Main menu:
Ksiazka > Rozdzial 1-14
Kiedy po mniej niż pól miarce
na świecy, Cisza wyszła z domku strażników, ubrana tak samo jak podczas
odejścia z klanów, Ziu już czekał. Jednak gdyby nie wiedziała, że to po prostu
musi być on, to nigdy by się nie domyśliła. Ponieważ zamiast człowieka miała przed
sobą smoka. Ogromnego smoka. Jeśli podczas pakowania myślała jak może też
wyglądać takie stworzenie, to wyobrażała go sobie pięcio-, no może
dziesięciokrotnie większego od konia, ale nie pięćdziesięciokrotnie! Lub
więcej, ponieważ Ziu zajmował całą wolną przestrzeń polanki, a ogromny ogon,
który połyskiwał w ciemnościach ginął gdzieś w mrokach puszczy. Ogromny łeb
zwiesił na przednich łapach, a oczy miał zamknięte. Najbardziej groźne w jego
wyglądzie wydawały się zęby. I pazury. Każdy z zębów był wielkości jej głowy.
Były spiczaście zakończone i każdy z nich przypominał ogromnego kła. Zresztą
nie miała ochoty przyglądać się im uważniej i sprawdzać, czy te umieszczone
dalej też tak wyglądają. Co prawda wiedziała, że nic jej nie grozi z jego
strony, ale to że z człowieka zmienił się w tak ogromną istotę, całkowicie
pozbawiła ją odwagi. I te pazury... każdy z nich był wielkości jej
przedramienia. Kiedyś czytała, że potrafią one przebić każdy przedmiot. Wtedy
nie wierzyła w to, uważając, że jakiś zafascynowany smokami wierszokleta mocno
przesadza. Jednak teraz uważała, że nie wyraził w pełni groźnego wyglądu smoka.
Ciepłe, wydychane ogromnymi nozdrzami powietrze, osuszało ją natychmiast z
deszczu, który padał. Smok otworzył oczy. Były takie same jak wtedy, kiedy był
człowiekiem, tylko kilkukrotnie większe. I kiedy je zamykał dwie powieki
zasuwały się równocześnie z trzecią wewnętrzną. Jak u gadów.
-Jusz pszyszłas?- zapytał z
zaciekawieniem. Jego ton głosu był teraz jeszcze głębszy niż poprzednio i
przypominał jej ducha Wyklętego. Smok miał problemy z wymówieniem niektórych
dźwięków. To chyba z powodu kształtu pysku.
-Pszepraszam, sze smycze, ale w tej
postaci nie jesst łatwo mówic. Chociasz czassami ssie udaje.- powiedział Ziu.
Stworzenia takie jak on nie miały w zwyczaju za nic przepraszać. W końcu były
najpotężniejszymi stworzeniami żyjącymi z w Śródświecie. – Szypko ssie
uwinełaśś.
-Nie miałam wielu rzeczy do
spakowania.- odpowiedziała siląc się na spokój Cisza, ponieważ za każdym razem
jak coś mówił, po plecach przechodziły jej ciarki. Poprawiła zawieszony na
plecach koc. Miała w nim tylko bukłak z wodą i kilka ubrań, tych które wzięła
ze sobą z osady. Nie miała odwagi zabrać nawet jednej z rzeczy, zostawionej
przez elfy. Jej osada... nadal tak myślała. A przecież to nigdy nie byłą jej
osada. Czas zatem znaleźć swoje miejsce. Chociaż wątpiła czy to będzie Miasto
Korony.
-Gotowa?- zapytał Ziu przerywając jej
niewesołe rozważania.
-Tak.- westchnęła z żalem, tak jakby
zostawiała za sobą coś bardzo ważnego i że nigdy nie będzie mogła do tego
powrócić.
-To gdzie wolisz usiąść, za głową czy
za skrzydłami?- zadał kolejne pytanie smok.
Minęła chwila zanim zrozumiała o co
ją pytał.
-Jak to usiąść? Mam lecieć?- pawie
wykrzyknęła za zdziwieniem.
-A jak inaczej chcesz się dostać do
stolicy przed świtem?- zadał retoryczne pytanie Ziu. Wyglądał na rozbawionego
jej zdziwieniem, ale nie roześmiał się.
-Nie będę lecieć.- kategorycznie
stwierdziła.- Wolę iść na pieszo.- dodała z naciskiem.
-Masz lęk wysokości?- dopytywał się smok.
Po chwili niechętnie zaprzeczyła
-Nie.
-Boisz się mnie?- dociekał dalej.
-Nie.- musiała znowu zaprzeczyć. Nie
bała się go, czuła tylko lekką obawę, bo nigdy jeszcze nie spotkała smoka.
-Więc dlaczego nie chcesz lecieć?
-Bo nie.- nie poddawała się Cisza.
Wiedziała, że zachowuje się dziecinnie, ale nie potrafiła nic na to poradzić.
Nie wyobrażała sobie, że może usiąść na takim stworzeniu jak smok i na nim
polecieć. Ta tak potężniej istocie po prostu NIE WYPADAŁO siadać.
-Boisz się że zlecisz?- Ziu również
był uparty. Wydawał się zaciekawiony jej ciągłą odmową.
Dopóki tego nie powiedział, nie
pomyślała nawet, że mogłaby zlecieć. Ale postanowiła uczepić się tej wymówki.
-Tak.- przytaknęła w końcu. Czuła się
jakby kłamała.
-To nie masz czego się obawiać. Jak
zlecisz, to moje czary sprowadzą ciebie całą i bezpieczną na ziemię. Potem
wyląduję obok i polecimy dalej. Uspokojona?
-Ja... –zaczęła, ale przerwała. Musi
przecież polecieć. Westchnęła z rezygnacją i powiedziała.- Dobrze, wygrałeś,
polecę.
- W końcu!- ucieszył się Ziu.
-Ale... Ale będę siedzieć za twoją
głową. Tylko najpierw powiedz mi czego mam się trzymać, bo uprzęży to ty raczej
nie masz.
Po tych słowach, smok zaśmiał się.
Myślała, że jego śmiech będzie nieprzyjemny, ale pomyliła się. Przypominał śmiech
zwykłego człowieka, był tylko bardziej urywany, jakby musiał częściej łapać
powietrze. I był głośniejszy.
-Dobrze, to wsiadaj i w drogę. A
trzymać możesz się rogów.
Po tych słowach schylił przed nią
łeb. Powoli wgramoliła się na miejsce, gdzie domyśliła się, że powinna usiąść.
Musiała z całej siły trzymać się rogów smoka, żeby się nie ześlizgnąć.
Zastanawiała się jak wytrzyma podróż w tak niewygodnej pozycji. Po chwili smok
lekko podniósł głowę i stanął na wszystkich czterech łapach. Dopiero teraz zauważyła,
że nogi opiera w miejscu gdzie miał zrogowaciałe wypustki. Jednak może nie
zleci. Ziu bez ostrzeżenia odbił się i wzleciał. Po prostu wystrzelił prawie
pionowo. Domyśliła się, że musiał właśnie tak zrobić, żeby nie zahaczyć o
drzewa otaczające polankę. Kiedy tylko znaleźli się nad drzewami zwolnił tępo
wznoszenia się. Pomyślała, że cudownie byłoby wzlecieć aż do gwiazd. Ziu szukał
prądów powietrznych i dopiero jak znalazł odpowiedni, wyprostował lot. Musieli
lecieć bardzo wysoko, ponieważ powietrze było inne niż na ziemi. Czuła wokół
siebie pęd wiatru. Powoli przyzwyczajała się do lotu, który po pewnym czasie
wydał jej się trochę podobny do jazdy konnej. Deszcz zalewał jej oczy, tak, że
po pewnym czasie po prostu je zamknęła. Zresztą i tak nic nie widziała oprócz
głowy smoka przed sobą i lekko świecących, ociekających wodą srebro-czarnych
łusek. On na pewno nie moknął tak bardzo jak ona. Łuski zapewne chroniły go
lepiej od jej ubrania. Była całkowicie przemoczona, a rzucenie w tej chwili
czaru osuszającego, skończyłoby się zapewne ze zleceniem z grzbietu smoka. Jej
smoka. A tam gdzie on, tam będzie jej miejsce, miejsce Bezimiennej. Musiała
godnie zastąpić swojego ojca i nie splamić jego pamięci, ani pamięci matki i
tych, którzy oddali za nią życie, jak Hanny. Otworzyła oczy, kiedy zaczęły
pojawiać się obrazy, o których pragnęła zapomnieć. Nie mogła postąpić inaczej.
To było jej zadanie. Po jego wykonaniu musiała odejść. Pogrążyła się w smutku.
Lot trwał bardzo długo.
Po kilki miarkach przestało padać, a
powietrze chociaż chłodne, szybko wysuszyło jej ubranie. Wiatr nadal był bardzo
silny. Kiedy zaczęło świtać, zobaczyła coś daleko przed sobą. Rąk prawie nie
czuła od ciągłego trzymania się, a wychylać się na boki nie miała odwagi. Ale
patrzeć nad jego głową daleko przed siebie mogła. Świt zaczął się za ich
plecami. Całe niebo pokryło się różanymi odcieniami. Daleko przed nią, z mroku
wyłaniało się ogromne miasto, składające się jakby z kilku poziomów. Ogromne
pastwiska i pola uprawne, a także skrawek lasu, razem tworzyły nieregularny
okrąg wokół gęstszego skupiska domów. Wśród pól znajdowało się kilka samotnych
domostw. Potem następował krąg gęściej zabudowany, gdzie już o tej porze widać
było wylatujący kominami dym. Tam musieli mieszkać rzemieślnicy i piekarze.
Niektóre spośród domostw wydawały się być jakby przyczepione do ogromnych
murów. W środku znajdowały się ulice z domami, a następnie wypatrzyła szeroką
fosę i kolejny mur, jeszcze wyższy. Wewnątrz znowu były domy, ale złożone z
kilku kondygnacji. Na samym środku znajdował się zamek wybudowany z kamienia.
Widziała to wszystko bardzo dokładnie, ponieważ Ziu właśnie zniżał powoli lot,
zataczając kilka kręgów nad pałacem, jakby przygotowywał się do lądowania. Tuż
obok pałacu znajdował się mały las i murawa. To tam najprawdopodobniej chciał
wylądować. Jeszcze raz przyjrzała się uważnie zamkowi. Zauważyła dopiero teraz,
że sam zamek jak i cztery ogromne wybudowane z kamienia gmachy i ten skrawek
zieleni jest otoczony kolejnym murem, trochę niższym od poprzednich. Nie, nie
niższym. To zamek stał na podwyższeniu. Zastanowiła się jak ludzie mogą żyć w
tak wielkiej gromadzie. Musiało ich tutaj być więcej niż wszystkich mieszkańców
klanów. Ale widocznie jakoś mogli i najprawdopodobniej mieszkało się im o wiele
lepiej niż na granicy, ponieważ ich domostwa były przepięknie rzeźbione i nie
pokryte słomą, ale łupkiem. Ciekawe co czuła Hanna jak tu przybyła. Ziu
lądował. Zamknęła oczy, żeby nie widzieć szybko zbliżającej się ziemi. Gdy
ustał pęd powietrza, odważyła się zobaczyć, czy są cali i zdrowi na ziemi. Smok
stał na trawie. Przechylił głowę. Prawie skaturlała się z jego grzbietu.
Walcząc ze słabością, stanęła na trzęsących się nogach. Jeszcze nigdy nie czuła
się tak paskudnie. Miała ochotę zwymiotować, ale najwidoczniej jej żołądek
zdążył już strawić to, co zjadła na kolację. Sięgnęła do koca na plecach.
Wyciągnęła stamtąd bukłak z wodą i zaczęła łapczywie pić.
-Następnym razem będzie lepiej.-
powiedział Ziu. W jego głosie dało się słyszeć zmęczenie. Nic dziwnego, w jedną
noc przelecieli całą drogę od puszczy do stolicy. Dopiero jak przestała pić i
usiadła na lekko wilgotnej od szronu trawie, mogła wydobyć z siebie głos.
-Nie wiem czy będzie następny raz. Na
pewno nie w najbliższym czasie.-
-Człowiek do wszystkiego się
przyzwyczaja.- filozoficznie zauważył Ziu. Popatrzyła w końcu na niego.
Przybrał już postać człowieka. Jak na niego patrzyła widziała podwójnie:
człowieka o siwych włosach i lekki zarys smoka. Zamrugała, ale na niewiele się
to zdało. Znowu poczuła nudności.
-A teraz musisz usłyszeć o kilku
sprawach.- z głosu smoka zniknęło rozbawienie. Zaczął mówić szybko i bardzo
cicho. Na dodatek w języku elfów.- Słuchaj więc mnie uważnie i zapamiętaj
wszystko co powiem. W stolicy dochodzi do wielu dziwnych rzeczy. Bezimienni
razem ze Strażą Przyboczną próbują utrzymać spokój, ale nie za bardzo im to
wychodzi. W imperium pojawia się coraz więcej sług ciemnej strony mocy.
Porywają oni ludzi i w każdej chwili może wybuchnąć panika. Nie wspominaj więc
o tym jak pokonałaś maga ciemnej strony mocy, a najlepiej wcale nie mów o tym
jak uratowałaś mieszkańców wioski. Powiedz tylko tyle, że pochodzisz z klanów i
jesteś sierotą, to wystarczy na początek. Nie zdradź, że masz kamień ani że na
twoim czole jak używasz mocy pojawiają się runy. A teraz najważniejsze. Kiedy
zostałaś moim Bezimiennym a ja twoim smokiem, to pojawiła się między nami pewna
więź. Dzięki temu jak nie będziesz wiedziała co masz powiedzieć, to skieruj do
mnie myśl z zapytaniem. Ona do mnie dojdzie, a nikt inny jej nie zauważy. Wtedy
ja zacznę mówić, albo odpowiem tobie, co masz powiedzieć. Ale musisz chcieć
usłyszeć, co powiem prosto do twojego umysłu. To jest jedyny warunek. – nabrał
powietrza, jakby chciał jeszcze coś powiedzieć, ale nagle zamilkł. Nasłuchiwał.
Ona też coś usłyszała. Zbliżające się kroki ludzi.- Już idą.- powiedział po
chwili- Nie mów o swoich nauczycielach ani o elfach...- dokończył prawie
szeptem. Następne słowa, które wypowiedział były we wspólnej mowie imperium
zachodniego. Mówił je też luźnym, niezobowiązującym tonem. – I jesteśmy na
miejscu. Tak jak mówiłem, pojawiliśmy się w Mieście Korony o świtaniu.
Chociaż....- przerwał, ponieważ z najbliższych drzwi wyszło dziesięciu ludzi
ubranych w ciemnobrązowe stroje. Mieli na sobie również pełno broni. To musiała
być ta Straż Przyboczna, o której wspominał. Smok wyglądał tak jakby dopiero
teraz ich zauważył i ucieszył się na ich widok. Postanowiła milczeć. Była
zadowolona, że potrafi już prawie całkowicie panować nad swoimi
umiejętnościami. Nie odbierała prawie wcale ich uczuć i myśli. Niech Ziu mówi
za nią.
-Szybko pojawiliście się. Czasami musiałem dłużej na was
czekać, ale widocznie pilno wam było spotkać się z nową podopieczną imperium.
Oto nowa Bezimienna. – wskazał na stojącą obok niego dziewczynę. Skinęła tylko
lekko głową przybyłym mężczyznom na powitanie. Chciała wydawać się im pewną
siebie, młodą osobą, która wie o wszystkim i wszystko rozumie.
-Dobrze, że w końcu wróciliście,
panie. – jeden z mężczyzn, widocznie najwyższy rangą, odwrócił się do Ziu. –
Niepokojono się waszą nieobecnością.
-Nowa Bezimienna musiała przecież
przejść przez ceremonię wyklęcia, a jej nie można przecież przyśpieszyć.
Wszystko musi mieć miejsce w odpowiednim czasie i w odpowiednim miejscu.
-Panie, wiecie o tym zapewne lepiej
od nas, ale jego wielmożność cesarz oczekuje już was. Wstał przed miarką na
świecy. Myślał, że wrócicie wcześniej.
-To prowadź do jego cesarskiej
wysokości. – zgodził się szybko Ziu.
-Ale panie...- mężczyzna zerknął na
broń, którą była obwieszona dziewczyna. Nie wyglądał nazbyt pewnie.- Ale panie,
nie można wnosić broni do sali tronowej.-
-Przecież ty ją nosisz, noszą też ją
Bezimienni.- zauważył Ziu, jakby nie rozumiał jego obiekcji. Cisza nie widziała
jeszcze, żeby dorosły był tak zaczerwieniony z zakłopotania jak wartownik.
-Ale... ale ona nie jest przecież
Bezimienną.- wymamrotał w końcu mocno speszony.
-Podważasz więc moje zdanie. Czy
myślisz, że pozwoliłbym komuś niebezpiecznemu wnieść broń do sali tronowej i
zagrozić cesarzowi? – cicho zapytał Ziu. W jego głosie pojawiło się
ostrzeżenie. Cisza zrozumiała, że podejrzewa się ją o zdradę. Mężczyzna nie
wiedział, co powinien zrobić.
-Ależ oczywiście, że nie.- powiedział
w końcu, patrząc na innych mężczyzn ze Straży Przybocznej. Widocznie oni doszli
do takiego samego jak on wniosku, że najważniejszym rozkazem jest
przyprowadzenie do sali tronowej nowej Bezimiennej. Do Ciszy docierały ich
uczucia, ale jakby z daleka. Jeszcze jeden znak, że osłony działają dobrze.
-Myślę, że może mieć swoją broń,
kiedy będziemy prowadzić ją do cesarza, a potem podczas rozmowy z Jego
Wysokością.- już pewnie powiedział przywódca Straży Przybocznej.
-Doskonale, to na co czekamy?-
zdecydowanym tonem odpowiedział Ziu.
Staż Przyboczna rozdzieliła się na
dwie części. Pięciu z nich poszło przodem. Ziu bez słowa podążył za nimi. Kiedy
ją mijał, kiwnął lekko na nią głową. Domyśliła się, że chce jej bez słowa dać
znak, żeby poszła za nim. Pięciu pozostałych mężczyzn zamykało mały pochód,
idąc za nią. Z uwagą rozglądała się dookoła. Jeszcze nigdy nie była zamku.
Wszędzie znajdowały się świece. To ją
zastanowiło. Skoro było tak wielu magów w stolicy, to dlaczego nie utworzyli
magicznych świateł? Przecież, wtedy nie potrzeba by było tak wielkiej ilości
świec. Jednak po chwili zauważyła, że co kilka metrów znajduje się świeca
odmierzająca czas. Reszta po prostu była po to, żeby ładnie wyglądać przy
tamtych. Widoczne względy estetyczne były ważniejsze na zamku niż praktyczne.
Cóż, mieli rację. Z zachwytem patrzyła wokół. Drzwi do komnat były przepięknie
rzeźbione, najczęściej w godła. Widocznie pokoje te należały do możnowładców.
Pod ścianami natomiast znajdowały się wygodne fotele lub kanapy, a nad nimi
cudowne obrazy. Żałowała, że nie może zatrzymać się na dłużej i poprzyglądać
się im, ponieważ w swoim życiu jeszcze nigdy nie widziała płócien namalowanych
przez mistrzów pędzla. W klanach nie było nawet zwykłych rysunków dzieci,
ponieważ pergamin był drogi. Oczywiście względy finansowe nie były ważne na
dworze cesarskim. Tylko raz minęli służącego, który usunął się im z drogi,
kiedy przechodzili obok niego. Nie wyglądał na zdziwionego. Widocznie takie
pochody o świcie zdarzały się często na dworze. Korytarz był ciemny i prowadził
prawie cały czas prosto.
Wydawało jej się, że szli bardzo
długo. Prawie całkowicie straciła poczucie czasu, ale świece powoli wypalały
ćwierć miarki, kiedy zatrzymali się przed ogromnymi drzwiami. Mężczyźni
zasalutowali strażnikom stojącym przed nimi. Bez słowa otworzono drzwi.
Zauważyła jeszcze, że sześciu z towarzyszących im mężczyzn zostało przy
wejściu. Dalej prowadziła ich tylko czwórka: dwóch z przodu i dwóch z tyłu.
Próbowała nie pokazać po sobie zdziwienia, kiedy weszli do środka. Spodziewała
się dużej sali, pięknej i bogato zdobionej, ale nie czegoś takiego. Z trudem
opanowała chęć otworzenia ust. Sufit znajdował się gdzieś bardzo wysoko nad jej
głową. Sklepienie miało strzeliste łuki, z płaskorzeźbami, herbami i
malowidłami, znajdujące się za wysoko, aby przyjrzeć im się dokładnie. Podtrzymywane
było przez kolumny, rozdzielające salę tronową na trzy części. Na nich również
znajdowały się płaskorzeźby. Jedna ze ścian była cała przeszklona. Przepiękne
witraże układały się w opowieści. Najprawdopodobniej z historii imperium, ale
chyba tej najbardziej chlubnej. Popatrzyła na drugą ze ścian. Tam znajdowały
się ogromne płótna. Nie wiedziała gdzie się kończy jedno a zaczyna drugie. One
też opowiadały o dawnych dziejach. Na jednym z nich zauważyła jakąś postać a
wokół niej czterech ludzi. To musiało być wypalenie z Mocy pierwszych
obdarzonych nią przez Zapomnianego Boga. Popatrzyła pod nogi, bo poczuła pod
nimi coś miękkiego. Do tej pory szła po jasnym kamieniu, teraz natomiast
posadzka była wyłożona szkarłatnym dywanem. Kolorem królów i cesarzy. Szkarłat
to przecież kolor krwi, gdyż to poprzez krew zdobywali swoją pozycję z dziada i
pradziada, albo poprzez mordowanie prawowitych dziedziców. Czytała, że obecnie
panująca rodzina cesarska zdobyła tytuł zabijając kilku królów, aby zjednoczyć
królestwa w wielkie imperium. To było po Wielkim Kataklizmie. Szkarłat. Doszła
do wniosku, że nie lubi tego koloru. Za bardzo kojarzył jej się z krwią.
Popatrzyła przed siebie. Na
podwyższeniu siedział mężczyzna w średnim, trudnym do określenia wieku. Na
głowie miał wysadzaną klejnotami koronę, która wyglądała na ciężką. Wiedziała,
że panował od czternastu lat. Tron na którym zasiadał zrobiony był z nieznanego
jej tworzywa. Na nim również znajdowały się rzeźbienia i drogocenne kamienie.
Nad głową cesarza ujrzała łuk skrzyżowany z mieczem. Znaki walki. Były wykonane
z tego samego tworzywa co tron. Cesarz odziany był w czerń, purpurę i szkarłat.
Obok niego na mniejszym fotelu po prawej stronie siedział mężczyzna ubrany w
żółcie a po lewej w biel. Obok nich siedzieli jeszcze dwaj inni mężczyźni, w
purpurze i w chabrach. Cisza jeszcze nigdy nie widziała tak pięknych szat. Były
bogato haftowane i gdzieniegdzie jaśniały blaskiem doskonale dobranych
kolorystycznie klejnotów. Patrzyła na nich zafascynowana. Zauważyła, że tylko cesarz
ma krótkie włosy. Kiedy podeszli bliżej, ich eskorta rozeszła się na boki.
Stała teraz kilka metrów przed tronem, tuż obok Ziu. Czuła suchość w gardle.
Zerknęła kątem oka na smoka. Chyba miał zamiar się ukłonić. Postanowiła też tam
zrobić. Skłoniła się głęboko i tak została z głową pochyloną, a wzrokiem
utkwionym w podłodze. Wiedziała, że Ziu też się pochylił, ale on szybciej się
wyprostował. Ona nie miała na tyle odwagi. Poczuła się nagle mała i nic nie
warta. Nie miała też pojęcia jak powinna się zachowywać w towarzystwie
najważniejszych osób w imperium. Domyśliła się, że mężczyźni siedzący obok
cesarza są najpotężniejszymi przedstawicielami czterech oblicz mocy.
-Wasza Cesarska Mość.- usłyszała głos
Ziu. Podniosła lekko głowę, ale nadal pozostała pochylona. - Przyprowadziłem ze
sobą kandydata na Bezimiennego. Dziewczyna ta przeszła przez całkowitą
ceremonię wyklęcia. Nie zauważyłem niczego, co mogłoby uniemożliwić jej
zostanie Bezimienną.- Zamilkł, ponieważ cesarz uniósł lekko dłoń, na znak, żeby
nie mówił więcej. Złe przeczucie szarpnęło nią prawie. Wyczuła, że w sali
znajduje się więcej osób. Zerkając na boki zauważyła, że wokół tronu, poniżej
podwyższenia znajduje się chyba z pięćdziesięciu zbrojnych. A w cieniu tronu
stali dwaj mężczyźni, odziani w zieleń i czerń. Uzdrowiciel i wyklęty. Dlaczego
się ukrywali?
-Jakie nosi imię kandydat?- przemówił
cesarz.
Jak tylko usłyszała jego głos,
wyprostowała się. Wyczuła zdumienie zebranych. To nie był cesarz! To był tylko
ktoś, kto się pod niego podszywał. Zrozumiała to w momencie, kiedy usłyszała
jego głos, ponieważ ujrzała wtedy pulsowanie ciemnej mocy. Zerknęła na Ziu.
Jednak on nie patrzył na podwyższenie. Ona też popatrzyła. Nie będzie składała
pokłonu komuś, kto się pod kogoś podszywa. Nie zaakceptowała maga ciemnej
strony mocy, kiedy udawał wróża i nie zaakceptuje fałszywego cesarza. Ukryci
dotychczas w cieniu tronu dwaj mężczyźni, stanęli bliżej. Gotowi bronić
cesarza. Co to był za czar, że tak potężni ludzie nie zauważyli go? A może po
prostu nie spodziewali się jego i dlatego go nie widzieli. Ona ujrzała prawdę.
Jeśli będą gotowi, to podzieli się z nimi swoją wiedzą, ale jeśli nie zachowa
ją dla siebie. Zobaczyła, że Ziu odwraca się do niej i lekko rusza przecząco
głową. Zalecał jej ostrożność. Wiedział o cesarzu.
-Me imię brzmi Cisza, panie-
odpowiedziała. Widziała, że popełniła nietakt, karany często więzieniem. Jej
nie wyrządzą jednak krzywdy. Jeszcze nie teraz. Patrzyła fałszywemu monarsze
prosto w oczy. Domyślił się, że ona wie. Może teraz popełni błąd.
-Ciszo, jesteśmy ciekawi skąd
przybywasz.- powiedział cesarz. Zauważyła, że mówiąc w liczbie mnogiej ma na
myśli siebie, a nie wszystkich zebranych. Inni popatrzyli na niego zdziwieni,
jakby nie rozumieli, dlaczego jej nie upomniał, albo nie pozwolił komuś tego
zrobić.
-Podczas ceremonii wyklęcia
zapomniałam o mojej przeszłości.- zdecydowała się lekko naciągnąć prawdę. Nie
miała zamiaru nawet wspominać im o tym, że pochodzi z klanów, ponieważ wtedy by
wysłali kogoś, żeby dowiedział się czegoś o niej. Chyba nie zauważyli, że
powiedziała im tylko część prawdy.
-Nieczęsto tak bywa.- powiedział
mężczyzna ubrany na biało, na którego właśnie popatrzył cesarz. Widocznie
chciał się upewnić, czy istnieje taka możliwość.- Ostatnim razem zanotowano
taki przypadek przed stu laty, więc i tym razem mogło się tak zdarzyć.
Mogło, a nie musiało. Czuła, jak ta
myśl zawisła między zebranymi. Nie mieli do niej zaufania, zresztą szczerze
wątpiła, czy gdyby powiedziała im prawdę, to by obdarzyli ją swoim zaufaniem.
Nie była nawet pewna czy chciałaby, żeby jej zaufali. Nie chciała zaufania
osób, którzy dali się tak omamić. Wiedziała, że to nie ona błądzi, nie kiedy
intuicja mówiła jej tak jasno. I gdy czuła strach fałszywego cesarza. Niestety
ludzie owładnięci lękiem, często sięgali po wszystkie dostępne środki, aby
pozbyć się źródła strachu. To czyniło z niego groźnego przeciwnika. Ona starała
się nie kierować uczuciami, ponieważ wtedy nazbyt łatwo popełnić błąd- to była
jedna z pierwszych nauk Ilhiona. To fałszywy cesarz popełni błąd nie ona.
-Powiadasz, że przeszłaś przez
ceremonię wyklęcia?- dopytywał się monarcha.
-Tak.- odpowiedziała krótko. Nadal
wpatrywała się w mężczyzn na podwyższeniu. Była ciekawa co teraz zrobią.
-Myślę, że powinniśmy przedyskutować
to, co przed chwilą usłyszeliśmy.- zadecydował cesarz. Zrobił lekki ruch ręką.
Cisza nie wiedziała, co mógł on oznaczać.
-Oczywiście Wasza Cesarska Wysokość.-
zgodził się Ziu i pochylił głowę. Nie odwracając się od podwyższenia postąpił
trzy kroki do tyłu. Znowu pokłonił się i odwrócił. Popatrzył na nią z
natężeniem. Zrozumiała, że powinna zrobić to samo. Nie pokłoniła się jednak,
tylko po prostu odwróciła. Zatrzymali się w miejscu, gdzie kończył się
szkarłatny dywan i ponownie odwrócili, by patrzeć w kierunku tronu. Cisza
oczekiwała uderzenia w plecy. Ilhion zawsze powtarzał, żeby nie odwracać się
tyłem do kogoś komu się nie ufa, chyba że ma się kogoś kto strzeże pleców.
Wszyscy mężczyźnie na podwyższeniu zaczęli rozmawiać cicho. Monarcha mówił
najwięcej. Widocznie chciał przekonać do czegoś pozostałych. Nie zauważyła,
żeby korzystał z mocy. Nie byli więc zmuszani do zgadzania się z nim. Ale i tak
to zrobią. Cesarzowi przecież się nie odmawia. Zerknęła na Ziu. Wyglądał o
wiele gorzej niż poprzedniego wieczoru. Patrzył przed siebie, a na nią nawet
nie spojrzał. Czyżby popełniła jakiś błąd? Zaczęła się nad tym zastanawiać.
Może nie powinna zdradzać, że wie o fałszywym cesarzu? A co jeśli to był
prawdziwy monarcha? Nie wiedziała przecież, jaka moc powinna być wokół cesarza.
Z niepokojem popatrzyła na podwyższenie. Mężczyźni nadal cicho rozmawiali
między sobą. Czy już podjęli decyzję o jej przyszłym losie? Czy uda jej się
uciec, jeśli będą chcieli zrobić jej krzywdę? Nie, nie może tak myśleć.
Wiedziała, że oni chcą zasiać w niej wątpliwości. Cień zawsze powtarzał, że
jeśli zaufa swojemu wewnętrznemu przeczuciu, to nigdy nie zbłądzi. Przypomniała
sobie o przestrogach Ziu. Dobrze, że nie powiedziała niczego, co mogłoby
wystawić ich na łatwy cel. Wiedziała, że skoro ma smoka, to jest Bezimienną i
żadna decyzja jaką podejmą nie zmieni tego. Zauważyła, że mężczyźni z
podwyższenia co chwila zerkają na nią, a potem powracają do dyskusji z jeszcze
większym zapałem. Oni chcą o niej decydować. Oni! Ludzie, którzy nigdy jej nie
widzieli, nie znali jej umiejętności, ani mocy, która w niej tkwiła. Nakazała
sobie spokój, ponieważ zaczęła wyczuwać wokół moc. Opanowanie. Jednak ćwiczenia
coś dają, ponieważ pomogło. Znowu spojrzała na mężczyzn. Tym razem już
beznamiętnie. Nie chciała podsłuchiwać, ale i tak docierały do niej ich
uczucia. Bali się jej. No cóż, nie oni pierwsi i najprawdopodobniej nie
ostatni. Zobaczyła, że w końcu zajmują z powrotem swoje miejsca. Widocznie
decyzja została podjęta. Cesarz ruszył dłonią na znak, że mogą podejść. Ziu poszedł
pierwszy, ona kilka kroków za nim. Stanęli bez słowa w tym samym miejscu co
poprzednio. Zauważyła, że przemieniony smok nie pochylił głowy tym razem.
Popatrzyła na cesarza wyczekująco.
-Ciszo, po głębszym zastanowieniu
przyjmujemy ciebie do grona Bezimiennych. Jednak to nie koniec naszych decyzji
dotyczących ciebie. Otóż nie chcemy, abyś pozostała w Mieście Korony, ponieważ
jesteś zagrożeniem dla siebie i dla innych ze względu na moc, która w tobie
tkwi. Dlatego udasz się do jednej ze świątyń, gdzie będziesz pobierać nauki tak
długo, aż uznamy to za stosowne. Kiedy zajdzie taka potrzeba, przybędą do
ciebie Czarni Jeźdźcy i zabiorą ciebie ze sobą do nas, abyś wykonała zadanie,
jakie postawimy przed tobą. Możesz odejść.
Skłoniła lekko głowę. Tyle mogła zrobić.
Była ciekawa do jakiego zadania ma zamiar ją wezwać. Najprawdopodobniej do
takiego, w jakim zginie. Odwróciła się. Czuła na plecach spojrzenia. Nie
zareagowała jednak na to. Najprawdopodobniej znowu uchybiła w jakiś sposób
etykiecie. Niech tylko spróbują jej to wypomnieć. Wtedy poradzi, żeby wysłali
jakiegoś nauczyciela etykiety na granicę. Może uda mu się przeżyć tam kilka
dni, ale chyba nie zdążyłby nauczyć czegokolwiek. Dochodziła już do połowy
sali, kiedy zauważyła, że Ziu został. Chyba musiał poczekać na polecenia.
Poczuła jak przez witraże przechodzą pierwsze silniejsze promienie słońca.
Widocznie skierowane były na wschód, tam skąd oczekiwano wiecznego zagrożenia.
Wyszła w końcu z sali. Miała ochotę odetchnąć z ulgą, ale przy drzwiach stali strażnicy.
Popatrzyli na nią ze zdziwieniem, ale nic nie powiedzieli. Czekała na rozwój
wypadków. Nagle coś kazało jej wrócić do komnaty. Natychmiast. Tam się coś
działo. Coś złego. Podeszła do przodu, chcąc wejść, ale ze zdziwieniem
zauważyła, że strażnicy zastępują jej drogę. Przez chwilę patrzyła na nich nie
wiedząc co powinna powiedzieć. Dopiero po chwili zreflektowała się, że nic nie
robi. Wysłała przed siebie pytanie z zapytaniem do Ziu. Powiedział, że jak się
skoncentruje i wyśle do niego myśl, to on w jakiś sposób ją odbierze. Jednak
nic nie poczuła, żadnej informacji zwrotnej.
Usłyszała po chwili w swojej głowie
głos Ziu. A jednak ją usłyszał! Opanowała zadowolenie z tak małego zwycięstwa i
od razu pomyślała o tym, co usłyszała. Kłopoty? Znowu spróbowała wejść do
komnaty. Jednak mężczyźni nadal zagradzali jej drogę.
-Odsuńcie się.- poprosiła. Wiedziała,
że musi tam wrócić. On ją potrzebował. Jednak wartownicy nawet nie posunęli się
o krok.
-Zróbcie mi przejście, albo będę
musiała zrobić wam krzywdę.- powiedziała raz jeszcze, tym razem ostrzejszym
tonem. Jednak oni ciągle stali tak samo. Widocznie mieli rozkaz nie wpuścić jej
z powrotem. Oni nie wiedzieli kim ona jest- w końcu to zrozumiała. Im zależało
tylko na Ziu. To on miał być ich głównym celem. Ona była dla nich tylko nic nie
znaczącym dzieckiem, które łatwo można kontrolować. Chciała zakrzyknąć
„zdrada”, ale wiedziała, że to nic nie da. Oni nawet nie wiedzieli, że on jest
jej smokiem. Zaczerpnęła głęboko tchu. Musi tam wrócić.
-Zapomniałam się zapytać do jakiej
świątyni mam się udać. Proszę wpuście mnie.- spróbowała w inny sposób
przedostać się do sali tonowej jednak oni pozostali nieugięci.
-Daję wam ostatnie ostrzeżenie...-
zaczęła po raz kolejny. Jeden ze strażników roześmiał się na te słowa.
Popatrzyła ze zdziwieniem na niego. On się śmiał z jej ostrzeżeń. Dlaczego?
-A co nam zrobisz, popłaczesz się?-
zapytał z kpiną w głosie.
Przez chwilę patrzyła zdziwiona na
niego. Czy nie wiedzieli, że ona może ich wszystkich zabić, ponieważ nie
wyczuwała w nich żadnych osłon przeciwko magii? Nie zareagowała jednak na jego
obelgę. Nie zależało jej na udowodnieniu im, że ma rację. Jej zależało tylko na
Ziu.
-Przykro mi.- powiedziała ze
smutkiem. Już wiedziała co powinna zrobić. Wykorzysta nauki Cienia. Poczuła
absolutny spokój. Wiedziała, że wokół niej zbiera się energia potrzebna do
oszołomienia ich na chwilę. Na chwilę wystarczającą, aby wejść do środka i
zabrać stamtąd Ziu. On nie może się ujawnić. Nie może pokazać jak potężnym jest
smokiem. Zakładając oczywiście, że oni wiedzieli, że on jest smokiem a nie
magiem. Nie minęło więcej niż pięć uderzeń serca, od momentu przeprosin za to
co chciała zrobić, kiedy uniosła ręce. Wiedziała, że jaśnieje wokół nich moc.
Wystrzeliła nią prosto w mężczyzn, każąc jej ich ogłuszyć. Zobaczyła jak
osuwają się na ziemię. Idealnie. Przeszła nad ich leżącymi ciałami. Spróbowała
otworzyć drzwi, ale nie potrafiła. Musiał być rzucony na nie jakiś czar,
ponieważ wyczuła wirowanie mocy wokół nich. No cóż, skoro poradziła sobie ze
strażnikami, poradzi sobie i z drzwiami. Patrzyła na nie przez chwilę, szukając
ukrytych w nich znaków. W końcu znalazła cienkie powiązania zaklęć. Były
doskonale ukryte, ale ona je ujrzała. Przyłożyła prawą dłoń do drzwi. Nawet nie
drgnęły. Popchnęła mocniej i tak zamarła. Musiała chcieć je zniszczyć. Jeśli
nie będzie tego pragnęła, to najwyżej poopiera się o nie. Skoncentrowała się na
złości, którą czuła pomimo spokoju. Złości na ludzi wewnątrz, którzy chcieli
zrobić krzywdę Ziu. Złość to siła niszcząca. Uderzyła. Drzwi pękły na dwoje.
Zostały wyrwane z zawiasów i poleciały daleko do przodu. Spokojnie przekroczyła
próg. Nikt do niej nie strzelał. Przyjęła to jako dobry znak.
To znowu głos Ziu. Zobaczyła jak
nadal stoi w tym samym miejscu, co poprzednio. Był czymś skrępowany. Linami.
Przypomniała sobie od razu, jak mag ciemnej strony mocy zrobił to samo z nią.
Zobaczyła wycelowane w niego strzały. Zauważono jej wejście, jednak nikt na
nie, nie zareagował. Nie bali się jej. To był ich największy błąd popełniony
tego poranka. Wystrzelono z łuków. Poczuła jak czas zwalnia. Nie zdąży do niego
dobiec, po prostu nie zdąży... czas jeszcze bardziej zwalniał. Miała wrażenie,
że zatrzymuje się, a groty strzał już prawie docierają do celu, jakim jest Ziu.
Nie może przecież pozwolić mu umrzeć. Nie w taki sposób. Skrępowanemu w ludzkim
ciele, spowitego magicznymi więzami. Jak ginąć to w walce- to było najczęściej
powtarzane przez Ilhiona zdanie. Skoncentrowała się na strzałach. Zatrzyma je, tworząc
wokół niego osłonę... Poczuła jak moc znajdująca się w niej poddaje się
żądaniom. Utworzyła okrąg wokół Ziu. Strzały zatrzymały się w miejscu i opadły.
Zanim jednak zaczęły opadać, zaczęła biec w stronę podwyższenia. Musiała się
tam znaleźć, zanim postanowią w inny sposób pozbyć się Ziu. Strzały opadły, a
ona była dopiero w połowie drogi. Poczuła jak Bezimienny na podwyższeniu
przywołuje moc. To samo zaczął robić mag. Jednak zanim zdołali nadać jej
konkretny kształt, ona była już przy smoku. Stanęła pod osłoną, którą dla niego
stworzyła, wzmacniając ją mocą.
-Nie radzę.- postanowiła ich ostrzec,
kiedy formowali moc w piorun. Zatrzymali się w pół gestu. Popatrzyli pytająco
na cesarza, przysłoniętego przez kapłana i wróża. Uzdrowiciel i bard schowali
się za tron. Oni nie liczyli się w walce. Cesarz podniósł dłoń. Widocznie był
to znak, że mają zaprzestać, ponieważ poczuła jak przywołana przez nich moc,
zostaje odwołana z zaklęcia. Jednak nadal trzymali ją w pogotowiu, gotowi na
nadanie jej nowej formy. Ziu nadal był skrępowany. Stanęła przy nim. Nie
pozwoli, żeby zrobili mu coś złego. Teraz on był jej klanem... zamarła na tę
myśl. Czy rzeczywiście, czy teraz jej klanem był tylko jedno stworzenie, smok?
Tak... na razie tak. Klan to odpowiedzialność.
-Nie radzisz?- zapytał z naciskiem
cesarz.- Dlaczego to nie radzisz nam zabić go. On jest zdrajcą i zasługuje na
śmierć.
Cisza szybko myślała nad jego
słowami. Ziu jest zdrajcą. Nie mieściło jej się w głowie jak stworzenia takie
jak smoki mogą zdradzić. Przecież Cień mówił, że są to najpotężniejsze i
najlepiej służące Równowadze istoty żyjące w Śródświecie. Musieli zarzucić mu
więc coś, czego nie zrobił. Albo według nich to co zrobił było zdradą. Smoki
nie zdradzały. Smoki zawsze pozostawały wierne.
-Czy jesteś zdrajcą?- zapytała się
Ziu. Nie miała odwagi odwrócić się do niego. Może ją też uznają za zdrajczynię
i nie zawahają się przed skazaniem jej na śmierć.
Usłyszała w jego głosie ból. Ogromny
ból z którym walczył. Nie bacząc na swoje niebezpieczeństwo odwróciła się do
niego. Zobaczyła jak więzy zaciskają się coraz mocniej na nim. Chcieli go
udusić! Za jej plecami. Powinna wyczuć,
że czar wzmocnił działanie, przecież działał pod jej osłonami. Widocznie nie
znała tego zaklęcia, i dlatego nie była uczulona na jego moc. Ale nie popełni
tego błędu więcej. Schyliła się nad Ziu. Dotknęła jednej z lin. Poczuła ostry
ból w ręce. To nie były magiczne liny, ale zrobione przez człowieka, namoczone
w trującej roślinie i dopiero potem zaczarowane. Usłyszała jak Straż Przyboczna
naciąga znowu cięciwy łuków. Uniosła drugą rękę. Przywołała czar ognia. Było to
o tyle trudniejsze, że nie był to jej żywioł. Ale udało się. Strzały zajęły się
ogniem a potem zamieniły w popiół. To samo stało się z łukami. Ktoś krzyknął z
przerażenia. Przekonają się, że nie tak łatwo jest ją zabić. Skoncentrowała się
na uwolnieniu Ziu. Zrozumiała, że może to zrobić tylko w jeden sposób. Złapała
drugą dłonią za linę. Skrzywiła się czując ból, jednak nie pozwoliła, żeby nad
nią zapanował. To ona panowała nad uczuciami, a nie uczucia nad nią. Z całej
siły pociągnęła za linę, chcąc ją rozerwać. Włożyła w to moc. Liny muszą
pęknąć... muszą... skoncentrowała się nad tym. Liny pękną... pękną... poczuła
jak powoli ustępują pod jej chwytem. Pociągnęła jeszcze mocniej. Puszczały....
Ziu sam ściągnął opadające liny z siebie. Podniósł się z trudem na nogi. Cisza
poczuła jak mag i wyklęty za chwilę spróbują zniszczyć osłonę. No cóż, będą
musieli się bardzo postarać, a i tak wątpiła czy się im uda, ponieważ Ziu
postanowił wzmocnić jej osłonę soją mocą.
-Nie wiedziałam, że w imperium
zachodnim jest zwyczaj skazywania kogoś na śmierć bez sprawiedliwego procesu, a
ponadto że krępuje się domniemanego zdrajcę magicznymi linami. Jeśli takie jest
prawo, to powinno je się zmienić.- wyrzuciła z siebie to co ją najbardziej
zdenerwowało. Starała się nie zwracać uwagi na to, że Straż Przyboczna otacza
ich powoli, ani że moc wyklętego i maga coraz mocniej naciska na jej osłony.
-Ja! Ja jestem prawem.- prawie
wykrzyknął fałszywy cesarz.- A ty jesteś nikim, tak jak on.- ruchem głowy
wskazał na Ziu.
-Skoro jestem nikim, dlaczego udało
mi się przeciwstawić komuś, kto jest prawem?- zapytała tym razem już
spokojniej. Zobaczyła, że monarcha opada na tron. Widocznie nie potrafił
znaleźć na to odpowiedzi. Najprawdopodobniej nie rozumiał tego, co się działo
przed jego oczami.
-On nie wykonał swojego zadania. Miał
odnaleźć smoki, które zniknęły rok temu, po święcie Równowagi.- zaczął już
normalnie mówić cesarz.- Jednak nie dostaliśmy żadnych informacji od niego.
Żadnych. Aż wczoraj zapowiedział, że przybędzie rano z nowym Bezimiennym. To
nie było zadanie, które mu wyznaczyliśmy. Smoki nadal nie powróciły. To już
półtora roku jak ich nie ma. Od tamtej pory przybyło do nas kilku kandydatów na
wyklętych, ale nie mogliśmy przyjąć ich tutaj na naukę, ponieważ jak nie ma
smoków, to nie ma kto nas przed nimi obronić, kiedy stracą chwilowe panowanie
nad mocą. Dlatego zaczęliśmy wysyłać ich do różnych świątyń, ale tylko tych,
które posiadają najsilniejsze z osłon i gdzie są najlepsi magowie jasnej strony
mocy. Ponadto otrzymaliśmy wiadomość z wiarygodnego źródła, że Ziu widziany był
z elfem. A elfi lordowie zdradzili nas, więc każdy kto zna elfów jest uznawany
za zdrajcę.- po tych słowach zamilkł.
Cisza powoli przetwarzała zasłyszane
informacje. To dlatego Ziu zabronił jej wspominać o elfach. Ale dlaczego nie
powiedział im, że sam jest smokiem. Co innego było teraz najważniejsze.
-Dlaczego próbujecie zabić teraz i
mnie? Przecież mnie nie widział nikt z elfem.- zadała kolejne pytanie.
Wiedziała, że znowu trafiła w samo sedno problemu. Wyklęty przestał wysyłać do
niej różne czary, które miały za zadanie zniszczyć jej osłony i zabić ją oraz
stojącego obok niej Ziu.
-Ponieważ ten kto pomoże zdrajcy sam
jest zdrajcą.- nadeszła odpowiedz z ust cesarza.
-Ciekawe stwierdzenie... Czyli
ważniejsze jest dla ciebie panie zabicie kogoś kto widziany był
najprawdopodobniej z elfem i kogoś niewinnego, niż dociekanie prawdy.
Po tych słowach zapadła cisza. Teraz
już nikt nic nie powiedział. Patrzyła wyczekująco, ale nadal nikt nie
odpowiadał.
-Jak śmiesz! Jak śmiesz czynić takie
insynuacje w pobliżu Jego Cesarskiej Wysokości!- zakrzyknął w końcu
uzdrowiciel. Potraktował to jako obrazę majestatu. No cóż, nie miała zamiaru
prostować. Zrozumiała, że cokolwiek powie, nie będzie miało to już znaczenia.
Ale dlaczego pozostał tutaj wyklęty? Przecież on powinien odejść ze swoim
smokiem, a nie pozostać przy cesarzu.
-Ponieważ nie jest to prawdziwy
cesarz.- powiedziała to w końcu. Widocznie jednak nikomu nie przyszła taka myśl
z zebranych nawet na moment do głowy, ponieważ popatrzyli na nią
zdezorientowani. Pierwszy roześmiał się cesarz, potem zebrani obok niego
mężczyźni, a na samym końcu Straż Przyboczna. Śmiali się nie z tego co
powiedziała, ale z niej. Potraktowali ją jak niespełna rozumu. Niech i tak
będzie. Najważniejsze było zapewnić bezpieczeństwo sobie i Ziu. Jeśli pomoże w
tym rozbawienie zebranych, to dobrze. Usłyszała jak ktoś wchodzi do sali
tronowej. Nie musiała się odwracać, żeby wiedzieć, że są to strażnicy, których
oszołomiła. Jednak cesarz machnięciem ręki, nakazał im wyjść. Zdziwiła się jak
wiele może rozkazać zwykłymi ruchami dłoni, nie mówiąc słowa. Nawet czyjeś
życie mogło zależeć od takiego nic nie znaczącego gestu. Coraz mniej jej się
podobało to Miasto Korony.
To znowu był głos Ziu. Kiwnęła głową
nie patrząc na niego. Musiał pozostać w postaci człowieka. No cóż, to trochę
utrudniało sprawę, ale przecież i tak jakoś muszą z tego wybrnąć. Czekała
cierpliwie aż umilknie śmiech. Cesarz opanował się pierwszy, ale pozwolił
pośmiać się innym. Jednak ona patrzyła tylko na niego. Zobaczyła, że w jego
oczach nie ma rozbawienia. On tylko udawał śmiech, gdyż wiedział, że jest to
najlepsza reakcja, na to co powiedziała. W końcu pozostali również przestali
się śmiać.
-A ile razy widziałaś Jego Cesarską
Mość żeby tak mówić, bo my nie przypominamy sobie, żebyś kiedykolwiek tutaj
była.- powiedział cichym głosem wróż. Popatrzyła na niego. Drgnęła, kiedy
zobaczyła jego oczy. On o tym wiedział, jego cesarz nie oszukał. Dlaczego
pozwalano wierzyć fałszywemu cesarzowi, że nikt się nie domyśla, że nie jest
prawdziwym monarchą. Poczuła w głowie pustkę... czuła się dziwnie... bardzo
dziwnie... nagle ujrzała...
Była w tej samej sali tronowej, ale
znajdowała się na podwyższeniu. Patrzyła na dwóch chłopców stojących przed nią.
Za nimi stali dwaj mężczyźni, bardzo podobni do Ziu. Obraz był zatrzymany w
miejscu. To musiało być czyjeś wspomnienie. Jeszcze nigdy nie przeżyła czegoś
takiego. Rozejrzała się wokoło, żeby zobaczyć, kto jeszcze tutaj jest. Obok
niej stał właśnie wróż. Przyglądał się uważnie chłopcom. Czuła wątpliwości, z
którymi się zmagał. Zrozumiała, że to jest właśnie jego wspomnienie i że
pragnął, aby je zobaczyła. Obraz zaczął się zmieniać. Nie słyszała jednak, co
się dzieje wokół, odbierała tylko uczucia i myśli wróża. Chłopcy twierdzili, że
cesarz nie jest prawdziwym cesarzem. Właśnie w tym momencie, monarcha roześmiał
się tak samo, jak przed chwilą. Pozostali dołączyli do niego. Nawet wróż. Miał
wątpliwości, ale nie mógł się z nimi zdradzać, kiedy nie wiedział kto z
otaczających go ludzi jest przyjacielem a kto wrogiem. Dobrze rozumiała jego
uczucia. To dlatego się roześmiał. Popatrzyła na chłopców. A raczej na młodych
mężczyzn. Przypomniała sobie, że przecież patrzy na to wszystko oczami
człowieka, który już dawno przekroczył wiek średni, dla niego oni byli dziećmi,
ale dla niej nie. Byli mniej więcej w jej wieku. Obaj byli jednakowo szczupli, prawie
chudzi, ale na tym podobieństwa między nimi się kończyły. Jeden z nich miał
białe włosy i niesamowite żółte oczy, prawie takie same jak kot, natomiast
drugi miał włosy koloru ognia. Wyglądali niesamowicie, kiedy tak obok siebie
stali. Zauważyła, że ich odzienie jest mocno zniszczone i za małe. Włosy
również były za długie i brudne. Wyglądali na mocno zaniedbanych. Kim oni byli?
Spojrzała na wróża, próbując znaleźć u niego odpowiedz. To byli kandydaci na
Bezimiennych, tak samo jak ona. Nikt z zebranych nie wiedział, że mężczyźni
stojący za chłopcami są smokami, nawet wróż. Spojrzała na wyklętego. To nie był
prawdziwy wyklęty. Nie zasługiwał na to miano, ponieważ nie służył Równowadze.
Oddał się ciemnej stronie mocy. Wróż o tym wiedział. Jednak pozostali nie
potrafili tego dostrzec, ponieważ od dawna nie wzywali na pomoc Jego. Wróż
nigdy nie zapomniał jak się rozmawia z Nim, gdyż gdyby to uczynił, złamałby
śluby, a tego nigdy nie uczyni. Ale dla pozostałych widocznie śluby nie były
najważniejsze, tylko dobro doczesne. Patrzył ze współczuciem na chłopców.
Chciał dać im jakieś słowo otuchy, ponieważ wyglądali na mocno
zdezorientowanych ogólną wesołością. Chcieli, żeby potraktowano ich ostrzeżenie
poważnie. Nie uczyniono jednak tego. Wróż opanował uczucie współczucia. Kiedyś
miał zostać kapłanem zanim odkryto u niego jeszcze inne oblicze mocy. Zmuszono
go do dokonania wyboru. Wolał zostać wróżem. Starał się nigdy nie wspominać
tamtej decyzji, ponieważ pojawiały się wtedy wątpliwości, że mógł jednak
postąpić inaczej. Zbyt potężna tkwiła w nim moc, aby pozwolono mu zachować oba
oblicza. Jedno wypalono. Nigdy się z tym nie pogodził. Uważał, że ludzie nie
powinni odbierać tego, czym obdarowali ich On. Skoro Zapomniany dał mu dwa
oblicza mocy, to widocznie był godny żyć z nimi dwoma. Na szczęście Rven
naprawił częściowo to, co popsuł człowiek i przywrócił mu cześć mocy kapłana.
Jednak nie była ona tak potężna jak przed wypaleniem. Cisza z trudem oderwała
się od jego myśli. Były bardzo ciekawe, ale wiedziała, że nie może nadużywać
zaufania. Pozwolił jej obejrzeć to wspomnienie, ale to nie znaczy, że pozwolił
jej wchodzić do swojej głowy i poznawać wszystkie myśli. Popatrzyła więc znowu
na scenę przed swoimi oczami. Chłopcy nie czekali aż śmiech przebrzmi.
Odwrócili się i odeszli. Sala Tronowa była pełna ludzi. Nikt nie zatrzymywał
odchodzących. Mężczyźni stojący za nimi pokłonili się i też odeszli. Zanim
jednak zdołali odejść, śmiech umilkł. To cesarz kazał zebranym zamilknąć.
-Nie daliśmy pozwolenia na odejście.-
powiedział monarcha. Zatrzymali się.
-Nie potrzebujemy pozwolenia na
wyjście stąd, jak również nie potrzebujemy pozwolenia na zostanie Bezimiennymi.
My już nimi jesteśmy, ponieważ przeszliśmy ceremonię wyklęcia.- spokojnie
powiedział jeden z chłopców. Ten z białymi włosami. Wróż podziwiał go za
odwagę. To była prawda. Cesarz lubił decydować o tym czy ktoś ma zastać
Bezimiennym czy nie, ale tak naprawdę to On decydował, a nie żaden człowiek.
Cesarz nie lubił, kiedy mu się to przypominało. Cała sala zaszumiała z
oburzenia. Nie spodobały im się słowa prawdy. Wróż był ciekawy, co się teraz
wydarzy. Cisza też. Zastanawiała się czy cesarz zaprzeczy oczywistemu czy może
znajdzie inny sposób, aby okazało się, że to on jest najważniejszy.
-Jesteście
w naszym imperium, więc to od nas zależy jaką decyzję podejmiemy dotyczącą
waszego dalszego życia. Żądam należytego nam szacunku. Wiele jest winą
młodości, ale nie wszystko, a na pewno nie obraza nas. Dajemy wam możliwość
przeprosin, w przeciwnym razie zadecydujemy o wypaleniu w was mocy.
Zapomnieliście bowiem, że to nam służą wyklęci, wykonują nasze rozkazy, nikogo
innego.- cesarz mówił cicho i z dobrotliwym uśmiechem na ustach. Jednak to była
groźba. Chłopcy zerknęli na siebie. Kiwnęli głowami, jakby się porozumieli.
-Bezimienni służą tylko Równowadze, a
tym samym Zapomnianemu. Cesarz powinien również służyć Równowadze, jeśli tego
nie czyni, nie jest cesarzem.- odpowiedział znowu ten sam chłopiec co
poprzednio.
-Straże.- wydał rozkaz cesarz. To
była jego jedyna reakcja na słowa chłopca. Jednak zanim doszło do złapania ich
i spełnienia groźby, młodzieńcy złapali się za ręce. Podnieśli złączone dłonie
do góry. Zobaczyła powstającą osłonę. Również objęła ona dwóch mężczyzn
stojących za nimi. Rzucali czar przeniesienia. Jeszcze nigdy go nie widziała.
Ale słyszała o nim od Cienia. Jeden z mężczyzn, który tak bardzo przypominał
jej Ziu, popatrzył na wróża. Usłyszała jego głos w swojej głowie... nie to nie
w jej głowie, ale w głowie wróża.
„Za miarkę na świecy w świątyni, w
holu bocznym, tam gdzie nikt już nie przychodzi.” Po tych słowach zniknęli
wszyscy czterej. Wróż patrzył oniemiały na to, co się wydarzyło na jego oczach.
Wspomnienie zaczęło się rozmywać... Myślała, że wróci do teraźniejszości,
jednak nie stało się tak. Po chwili znalazła się w innym pomieszczeniu. Znowu
stała obok wróża. Zobaczyła czwórkę osób, tę samą co w sali tronowej. Widocznie
minęła miarka na świecy i wróż zdecydował się przyjść do świątyni. Jeden z
mężczyzn zaczął coś mówić, jednak ona tego nie słyszała. Zdziwiła się. Przecież
powinna widzieć i słyszeć to samo co wróż, dlaczego więc tak nie był? Dopiero
po chwili zrozumiała. Wróż chciał zachować to, co usłyszał tylko dla siebie.
Czekała więc, aż coś usłyszy.
-Kiedy przybędzie ktoś taki jak ci
dwaj chłopcy, to znaczy ktoś, kto zauważy, że cesarz nie jest cesarzem, albo
ktoś, kto będzie całkowicie panował nad mocą, a obok niego będzie stał ktoś
podobny do nas, to powiedz mu, żeby udał się do Świątyni na Granitowym Wierchu.
Wiemy, że możemy na tobie polegać, ponieważ jako jedyny pamiętasz Jego Imię i
Jemu służysz. Pokaż tej osobie to wspomnienie, jeśli nie będziesz mógł z nią
porozmawiać. On będzie wiedzieć, co powinien zrobić później. Przysięgnij, że
nikomu nie powiesz, gdzie jesteśmy, a my zdradzimy tobie jeszcze kilka tajemnic
przyszłości, o których nie wiesz.
-Przysięgam.- usłyszała jak wróż
wymawia te słowa.
-I jeszcze jedno.- wtrącił drugi z
mężczyzn.- Jeśli przyjdzie tu dziewczyna przyprowadzona przez kogoś takiego jak
my, to przekaż jej tę księgę. Od Aleksa.
Od Aleksa! Miała ochotę wykrzyknąć,
ale była uwiązana do wspomnienia i musiała czekać aż się ono skończy.
-Ale jak będę miał to uczynić?
-Pomyśl po prostu o księdze, kiedy będziesz przekazywał to wspomnienie. A jeśli to będzie ta dziewczyna, to księga sama znajdzie do niej drogę...
Wspomnienie w tym momencie urwało się
nagle. Cisza poczuła, że znowu jest w sali tronowej. W chwili obecnej, a nie w
cudzym wspomnieniu. To wszystko zdarzyło się w ciągu jednego uderzenia serca.
Poczuła, że coś ściska w dłoniach. W rękach miała księgę... księgę jej matki!
Jak to się stało? Zresztą to nieważne. Miała ją i tylko to się liczyło.
Wiedziała, co się teraz wydarzy. Cesarz da jej ultimatum: albo uzna jego
władzę, albo każe wypalić w niej moc. Tak właśnie zrobił z chłopcami. Włożyła
księgę pod pachę, aby jej nie przeszkadzała.
-Ziu.- zwróciła się na głos do
stojącego obok niej mężczyzny. Popatrzył na nią zdziwiony. Tego widocznie nie
planował. Czekał na ciąg dalszy wypadków, a nie na to, że ona weźmie sprawy we
własne ręce.- Przestało podobać mi się to towarzystwo, proponuję, abyśmy
odeszli stąd jak najszybciej, jeśli oczywiście zgodzisz się ze mną.- zawiesiła
głos oczekując na to co powie. On jednak przytaknął jej tylko głową.
-Do widzenia.- powiedziała na
pożegnanie i podniosła prawą rękę. Wiedziała, że będzie mogła przynieść ich na
łąkę pod zamkiem, którą widziała podczas lotu. Tam, gdzie nikt nie zauważy jak
Ziu zmienia się w smoka. Zmówiła krótką modlitwę, aby udało się to, czego
jeszcze nigdy nie próbowała.
-Straże!- krzyknął cesarz. Widocznie
domyślał się, co chce zrobić. Jednak było za późno. Zaczęła przenoszenie.
Wystrzelone strzały trafią w pustkę. Ostatnie co zobaczyła, to lekki uśmiech na
twarzy wróża. Mógł sobie na nie niego pozwolić, gdyż wszystkie oczy były
zwrócone na nią i Ziu, a nie na podwyższenie.
„Dziękuję”
Skierowała jeszcze tę myśl do niego.
Jednak on nie odpowiedział. Nie spodziewała się zresztą tego. Wszystko rozmyło
się, a oni, nim minęło jedno uderzenie serca, byli na łące poza ostatnimi z
murów Miasta Korony.