ma wiele oblicz, ale najważniejsze z nich to: magowie jasnej strony
mocy, wróże, kapłani oraz bardowie. Jednak są jeszcze dwa inne oblicza łączące
je wszystkie, jednym z nich jest uzdrawianie mocy a drugą władają Bezimienni.
Młoda niewiasta, która właśnie dzisiaj przeszła ceremonię przejścia w
dorosłość, objawiła w sobie tę ostatnią, której się najbardziej lękamy, a
równocześnie, której najbardziej pragniemy. – zawiesił na chwilę głos.
Wiedziała, że musiał to powiedzieć, tak nakazywał obyczaj. Jednak prawdziwego
wyklęcia nie było jeszcze. Czekała z niecierpliwością, co teraz każe jej
zrobić. Wróż po chwili kontynuował.- Skoro to co miało zostać powiedziane,
wyrzekłem, niech Bezimienna wstanie.
Podniosła się. Miała twarz skierowaną
w stronę wiecznego ognia.
-Jest wśród nas ta, której imienia
nie możemy wymawiać, przez co stała się Bezimienną, zawieszoną w czasie i
przestrzeni. Pytam się was, czy na pewno chcecie, aby klany nigdy już nie były
jej domem?
Panująca cisza była absolutna.
-Po raz drugi pytam się was, czy na
pewno chcecie, aby klany przestały być jej domem?- powtórzył tym razem głośniej
Wróż.
Z gardeł zebranych dobył się jęk. W
końcu mistrz miecza powiedział jako pierwszy.
-Tak, chcę tego.-
Po nim to samo dało się
słyszeć z ust pozostałych mężów. Tylko zielarka milczała. Podniosła
nieszczęśliwy wzrok na dziewczynę stojącą obok ognia. Wiedziała, że wszyscy
patrzą na nią i oczkują aż powie to samo co oni. Jednak ona nie chciała. Przecież
to było jeszcze dziecko! Co innego wydawać za mąż młode dziewczęta, a co innego
wysyłać je w świat i pozbawiać całkowicie korzeni. Sięgnęła do kieszeni. Przed
dzisiejszą Radą wzięła ze sobą list, który kiedyś dostała od biednej Hanny.
Chciałaby być odważniejsza. Miała prawie siedemdziesiąt lat i była jedyną osobą
znającą się na leczeniu w ich osadzie. Nie powinna bać się mężczyzn. Wiedziała,
że to oni decydują o wszystkim, bo tak nakazywało prawo, ale tym razem nie
mogła pozwolić na to, żeby to nieszczęśliwe dziecko odeszło, nie wiedząc o
niczym. Miała nadzieję, że Hanna opisała wszystko w liście. Żałowała że
wcześniej nie zabrała głosu, ale lepiej późno niż wcale. Popatrzyła na
dziewczynę. Jej oczy prawie płonęły takim samym blaskiem jak wieczny ogień.
Dziwne, ale nie bała się jej. Może dlatego, że spędziła z nią tak wiele czasu.
Miała ją uczyć znajomości ziół, ale tak naprawdę sama uczyła się od niej. Nigdy
nie pytała skąd ona to wszystko wie. Musiała wypełnić to, co przysięgła zrobić
podczas ceremonii przejścia w dorosłość tego dziecka. Chciała się podnieść, ale
miała zesztywniałe kości. Starość. Zobaczyła jak ... jak ona się nazywała...
nie potrafiła sobie już przypomnieć. W każdym bądź razie zobaczyła jak
Bezimienna porusza się cicho w jej kierunku i pochyla się lekko nad nią.
Uśmiechała się smutno, jakby rozumiała dręczące ją uczucia. Może rzeczywiście
tak było. Nigdy nie wiedziała za wiele o Bezimiennych. Bez słowa wyciągnęła na
trzęsącej się ręce list. Dziewczyna popatrzyła na niego.
-To dla Ciebie, przyrzekłam dać ci to
podczas przejścia w dorosłość.- powiedziała z trudem.
Dziewczyna patrzyła ze spokojem na
nią. Po chwili uśmiechnęła się do niej i wzięła pergamin. Dotknęła jej ręki.
Maria otworzyła szeroko oczy ze zdziwienia. Poczuła ciepło i głęboko ukrytą
moc, potężniejszą niż była w stanie sobie wyobrazić. Miłe ciepło powoli
rozprzestrzeniało się po jej ciele, dodając sił. Ze stawów powykręcanych
reumatyzmem zniknęły zgrubienia. Ze zdziwieniem patrzyła na swoją rękę. Swoją a
jednak nie swoją. Ona była uzdrowicielem. Zawsze to podejrzewała, ale teraz
miała pewność. Jednak... jednak przecież to niemożliwe. Bezimienny nie może być
uzdrowicielem. Nie rozumiała tego. Popatrzyła na dziewczynę znowu. Bez
zdziwienia przyjęła już fakt, że nie ma też choroby oczu prowadzącej do
ślepoty. Bezimienna uśmiechała się ciągle do niej. Kiedy patrzyła na nią nie
zwracała prawie uwagi na świecące mocą oczy. Ta moc nie była skierowana
przeciwko niej. Miała tylko tyle sił, żeby odwzajemnić uśmiech. Nie przerażał ją
również znak widoczny na czole mimo przepaski. Miał kształt dysku. Jego część
znajdowała się między brwiami dziewczyny, tworząc literę V, większa jego część
była ukryta. Kształt dysku... Zadrżała mimowolnie. To znak dotknięcia przez
Zapomnianego. Dziewczyna podeszła w końcu do miejsca, które zajmowała od
momentu przyjścia tutaj. Zielarka zauważyła jak chowa do kieszeni pergamin.
Wróż patrzył na nią pytająco. A mężczyźni z oskarżeniem. Sprzeciwiła się im,
lecz nie żałowała tego. Oni nadal byli sparaliżowani lękiem, ona już nie.
Została uzdrowiona. I dotknięta. Czuła się tak jakby zabrano jej dwadzieścia
lat. Jakby było młodsza i pełna sił. Miała nadzieję, że to uczucie pozostanie,
po jej odejściu. Ponieważ musiała się zgodzić na jej odejście... Nie miała wyboru.
Każdy podąża własną droga.
-Tak, chcę tego.- wyszeptała. Nie
wiedziała dlaczego zaczęła płakać. Bezimienna nie odwróciła się do niej.
Patrzyła na wieczny ogień. Zielarka wiedziała, że już zawsze będzie w niego
zapatrzona. Miała nadzieję, że dokona dobrych wyborów w swoim życiu. Nie
chciała, aby mówiono o niej źle. Niech Zapomniany sprawi, żeby nie zostawiała
za sobą cierpienia, ale radość z pojawienia się, niczym ostatni wybawiciel z
trudnej sytuacji, tak jak poprzedniej nocy. Niech On to sprawi...
Dziewczyna była zapatrzona w
wieczny ogień. Fascynował ją. W środku widziała dar od Wyklętego i wiedziała,
że zabierze go ze sobą. Był jej. Tylko jej. Wyciągnęła z pochwy w bucie mały
sztylet. Włożyła go do ognia. Wiedziała, że właśnie tak powinna zrobić. Podobnie
zrobiła z mieczem elfów i pozostałym orężem, po którym minionej nocy spłynęła
krew. Wieczny ogień oczyszcza.
-Ta, której prawdziwe imię zostało
już zapomniane, opuści klany, aby stać się jedną z Bezimiennych. Rada zgodziła
się na to, aby wyklęcie było całkowite. Bezimienna, czy jesteś gotowa, by
wyrzec nowe imię, które i tak zapomnimy, żeby poznać je na nowo w odpowiednim
czasie?
-Tak.- odpowiedziała. Wiedziała, co
teraz powinna zrobić. Według prawa, ten kto opuszczał klany, musiał obciąć
włosy. Chłopcy obcinali je podczas przejścia w dorosłość, a dziewczęta tylko
wtedy, kiedy odchodziły. Włosy przechowywała rodzina, czekając na powrót osoby,
którą kochali. Wyciągnęła sztylet z ognia. Chwyciła w rękę warkocz i jednym
ruchem obcięła go w miejscu, gdzie zaczynał się splatać. Sztylet włożyła z
powrotem do wiecznego ognia. Zabłysnął na chwilę. Potem schowała go do pochwy.
Resztę oręża również. Zostały oczyszczone. Popatrzyła na warkocz. W tym świetle
był prawie biały. Wrzuciła go do wiecznego ognia. Błysnęło. Płomień buchnął pod
sam sufit, by zastygnąć tak samo jak po tym, jak wszedł do niego Duch. Ogień
rozsypał się w popiół. W powietrzu unosił się dziwny zapach.
-Me imię brzmi Cisza.- po tych
słowach wyciągnęła kamień z paleniska. Kiedy tylko to zrobiła, pojawił się
mały, biały ogień, a razem z nim dym. Powiesiła dar od Ducha na szyi, tak samo
jak on to zrobił przedtem. Popatrzyła na Wróża. Spoglądał na wieczny ogień,
który na nowo zapłonął tej nocy. Dwa razy zgasnął, a nie powinno się to zdarzyć
nawet jeden raz.
-Na mocy danej mi przez Rvena, tak
długo jak będzie płonąć święty ogień na górze Kalan, niech nikt ciebie nie
pamięta Ciszo. Niech imię, które przyjęłaś tu, będzie przez nas zapomniane a
także przez wszystkich, którzy je wcześniej znali, obojętnie gdzie teraz są.
Zostaniesz zapomniana przez nas, żeby stać się jedną z Bezimiennych. Przez moc
daną mi przez Rvana, zaklinam, żeby się tak stało.- Wróż mówił jednostajnym,
usypiającym głosem. Wszyscy zaczęli lekko kiwać się w tył i w przód, w tył i w
przód, w tył i w przód... patrzyła na ten ruch i poczuła nagłą chęć, żeby
uczynić tak samo. Powstrzymała się jednak. Słyszała wybijany rytm. Wszystko
falowało w rytm dźwięku. Wróż ciągnął tym samym głosem. Ze zdziwieniem
zauważyła, że to od niego pochodził jednostajny dźwięk.
- Niech Moc stanie się jednym, by
wiecznie płonąć w Bezimiennej siedzącej przy naszym ogniu po raz ostatni.
Wyklinam cię z naszej wioski. Wyklinam cię z życia klanów. Wyklinam po raz
pierwszy i wyklinam po raz ostatni. Niech stanie się Wyklętą!- zakrzyknął na
koniec burząc rytm. Wszystko zamilkło. Dym z ogniska przestał się unosić. Całe
pomieszczenie, w którym się znajdowali było spowite mgłą. Wieczny ogień płonął.
Nagle poczuła jakby coś się nagle urwało. Jakby coś straciła. Rozejrzała się
wokół, przyglądając się innym ludziom. Kiwali się jednostajnie. Nie wiedziała
co czują. Po raz pierwszy od bardzo dawna. Wszyscy mieli zamknięte oczy. Ona
też zacisnęła powieki. Chciała dowiedzieć się co tutaj właściwie się stało. I
wtedy zobaczyła... wszystkie osoby znajdujące się w osadzie, były uśpione. Nic
nie czuli, nie myśleli. Były zawieszeni... Opary z ogniska w jakiś sposób
rozniosły się nad całą wioskę. Wszyscy o niej zapomnieli. Poszukała myślą
Rocha. Nie zdziwiło jej, kiedy on też nie zareagował na jej obecność. Jego
kamień jaśniał niczym słońce. Wiedziała, że przekaże on w jakiś sposób Wierze i
Stefanowi to, co się stało i oni też zapomną. Otworzyła oczy. Miała wrażenie,
że ktoś jej się przygląda. Przed nią stały dwie zjawy, prawie całkowicie
zlewając się z mgłą, która wszystko spowijała.
-Czas odejść, Bezimienna. Czar
wyklęcia zadziałał, ale nie będzie trwał wiecznie. O północy zostanie zerwany,
ponieważ zacznie się nowy dzień.
Nie zdziwiło jej, że jedna ze zjaw
przemówiła do niej. Nawet tego oczekiwała.
-Dobrze.- zgodziła się posłusznie.
Wstała i nie patrząc więcej na nikogo, wyszła. W następnym pomieszczeniu
zobaczyła, że wojowie tak samo kiwają się jak Rada i Wróż. Poczuła, że zjawy
znikają. No cóż, nie będzie za nimi tęsknić. Nie zdążyła ich jeszcze poznać.
Wyszła na dwór. Było ciemno. Zbliżała się północ. Deszcz przestał już padać,
ale wiatr nadal wiał mocno. Chwyciła pelerynę, żeby nie powiewała za nią.
Ruszyła przed siebie. Przez chwilę zastanawiała się, czy powinna zabrać ze sobą
konia, ale zrezygnowała z tego pomysłu. Nie uda się do stolicy, jeszcze nie
teraz. Wiedziała, że powinna się tam znaleźć przed zimą, ale na razie była
tylko jesień. Szła bardzo wolno. Każdy krok sprawiał jej ból. Wiedziała, że tu
więcej nie powróci, że na zawsze żegna się z klanami i ich prawami, które były
jej tak bliskie. Nie zobaczy już więcej znajomych twarzy. A jeśli kiedyś spotka
kogoś z nich i podejdzie, żeby porozmawiać, to zostanie potraktowana jak
nieznajoma. Ona została zapomniana. Tak właśnie miało się stać. Bezimienna.
Zaczęła płakać. Nie musiała już teraz powstrzymywać łez, ponieważ nie było
nikogo, przed kim musiałaby udawać kogoś, kim nie była. A czuła się jak
przerażone dziecko, które wszędzie widzi cienie postaci z koszmarów. Była taka
zmęczona... od dwóch dób nie spała. Nie wiedziała w jaki sposób może jeszcze
iść... Przystanęła. Podniosła głowę do góry. Patrzyła w niebo. Nie było na nim
nawet jednej chmurki. Widziała księżyc prawie w pełni. Gwiazdy... duchy
zapomnianych. Płakała przez chwilę zbierając siły. Wyklęcie miało jedną zaletę:
nie czuła teraz cudzych wspomnień we własnej głowie, które przejęła razem z
mocą maga ciemnej strony mocy, którego imienia nie mogła wymówić. Wiedza dawno
zmarłych ludzi była jeszcze w niej. Mamo... Tato... gdzie jesteście, kiedy was
tak bardzo potrzebuję. Czy wy też pozwolilibyście ruszyć mi w drogę bez słowa
otuchy? Nie. Na pewno kochalibyście mnie tak mocno, że poszlibyście ze mną.
Czuła się mała i nieważna, a przecież nawet nie opuściła jeszcze osady.
Z trudem postąpiła do przodu. Powinna
biec. Tylko biegnąc poczuje tajemnice wiatru i będzie mogła znaleźć spokój. Na
razie krok za krokiem szła w stronę bramy, wychodzącej na wielką puszczę.
Dlaczego akurat tam szła? Ta dziwna mgła działała również na nią. Musi naprawdę
się pośpieszyć. Zebrała w sobie wszystkie siły i ruszyła szybszym krokiem. Nie
myślała o niczym. Dotarła po chwili do bramy. Ze zdziwieniem zauważyła, że jest
otwarta. Widocznie nie obawiano się tej nocy ataku. Strażnicy kiwali się w
przód i w tył jednostajnie. Wyszła poza wały. Dopiero tutaj nie było mgły.
Zaczerpnęła czystego, chłodnego powietrza. Otępiałość znikała szybko. Otarła
łzy. Nie chciała płakać, jak spotka się z Niedźwiedziem. Przypomniała sobie
teraz o nim. Powinien na nią czekać. Obiecał przecież. Zaczęła biec w stronę
lasu. Nie widziała nigdzie jego postaci. Wbiegła do puszczy. Tutaj wiatr był
mniejszy, ale nadal mocny. Zatrzymała się na chwilę, aby zawiązać rogi
peleryny, aby nie przeszkadzały jej podczas dalszego biegu. Ruszyła znowu przed
siebie. Wiatr szeptał, gdzie powinna iść, a pradawne mądre drzewa rozsuwały
przed nią gałęzie, aby nie zrobić jej krzywdy. Nie wiedziała jak długo biegła,
zanim go zobaczyła. Minęła północ. Stał pod drzewem i czekał na nią. W postaci
elfa.
-Myślałem, że przyjdziesz dopiero o
świcie.- powitał ją.
-Chciałabym spłacić dług życia.- ona
też nie bawiła się w grzeczności. Jakby to była zwykła pogawędka między elfem a
człowiekiem. Miała ochotę roześmiać się ze swoich myśli. Zwykła rozmowa między
elfem a człowiekiem! Elfy nie rozmawiały z ludźmi. Nie pozwalały im wchodzić do
puszczy. Nie roześmiała się jednak, ponieważ bała się, że zamiast śmiechu z jej
ust dobiegnie płacz.
-Nie masz żadnego długu wobec mnie.
-Mam.- upierała się dziewczyna.-
Znasz zasadę. Ocaliłeś mi życie, więc tak długo aż nie ocalę twojego...
-Nie mów nic więcej.- przerwał jej w
pół słowa. Wyglądał na lekko zdenerwowanego.- Ta zasada została wymyślona przez
ludzi, my jej nie uznajemy. Ważne jest każde życie i dlatego pomagamy. Ja
uratowałem Ciebie, a ty mieszkańców osady, więc dług z życia został spłacony.
Życie za życie.
-Ale to nie tobie pomogłam.-
-Ratując innych, uratowałaś i mnie.
Jeśli nie pokonałabyś maga ciemnej strony mocy, wielu spośród elfów by zginęło,
próbując go powstrzymać przed dalszym czynieniem zła.
-Ale..- nie poddawała się dziewczyna.
Przecież to nie tak miało być. Powinien przyjąć jej deklarację, a nie odmawiać.
Dlaczego tak robił? Przecież tę zasadę też wyznawały elfy.
-Nie ma żadnego ale. Nie jesteś mi
nic winna i nie masz wobec mnie żadnych zobowiązań.- stwierdził kategorycznie.
W jego głosie pobrzmiewały nutki zniecierpliwienia. Wyczuła, że ma dosyć
rozmowy na ten temat. Postanowiła, że więc i ona nie będzie już nic mówić o
tym, ale jeśli kiedyś będzie miała nawet najmniejszą okazję, żeby mu pomóc to,
to uczyni. Właśnie tak zrobi. Elf rozejrzał się, czy razem z nią nie przyszedł
jeszcze ktoś.
-Przyszłam sama.
-Przeszłaś przez całkowitą ceremonię
wyklęcia.- bardziej stwierdził niż zapytał. Tylko pokiwała twierdząco głową.
- Po twoim dzisiejszym zachowaniu,
elfi lordowie ostatecznie zmienili zdanie na twój temat. Uzgodnili, że możesz
zamieszkać chwilowo w puszczy, zanim nie dokonasz wyboru. Poza tym chcą ci
pomóc. Możesz więc przygotować się na to, że codziennie będzie odwiedzać ciebie
kilku elfów by porozmawiać. Uzgodniono, że musisz dowiedzieć się o pewnych
rzeczach, szczególnie kiedy wyszło na jaw, że jesteś uczennicą Ilhiona i
Cienia. Oni poręczyli za ciebie, więc nie zawiedź zaufania, którym ciebie
obdarzono.
-Tak, panie.- powiedziała nieśmiało.
Miała wrażenie, jakby widziała go po raz pierwszy w życiu. Nie, to nie tak. To
ona była inna, a nie on. – Dziękuję za okazaną dobroć.
Roześmiał się z jakąś dziwną goryczą.
Nie rozumiała tego śmiechu.
-To nie dobroć.- stwierdził po
chwili.- Wierz mi, elfy nadal nie wierzą w twoje dobre intencje. Chcą po prostu
ciebie pilnować i jeśli staniesz się dla nich zagrożeniem to zabić. Tylko
Ilhionowi jemu zawdzięczasz swoje życie, a nie mi.
-Wiem o tym.- prawie wyszeptała.
Wiedziała, że to co mówi, to prawda, szczególnie po liście, który dostała od
Ilhiona. List. Przypomniała sobie Marię. Było jej szkoda tej kobiety. Przez
całe życie starała się pomagać innym, być jak najbardziej użyteczną dla klanów,
a na Radzie, mężczyźni patrzyli na nią tak, jakby została ich największym
wrogiem. Tylko dlatego, że miała odmienne zdanie o niej a także dlatego, że
miała więcej odwagi od nich i pragnęła wypełnić przyrzeczenie. Uzdrowiła więc
ją. Chciała w jakiś sposób jej podziękować za okazaną dobroć.
-To dobrze, że chociaż na tyle masz w
sobie mądrości, żeby to pojąć, a teraz chodź za mną. – powiedział elf.-
Przygotowaliśmy dla ciebie chatę w puszczy, ale jest to daleko stąd.
Zaczął szybko iść. Nie patrzył czy
podąża za nim. Z westchnieniem poszła za nim. Po chwili zaczął biec. Poruszał
się tak szybko jak potrafiły tylko elfy. Ale ona też tak potrafiła, nie
zostawała więc z tyłu. Puszcza była uśpiona. Nie słyszała dźwięków
charakterystycznych dla nocnego życia lasu. Puszcza była inna. Miała swoje
tajemnice, którymi nie dzieliła się z nikim, nawet elfami. Konary drzew
rozsuwały się przed nimi, aby nie uczynić im krzywdy. W końcu elf zatrzymał
się. Dobrze, że nie spuszczała z niego wzroku, ponieważ najprawdopodobniej
wleciałaby teraz na niego, albo pobiegła dalej.
-Jesteśmy na miejscu.- w jego głosie
nie było słychać zmęczenia. Ona przeciwnie, oddychała ciężko. Duma kazała jej
się jednak wyprostować. Rozejrzała się wokół. Znajdowała się na maleńkiej
polance, na środku której znajdowało się tycie źródełko Będzie miała chociaż
wodę do picia. Gorzej będzie z jedzeniem.
-Na tym drzewie.- mówił dalej elf-
znajduje się chata zwiadowcy. Czasami jak jeden ze strażników, jest zmęczony i
nie ma sił wrócić do miasta elfów, albo przez kilka dni pilnuje czy ktoś obcy
nie pojawi się w puszczy, mieszka właśnie tam. Ta chata została tymczasowo
oddana tobie. W środku znajdziesz jedzenie. Gdyby zabrakło, to powiedz elfowi,
który akurat ciebie odwiedzi. Wtedy otrzymasz nowe zapasy. Wodę możesz pić ze
źródełka, a niedaleko polanki znajduje się jedna z rzek wielkiej puszczy. Woda
jest zimna, więc uważaj żeby nie przeziębić się. Jak wsłuchasz się uważnie to
usłyszysz dźwięk płynącej wody. Jutro pojawi się ktoś koło południa, więc na
razie pozostawiam ciebie samą.- po tych słowach odwrócił się z zamiarem
odejścia. Chciał zostawić ją samą! Miała ochotę zaprotestować, powiedzieć, że
się boi. Nie powiedziała jednak tego. Szkoda. Myślała, że ma w nim przyjaciela.
Zanim jednak odszedł z polanki odwrócił się do niej i powiedział na pożegnanie.
W głosie jego zabrzmiała groźba.
-Pamiętaj, że wielka moc, to wielka
odpowiedzialność.- po tych słowach odwrócił się i odszedł. Nie zatrzymywała go.
Powiedział to samo, co napisał dla niej Wróż na podłodze, ale dlaczego? Nagły
powiew wiatru rozwiązał prowizoryczny węzeł na pelerynie. Opatuliła się nią.
Spojrzała w górę. Rzeczywiście coś tam było. Dzieci w klanach miały swoje domki
na drzewach, ale one służyły tylko do zabawy i były bardzo małe. Zobaczyła
zwieszona linę z węzełkami. Zaczęła się po niej wspinać. Stanęła w końcu na
gałęzi. To był jakby dom, grubymi linami przywiązany do gałęzi. Doskonale
wkomponowano go w drzewo. Drzwi były otwarte. Weszła do środka. Zobaczyła
najładniejszy pokój, jaki kiedykolwiek widziała. Pod oknem znajdowało się
posłanie z wieloma kocami, był nawet mały regał z księgami, stolik z krzesłem,
pióro, pergaminy, szafka na ubrania. Z zaciekawieniem otworzyła ją. Wewnątrz
znajdowało się kilka ubrań i płótna. Albo przyniesiono je specjalnie dla niej,
albo ktoś zostawił je tutaj. Zapyta o to jutro. Zamknęła szafkę. Przez chwilę
podziwiała przepiękne rzeźbione w drewnie ornamenty. Światło było bardzo słabe,
jakby lekko przytłumione. I niewidoczne z daleka. Ze zdziwieniem zauważyła, że
źródłem światła jest kamień znajdujący się na środku pokoiku. Jeszcze nigdy
czegoś takiego nie widziała. Zauważyła, że po jednej stronie pokoju są drzwi.
Otworzyła je. Palenisko w drewnianym domu? Dziwne. W szafkach takiego samego
koloru jak ściany znalazła jedzenie. Nie czuła jednak głodu. Musiała stąd wyjść,
ponieważ zawsze czuła lęk jak znajdowała się w tak małych pomieszczeniach. W
drugim pokoju poczuła się trochę lepiej, ale on także nie należał do
największych. Znowu poczuła zmęczenie. Posłanie wyglądało bardzo zachęcająco.
Zaczęły do niej powracać wydarzenia
ostatnich dni. Na Zapomnianego, przecież ona zabiła tak wielu ludzi. Tak
wielu... Wspomnienia uderzyły w nią nagle. Do tej pory odpychała je od siebie,
ale teraz napłynęły z powrotem. Ale nie były tak przejmujące jak się
spodziewała, to spotkanie z Wyklętym przytłumiło je. Teraz wspomnienia wydawały
się być zamazane, jakby należały do kogoś innego, albo zdarzyły się dawno temu.
Zaczęła szukać w swojej głowie wspomnień tych wszystkich, których moc
przywłaszczał sobie podczas zabijania mag ciemnej strony mocy. Nie potrafiła
ich odnaleźć. Nie było też wiedzy. Będzie musiała sama wszystko poznać. Ale
lepiej, że nic nie pamięta. Tak chociaż nie popadnie w obłęd, ponieważ miała
tylko jedne, własne wspomnienia i uczucia. Krew... Wyciągnęła dłonie przed siebie.
Były prawie przeźroczyste w tym dziwnym świetle. Drżały. Zacisnęła je w pięści,
ale nadal drżały lekko. Patrzyła na nie. Nie wiedziała jak długo to trwało, ale
po prostu miała wrażenie, jakby należały do obcej osoby. W końcu uprzytomniła
sobie, że nie ma sensu takie zachowanie. Czuła się brudna. Musiała się wykąpać.
Elf mówił coś o rzece. Wzięła jedno z płócien i jedno ze swych czystych ubrań.
Jak najszybciej zsunęła się po linie. Z dołu popatrzyła na dom. Nie było widać
świateł. Może one gasły w jakiś dziwny, magiczny sposób, kiedy wychodziła.
Pokręciła głową. Czy problem świateł musiał teraz zaprzątać jej głowę? Nie
chciała o niczym myśleć, nawet o przedziwnym magicznym świetle. Nasłuchiwała.
Dobiegł ją szum rzeki. Poszła wolno w tamtym kierunku. Myślała o Niedźwiedziu.
Tak nagle zaczął się inaczej zachowywać. Poczuła znowu ból głowy. Lepiej nie
myśleć o niczym, nawet o tym czy jeśli się rozchoruje po kąpieli w zimnej
rzece, to czy pozwolą jej pójść do miasta elfów. Gdy dotarła do potoku, księżyc
świecił na tyle jasno, że zobaczyła jasne kamienie na dnie. Rozebrała się
szybko i weszła do lodowatej wody. Na dnie znalazła piasek. Zaczęła ścierać nim
niewidoczne ślady ze swojej skóry. Czuła się brudna. Popatrzyła na swoje ręce w
świetle księżyca. Były czerwone! Miała na nich krew zabitych. Jeszcze mocniej
zaczęła je pocierać chropowatym piaskiem, podobnie jak resztę ciała. Zabiła,
tak wielu zabiła. Przeżyła... Dlaczego akurat ona przeżyła? Przecież tylko mag
ciemnej strony mocy zasługiwał na śmierć, pozostali nie. A ona ich zabiła. Nie
pozwoliła nawet stanąć do walki. Pozabijała ich podstępem. Po kolei. Zaczęła
trząść się z zimna. Wyszła z wody. Wytarła się szybko płótnem i ubrała.
Zabijała... po raz pierwszy w życiu. Skąd wiedziała jak... Uwalniała dusze, ale
przecież tego też nigdy wcześniej nie robiła, więc skąd mogła mieć pewność, że
dobrze postąpiła. Może zamiast skierować ich dusze na sprawiedliwy sąd wysłała
je do innego maga ciemnej strony mocy. Może teraz cierpią przez nią. Dlaczego
to ona musiała to zrobić? Przecież powinien zająć się tym ktoś doświadczony,
kto już walczył ze złymi magami, a nie ona, która dopiero odkryła w sobie moc.
Moc... miała w sobie moc. Ne chciała jej! Nie chciała mocy, bo to ona
sprowadzała na nią kłopoty. I samotność. Wszyscy będą jej się bać, nie znajdzie
przyjaciół. Musiała przez nią odejść z klanów. Czuła rozgoryczenie. Miała
ochotę wykrzyczeć swoje pretensję, ale nie wiedziała do kogo powinna je
skierować. Do Zapomnianego? Przecież to On postawił przed nią to zadnie, On dał
jej moc, to On zadecydował o jej życiu, wyznaczył jej drogę. Obwinianie Boga
nie pomoże. Jemu można tylko dziękować. Chociaż na razie nie wiedziała za co.
Głowa bolała ją coraz bardziej. Zaczęła iść do domku. Przed oczami znowu
stanęli jej ludzie, których zabiła. Pamiętała dokładnie ich twarze, jakby były
na zawsze wyryte w jej pamięci. Długo nie będzie mogła niczego zjeść. Był tylko
ból głowy. I zimny wiatr. Gdy wróciła do domku, zamknęła za sobą dokładnie
drzwi. Potrzebowała ciepła. Nie rozbierając się, położyła się na posłaniu i
zatopiła w koce. Nie myślała o niczym, ponieważ nic nie było już ważne. Liczył
się tylko odpoczynek oraz tak oczekiwana cisza wokół niej. Cisza i spokój, tego
potrzebowała, aby zapomnieć o swoich lękach i przeczuciach.
Cisza...
To przecież ona...