Main menu:
Ksiazka > Rozdzial 1-14
Cisza zamknęła oczy. Chciała
przez chwilę o niczym nie myśleć. Spokojna jak stojąca woda. Nie pomagało.
Poczuła jak stojący obok niej mężczyzna zamienia się w smoka.
Najprawdopodobniej będzie chciał ją zanieść do świątyni, o której dowiedziała
się ze wspomnienia Wróża. Poczuła, że zrywa się wiatr. Otworzyła oczy.
Popatrzyła na niebo. Zaczęły zasnuwać je chmury. Znowu będzie padać. Musiały
być dwie, trzy miarki po świtaniu. Znowu poczuła jak wszystko przewraca jej się
w żołądku. Najlepiej będzie się zastanowić, co ją spotka na Granitowym Wierchu.
Czy zobaczy tych dwóch chłopaków? Była ciekawa, czy oni nadal tam przebywają.
We wspomnieniach wróża, nie było powiedziane, kiedy się to wydarzyło. Może
dziesięć lat temu, a może tego roku. Chociaż ona domyślała się, że to musiało
mieć miejsce najpóźniej przed odejściem smoków. Fala bólu po skorzystaniu z
czaru bez przygotowania, uderzyła w nią. Spodziewała się tego, ale jego siła i
tak zaskoczyła ją. Ból głowy był tak duży, że prawie zwalił ją z nóg. Z trudem
utrzymała równowagę. Jednak kiedy nadeszła kolejna fala, opadła na kolana.
Zacisnęła wargi. Z jej głowy zniknęły wszystkie myśli. Nie wiedziała jak długo
trwało, zanim mogła zaczerpnąć normalnie tchu. Wtedy też otworzyła oczy.
Promienie słoneczne raziły ją niemiłosiernie, więc zamknęła je znowu. Poczekała
jeszcze chwilę, aż była pewna, że jest w stanie się podnieść. Wtedy znowu
otworzyła oczy. Zmrużyła je w wąskie szparki. Widziała wszystko w pulsujących
kolorach słońca. To co ją otaczało miało wokół siebie łunę z energii. Czekała,
aż obraz świata będzie taki jak zwykle. Dopiero jak to się stało, popatrzyła na
Ziu. Przypatrywał jej się ze spokojem w tych swoich dziwnych oczach. Był
cierpliwy i najprawdopodobniej wiedział, co przed chwilą przeżyła. Przeleciała
jej przez głowę myśl, czy ci chłopcy też tak się czuli, kiedy dokonali
przeniesienia.
-Nieźle sobie poradziłaś.- powiedział
lekko przeciągając dźwięki.
-Musiałam.- odpowiedziała krótko. Nie
miała sił, żeby powiedzieć cokolwiek innego. Słyszała we własnym głosie
zmęczenie. Wszystko nagle pociemniało. Spojrzała w niebo. Zbliżała się burza...
-Sam nie poradziłbym sobie lepiej,
więc jestem z ciebie dumny.- smok nadal ją komplementował, jednak ona nie
zwracała na to uwagi. Chciała usiąść na chwilę. Czuła się potwornie zmęczona.
Nie dałaby rady utrzymać się teraz podczas lotu.
-Trawa jest mokra, nie radzę na niej
siadać.- usłyszała dobrą radę.
-Ty jakoś leżysz na niej i nie
przeszkadza ci rosa.
-Ja mam łuski, a ty nie. Kiedy
Zapomniany da człowiekowi łuski, wtedy będziesz mogła tak jak ja wylegiwać się
na trawie o każdej porze roku.- wiedziała, że mówi to tylko po to, żeby
odwrócić jej uwagę od bólu, ale nie miała nawet tyle sił, żeby czuć
wdzięczność. Zauważyła, że smok poruszył się lekko. Teraz część ogromnego ogona
leżał tuż przed niej. Popatrzyła na niego ze zdziwieniem.
-Nadaje się na doskonałe siedzisko.-
wytłumaczył jej spokojnie, jakby rozumiał, że sama nie jest w stanie pojąć jego
zachowania.- No śmiało, siadaj, nie zmarzniesz wtedy.- podsunął ogon jeszcze
bliżej niej. Przez chwilę przyglądała, w końcu posłuchała dobrej rady i
usiadła. Ogon był nagrzany słońcem, tak jak kamienie latem. Zapatrzyła się
gdzieś przed siebie, próbując na zebrać siły do dalszej podróży.
-Ziu...- zaczęła nieśmiało, nie chcąc
mu przeszkadzać.- Ziu powiedz mi dlaczego smoki odeszły?
-Ponieważ nie ma już prawdziwych
Wyklętych.- odpowiedział szybko. Smok otworzył oczy i patrzył na nią uważnie,
jakby oczekiwał dalszych pytań. Postanowiła więc je zadawać.
-Ale co to znaczy, że nie ma
prawdziwych wyklętych?
-Bezimienny to ktoś, kto służy
Równowadze. Ludzie obawiają się Równowagi, ponieważ uważają, że jest ona zła.
Nie rozumieją czegoś, co nie jest ani dobrem ani złem, ani jasną stroną mocy,
ani ciemną, jest po prostu Równowagą. Widzisz, ten kto służy jasności może po
odnalezieniu w sobie mocy służyć Równowadze, ale ten, kto zawsze podążał
ciemnymi ścieżkami nie będzie tego potrafił. Jednak ten kto podążał w
światłości nie będzie potrafił odnaleźć się w cieniu. Zawsze będzie wolał
pozostać w jasności, ponieważ wtedy wie zawsze co jest dobre, a co złe, a tak
prostego wartościowania nie ma przy Równowadze. To właśnie wykorzystał mag ciemnej
strony mocy, który od blisko dwóch lat podszywa się pod cesarza. Wielka Rada
pozostała ta sama co zawsze, ale fałszywy cesarz nakazał im robić to, czego
najbardziej pragnęli, czyli pozostać wiernymi jednej stronie mocy, a nie dwóm.
-Ale ten wyklęty, stojący obok
cesarza... Przecież on musi mieć swojego smoka. Bo każdy Bezimienny ma swojego
smoka prawda?
-I tak i nie. Smoki czasami wyruszają
w podróż pozostawiając swoich wyklętych. A fałszywy cesarz przyprowadził ze
sobą fałszywego wyklętego.- kiedy nie odpowiedziała, sam kontynuował temat. -
Mieszkańcy stolicy nie szukają w
sobie odpowiedzi dlaczego nie ma smoków w Mieście Korony, ale w tym co jest na
zewnątrz. Chcą żeby smoki powróciły, bo czują się wtedy bezpieczniej, ale
równocześnie nie chcą powrotu Równowagi. Wolą mieć wokół siebie jasną stronę
mocy. Tylko że w swoim zaślepieniu nie zauważyli, że nie ma obok nich jasności,
lecz ciemność. Wszyscy Bezimienni odeszli ze stolicy i najczęściej wybrali się
do świątyń. Z moich źródeł wynika, że większość z nich jest w świątyni na
Granitowym Wierchu. My też się tam udamy.
-Naprawdę jest tam wielu takich jak
ja?- zapytała z nadzieją w głosie.
-Bezimiennych nigdy nie było wielu.
Co roku przybywało około dziesięciu kandydatów na wyklętych, ale tylko
niektórzy z nich zostawali przyjęci. Część z nich nie miała jednak w sobie
pragnienia Równowagi, oni musieli więc odejść. Jednak nie wypalano w nich mocy,
lecz pozwalano wybrać inne z jej oblicz. Najczęściej zostawali magami. Tak
naprawę rok rocznie Bezimiennymi zostawało nie więcej niż pięć osób, więc
obecnie jest ich nie więcej niż trzystu, zresztą chyba już o tym wiesz.
-A smoki? Czy wszystkie smoki są
takie same?- zapytała z ciekawością.
-Każdy smok jest inny, podobnie jak
każdy człowiek jest inny. Smoki dzielą się na wedle rodzajów. Tak więc smoki
ogniowe najczęściej wybierają do pilnowania barda, w którym ujawniła się moc,
powietrzne- wróża, ziemne- kapłana, a wodne- maga. Jednak nie jest tak zawsze.
Jeśli w kimś jest więcej niż jedno oblicze mocy, wtedy pojawia się przy nim
inny rodzaj smoka, najrzadszy i najpotężniejszy, który ma w sobie największą
moc ze wszystkich smoków . Ludzie nazywają je srebrnymi smokami od koloru
łusek.- tłumaczył jej bez pośpiechu. Cisza zastanawiała się jakim rodzajem
smoka jest on. Łuski miał czarne... otworzyła szerzej oczy, bo właśnie
zobaczyła jak w pełnym słońcu, które w jakiś sposób przedarło się przez chmury,
mienią się one na srebrno... No więc znała już odpowiedź. Miała srebrnego
smoka. Jakoś nie potrafiła się tym cieszyć.
-Myślę, że tyle ile ci powiedziałem
dotychczas, powinno zaspokoić twoją ciekawość. Reszty dowiesz się w świątyni.
-Czuję pościg.- zmieniła nagle temat,
ponieważ wyczuła zmianę w energii, która ich otaczała. Ktoś zaczął czerpać jej
za wiele nie bacząc na Równowagę...
-Spodziewałem się tego, chociaż nie
tak szybko. Jesteś pewna?- zapytał z lekkim zdziwieniem.
-Tak.- odpowiedziała tylko. Ściągała
właśnie w tej chwili zawiniątko z rzeczami ze swoich pleców. Schowała do niego
księgę, ponieważ nie był teraz odpowiedni czas na zgłębianie się w jej treść.
-Zatem w drogę.- zarządził wstając.
Zabrał spod niej ogon, tak że poleciała na trawę.
-Przepraszam.- mruknął Ziu- tak dawno
nie miałem żadnego wyklętego, że zapomniałem...
-Nic nie szkodzi.- przerwała jego
tłumaczenia. Czuła, że są coraz bliżej, a ona nie miała zamiaru pokazać im, że
był niedaleko stolicy smok. Właśnie tego chcieli- powrotu smoków. Szybko
otrzepała ubranie i przywiązała na plecach tobołek z rzeczami. Pelerynę
zawiązała, żeby nie powiewała za nią za bardzo. Tak zresztą będzie jej cieplej.
Smok bez słowa pochylił przed nią głowę, żeby wsiadła.
„Dziękuję”- wysłała do niego myśl. Była
ciekawa, czy dotrze do niego.
„Nie ma za co”- nadeszła odpowiedź, prawie
natychmiast. Nie miała zamiaru jednak teraz zadawać mu pytań w ten sposób.
Wiedziała, że jeszcze nadejdzie na to czas. Usiadła tak jak poprzednio. Złapała
za rogi. Była gotowa do dalszej drogi. Smok zaczął powoli wznosić się do góry.
Wiedziała, że to ze względu na nią zachowuje ostrożność i nie robi tego
szybciej. Miał w końcu pasażera, którego chciał całego i zdrowego dowieść do
celu. Zaczęła zastanawiać się nad tym, gdzie może znajdować się Granitowy
Wierch. Nigdy nie słyszała o takim miejscu. Może dlatego właśnie tam udali się
wyklęci ze smokami, ponieważ byli tam bezpieczni, ale czy młodzi ludzie uczący
się korzystać z mocy Równowagi też będą tam bezpieczni? Zagłębiła się w
rozmyślaniach. Lecieli tak wysoko, że nie widziała nic z tego co się znajdowało
na ziemi. Widocznie Ziu wolał zostać niezauważonym. Martwiło ją to, że fałszywy
cesarz i jego otoczenie wie, jak wygląda jej moc. Kiedyś czytała, że każdy mag,
obojętnie czy jasnej strony mocy czy ciemnej czy służący Równowadze, używając
czarów, pozostawia po sobie ślad, tak jakby się podpisywał. Teraz jeśli
skorzysta z mocy, będą mogli ją odnaleźć. Będzie musiała znaleźć sposób, żeby
temu przeciwdziałać. Przecież istnieją osłony i przeciwzaklęcia. Zastanawiające
było również to, że w sali tronowej byli sami mężowie. Magami zostawali z reguły
właśnie mężczyźni, a niewiasty najczęściej wróżbiarkami lub uzdrowicielkami.
Bardzo rzadko posiadały inne oblicze mocy. Dlaczego Zapomniany jakoś po równi
nie rozkłada swoich darów zarówno na niewiasty jak i na mężczyzn. Wiedziała, że
myśląc w ten sposób przeciwstawia się wszystkiemu, czego nauczano ją w klanach.
Tam były równo podzielone role społeczne: niewiasta pilnuje domowego ogniska, a
mężczyzna broni go. Jednak to ona od Zapomnianego otrzymała ogromną moc, a nie
żaden z mężów. I będzie w przyszłości Bezimienną. Miała swojego smoka.
Zastanawiała się jak powinna traktować Ziu. Postanowiła, że teraz on będzie jej
rodziną, będzie pomagał jej odnaleźć się w świecie, którego nie znała, tak
innego od klanów. Miała nadzieję, że tak dokąd leci, w Granitowym Wierchu,
spotka kogoś, kto znał jej rodziców, Hannę, albo Aleksa. Przerwała rozmyślania,
ponieważ poczuła, że wzmaga się wiatr. Czuła wiszącą w powietrzu burzę.
„Trzymaj się mocno”- usłyszała głos Ziu. Posłusznie
chwyciła się ze wszystkich sił. Nie wiedziała czego powinna oczekiwać. Nagle
poczuła uderzenie, jakby Ziu zderzył się nagle z jakąś ścianą. To było
uderzenie mocy. Dobrze, że ją ostrzegł. Kto mógł wysłać naprzeciw nim taką moc?
Czy to ten pościg, który wyczuła? A może coś innego, jeszcze bardziej niebezpiecznego?
Znowu w coś uderzyli. Tym razem ześlizgnęła się z szyi smoka. Zawisła tylko na
rękach. Z trudem zaczęła gramolić się z powrotem. Jeśli jeszcze raz powtórzy
się to uderzenie, to nie zdoła się utrzymać i zleci. Zaczęło padać. Była za
słaba.
-Zaraz zlecę!- krzyknęła na całe
gardło. Nie wiedziała, czy Ziu ją usłyszy, ponieważ szum wiatru był prawie
ogłuszający, ale może odczyta jej myśl tak jak poprzednio.
„Puść się.”- usłyszała jego głos w swojej
głowie. - „Po prostu puść się, a będziesz bezpieczna.”
Nie miała jednak czasu zastanowić się nad tym, co
powiedział, gdyż nastąpiło właśnie trzecie uderzenie. Jej słabnący chwyt
rozluźnił się. Zaczęła spadać. Czuła jak wokół niej szumi pęd powietrza. Co
powinna zrobić? Myślała intensywnie, ale nie znajdowała odpowiedzi. Nic nie
mogła zrobić. Zaraz zginie... I po to opuszczała klany, po to uciekła z sali
tronowej fałszywego cesarza, aby zginąć w tak bezsensowny sposób? Nie chciała
umierać. Miała dopiero szesnaście lat.
„Ciszo skoncentruj się!”- nagle w jej głowie pojawił
się głos Ziu.
„Skoncentruj się na tym co
widzisz swoim wewnętrzny wzrokiem. Skoncentruj się!” To nie była prośba, to był rozkaz.
Spróbowała zrobić tak jak powiedział. Nie zwracać uwagi na to, że spada z
bardzo wysoka, że zaraz się roztrzaska. Musi się skoncentrować. Spokój... taki
jaki powinien zawsze ją otaczać. Spokój i wewnętrzną koncentrację. Czego ją
zawsze uczono. Kiedy otworzyła oczy zobaczyła jak otacza ją energia życia.
Minęło dopiero kilka uderzeń serca. Moc wisiała w powietrzu. Bez zaczepienia.
Po chwili zrozumiała. To była moc zaklęcia, które w nich uderzyło. A ona była
przez nie uwięziona... Zanim dopuściła do siebie uczucie paniki, doszła do
wniosku, że nie cała energia, która ją otacza pochodzi z czaru. Część jej
wypływała z niej. Wyglądało to tak, jakby jej własna moc próbowała znaleźć punk
zaczepienia, aby nie pozwolić jej roztrzaskać się o ziemię. Jednak
bezskutecznie.
„Oddziel energię zaklęcia od
swojej mocy.”- to znowu był głos Ziu. Posłusznie, nie zastanawiając się dlaczego
powinna tak zrobić, posłuchała polecenia. Oddzieliła obie energie. Teraz
widziała tylko swoją moc. Jaśniała ona wszystkimi kolorami tęczy. Tylko czerń
pochodziła od kamienia, który wisiał na jej szyi. Spróbowała dotknąć kryształu.
Skoncentrowała na tym wszystkie jej siły. Udało się. Poczuła pod palcami jego
chłód. Kiedy tylko dotknęła go, rozjaśnił się niebieskim światłem, takim samym
jak wtedy, podczas ceremonii wyklęcia.
„Znajdź jedną z nici mocy i
połącz ją z ziemią. Powtarzaj to tak długo aż przestaniesz spadać” - to znowu był Ziu. Uczył ją
właśnie w jaki sposób może powstrzymać spadanie. Ale jak ma chwycić jedną z
nitek? Spróbowała „dotknąć” jednej z nich. Ze zdziwieniem zauważyła, że moc
poddaje się jej pragnieniom. Chwyciła więc jedną z nici swoją myślą i
skierowała ją ku ziemi. Nitka połączyła się z nią. Zaczęła powtarzać tę
czynność. Coraz więcej mocy przestawało ciągnąć się za nią w powietrzu a
zaczęło trzymać się ziemi. Nie wiedziała w jaki sposób jest to możliwe, ale
jednak było. I jak szybko to robi. Poczuła, że spada coraz wolniej. To działa!
Miała ochotę krzyczeć z radości. Zaczęła jeszcze szybciej łączyć swoją moc z
ziemią, aż w końcu przestała spadać. Zawisła w powietrzu. Co teraz? Padał
deszcz. Dopiero teraz zauważyła, że jest prawdziwe oberwanie chmury. Nie
widziała nic, co się dzieje wokół niej. Nagle poczuła, że coś przeleciało obok
niej. Popatrzyła w tamtym kierunku. To Ziu. Jak zaraz czegoś nie zrobi, to się
roztrzaska.
-Ziu!- krzyknęła. Nie zastanawiając
się nad tym co robi, zerwała jedną z nici mocy, które trzymały ją w powietrzu.
Poczuła, że lekko unosi się do góry. Mogła latać. Nawet ją to nie zaskoczyło.
Myślała. Skoro może lecieć do góry, może i do dołu. Odwróciła się w stronę
ziemi. Zaczęła spadać.
„Ziu, spróbuj rozpostrzeć
skrzydła!”-
zawołała do niego w myślach.
„Nie mogę.”- usłyszała prawie natychmiast
odpowiedź. -„Mam złamane skrzydło.”
Miał złamane skrzydło. Świetnie. Co jeszcze mogło się
zdarzyć tego dnia? Zacisnęła wargi i przyśpieszyła lot ku ziemi. W końcu
zobaczyła ogon smoka. Chwyciła za niego. Roześmiała się. Jak mogła sądzić, że
utrzyma stworzenie wielkości góry? Opanowała śmiech, ponieważ byłby on pełen
histerii. Jeszcze mocniej złapała za ogon smoka. Miała pomysł. Zaczęła łączyć
swoją moc, która trzymała ją w powietrzu, tak żeby miała więcej niż jedno
zaczepienie w ziemi. Potem miała zamiar chwycić swoją mocą smoka, jak w sieć.
To był jej plan. Gorączkowo zaczęła wprowadzać go w życie. Moc wirowała wokół
niej, kiedy to czyniła, jednak jeszcze szybciej szumiał pęd powietrza. W końcu
wystrzeliła moc i chwyciła w nią Ziu. Czekała z zapartym tchem na to, co się
teraz stanie.
-Uziemienie.- wyszeptała cicho, nie
była w stanie powiedzieć tego głośniej.- Błagam, uziemienie.- powtórzyła
jeszcze ciszej. Wytężyła całą swoją moc. Chciałaby mieć jej więcej. Pozostawało
jej czekać. Ciągle ciągnęła smoka za ogon, jakby i w ten sposób chciała go
uchronić przed zderzeniem z ziemią. Poczuła, że traci siły, że już nie da rady
zrobić nic więcej. Puściła... nie miała już sił. Ziemia była tak blisko... za
blisko. Przecież nie może zachwiać Równowagi czerpiąc moc z otocznia, musi
bazować tylko na tym, co dał jej Zapomniany... Właśnie Zapomniany! Ma przecież
kamień. Poczuła napływ nowej mocy. Teraz się uda. Musiało.
-Uziemienie.- powtórzyła tym razem
spokojnie. Ziu przestał spadać tak bezwładnie jak dotychczas. Spadał coraz
wolniej i wolniej, jednak czy na tyle wolno, żeby nie stało mu się nic złego?
Zamknęła oczy, ponieważ właśnie za chwilę miał uderzyć w ziemię. Nie chciała na
to patrzeć. Usłyszała uderzenie. Nie było za głośne. Odważyła się otworzyć
oczy. Smok leżał rozciągnięty na ziemi na grzbiecie. Wyłamał kilka drzew.
Stanęła obok niego. Nie zareagował w żaden widoczny sposób. Poczuła niepokój. A
jeśli zginął? Nie znała się najlepiej na fizjologii smoków, ale najczęściej na
grzbietach stworzeń znajdował się kręgosłup. Mógł doznać też ciężkiego
obrażenia. Nadal nic nie mówił. Skoncentrowała się na chwilę. Tylko na tyle,
żeby przywiązać jedną z nici mocy, którą odłączyła, żeby móc latać. Teraz
wiedziała, że jest to prawdziwe uziemienie. To czego próbował nauczyć ją Cień.
Stanęła tuż obok głowy smoka. Zobaczyła, że leży on w bardzo niewygodnej
pozycji.
-Ziu?- podeszła do niego jeszcze
bliżej. Nie opowiedział. Widocznie musiał stracić przytomność. Wyciągnęła rękę,
aby sprawdzić czy oddycha, jednak szybko schowała ją. Przypomniała sobie głos
elfa, nazywający ją przeklętą. Przygryzła wargi. I co teraz? Wiedziała, że sama
moc zaklęcia to było za mało, żeby spowodować upadek smoka, bo przecież przelecieli
przez dwa uderzenia. Swoją drogą ciekawe skąd one się tu wzięły, przecież nie
powinno to się zdarzyć. Chyba że... właśnie przyszła jej do głowy pewna myśl,
chyba że wiatr czasami niesie ze sobą moc, szczególnie kiedy ma rozpocząć się
burza. Przyglądała się uważnie Ziu. Nie było to łatwe w padającym deszczu. Było
prawie tak ciemno jak w nocy. Niebo właśnie zostało rozerwane przez błyskawicę.
Dobrze, że nie byli najwyższym punktem w okolicy. Spadli do jakiegoś lasu.
Próbowała przypomnieć sobie, co powiedział Ziu, zanim stracił przytomność. Co
też on powiedział... acha, że ma złamane skrzydło. Nie miała zatem wyboru.
Westchnęła i wyciągnęła prawą dłoń przed siebie. Położyła ją na głowie smoka.
Nie chciała odczytywać jego myśli, ale odszukać miejsce, które sprawiało mu
ból. Bardzo szybko je znalazła. Lewe skrzydło. Coś było w nie wbite. Szybko
zerwała połączenie, dziękując duchom, które uczyły ją uzdrawiania. Podeszła do
skrzydła. Było nienaturalnie zgięte. Niestety nie widziała za wiele. Było za
ciemno. A nagłe błyskawice to nie jest odpowiednie oświetlenie. Zmarszczyła
brwi przypominając sobie w jaki sposób Cień pokazywał jej przywoływanie
światła. W końcu przypomniała sobie, jaki kształt powinna nadać mocy.
-Światło. – powiedziała cicho, ale z
naciskiem. Nad jej głową pojawiło się maleńkie światełko, na przekór szalejącej
burzy. Ściągnęła je myślą niżej. Coś było wbite w skrzydło... Dotknęła miejsca
złamania. Leciała krew. Nie potrafiła powiedzieć jakiego jest koloru, ale na
pewno nie czerwonego. Musiała zobaczyć, co takiego wbiło się w skrzydło... To
był ptak. Nie, nie ptak, ale ogromna lotka strzały zrobiona z piór. Chwyciła za
nią i pociągnęła. Nawet nie drgnęła. Musi pomyśleć... zaczęła przypominać sobie
to, czego nauczały ją duchy. I co mówiły o smokach. Miała wrażenie, że to
działo się tak dawno temu. Acha, kości na skrzydłach smoków zrastają się prawie
natychmiast po złamaniu i potem trzeba je ponownie łamać, aby prawidłowo się
zrosły. Tak samo jak dzieje się wśród ptaków. Ale Ziu nie powinien stracić przytomności
na tak długo po lekkim uderzeniu w ziemię i po złamaniu skrzydła. Westchnęła i
znowu przyłożyła rękę do skóry smoka. Musiała to zrobić. Inaczej nie dowie się,
co się z nim stało. Poczuła ból. Ogromny ból. Nie zerwała jednak połączenia.
Musiała znaleźć źródło tego bólu. To on uniemożliwiał smokowi odzyskanie
świadomości... Kiedy zniknie, Ziu się ocknie. Dała się ponieść cierpieniu. Ono
wskaże jej drogę. Wyczuła jakąś nieprawidłowość. Ta strzała nie była zwyczajna.
Ona paraliżowała całą magię Ziu. Przez nią nie mógł sam siebie uziemić. Zaczęła
szukać w sobie mocy uzdrowiciela. Teraz na niewiele zda jej się moc wyklętego.
Zaczarowana strzała zablokowałaby też jej moc magiczną, tak samo jak to zrobiła
ze smokiem.
Zaklęcie nie podziałało na moc uzdrawiania.
No dobrze, skoro tak, to teraz powinna usunąć strzałę, a wtedy czar przestanie
działać, bo nie będzie dotykać ciała. Zebrała cała swoją uzdrowicielską moc i
zaczęła wypychać nią strzałę. Po chwili poczuła, że lekko drgnęła. Wzmocniła
więc natężenie. Po chwili strzała wyleciała. Jak tylko przestał działać czar,
sprowadziła uzdrowicielski sen na Ziu. Nie chciała, aby czuł ból, kiedy będzie
zajmować się jego obrażeniami. Skrzydło zrosło się nieprawidłowo. Rozciągnęła
swoją moc uzdrawiania na całą długość skrzydła. Zaczęło powoli się zmieniać.
Stawało się takie jak przed wypadkiem. Nie potrafiła powiedzieć, jak jej się to
udało bez ponownego łamania, ale widocznie bogowie jej sprzyjali. Odetchnęła z
ulgą, kiedy zobaczyła, że lewe skrzydło wygląda tak samo jak prawe. Teraz
reszta ran, spowodowana upadkiem. Przywołała ponownie moc uzdrawiania i
skaleczenia na skórze smoka przestały krwawić, a chwilę potem zabliźniły się.
Również większe siniaki zniknęły. Wiedziała, że takie uzdrawianie trwa bardzo
długo, ale Ziu musiał być w pełni sił, żeby mógł zanieść ją do świątyni na
Granitowym Wierchu. Używanie mocy uzdrawiania w taki sposób w jaki to robiła
teraz miało jeszcze jedną wadę. Długo będzie się regenerowała. Nie mogła
przenieść swojej mocy magicznej na moc uzdrawiania. Może w przyszłości nauczy
się tego.
Kiedy była już pewna, że z Ziu
wszystko jest w porządku, cofnęła rękę. Otworzyła oczy i odwołała
uzdrowicielski sen. Czuła się potwornie zmęczona. Przywołane magiczne światełko
zniknęło bez odwołania. Ziu prawie natychmiast otworzył oczy. Odsunęła się
kilka kroków do tyłu. Przewrócił się z pleców na brzuch. Popatrzył na strzałę,
która leżała na trawie moknąc. Cisza nie zdziwiła się nawet, kiedy zapaliła się
i po chwili została z niej tylko kupka popiołów. I to w deszczu. Mała zemsta.
-Już nikomu nie zrobi krzywdy.-
powiedział smok z gniewem w głosie.- Dwa razy w przeciągu jednego dnia
uratowałaś mi życie.- dodał po chwili spokojniej.
-Gdybyś nie powiedział mi w jaki
sposób mam spadać, nie żyłabym teraz- przypomniała mu.
-Oboje bylibyśmy martwi.- sprecyzował
z przekąsem. Widocznie nie podobało mu się, że zawdzięcza jej życie. Chyba
rozumiała dlaczego. To on miał ją bronić i jej pomagać a nie odwrotnie. Co
miała odpowiedzieć? Że jej przykro? Nie było jej przykro, ponieważ ratowała
życie swoje i jego. Nie będzie przecież za to przepraszać.
-Ja zawdzięczam więc coś tobie, a ty
mi i zostawmy już ten temat. Dobrze?- zapytała ze zniecierpliwieniem. Nagle
nogi załamały się pod nią. Opadła na kolana. Musiała zebrać trochę mocy.
Zamknęła oczy. Czuła mdłości. Czekała cierpliwie, aż słabość minie. Oddychała
głęboko.
-Powinnaś zjeść coś słodkiego.-
usłyszała głos Ziu. Zamiast urażonej dumy słyszała w nim tylko troskę. To
dobrze. Będzie miała chwilę spokoju.
-Albo chociaż napić się wody.-
ciągnął tym samym tonem. Nie miała nawet tyle sił, żeby zauważyć, że wody to
mają pod dostatkiem, bo leci prosto z nieba. Usłyszała jak niebo jest rozcinane
przez kolejną błyskawicę. Wstrząsnęła się. Kiedyś Cień opowiadał jej o magu,
który chciał czerpać moc z błyskawicy. Przypłacił ten pomysł swoim życiem.
Została z niego tylko kupka popiołów. Najciekawsze jednak tej opowieści Cienia
było to, że ludzie całe to zdarzenie zinterpretowali jako wtrącanie się w
sprawy Bogów i że to Bogowie wyznaczyli mu taką karę. Elf podał jej tę opowieść
jako przykład na to jak różnie można tłumaczyć dane zdarzenia. Co też znowu
mówił Ziu?
-... musisz zjeść miód albo suszone
owoce.- z trudem otworzyła oczy i popatrzyła na niego.
-Co?- wykrztusiła tylko z siebie. Postać
Ziu falowała, raz był człowiekiem raz smokiem.
-Kiedy używasz mocy, spożytkowujesz
bardzo dużo energii. Żeby ją uzupełnić powinnaś zjeść coś słodkiego. Najlepiej
właśnie miód albo suszone owoce.- powtórzył cierpliwie. - Wiem, że tutaj nie ma
miodu ani owoców, ale watro żebyś pamiętała o tym w przyszłości. Teraz jak już
mnie słuchasz, powiem też, że mogę podzielić się z tobą moją mocą. Nie używałem
jej przez ostatnie dni, a odkąd jestem twoim smokiem moja moc jest twoją mocą.
-Nie rozumiem...- czuła pustkę w
głowie. Nie miała pojęcia o co jemu chodzi.
-Każda żyjąca istota nosi w sobie
moc, o tym zapewne wiesz. Są istoty, które mają jej więcej od zwykłych
stworzeń. Niektóre smoki, które decydują się na połączenie z Bezimiennymi
więzią, aby w ten sposób służyć Równowadze, mogą pomagać swoim wyklętym właśnie
dzięki tej więzi.
-Nadal nie rozumiem.- ciągle nie
mogła zmusić umysłu do pracy.
-A czujesz się na siłach, żeby
wysłuchać tego, co mam do powiedzenia?- Ziu miał widocznie pewne wątpliwości,
czy doszła do siebie na tyle po użyciu mocy, aby słuchać go uważnie. Chwilę
myślała o tym, ale doszła do wniosku, że dowiedzenie się nowych rzeczy jest
warte chwili koncentracji uwagi. Kiwnęła twierdząco głową.
-Dobrze, ale to długa opowieść.
Zaczyna się od stworzenia wyklętych przez Boga, którego zwiecie Zapomnianym,
ale początek historii pominę. W każdym bądź razie Zapomniany stworzył
Wyklętych, aby strzegli oni Równowagi, ponieważ ci co czynili to dotychczas
osłabli w swej służbie. Jednak On wiedział, że człowiek jest za słaby, aby
opanować się i nie pożądać pełnej mocy. Nakazał więc innym istotom, które wiele
wieków wcześniej też stworzył z Równowagi, aby pilnowali, by ludzie nie
zbłądzili. Tak więc zawsze jak człowiek odkrywa w sobie moc Równowagi przybywa
do niego odpowiedni smok, który łączy się z nim więzią, tak potężną, że nic
oprócz małego kataklizmu nie może jej zniszczyć. Bezimienny nie może jej
zerwać, gdyż łatwiej jest zabić smoka niż zniszczyć więź. Natomiast jak będzie
chciał zabić swojego smoka, to zabije i siebie. Zapomniany dał jednak smokom
wybór: to oni wybierają swojego wyklętego i kiedy ich Bezimienny zaprzeda się
ciemnym mocą i nie będzie już przestrzegać Równowagi, to mogą uwolnić swoją
duszę. Kiedy to uczynią umrą, ale razem z nimi zginie i ten, kto złamał
przyrzecznie służby Równowadze. I tak się będzie działo przez wieki, aż
Zapomniany zostanie na nowo odkryty i na świecie znów zapanuje Równowaga.- Ziu
zawiesił głos. Bardzo zaciekawiło ją to co mówił i chciałaby dowiedzieć się
czegoś więcej. Chyba czytał jej w myślach, ponieważ mówił dalej.- Ale nie
stanie się to wcześniej niż kamienie się zjednoczą, gdyż one są prawdziwym
objawieniem Równowagi. Smoki natomiast mają za zadanie pomagać wyklętym w ich
służbie. Wielka moc to wielka odpowiedzialność i nazbyt łatwo jest zboczyć w
stronę ciemności, gdyż niesie ona ze sobą więcej możliwości niż jasność czy
Równowaga. Smok wie zawsze jakiej mocy używa Bezimienny. Może też użyczyć
swojemu wyklętemu mocy, która wypełnia go z woli Zapomnianego, a moc ta jest
prawie zawsze tak wielka jak moc jego wyklętego. Tylko dzięki tej mocy, może
pilnować czy dobrymi ścieżkami podąża jego Bezimienny. A ty jesteś moim
Bezimiennym więc moja moc jest twoją, lecz tylko wtedy gdy służysz Jemu i Jego
Równowadze.-
Po tych słowach zapadła cisza.
Dziewczyna próbowała skoncentrować się na tym, co usłyszała, ale było tak wiele
w wypowiedzi Ziu nowych informacji, że nie wiedziała co jest najważniejsze, a
co mniej ważne. Jedno było pewne – Ziu to jej smok... Była Bezimienną, a zdrada
to śmierć. Teraz chociaż wiedziała dlaczego odbiera jego uczucia skoro nie jest
człowiekiem. Przez tę więź. Nagle zdała sobie sprawę, że już nigdy nie będzie
tylko z własnymi odczuciami i myślami. Już zawsze będzie przy niej. To nie
pomagało na ból głowy.
-Czyli jedyny wybór, który nam
dajecie to służba Równowadze, albo śmierć.- stwierdziła spokojnie. Otworzyła
powoli oczy, czując jeszcze większy ból. Jednak musiała, po prostu musiała
spojrzeć na niego. Tak jak się spodziewała miała rozmyty obraz. Smok, człowiek,
moc- splatały się ze sobą jak w tańcu. Zauważyła, że chce zaprotestować.
Ubiegła go, kontynuując swoją wypowiedź - Nie, nie mów mi proszę, że to jest
jakiś wybór, bo to nie jest żaden wybór. To jest odgórne rozporządzenie Boga,
którego imienia nawet nikt już nie pamięta. Ja też nie a jednak muszę być mu
posłuszna, gdyż w przeciwnym razie umrę. I proszę nie pytaj się mnie, co
chciałabym teraz uczynić.
-Ciszo...- zaczął jednak mówić Ziu.
-Nie mów nic.- przerwała mu unosząc
rękę na znak protestu. Z trudem podniosła się z ziemi. Zrozumiała dlaczego nie
marzła siedząc na mokrej trawie. To Ziu otoczył ją swoją mocą powodując, że
zatrzymywała ciepło wokół siebie. Podeszła na chwiejących się nogach do niego.
Nawet nie drgnął, odkąd wyciągnęła z niego strzałę. Zauważyła, że tak jak
prosiła, nie mówi nic. Widocznie doszedł do wniosku, że jest jej potrzebny czas
na przyzwyczajenie się do nowych okoliczności. Jej zdaniem i tak w ostatnim
czasie za dużo się zdarzyło. Czasami ludzie podczas całego swojego życia nie przeżyją
tyle co ona przez ostatnie dwa tygodnie. Ba, niektórzy przeżyli całe swoje
życie nie wiedząc, że istnieje ktoś taki jak smok, a elfy uważali za istoty z
legend. Przypomniała sobie jedno z mądrych przysłów, które zachowała pamięć
klanów... nagle zamarła. Zdała sobie sprawę, że po raz pierwszy nie pomyślała o
sobie, jako o jednym z mieszkańców klanów. Po raz pierwszy pomyślała o sobie
jak o kimś z zewnątrz. Była człowiekiem znikąd. Dlatego będzie mogła w pełni
zostać wyklętym, ponieważ nie będzie gdzieś tam daleko czekał na nią dom.
Stanęła przed smokiem. Czuła jego niepewność.
-Uważasz mnie za przeklętą?- zapytała
spokojnie, jakby pytała o coś obojętnego. Jednak to była dla niej
najważniejsze. Zbyt długo nazywano ją przeklętą i dlatego miała wrażenie, że
stała się nią. Wyczuła lekkie zakłopotanie smoka. Nie był pewien, co powinien
odpowiedzieć. Podobnie jak ona zdawał sobie sprawę, że to co powie teraz,
będzie miało wpływ na ich wzajemne stosunki.
-Nosisz w sobie zarówno wielkie dobro
jak i wielkie zło. Dzięki temu, że zostałaś Bezimienną możesz znaleźć w sobie
Równowagę. A nikt kto żyje w zgodzie z Równowagą nie może być przeklętym.-
usłyszała w końcu. Chciała usłyszeć odpowiedz potwierdzającą lub przeczącą, a
tutaj znowu dawano jej zwodnicze uczucie wyboru.
Przytaknęła raz głową, żeby dać mu
znak, że usłyszała. Wyciągnęła rękę. Była ciekawa czy ucieknie przed jej
dotykiem, jak czyniło tak wiele już osób. Jednak on nie cofnął głowy. Zawahała
się przez chwilę i opuściła rękę.
-Nie muszę sprawdzać naszej więzi,
żeby wiedzieć, że ona jest.- powiedziała z pewnością, której nie czuła jeszcze.
Może z czasem ona przyjdzie. Ziu dmuchnął na nią gorącym powietrzem. Poczuła
jak ubranie na niej staje się suche.
-To dobrze. A teraz powiedz mi
dlaczego nie chcesz skorzystać z mojej mocy?- zapytał Ziu. Widocznie uważał za
oczywiste, że kiedy dowie się iż może skorzystać z jego mocy, aby poczuć się
lepiej, to od razu to zrobi.
-To że jesteś smokiem nie oznacza, że
mnie znasz. Ja nie znam ciebie, a ty mnie. A musisz wiedzieć, że ja nigdy nie
skorzystam z cudzej mocy, jeśli nie będę musiała. A w tej chwili nie muszę. –
odpowiedziała po prostu. Wyczuła, że nie jest zadowolony z takiej odpowiedzi.
-Nie powinnaś unosić się źle pojętym
honorem.-
-To nie honor, to znajomość samej
siebie.- sprostowała wzruszając przy tym ramionami.
-Skoro znasz siebie na tyle, żeby nie
skorzystać z mojej pomocy, to lećmy dalej.- powiedział z przekąsem podnosząc
się z ziemi.
Cisza teraz za nic nie przyznałaby
się przed nim, że ledwo co stoi na nogach. Ziu schylił głowę, czekając, aż
wsiądzie. Dobrze, oczywiście że wsiądzie. Chwyciła się za rogi i jakimś
sposobem udało jej się wspiąć. Miała nadzieję, że podróż nie potrwa już długo.
Mocno przytrzymała się, kiedy smok wzlatywał, a robił to o wiele szybciej niż
poprzednio. Wiedziała, że jest na nią zły, ponieważ nie chciała opuścić swoich
osłon i przyjąć płynącej od niego moc. Myślał, że ona mu nie ufa. To jednak nie
było tak. On był jej jedyną rodziną i chociażby z tego powodu zależało jej na
nim, ale to nie było równoznaczne z tym, że jest gotowa przerzucić
odpowiedzialność za siebie na niego. Od zawsze odpowiadała za siebie, nauczył
ją tego Ilhion jak miała dziewięć lat i nie miała zamiaru teraz tego zmieniać.
Odkąd nauczyła się stawiać osłony, postanowiła nigdy z nich nie rezygnować. To
była z kolei jedna z zasad, które wpajał w nią Cień, a która stała się dla niej
drugą naturą. Ze zdziwieniem zauważyła, że deszcz w końcu przestał padać.
Lecieli już od dłuższego momentu, może pół miarki, może trochę dłużej. Spoza
chmur nieśmiało zaczęło prześwitywać jesienne słońce. Może jeszcze uda jej się
zobaczyć złotą jesień, która ukazywała się w całym swym pięknie w klanach. I
babie lato na świeżo zaoranej ziemi. Wspomnienia... zawsze piękno wspomnień
ujawnia się, kiedy tęsknimy, a przecież ona nie powinna tęsknić.
Lecieli w stronę południa. Widocznie
Granitowy Wierch znajdował się gdzieś w ogromnym paśmie gór Południowych.
Rozkoszowała się tylko cudownymi widokami, ponieważ w końcu widziała piękno
ziemi widzianej z lotu ptaka. Zaczęła chłonąć przepiękne zielone lasy
przypominające z tak wysoka zielone kobierce, czerń ziemi po zaoraniu, białe
plamy wypasanego bydła na zielonych trawach...
Jej rozmyślania przerwał głos Ziu.
Patrzyła z niecierpliwością przed siebie. W końcu ujrzała pasmo gór, widoczne z
daleka. Bardzo szybko się przybliżało. Teren już od dłuższego czasu przestał
być nizinny, a pojawiły się wyżyny, a teraz góry. Ciemne skały i biel
szczytów... Jeszcze nigdy nie widziała gór. Poczuła jak zmienia się powietrze.
Otoczył ją chłód. Ziu zmienił kierunek lotu na wzdłuż gór. Nagle zobaczyła
przed sobą coś czarnego. Wstrzymała oddech. To musiał być Granitowy Wierch. Po
prostu musiał. Czerń szczytu była widoczna na tle białych gór. Czarna skała
wyrastała bez zapowiedzi z otoczenia. Kiedy podlecieli bliżej zauważyła, że na
skałach znajduje się coś jeszcze. Zmrużyła oczy, żeby przyjrzeć się uważniej.
Tak jakby coś było wydrążone w skale. To musiała być świątynia. Kiedy
podlecieli jeszcze bliżej zdała sobie sprawę, że niemożliwe jest, aby to jakiś
człowiek wybudował. Czarne mury z litej skały otaczały wydrążone w czarnych
skałach budynki. Nie było ich wiele. Najciekawsze jednak wewnątrz murów było
miejsce całkowicie płaskie. Musiało być przeznaczone dla smoków, które przecież
musiały gdzieś lądować. To był jedyny płaski teren. Pozostały był pochylony i
doskonale wkomponowywał się w górę.
Ziu ostrzegł ją na czas. Smok zaczął
zataczać kręgi, schodząc coraz niżej, jednak w ostatniej fazie lądowania zaczął
prawie pikować w dół. Przez chwilę zastanawiała się czy nie powinna zamknąć
oczu, ale wolała widzieć jak się roztrzaskują o skały. W końcu znaleźli się na
ziemi. Z bliska zauważyła, że na miejscu lądownia znajduje się jaśniejsza skała
niż wszechobecny granit. Gdzieniegdzie pomiędzy skałami rosła trawa oraz
górskie porosty. Ziu poruszył głową. Niezgrabnie zsunęła się z jego szyi.
Popatrzyła na niego z pretensją. Przecież mógł jej powiedzieć, aby szybciej
schodziła, a nie strącać ją z grzbietu. Mogła przecież zrobić sobie krzywdę.
Jednak Ziu nic nie powiedział, nawet w jej myślach. Zmrużył oczy, jakby o czymś
intensywnie myślał. A potem bez słowa, zaczął unosić się. Odleciał. Poczuła się
osamotniona.
-Witamy w naszej świątyni.- usłyszała
nagle głos w swojej głowie. Nie podskoczyła tylko dlatego, że oczekiwała na
słowa pożegnania od Ziu. Rozejrzała się dookoła siebie, żeby zobaczyć do kogo
należał głos. Jednak nikogo nie zobaczyła. To musiał być ktoś, kto miał ją powitać.
Czekała, aż pojawi się właściciel głosu. Po chwili zobaczyła stworzenie podobne
do wilka, tylko kilkakrotne od niego większe. To musiał być varg, jeśli dobrze
pamiętała jedną z ksiąg opisującą wszystkie stworzenia żyjące w Śródświecie. Na
szyi ta wilkopodobna istota miała założone coś na kształt obroży, za którą
trzymał go starszy mężczyzna. Mąż ten w drugiej ręce trzymał kostur, taki jak
na jednej z rycin widziała przy magu jasnej strony mocy. Mężczyzna oczy miał
przewiązane białą przepaską, która zlewała się kolorystycznie z jego długimi
białymi włosami oraz białym ubraniem. Musiał być ślepcem... ale nie miała
pewności.
-Witamy nowego Bezimiennego w naszej
świątyni.- przemówił starzec. Musiał mieć więcej lat niż mu dawała, ponieważ
głos brzmiał tak jak u mężczyzn, którzy już od dawna są w jesieni swojego
życia. Nie patrzyła na niego, ale na varga. To on był jego oczami.
-A raczej Bezimienną jak podpowiada
mi mój przyjaciel.- dodał po chwili głosem, w którym dało się słyszeć nutki
rozbawiania. Wilkopodobne stworzenie przechyliło lekko łeb, jakby chciało się
jej przyjrzeć pod innym kątem. Opanowała chęć ucieczki.
-Nie martw się o swojego smoka.
Poleciał przywitać się z sobie podobnymi. Zamieszkują oni groty położone wyżej
niż nasza świątynia. Prawie sam szczyt Granitowego Wierchu. Większość z nich
nie potrafi przybrać ludzkiej postaci.- znów mówił po chwili.- Dwa lata temu
każdy z Bezimiennych, który uważał że służy Równowadze, a nie nikomu i niczemu
innemu, po rozmowie ze swoim smokiem, przybył do nas. Nasza świątynia stała się
dla nich schronieniem. Szkolono tutaj zawsze cztery oblicza mocy, zbyt potężne
by pozwolić im kształcić się tam, gdzie jest wielu ludzi. Jednakże odkąd
przybyli do nas Bezimienni musieliśmy zmienić trochę zasady przyjęcia. Wystarczy,
że człowiek przybędzie na smoku i będzie przez niego poręczony a my zajmujemy
się resztą. Ale ja tu mówię i mówię a ty na pewni jesteś zmęczona po podróży.
Ziu przekazał mi, że nie ominęły was przygody podczas niej. Opowiesz nam o nich
podczas południowego posiłku, który przełożyliśmy ze względu na twoje
pojawienie się. Proszę chodź za mną.-
Po tych słowach powoli odwrócił się.
W zachowaniu równowagi pomagał mu zarówno varg jak i kostur. Szara sierść varga
nie była jednolitej barwy. Kiedy starzec ruszył wolnym krokiem przed siebie,
posłusznie podążyła za nim. Był wysoki. Kiedy tak szedł przed nią nie mogła
ocenić w jakim jest wieku. Wydawał się równocześnie i stary i młody.
-Mój przyjaciel prosił mnie
bym przekazał, że idziemy właśnie dziedzińcem głównymi. Większość z budynków
świątyni jest wydrążona w skale. Te natomiast, które mijamy, są jedynie
wybudowane ze skał podobnych do Granitowego Wierchu.- usłyszała w swojej głowie głos
varga. Widocznie postanowił wyjaśniać jej niektóre zagadnienia, kiedy będą iść.
– Ach przepraszam, nie przedstawiłem się. Nazywał się Grot, tak w każdym
razie mówią na mnie tutaj. Jeśli wydało ci się dziwne, że mówię prosto do
twojej głowy, to powinnaś wiedzieć, że my vargi potrafimy porozumiewać się z
innymi stworzeniami tylko w taki sposób. Dał nam tę umiejętność Zapomniany,
kiedy dokonywaliśmy wyboru w naszej służbie. Jeśli będziesz chciała coś do mnie
powiedzieć, to możesz skierować po prostu w myślach do mnie słowa, albo
wypowiedzieć je na głos. My nie wiemy o czym ty myślisz, odbieramy tylko myśli
skierowane do nas, no chyba że ktoś bardzo głośno myśli. – usłyszała jego
cichy śmiech w swojej głowie. Przypominał zwyczajny ludzki śmiech, może był
tylko bardziej zawodzący. – Arcymistrz poprosił mnie, żebym mówił tobie o
miejscach które mijamy. Nie masz nic przeciwko temu?
-Nie.- spróbowała na próbę
odpowiedzieć prosto do niego.
-To dobrze. – miała wrażenie, że jest
rozbawiony. – Niektórzy patrzą na mnie jak na jakiegoś potwora i czekają aż
odgryzę im głowę. Ciekawe dlaczego nie myślą, że są smaczniejsze rzeczy do
jedzenia niż człowiek.- znowu usłyszała coś na kształt śmiechu w swojej
głowie. Nie dziwiła jej za bardzo reakcja innych ludzi. Gdyby ona nie czytała
kiedyś o vargach, sama też zachowywałaby się podobnie. Nie rozumiała za to jego
wesołości. – Ale w końcu zacznę mówić o tym co gdzie jest, zamiast chwalić
się moim poczuciem humoru. Tam gdzie zostawił cię Ziu, nazywamy głównym placem,
prowadzi do niego również jedyna brama znajdująca się w murach. Musisz
wiedzieć, że to kiedyś była warownia, dopiero potem po Wielkim Kataklizmie
została założona tutaj świątynia. Obok bramy trzymamy konie. Jeśli chodzi o
jedzenie, to ludzie z wioski znajdującej się u stóp Granitowego Wierchu
dostarczają go nam. My za to pilnujemy, aby udało im się zebrać zbiory,
jesteśmy dla nich kapłanami, uzdrowicielami i bardami. Te dwa ogromne budynki
po dwóch stronach bramy, to spichlerze. Ludzie z najbliższej wioski składają w
nich owoce swojej pracy ponieważ zimę wielu z nich nie spędza w kotlinie, ale u
nas, w świątyni. Tak jest już od wieków i wszyscy są z tego zadowoleni.
Natomiast trzy budynki, które teraz mijamy to stajnie i stodoły, w którym
zimują ich zwierzęta. Za nimi znajdują się kolejne dwa domostwa przeznaczone
dla ludzi z wioski. Studnia z której czerpiemy wodę do prac gospodarskich
znajduje się miedzy nimi. I to wszystko znajduje się w tym półokręgu, który
właśnie przeszliśmy. Prawdziwa świątynia jak i mieszkania przeznaczone dla
adeptów i ich mistrzów są wydrążone w skale góry. Nikt nie pamięta w jaki
sposób powstały. Niektórzy twierdzą, że uczynili to wielcy dawni magowie,
którzy zginęli podczas Wielkiego Kataklizmu, inni z kolei utrzymują, że to sam
Zapomniany stworzył, żeby umożliwić swoim wyznawcom przeżycie po Wielkim
Kataklizmie. Zresztą na pewni kiedyś usłyszysz o tym, w końcu nie brakuje u nas
takich, którzy twierdzą, że potrafią wszystko wyjaśnić.
Po tych słowach zamilkł, żeby dać jej
czas na przyjrzenie się temu, przed czym stanęli. Miała wrażenie że pięć
ogromnych budynków po prostu wyrasta prosto ze skały. Były czarne i lekko
połyskiwały. Kiedy na nie patrzyła, wydawało jej się bardziej prawdopodobne, że
to tylko Zapomniany mógł stworzyć coś tak niesamowitego, a nie żaden z ludzi.
Nie widziała ich z daleka, ponieważ wydawały się być skałą. Przed każdym z
budynków znajdował się kamień o ludzkich kształtach. Wyglądały one tak, jakby
ludzie po prostu zamarli nagle w miejscu i skamieniali na zawsze. Zaciekawiło
ją czy jest jakaś legenda na ich temat. Może to oni mieli stworzyć to miejsce.
-Teraz wejdziemy do środka. W środkowej części znajduje się
świątynia z największą w naszym imperium bibliotece. Na szczycie świątyni jest
dzwon, który wybija świt, południe, zmierzch i północ. Nikt nie wie jak to
czyni, musi działać jakiś czar, ale nie znamy go. Obok niego znajduje się więc
drugi dzwon, którym my się posługujemy, by zwołać ludzi z najbliższej wioski,
gdy nadchodzi śnieżyca, czy inne niebezpieczeństwo, albo kiedy chcemy coś
obwieścić. To zależy od długości bicia dzwonu. No i odmierza jeszcze pojedyncze
miarki. Jedno uderzenie to jedna miarka po północy albo po południu, dwie to
dwie miarki i tak dalej. Przyzwyczaisz się zresztą do tego. – tym razem
tłumaczenia podjął się starzec. Zamilkł jednak po tych słowach, ponieważ dzwon
wybił jedno uderzenie. Miał niski, przyjemny dla ucha dźwięk. Była ciekawa
jakiemu to siłaczowi udało się zawiesić go tak wysoko.- To właśnie oznaczało,
że minęła jedna miarka od południa. Czyli już najwyższy czas żeby usiąść do
posiłku. Raz na tydzień mamy ucztę, właśnie dzisiaj wypadł taki dzień, więc nie
zdziw się ilością ludzi, których wewnątrz spotkasz.- ostrzegł ją takim samym
spokojny głosem, jakim przemawiał od początku. Kiedy podszedł jeszcze bliżej
niewidoczne drzwi po prostu się otworzyły. Były tak samo ciemne jak skała. A
może były po prostu jej częścią. Wewnątrz znajdowała się mała sień i kolejne
drzwi. Wszystko tak samo czarne jak skała. Gdzieniegdzie połyskiwało tylko
jasne światło magiczne. Przeszli przez kolejne drzwi i korytarz. A potem
zobaczyła mnóstwo ludzi. Było ich chyba więcej niż liczyła jej osada. Ubrani
byli w barwne stroje odwzorowujące kolory mocy. Jeszcze nigdy nie widziała tylu
młodych ludzi w jednym miejscu. Z daleka nie mogła określić czy to chłopcy czy
dziewczęta z powodu luźnych szat. Zresztą większość z nich miała jedenaście,
dwanaście lat i długie włosy. Postanowiła nie rozglądać się wokół siebie, aby
nie widzieć zaciekawionych spojrzeń, które otaczały ją zewsząd. Przecież
oczekiwano jej. Dlaczego więc panowało takie ogólne zdziwienie. Nie miała
jednak czasu rozważać tego dłużej, ponieważ starzec zatrzymał się przy jednym z
długich drewnianych stołów.
-Przedstawiam wam nowego
Bezimiennego. Nazywa się Cisza. Wyjaśnijcie jej wszystko co powinna wiedzieć-
powiedział cicho i poszedł dalej.
Nie zdziwiło ją nawet to, skąd zna
jej imię. Słyszała stukanie jego kostura. Nie miała odwagi popatrzeć za nim ani
na otaczających ją ludzi. Za dobrze odbierała ich uczucia. Musiała najpierw nad
nimi zapanować, a dopiero potem będzie w stanie odezwać się do kogokolwiek. Po
chwili zauważyła, że w całej sali panuje milczenie, tak dziwne ze względu na
ilość zebranych ludzi. W końcu odważyła się podnieść wzrok z drewnianego stołu.
Zobaczyła, że wszyscy patrzą w jednym kierunku. Ona więc też tam popatrzyła. Na
lekkim podwyższeniu znajdował się ciemny stół ustawiony pod kątem prostym do
pozostałych, jednak w lekkim oddaleniu. Siedziało za nim czterech mężczyzn w
bieli i sześciu tak, jak nakazywało im to oblicze mocy, które im przysługiwało.
Jako jedenasty, na samym środku, zajął miejsce Mistrz, który ją tutaj
przyprowadził. Musiał zajmować wysoką pozycję wśród mistrzów świątyni. Po jego
lewym boku, na podłodze przysiadł Grot. Milczenie przerwane zostało przez
starca.
- Przybyła do nas dzisiaj uczennica
na Bezimienną. W tym roku nie spodziewamy się już nikogo innego i niestety w
przyszłym najprawdopodobniej również nie. Nazywa się Cisza. Niewiasta wśród
wyklętych to prawdziwa rzadkość, ale z tego powodu nie pozwalajcie sobie na
żadne poufałości. Jej smokiem jest Ziu. A teraz ponieważ i tak nazbyt długo
czekaliście z południowym posiłkiem na nas, spożywajcie w spokoju to, czym
obdarzyli nas wierni Zapomnianemu. Służmy więc im najlepiej jak potrafimy.
Dzielmy się z nimi tym co nam zostało dane, gdyż oni dzielą się z nami tym, co
posiadają najcenniejszego.- po tych słowach pochylił powoli głowę. Jak to
uczynił, zajęli swoje miejsca wszyscy pozostali na podwyższeniu, a potem
zaczęli siadać ludzie zebrani przy czterech długich stołach. Tak też uczyniła
Cisza. Zobaczyła, że na stole leżą parujące półmiski z warzywami i mięsiwem.
Dopiero teraz poczuła jak bardzo jest głodna.
-Musieliśmy zużyć trochę mocy, żeby
wszystko było ciepłe jak się w końcu pojawisz.- powiedział uśmiechając się do
niej, chłopak w jej wieku. Miał jasne, prawie białe włosy. To jego widziała we
wspomnieniu wróża w Mieście Korony!
-Jedz nie żałuj sobie.- przekonywał
drugi chłopak, nakładając na jej talerz kaszę i mięso. Jego też widziała. - Ja
jestem już potwornie głodny.
-Jak zwykle przesadzasz.- wtrącił się
trzeci. Jego nie znała. Patrzyła na nich i zastanawiała się dlaczego przyjęli
ją jak swoją, skoro widzą ją po raz pierwszy.
-Gdzie wasze wychowanie.- zwrócił się
pierwszy z naganą w głosie.- Nawet się nie przedstawiliście...- przerwał, bo
zaczęli głośno protestować. Prawie zaczął krzyczeć, żeby kontynuować. Zresztą w
całej sali panował już hałas.- Ja teraz mówię! Pozwól, że się przedstawię.
Jestem Woken, ten rudzielec siedzący obok ciebie to Orish, a ten z fioletowymi
oczami, co jest nawet niezwykłe jak na wyklętego, to Ceresh.
-Za to niby nikt się nie dziwi jak
widzi twoje żółte ślepia.- wtrącił się ten przedstawiony jako Ceresh. - Czasami
można ciebie pomylić z kotem. Tak samo cicho się skradasz.
-Rozumem, że niechcący powiedziałeś
mi komplement i zaraz będziesz tego żałować.- nie dał się sprowokować Woken. –
Ja wolę wyjaśnić naszej nowej koleżance jak się sprawy mają zanim zrobi to ktoś
niepowołany.
-Na przykład ty sam.- nie poddawał
się Ceresh. Musiał prawie wrzeszczeć, żeby przekrzyczeć Wokena. Za to Orish
wyglądał tak, jakby zaraz miał pęknąć ze śmiechu. Najbardziej podobało jej się
to, że zdawało się, iż nikt nie zwraca na nią uwagi. Po raz pierwszy w życiu
nie czuła się jak ktoś obcy. Nagle zdała sobie sprawę, że podali jej prawdziwe
imiona, a nie przybrane tak jak jej. Przecież nie powinno się nikomu zdradzać
swojego imienia, chyba że jest się z nim związanym więzią dusz i życia, albo
kiedy nie posiada się mocy. Jej milczenie w końcu zostało zauważone przez
Wokena, który popatrzyła na nią. Ceresh od razu też się uspokoił.
-Co się stało?- zapytał Woken.
Widocznie uznał jej zachowanie za dziwne.
-Podaliście mi swoje prawdziwe
imiona?- zapytała szybko.
-A są nieprawdziwe imiona?- zdziwił
się chłopak. Przyglądał się jej bardzo uważnie jakby jej nie rozumiał.
-W czasie wyklęcia nie przybraliście
imienia?- zadała więc kolejne pytanie. Popatrzyli po sobie ze zdziwieniem,
jakby taka myśl nigdy nie przyszła im do głowy.
-Nie.- odpowiedział w końcu po
dłuższej chwili Orish - Z zebranych tutaj nikt nie zmieniał imienia z tego co
wiem.- wskazał na pozostałych siedzących przy ich stole i toczących rozmowę.
Wszyscy wyglądali na wesołych, zadowolonych z życia młodych ludzi.
-Przepraszam.- usłyszała nagle czyjś
głos po swojej lewej stronie.- Przypadkowo usłyszałem jak mówicie o imionach i
nie mogłem się, powstrzymać, żeby się nie wtrącić. To chyba zadziałało
przyzwyczajenie, bo prowadzę zajęcia ze zwyczajów.- wyjaśnił mężczyzna ubrany
na czarno uśmiechając się lekko. Na głowie miał przepaskę ze znakiem Równowagi.
Ciemne, nieokreślonego koloru włosy zaczynały już mu siwieć, a brązowe oczy
patrzyły dobrotliwie.
-Ależ Mistrzu, powiedzcie, czy to
zwyczaj?- Ceresh nie wyglądał na zdziwionego tym, że jeden z nauczycieli
siedział obok niech i wtrącił się do rozmowy, jakby była to najzwyklejsza rzecz
pod słońcem.
-Nie wiem czy powinienem wam teraz o
tym opowiadać. Może zaczekam do jutrzejszych zajęć.- zastanawiał się na głos
mężczyzna. Cisza dopiero teraz zauważyła, że przy ich stole siedzieli między
uczniami mistrzowie i często zabierali czynny udział w dyskusjach prowadzonych
przez młodych. Jednak nie miała czasu się przyglądać wszystkiemu uważniej
ponieważ przy ich części stołu chłopcy zaczęli głośno protestować. Mistrz
zaczął się śmiać cicho. Widocznie doskonale bawił się w towarzystwie uczniów.
Okazywali mu oni szacunek, ale nie przesadny.
-Przecież macie przed sobą cały
pierwszy rocznik, więc możecie równie dobrze teraz nam powiedzieć o zwyczajach
niż jutro.- przekonywał Woken.
-A jutro zrobicie sobie wolne, bo
skoro dzisiaj podczas uroczystości zrobię wam wykład, to dojdziecie do wniosku,
ż jutro nie musicie już go wysłuchiwać.- zaśmiał się mistrz.
-Nigdy!- zakrzyknęli jednym głosem
młodzieńcy. W tej chwili bardziej zachowywali się jak dzieci niż jak przypadło
na kogoś, kto wszedł już w dorosłość.
-O cóż nas posądzacie panie!- z
udanym oburzeniem zakrzyknął Ceresh. - My zawsze z miłą chęcią przychodzimy na
wszystkie zajęcia.
-Szczególnie na te, na które
chcecie.- z przekąsem dodał swoje trzy grosze właśnie przechodzący obok inny
wyklęty. Wstał właśnie z ławy, gdzie siedzieli trochę starsi młodzieńcy. Nie
zatrzymał się jednak na tyle, żeby kontynuować swoje spostrzeżenia, bo wziął
jedną z mis i po prostu wyszedł. Cisza patrzyła za nim zaskoczona.
-Powiem wam, ale tylko wtedy kiedy
obiecacie mi, że pojawicie się na jutrzejszych zajęciach.- mistrz w końcu
sprecyzował swoje żądanie. Młodzieńcy popatrzyli po sobie, jakby bez słów
naradzali się czy warto przyjąć takie warunki. Widocznie zgodzili się, że nie
są one nazbyt wygórowane.
-Obiecujemy niezawodnie stawić się na
jutrzejszych zajęciach.- z niezadowoleniem obiecał Woken. Reszta niechętnie
kiwnęła głowami. Cisza popatrzyła na Mistrza. Z chęcią wysłucha tego, co miał
do powiedzenia na temat zwyczajów.
-No dobrze, ale to nie jest krótka
opowieść... - zaczął powoli
-Jak każda, którą poznajemy.- wtrącił
takim samym tonem Ceresh. Mistrz jednak nie zareagował na tę niegrzeczną uwagę.
Uśmiechnął się tylko lekko i kontynuował swoją mowę.
-Należy wspomnieć na początku o tym,
że w imperium nie żyje tylko jeden lud, ale jest ich wiele. A każdy lud miał
swoje wierzenia i swoje zwyczaje. Kiedy Imperium Zachodnie przejęło władzę na
terenach od oceanu do bagien, ludom zostały narzucone zwyczaje panujące tam,
gdzie znajduje się serce imperium, czyli w Mieście Korony. Jednak nie wszyscy
przyjmowali je ślepo. Szczególnie na krańcach imperium, ludzie pozwalali sobie
przekształcać narzucane im zwyczaje. Tak też było tam, gdzie kiedyś żyli
Gorianie, a ich krew pozostała jedynie w niektórych potomkach. Tereny, które
zamieszkiwali kiedyś Gorianie, nazywamy dziś klanami. Ludzie stamtąd przejęli
część obrzędów i kultury ludu, który przed nimi tam mieszkał. W nich płynie też
najwięcej krwi Gorian, ponieważ część z nich zdecydowała się na pozostanie tam na
granicy wśród ludzi. Dzisiaj nie wiemy dokąd udał się lud Gorian, wiedzą o tym
tylko elfi władcy. Kiedy to wszystko się działo, istnieli już Bezimienni.
Ceremonia wyklęcia przeprowadzana była wtedy na dwa sposoby. Pierwsza zwana
częściową ceremonią wyklęcia polegała na tym, że młodzi ludzie, którzy do tej
pory zdobywali wiedzę jednej z czterech oblicz mocy, przybywali do swoich
rodzinnych domów i tam, kiedy spostrzeżono jaśniejące oczy mocą, co było
znakiem dla wszystkich że mają do czynienia z jednym z dwóch najwyższych oblicz
mocy, byli żegnani ze wszystkimi honorami. Jeśli rodzice chcieli wyruszyć ze
swoimi pociechami, mogli to uczynić, gdyż w stolicy zawsze były potrzebne nowe
ręce do pracy. Na tym właśnie polegała częściowa ceremonia wyklęcia, na wyruszeniu
w nową drogę, ale młodzi ludzie zawsze mogli powrócić do swoich rodzinnych
miejscowości. Ale była też druga ceremonia, zwana całkowitą ceremonią wyklęcia.
Polegała ona na tym, że ludzie wśród których wyrastał Bezimienny kazali mu
odejść, a jego imię zostawało na zawsze zapomniane przez ludzi, wśród których
wcześniej żył. Rodzice musieli zapomnieć, że mieli syna, czy córkę. Kiedy
jednak wśród klanów pojawiły się dzieci z najwyższym obliczem mocy, to powstała
wtedy jeszcze jedna ceremonia wyklęcia, mająca miejsce tylko tam.
Przeprowadzano całkowitą ceremonię wyklęcia połączoną z bardzo silnym czarem
zapomnienia, który był możliwy do rzucenia tylko wtedy, kiedy zapominano
imienia nowego Bezimiennego. Żeby to jednak było możliwe, młody człowiek musiał
przybrać nowe imię, aby te, które dotychczas używał mogło zostać zapomniane. I
tak się dzieje aż do dzisiaj. Teraz zaś wam powiem dlaczego ma to miejsce tylko
tam.- powiedział szybko widząc, jak chłopcy siedzący obok niego chcą coś
powiedzieć. Widocznie chcieli zadać właśnie to pytanie, bo posłusznie zamknęli
usta i słuchali dalej. Cisza też patrzyła na niego z ciekawością. Zastanawiała
się jakiej udzieli odpowiedzi.- Dzieje się tak tylko wśród klanów, ponieważ w
nich tkwi więcej mocy niż w pozostałych ludach żyjących w imperium. Tłumaczymy
to domieszką krwi Gorian, o których niewiele wiemy nawet dziś. Gorianie byli
wielkimi magami, o mocy tak wielkiej jaką posiadają Bezimienni. To dlatego tak
długo udawało się im utrzymywać na własnym terytorium. Nie rozszerzali go
jednak nigdy i to też jest dla nas zagadką, gdyż Imperium Zachodnie zawsze
podbijało sąsiednie tereny i działo się to tak długo, aż stanęliśmy na granicy
z Imperium Wschodnim. To z klanów pochodzi najwięcej osób posiadających jedną z
czterech oblicz mocy a także jedną z dwóch największych mocy. Gdyby nie
przystosowali ceremonii wyklęcia do swoich potrzeb, najprawdopodobniej każda
osoba z klanów by pamiętała kto, kiedy i w jaki sposób został Bezimiennym, a
właśnie to powinno być zapomniane. Wśród pozostałych ludów zamieszkujących
imperium wystarczają pozostałe dwie ceremonie wyklęcia. – po tych słowach
zamilkł. Patrzył na czwórkę młodych ludzi siedzących obok niego, jakby czekał
na pytania. Jednak oni milczeli. Cisza też nie znajdowała żadnych pytań. Wiedziała
już dlaczego sama nie pamięta swojego Imienia- na nią bowiem też podziałał czar
zapomnienia. A to oznaczało, że ceremonia wyklęcia zakończyła się powodzeniem.
-No dobrze, skoro zatem nie macie
żadnych pytań, pozostawiam was samych.- mistrz wstał z ławy na której siedział.
Wziął jedną z pustych mis, tak jak wtedy uczynił to inny nauczyciel i skierował
się w stronę jednej ze ścian. Zanim jednak odszedł, postanowił widocznie
przypomnieć chłopcom o ich powinnościach.- Dzisiaj żaden z was nie ma dyżuru w
kuchni, więc myślę, że powinniście się zająć swoją nową koleżanką i pokazać jej
miejsce, gdzie będzie mieszkała. Nie opowiadajcie jej tylko jakiś głupot.
Woken- zwrócił się do jasnowłosego chłopaka. - ciebie czynię odpowiedzialnym za
to, żeby cokolwiek Cisza dzisiaj usłyszy, było prawdą.
Po tych słowach oddalił się. Cisza
odprowadzała go wzrokiem. Zniknął w ścianie. Zastanawiające... Miała ochotę
pójść za nim i sprawdzić jak też to było możliwe. Może znajdowały się tam
ukryte drzwi, niewidoczne z daleka. Jednak wolała zostać z rówieśnikami. Mówili
właśnie to, że również powinni już iść. Rzeczywiście. Dopiero teraz zauważyła
jak mało już jest wokół nich ludzi. Podczas przemowy Mistrza, większość
zebranych porozchodziła się. Z daleka dobiegło ją ciche bicie dzwonu. Usłyszała
dwukrotne uderzenie. Woken wziął sobie widocznie do serca to co powiedział
Mistrz, gdyż minę miał poważną i uspokajał swoich przyjaciół, którzy spierali
się między sobą. Jeśli dobrze słyszała, to spór dotyczył kwestii gdzie powinni
najpierw ją zaprowadzić.