Wykleci - Granitowy Wierch


Go to content

Rozdzial III

Ksiazka > Rozdzial 1-14

Rozdział trzeci Koszmary
Rozdział trzeci                Koszmary

 

 

 

            Psyche zerwała się z krzykiem. Zanim jednak wyrwał się on z jej ust, stłumiła go, aby nie obudzić pozostałych dzieci. Była noc. Jak tyko zamykała oczy to zawsze ten sam obraz ukazywał się jej oczom. Tam był ten sam mężczyzna, którego ujrzała w wizji poprzedniej nocy. Wróżbiarka też to zobaczyła. Psyche miała przeczucie, że gdyby powiedziała, że nic nie zobaczyła, wiedząca najprawdopodobniej nie przyśpieszyłaby ceremonii przejścia w dorosłość Rocha. I wyjazdu. A ona zostanie sama ze swoimi koszmarami. Widzi siebie wśród popiołów. Umiera i wie, że nikt nie może jej pomóc. Że zaraz odejdzie do Bogów, którzy zadecydują o jej duszy. Co gorsza widziała, co się stało pośród pogorzeliska. Tam umierali ludzie... mordowano małe dzieci. Nikt z całej osady nie miał przeżyć. Widziała to. Wróżbiarka też. Ich wioska była zagrożona. A Roch musiał wyjechać, ponieważ on nie mógł zginąć. Jego przeznaczenie było inne. Tylko że Psyche też nie chciała zginąć. No bo kto chciałby umrzeć? A gdyby tak wszyscy mieszkańcy opuścili osadę i rozproszyli się po pozostałych klanach? Wtedy może byliby bezpieczni. Albo i nie. Może wtedy wszystkie klany byłyby w niebezpieczeństwie.

Były to niewesołe rozmyślania, ale nie potrafiła myśleć o niczym innym. Jak bardzo chciała, aby to wszystko przytrafiło się komuś innemu. Dorosłemu. Nie mogła otrząsnąć się z tego, co zobaczyła. Krew... zabici... Zaczęła przecierać dłońmi oczy. Nie odważy się więcej spać tej nocy. Nie zaryzykuje kolejnego koszmaru. Rozejrzała się wokół. Wszystkie dzieci spały. Było ich jeszcze piętnaścioro, nie licząc jej. Od lat pięciu do dziesięciu. Starsze dzieci, które nie miały rodziców, albo zostały oddane na wychowanie klanowi, były w innym domostwie. Tam już rozdzielano chłopców od dziewcząt. Spali w dwóch różnych pomieszczeniach. A najmłodsze dzieci, były wychowywane przez starsze kobiety, które już dawno odchowały własne pociechy. Kiedy dziecko kończyło pięć lat, stawało się dzieckiem młodszym i mieszkało tam gdzie ona. Psyche miała jeszcze kilka miesięcy, zanim zostanie przeniesiona do domostwa dzieci starszych. Nie śpieszyło jej się tam. Tutaj miała więcej wolnego czasu i mniej obowiązków. No może nie do końca mniej, ponieważ w klanach każda para rąk była potrzebna, ale jej obowiązki nie zajmowały całych dni. Miała czas przeznaczony na zabawę, czego już z kolei nie miały dzieci starsze. Rozejrzała się znowu. Musi stąd wyjść. Nie wytrzyma dłużej w pomieszczeniu bez okien, gdzie w powietrzu unosiły się tylko oddechy uśpionych dzieci.

Zaczęła szybko wciągać na siebie odzienie. Jak skończyła, na palcach przeszła przez pokój. Powoli uchyliła drzwi na korytarz. Nie zamykano ich nigdy na klucz. Psyche miała nadzieję, że opiekunowie dzisiaj nie pilnują nazbyt dokładnie. Musiała pożegnać się z Rochem. I powiedzieć mu coś... Coś bardzo ważnego... Co zobaczyła, a czego nie była w stanie powiedzieć w obecności Wróżbiarki. Potem przez cały dzień nie miała czasu porozmawiać z nim, ponieważ żegnał się z rodziną. Kilka miarek na świecy spędził również ze swoją małą siostrzyczka, która dzisiaj właśnie obchodziła piąte urodziny i w miała zamieszkać w domostwie dzieci młodszych. Widziała jak wnoszono jej niewielki dobytek. Kilka pamiątek po rodzicach, prezent od brata. Szare ubrania, ponieważ nikt nie miał czasu, aby troszczyć się o to, aby dzieci oddane klanowi na wychowanie chodziły w kolorowych rzeczach. To dzieci starsze szyły dla nich ubrania, ucząc się podstaw krawiectwa. Na szczęście najgorsze ubrania rozpruwano i ktoś doświadczony w sztuce szycia naprawiał je. I jak je można porównać z ubraniami szytymi a potem pracowicie farbowanymi i wyszywanymi przez kochające matki i babki. A to nie była jedyna niesprawiedliwość, z jaką spotykały się dzieci oddane klanowi na wychowanie, ale ta nie wiedzieć czemu bolała najbardziej.

Psyche stała już za drzwiami. Nie widziała żadnego z opiekunów. Dziwne. Nagle usłyszała jakiś dźwięk. Popatrzyła tam. Przy stole siedział jakiś mąż. Nie potrafiła rozpoznać go, ale wiedziała, że jedna osoba to za mało. Zawsze było tutaj z czworo dorosłych. Gdzie są więc pozostali? Przykucnęła. Zobaczyła, że mężczyzna nalewa sobie miodu do kufla.

-A niech to.- szepnął cicho, wytrząsając z dzbanka ostatnie krople napitku. Psyche uśmiechnęła się lekko. Chyba postanowił poświętować o jeden dzień dłużej. Zresztą najprawdopodobniej nie tylko on. Reszta opiekunów, którymi w większości byli młodzi ludzie, nie mający jeszcze własnych pociech, najprawdopodobniej świętowała Równowagi. Według zwyczaju przez całą dobę od zakończenia uroczystości, czyli od zapalenia ognia przez obdarzonego Mocą, można było dokonywać zrównania wszystkich ludzi. Najczęściej jednak wyglądało to tak, że młodzi szli do tych, których wybrało ich serce. Najczęściej bywało tak, że dziewczęta oddawano mężom, którzy potrzebowali żony do opieki nad swoim domostwem. Psyche współczuła im. Ale takie było prawo. Chłopcy też nie mieli lekko. Najczęściej musieli poślubić młode wdowy, które nie były w stanie samotnie zajmować się domami. Jeśli wdowa była po mężu, który zginął walcząc w obronie klanów, sama mogła wybrać. A dzięki obchodom święta, miała do ominięcia tylko jednego opiekuna.

Mąż właśnie wysączał ostatnie krople napitku prosto z dzbanka. Musi być wściekły, że jemu właśnie przypadło pilnowanie w taką noc. Nie można było jednak pozostawić dzieci samych, ponieważ były nazbyt ważne dla klanu, aby cokolwiek złego im się przytrafiło. Dziewczynka usłyszała cichy dźwięk skrobania. Widocznie mężczyzna skracał sobie czas rzeźbiąc. Psyche kucała nadal cichutko zastanawiając się, jak może dostać się do jednego z pokojów, gdzie miała ukryty prezent dla Rochowi. A pokój ten znajdował się obok opiekuna. Po lewej stronie. Drogocenny czas mijał. Niedługo będzie północ, a w zgodzie z tradycją, ten kto odchodzi z klanu i rozpoczyna własną ścieżkę, musi odejść w godzinie zmiany. Czyli między północą a pierwszą miarką. A to już niedługo. Jednak co mogła zrobić. Nic. Tylko czekać. Nagle usłyszała jakiś dźwięk dobiegający od stołu. To kufel potoczył się po podłodze. Natomiast głowa męża opadała powoli. Dziewczynka uśmiechnęła się radośnie. Zasnął! Strażnik dzieci zasnął! A to nieładnie. Jaki to opiekun zasypia na posterunku? Nie powie jednak o tym nikomu. Niech sobie pośpi biedaczysko, a ona cichutko załatwi swoje sprawy. Przemknęła na palcach do drzwi. Nie chciała ryzykować, że opiekun się obudzi. W jednej z pieśni było takie ładne zdanie: łatwiej jest prosić o wybaczenie nić o pozwolenie. Dziewczynka całkowicie się z tym zgadzała. Otworzyła cichutko drzwi pokoju, gdzie całe dnie pracowały i bawiły się dzieci. Tutaj czytały księgi, uczyły się liczyć, czy poznawały inne rzeczy, takie jak pieśni, legendy opowiadane przez opiekunów, czy też pod nadzorem starszych poznawały podstawy szycia. Tutaj też dzieci najmłodsze bawiły się razem z dziećmi młodszymi. Klan miał być jednością, a najlepiej to czynić, łącząc w młodym wieku silnymi więzami jednego człowieka z drugim. Tak w każdym bądź razie kiedyś powiedziała jej Wróżbiarka, kiedy zapytała ją o to.

Na palcach wślizgnęła się do środka i zamknęła drzwi za sobą. Pokój miał okno. Była pełnia, dzięki czemu widziała zarysy przedmiotów. Powoli, aby niczego nie potrącić i nie narobić hałasu, posuwała się w stronę swojego kącika. Każde dziecko miało własny kącik. W takim własnym miejscu na świecie, dziecko mogło trzymać kwiatki, albo jakieś małe zwierzątko zamknięte w klatce. Albo też pamiątki czy inne swoje skarby. Nikt nie mógł niczego dotknąć bez zgody właściciela. Nawet opiekun. Ani żaden dorosły. Psyche uważała, że taki kącik to tylko mydlenie oczu najmłodszym. W dziesiąte urodziny pozbawiona zostanie swojego kącika, a rzeczy osobiste będą przeszukane przez opiekunów, zapakowane i przeniesione do domostwa dzieci starszych. W końcu znalazła się przy swoich rzeczach. Było tutaj kilka ksiąg, które właśnie czytała, aby potem opowiedzieć je dokładnie innym dzieciom. Nie po nie jednak przyszła. Kiedyś jak wybierała ten kącik, objęła go w posiadanie po chłopcu, który się już wyprowadził. Widziała go kilka razy. Następnego roku, w czasie najazdu zginął, spłonął jak pochodnia, ponieważ próbował gasić rozprzestrzeniający się ogień, niesiony przez strzały złych ludzi. Uratował wiele osób i przedmiotów, ale jedno z domostw płonęło za bardzo. W środku został mały chłopczyk. Chłopiec, w zasadzie młodzieniec, ponieważ mieszkał wtedy w domostwie dzieci starszych, wskoczył w płomienie. Odnalazł dziecko. Nałożył na nie własną mokrą opończę. Sam w ten sposób pozbawił się ochrony przed ogniem. Kiedy wyszedł z chłopczykiem w ramionach, sam już płonął. Nikomu nie udało się ugasić żywej pochodni jaką się stał. Psyche widziała to wszystko. Uratowany chłopczyk trafił potem do domostwa dzieci młodszych, ponieważ jego rodzice zginęli. Przestał mówić. Bardzo go lubiła, on ją zresztą chyba też, ponieważ bardzo często razem się bawili. Był niewiele od niej starszy. Przed rokiem zmienił domostwo. Stefan nadal nie mówił. Milczał już od pięciu lat. Wróżbiarka nie potrafiła mu pomóc. Była z nim nawet w domu uzdrawiania oddalonym o pięć dni drogi od ich osady, ale to nie pomogło. Stefan teraz uczył się na pomocnika kowala. Miał zdolności w tym kierunku, przezwyciężył nawet swój lęk przed ogniem. Ale głosu nie odzyskał. Psyche w tym kąciku znalazła skrytkę, a w niej ukrytą szkatułkę z wygrawerowaną literą "W". Przypuszczała, że jest to pierwsza litera imienia chłopca. Psyche uklękła. Tuż przy złączeniu ściany z podłogą, była mała szczelina. Włożyła tam czubki palców. Macała wokół szukając prostego mechanizmu. Kiedy znalazła i pociągnęła za małą dźwignię, kawałek ściany lekko się podniósł. Teraz mogła wyciągnąć podłużną szkatułkę. Otworzyła ją. Było ciemno, więc nie widziała dokładnie przedmiotów w niej ukrytych, ale doskonale wiedziała, co się w niej znajdowało. Był tutaj maleńki portret dwojga młodych ludzi, mężczyzny i kobiety. On miał ciemną karnację ludzi gór, a ona włosy przypominające ogień i zielone oczy. Oboje byli bardzo smutni i ubrani na ciemnozielono. Najprawdopodobniej byli to rodzice tajemniczego "W", ale pewności nie miała. Szczególnie że nie miała odwagi pytać. W szkatułce znajdowały się jeszcze inne rzeczy: paczuszka ziół, zasuszony kwiat, którego nigdy nie widziała, kawałek zielonego materiału, patyk oraz cztery małe kamienie. Jeden z nich, żółty, podarować Rochowi. Nie widziała dlaczego, ale miała dziwną pewność, że tak powinna postąpić. Czuła, że gdyby "W" żył, to właśnie tak uczyniłby. Skoro go nie było, musiała zrobić to ona. Przyjrzała się kamieniom. Ze zdziwieniem zauważyła, że żółty żarzy się delikatnym miodowym blaskiem. Dziwne. Nigdy wcześniej nie zauważyła niczego takiego. A może po prostu kamień wiedział, po co tutaj przyszła i popierał jej postępowanie. Dziewczynka usiadła na chwilę. Doszła do wniosku, że musi się jeszcze chwilę zastanowić. Wzięła do ręki mały portrecik. Chciała zobaczyć tych dwoje. Popatrzeć na nich i upewnić się czy postępuje dobrze. Nie miała przecież prawa decydować o czymś, co nie należało do niej. Ale czy ma pozwolić, aby Roch odjechał bez ochrony? Ochrony... Nie rozumiała własnych myśli. Nie potrafiła zrozumieć przeczuć, które kierowały jej poczynaniami. Podniosła portrecik pod same oczy. Spróbowała coś dostrzec. Ale nie była w stanie. Westchnęła ciężko i już chciała odłożyć go z powrotem do szkatułki, kiedy zauważyła, że osoby na nim przedstawione zaczynają lekko świecić. Nie przestraszyło jej to. No bo i czego powinna się bać? Namalowanych ludzi? Bardziej obawiała się tego, że popada w obłęd, ale gdyby tak było, to Wróżbiarka odseparowałaby ją. A nie czyniła tego. Wszystko musiało więc iść dobrym torem, czyli po myśli wiedzącej. Tylko że to nie uspokajało jej za bardzo. Zobaczyła, że namalowana kobieta otwiera usta, jakby chciała coś powiedzieć. Przybliżyła obrazek bliżej oczu, aby lepiej widzieć. Kobieta popatrzyła błagalnym wzrokiem na mężczyznę obejmującego ją ramieniem. On jednak tylko potrząsnął głową i pozostał niemy. Kobieta spróbowała jeszcze raz coś powiedzieć, ale i tym razem z jej prób nic nie wyszło. Psyche miała wrażenie, że przed jej oczami dzieje się coś bardzo ważnego.

- Zawołam Wróżbiarkę.- powiedziała cichutko do portretu. Wzdrygnęła się. Jak dziwnie brzmiał jej głos w pustym pomieszczeniu. Jakby należał do kogoś innego. Para na portrecie zaczęła mocno kręcić głowami na znak protestu. Dziewczynka o mało z wrażenia nie wypuściła portrety z rąk. Co takiego chcą jej przekazać namalowane osoby. A może one wcale nie były namalowane. Czyżby była to magia?

- Nie mam wołać Wróżbiarki?- chciała upewnić się czy dobrze zrozumiała. Postacie pokiwały twierdząco. - I mam pozostawić wspomnienie tego co ma tutaj miejsce tylko dla siebie? - znowu potwierdzające kiwnięcia. - Chcecie mi powiedzieć coś ważnego, ale nie potraficie?- i znowu potwierdzenie. To wszystko stawało się coraz bardziej interesujące. - Czy... czy może robię coś złego?- zapytała jeszcze ciszej, z lękiem w głosie. Nie chciała zrobić nikomu krzywdy. Nie chciała też przywłaszczać sobie cudzych rzeczy. Popatrzyła na kobietę. Uśmiechnęła się lekko do niej, jakby próbowała ją uspokoić. Psyche zerknęła na mężczyznę. Nie było go! Ale przecież postacie nie znikają ot tak sobie z obrazów. Jednak mimo że mrugała szybko oczami, nadal nie było nikogo obok rudowłosej kobiety, która ciągle uśmiechała się uspokajająco. Mówiła też coś. Dziewczynka spróbowała odczytać słowa z ruchu warg. Kobieta powtarzała ciągle to samo.

- Za tobą...- spróbowała zgadnąć Psyche. Kobieta uśmiechnęła się wesoło i pokiwała głową na znak potwierdzenia.

Dziewczynka odwróciła się szybko. Tam stał mężczyzna z obrazu! Miał na sobie ciemnozielone szaty. Był bardzo szczupły. Przykucnął obok niej. Popatrzył prosto w oczy.

-Dlaczego to właśnie musiałaś być ty?- zapytał cicho. Psyche patrzyła zafascynowana. Miała wrażenie, że jego oczy nie pozwalają jej się ruszyć. Były prawie fioletowe. Takiego spojrzenia jeszcze nigdy nie widziała.

-Nie jesteś człowiekiem z gór.- wyszeptała cichutko. Nie wiedziała dlaczego akurat to wydało jej się ważne w tej chwili. Przecież to skąd on pochodzi nie powinno mieć żadnego znaczenia. Nagle tuż za mężczyzną pojawiła się kobieta z portretu. Dziewczynka była pewna, że teraz na obrazie nie ma już nikogo. Na pewno zostało tylko niebieskawe tło.

-Przestraszysz ją.- powiedziała spokojnie nieznajoma. Też przykucnęła, aby popatrzeć na skulone dziecko. - Zapewne nie wiesz, co się tutaj dzieje. Przybyliśmy, ponieważ mamy do wypełnienia zadanie, z którym nie potrafiliśmy poradzić sobie za życia. Mieliśmy po prostu za mało czasu.- kobieta wyciągnęła powoli jedną rękę i położyła na ramieniu dziewczynki. To samo zrobił mężczyzna. Psyche poczuła się dziwnie. Jakby między nimi była jakaś dziwna więź. Już wcześniej. Teraz jedynie nabrała mocy. Poczuła się przy nich bezpieczna. Nagle zdała sobie sprawę, że oni nie zrobią jej nic złego. Obezwładniający strach zaczął znikać. Teraz musiała się opanować i powiedzieć coś sensownego. Tylko jakoś nie mogła się do tego zmusić. Może za chwilę. Patrzyła na dwie postacie, które prawie zastygły przed nią z życzliwymi uśmiechami. Czekały. Roch! Nagle przypomniała sobie o Rochu. On zaraz wyjedzie. Zaczerpnęła głęboko powietrza. Raz. Potem drugi raz. I kolejny. Robiła tak, aż przestała widzieć podwójnie. Dopiero teraz zauważyła, że postacie są bardzo przeźroczyste.

-Ja...- zaczęła, ale głos ją zawiódł. Nabrała raz jeszcze głębokiego oddechu, odchrząknęła i zaczęła raz jeszcze. - Przepraszam. Trochę się przestraszyłam.- powiedziała cicho. Postacie zabrały dłonie z jej ramion. Przysiadły na podłodze w ten sam sposób, w jaki ona siedziała. Patrzyły na nią spokojnie, z jakimś dziwnym wewnętrznym blaskiem, którego pochodzenia nie potrafiła wyjaśnić. Nic nie mówiły. Zrozumiała, że to ona powinna mówić dalej.

- Znalazłam tę szkatułkę kilka lat temu. Miałam wtedy dziwne przeczucie, że kiedyś będę wiedziała co z nią zrobić. Nie spodziewałam się... was. Chciałam tylko dać jeden z kamieni Rochowi, ale widocznie nie miałam do tego prawa. Przepraszam.- zakończyła już całkowicie niedosłyszalnie. Straciła całą odwagę. Nie potrafiła też nadal patrzeć na niesamowitych gości. Opuściła wzrok na podłogę, zastanawiając się czy to przypadkiem jej się nie śni.

-I miałaś dobre przeczucie. To szkatułka wybrała sobie ciebie na właściciela, nie powinnaś się więc tym martwić. Jest to bardzo stary czar, o którym dzisiaj już niewielu pamięta.- mężczyzna mówił cicho. Miał głęboki, uspokajający głos. Psyche miała wrażenie, że zależy mu na tym, aby jej nie przestraszyć. Odważyła się podnieść na niego oczy. Patrzył tak spokojnie. Z jakimś dziwnym wewnętrznym zrozumieniem. Jakby wiedział o czymś, co zdarzy się w przyszłości i martwił się tym. W fioletowych oczach pojawił się jakiś dziwny błysk, kiedy na niego spojrzała. Nie miała jednak złych przeczuć. Nie było czego się bać. - Chcemy rozdzielić kamienie. Powinniśmy sami to uczynić, ale mogliśmy ukazać się tylko tobie. Dlatego to ty za nas zrobisz. Dobrze?- Psyche pokiwała głową na znak potwierdzenia. To co miało tutaj miejsce było bardzo ważne. Od tego mogło zależeć życie wielu osób. Także jej. Przez moment widziała płomienie z tamtej wizji. Ale tylko przez moment. Mężczyzna spojrzał na swoją towarzyszkę. Teraz ona zaczęła mówić. Tak samo cichym i spokojnym głosem jak on.

-Medalion możesz zachować dla siebie. Dzięki temu czasami będziemy mogli ukazywać się tobie i doradzać w trudnych chwilach. Jednak nie zawsze, tylko przez kilka lat. Sama będziesz wiedziała kiedy nastąpi dla nas czas rozłąki. Zakończymy wtedy to, co mieliśmy zrobić za życia i będziemy mogli odejść.

-Ale...- wtrąciła Psyche. Miała tak wiele pytać do zadania, lecz zanim wypowiedziała chociaż jedno, kobieta z portretu pokręciła głową i sama mówiła dalej.

-Nie ma teraz czasu na pytania a tym bardziej na odpowiedzi moje dziecko. Musisz jak najszybciej rozdać kamienie, póki jeszcze trwa moc Święta Równowagi. Jak zacznie się świt będzie już za późno. Mamy niewiele czasu. Po pierwsze, jak się domyśliłaś, ten żółty kamień powinien należeć do Rocha. Czerwony - do Stefana. Ten przeźroczysty do siostry Rocha, Leili, a ostatni, zielony na razie do ciebie. Potem przekażesz go komuś innemu, ponieważ nie tobie jest on pisany. Bierz zatem kamienie i biegnij do Rocha. Właśnie żegna się z Wróżbiarką. Zaraz będzie zmierzał do bramy.- kobieta nie powiedziała już niczego więcej. Zamknęła oczy. To samo zrobił mężczyzna. Zamienili się w ...w .... w coś jeszcze bardziej przeźroczystego, aby po chwili uformować się w  mgłę i powrócić do obrazu. Psyche patrzyła na to wszystko i nie była w stanie się ruszyć. To było coś niesamowitego. Siedziała jak skamieniała. Zobaczyła ich na obrazie. Tak samo jak wcześnie, mężczyzna obejmował kobietę. Oboje byli smutni. Utrwaleni na zawsze na płótnie...

-Spiesz się....-

Usłyszała szept. Wyrwał ją z dziwnego odrętwienia, w które popadła po ich zniknięciu. To nie był sen. To nie mógł być sen. Szybko wzięła portret. Zauważyła, że znajdował się teraz on w małym zamykanym pudełeczku, którego wcześniej nie było. Szybko zamknęła portrecik. Był on zawieszony na łańcuszku. Powiesiła go sobie na szyi. Sama wiedziała już, że czas nagli. Chwyciła kamienie ze szkatułki. One też się zmieniły. Miały teraz uchwyty, jakby w nie wtopione i wisiały na takich samych łańcuszkach z dziwnego metalu jak pudełeczko z portretem. Zielony powiesiła od razu sobie na szyi. Tak kazały przecież zrobić duchy. Schowała kamyk pod opończę ponieważ zabłysnął słabym zielonym blaskiem. Chciała niezauważenie przemknąć się do bramy i tam poczekać na Rocha. Szybko schowała szkatułkę, chociaż nie było w niej już tego co najcenniejsze. Nie chciała jednak żeby ktoś ją zauważył. Może kiedyś jeszcze ktoś ją odnajdzie i uszanuje pamięć po tajemniczym „W”. Na palcach podbiegła do drzwi. Cichutko uchyliła je. Opiekun nadal spał głośno pochrapując. Dobrze, ma więc drogę wolną. Cicho przebiegła przez korytarz kierując się do wyjścia. Ostrożnie wymknęła się nimi. Zaczęła przemykać się brzegiem ścieżki. Były dwie w osadzie, łączące dwa końce wioski.

-Biegnij...

Znowu ten sam szept. Zrozumiała, że to oni jej podpowiadają, co powinna robić. Nie zważając już więcej na ostrożność zaczęła biec jak najszybciej. Duchy muszą wiedzieć, czy droga jest bezpieczna. W końcu dotarła do bramy. Była zamknięta już na noc. Odetchnęła z ulgą. Przybyła na czas. Próbowała złapać oddech.

-Spóźniłaś się...

Znów ich usłyszała. Ale przecież to niemożliwe. Nie ma przecież jeszcze pierwszej miarki po północy. Księżyc stał za wysoko na niebie. Jednak jak mogłaby się sprzeczać z duchami. Skoro się spóźniła, to musiała jak najszybciej wyjść z osady i dogonić Rocha. Psyche starała się skupić, aby znaleźć miejsce, którym mogłaby wydostać się z wioski. Przed oczami przesuwały jej się obrazy. Furtka! Obok bramy znajduje się mała furtka, którą dzieci wyprowadzają pojedyncze sztuki bydła. Albo wychodzą pobawić się. Pobiegła co tchu w tamtym kierunku. Zauważyła wartownika. Nie potrafiła rozpoznać go. Zresztą nie znała zbyt wielu dorosłych. Znani jej byli tylko opiekunowie i nieliczny krąg dorosłych, z którymi miała styczność. Najczęściej jednak były to kobiety, ponieważ w klanach istniał ścisły podział obowiązków. Niewiasty zajmują się domem i wszystkim co jest z nim związane, a mężowie ochraniają klan. Szczególnie zaś to co jest najcenniejsze w klanie: dziatwę. Wartownik nie zauważył jej jeszcze. Patrzył w drugą stronę wałów. Psyche zatrzymała się nagle w pół kroku. Zrozumiała, że nie może go ot tak sobie poprosić, aby ją wypuścił. Nie uczyni tego. Zrobi coś przeciwnego. Zawoła swojego towarzysza i każe mu ją odprowadzić do domostwa dzieci młodszych, gdzie zostanie przykładnie ukarana za chodzenie samotnie po osadzie w środku nocy. Dziewczynka przywarła do wału. Nie mógł jej zobaczyć. Szybko zaczęła przesuwać się w stronę, gdzie nie było ani bramy, ani wałów. Ku wielkiej puszczy. Tamtędy na pewno uda jej się wymknąć niepostrzeżenie. Kiedy była już pewna, że nikt jej nie zauważy, zaczęła szybko biec środkiem ścieżki. Dopiero przed końcem wałów przystanęła. Musiała być teraz ostrożniejsza. Tutaj było zawsze wielu wartowników. Zazwyczaj patrzyli oni jednak w drugim kierunku, ku drodze prowadzącej do osady. Psyche przykucnęła i zaczęła się bardzo wolno skradać. Najważniejsze to nie zostać zauważoną. Potem jakoś dogoni Rocha. Kiedy przemykała się obok jednego z wartowników, ten nagle odwrócił się do niej. W tym samym momencie prawie rozpłaszczyła się na ziemi. Z mocno bijącym sercem. To nie była już zabawa. Mężczyzna uważnie przeczesywał wzrokiem ziemię, piędź po piędzi. Zaraz ją zauważy. Ale przecież ktoś jej zaufał. Nie mogła zawieść.

-Ziemia...-

Nagle usłyszała dobrze znany szept. Nie wiedziała czy to powiedział mężczyzna czy kobieta z portretu. Zyskała nagłą pewność, że teraz jest niewidzialna. Cicho przesuwała się dalej. Wszytko zależało od tego czy jest w stanie zachowywać się bezszelestnie. Wstrzymała na wszelki wypadek oddech. W końcu po nieskończenie długiej i męczącej chwili była na zewnątrz. Zaczerpnęła  głęboko powietrza. Udało się. Strażnicy nie widzieli jej, ale mogli usłyszeć. Więc chociaż w połowie sukces zawdzięczała sobie. Teraz zaś musi dogonić Rocha. Podczołgała się do najbliższego drzewa. Potem zachowując ostrożność, przemykała się od jednego drzewa do drugiego, tak długo aż zyskała pewność, że jest niewidoczna od strony osady.

-Teraz..

Szept był bardzo naglący. Zaczęła biec najszybciej, jak tylko potrafiła. Niestety miała wrażenie, że i tak za wolno się porusza. Co prawda Roch też nie pędzi na koniu, ponieważ jest noc, ale ma sporą nad nią przewagę. Mimo to nie miała zamiaru się poddawać. Jeszcze nie teraz. W końcu stanęła na drodze prowadzącej na północ. Tędy pojechał Roch. Zobaczyła go daleko przed sobą. Nie miała sił już biec dalej. Opadła na kolana. Poczuła rozgoryczenie. Przegrała! Nie miała nawet szans na wygraną, od początku było wiadomo, że nie zdąży.

-Roch...- wyszeptała z płaczem. Nie potrafiła powstrzymać łez. Czuła nie tylko swoje rozczarowanie, ale także tych dwóch postaci, które jej się dzisiaj ukazały. Zawiodła ich już na samym początku. Co powinna teraz zrobić? Podniosła zapłakaną twarz do góry. Właśnie księżyc wyszedł zza chmur. Wstała z trudem. Nogi prawie uginały się pod nią ze zmęczenia.

-Nie poddam się. Nie teraz...- powiedziała cicho sama do siebie. Spojrzała na drogę. Zdała sobie sprawę, że nie powinna na niej stać. Rocha nie było już widać. Nie dogoni go na własnych nogach nawet do rana. Zeszła na pobocze. Kucnęła. Dotknęła ziemi. Został jej dany zielony kamień. Co prawda tylko na przechowanie, ale to oznaczało, że potrafi z niego skorzystać w razie potrzeby. Wiedziała co oznaczają kolory, nie znała tylko mocy kamieni. ale jeśli miałyby one nawet tę cząstkę mocy, której się spodziewała, to powinno się udać. Zaczął padać śnieg. Delikatnie ku ziemi płynął płatek za płatkiem. Podniosła twarz ku niebu, modląc się, aby dana jej została siła.

-Proszę.- wyszeptała cichutko. Wiedziała czego pragnie, ale nie potrafiła tego wyrzec w słowach. Zaczęła znowu biec, jednak nie po trakcie, ale po trawie obok niego. Poczuła, że raczej płynie w powietrzu niż biegnie. Wiatr szeptał obok niej swoje tajemnice. Wiedziała, że gdyby się skoncentrowała, usłyszałaby je. Czas naglił coraz bardziej. Minęła już pierwsza miarka po północy. Miała jeszcze najwyżej cztery. O wiele za mało. Przyśpieszyła jeszcze bardziej kroku. Tak muszą czuć się ptaki. Opór wiatru oraz delikatny dotyk śniegu. Mijany krajobraz przesuwał się przed jej oczami, aż zobaczyła przed sobą jeźdźca na koniu. Minęła go. Zatrzymała się kilka metrów przed nim, przy jednym z drzew. Odetchnęła głęboko. Była zmęczona, ale to nie był czas na odpoczynek. Najpierw zadanie do wykonania, a potem będzie mogła odpoczywać do woli. Weszła na trakt. Roch był może dwa metry przed nią, kiedy ją zauważył. Patrzył zdziwiony na dziewczynkę stojącą przed nim. Dopiero po chwili rozpoznał rysy.

-Psy... - zaczął wypowiadać jej imię, ale ona nie pozwoliła mu na to. Nie mogła ryzykować, aby ktoś usłyszał jej Imię. Nie teraz. Może kiedyś, jak będzie na tyle potężna, aby przeciwstawić się tym, którzy będą chcieli nad nią zapanować, albo kiedy będzie tak słaba, że to i tak nie będzie miało znaczenia.

-Sza.- powiedziała cicho, kładąc palec na ustach. Głos jej się rwał ze zmęczenia. Nie potrafiła nad nim zapanować. Spróbowała się uśmiechnąć, ale wiedziała, że nie udało jej się to. Wyprodukowała z siebie tylko jakiś grymas, a nie pełen pewności siebie uśmiech.- Nie pożegnałeś się.

-A dlaczego miałbym się z tobą żegnać?- zapytał zdziwiony chłopak. Ta dziewczynka stojąca przed nim była bardzo podobna do Psyche, ale przecież nie mogła nią być, ponieważ oddalił się już prawie o miarkę od osady. Powinien czuć się niepewnie, ale tak nie było. Był tylko ciekawy czego od niego może chcieć to dziecko. Czym sobie zasłużył na jego zainteresowanie. Co prawda prawdziwej Psyche obiecał lekcje fechtunku, ale przecież nie mogło o to chodzić. Nie teraz kiedy musiał wyjechać.

-Przyrzeczenie jest przyrzeczeniem.- powiedziała cicho Psyche. Patrzyła na niego spokojnie, mimo że miała ochotę płakać. Ale nie będzie. Nigdy nie była beksą i nie miała zamiaru nią zostać. Teraz musi dać mu kamień. Czas ją naglił. Uśmiechnęła się lekko do niego. Tym razem udało jej się zapanować nad twarzą.

- Ale zwalniam Ciebie z niego. Proszę, weź to tylko ze sobą.- powiedziała i wyciągnęła dłoń w jego kierunku. Z nadgarstka zwisał na łańcuszku kamień, mieniąc się ciepłym miodowym blaskiem w świetle księżyca. Czekała przez chwilę z wyciągniętą dłonią. Jednak Roch nawet nie poruszył się. Nie patrzył na kamień, ale na nią. Tak jakby zobaczył ją po raz pierwszy w życiu.

-Kim jesteś?- zapytał. Dziewczynka była zawsze wyczulona na nastroje innych. Wiedziała, że on jej nie wierzy. Nie chce nawet jej słuchać. Zastanawiała się gdzie są jej pomocnicy, kiedy ich potrzebuje. Nie było ich, a ona musiała sama znaleźć wyjście z sytuacji, w której się znalazła. Co powinna powiedzieć? Że zobaczyła postacie z obrazu, które kazały jej przekazać kamień? Prawie roześmiała się cicho. I tak by jej nie uwierzył. Nawet nie chciałby jej słuchać. Wziąłby ją za opętaną.

-Proszę, weź go. Będzie ciebie strzec. Mam taki sam dla twojej siostry. Dzięki niemu będziesz wiedział, jeśli znajdzie się ona w niebezpieczeństwie.- kiedy to powiedziała, wiedziała, że była to prawda. Tak właśnie będzie, jeśli tylko kamienie będą miały swoich prawdziwych właścicieli. Znowu wyciągnęła dłoń w niemym geście. Przez chwilę myślała, że odmówi, że odjedzie. Wiedziała, że kamień musi zostać przyjęty dobrowolnie, że nie można zabrać go siłą, ani dać komuś kto go nie chce. Wtedy cała magia znikała i stawał się zwykłym klejnotem bez żadnej dodatkowej mocy. Aż znajdzie kolejnego właściciela. W końcu Roch wyciągnął rękę. Instynktownie cofnęła swoją.

- Pamiętaj, że jeśli go przyjmiesz, weźmiesz równocześnie na siebie odpowiedzialność za niego. Musisz się nim opiekować, a wtedy będziesz mógł korzystać z jego mocy. Kamień będzie tak długo należał do ciebie, jak długo będziesz go godny. Jeśli zmienisz się, podążysz ku złu, kamień  zniszczy ciebie. Staniesz się wrakiem człowieka. To wielka odpowiedzialność. Czy jesteś gotowy jej się podjąć?- słowa same wypływały z jej ust. Musiał wiedzieć, czego się podejmuje. Roch popatrzył na nią uważnie, ale nie powiedział nawet słowa. Wziął tylko kamień. Powiesił go sobie na szyi. Psyche kiwnęła głową. Tak, będzie dobrze. Poczuła rodzącą się więź. To jej kamień ją stworzył. Jeśli Roch będzie potrzebował pomocy, jeśli będzie w niebezpieczeństwie, ona jako pierwsza się o tym dowie. I pomoże mu. Pomoże nawet jeśli musiałaby na pieszo iść do stolicy. Zobaczyła zdziwienie na jego twarzy. On też musiał coś podobnego poczuć. Uśmiechnęła się lekko do niego. Nie odwzajemnił uśmiechu. Był poważny. Psyche poczuła jak po policzku spływa jej pojedyncza łza. Niecierpliwie wytarła ją. Odwróciła się. Zaczęła iść powoli w stronę osady. Śnieg nadal padał, tylko że teraz już nie prószył lecz zwiastował śnieżycę.

-Zaczekaj!- usłyszała za sobą jego głos. Odwróciła się natychmiast. Stał nadal w tym samym miejscu, tylko że zwrócił konia w przeciwną stronę niż kierunek, w którym zmierzał.

-Czas...- znowu usłyszała dobrze znany głos. Potrząsnęła głową. Uśmiechnęła się tylko smutno.

-Jedź. - wyszeptała. Koń posłusznie ruszył, reagując na jej komendę, ale Roch go powstrzymał.- Pędź. - dodała i zwierzę ruszyło z kopyta, niczym wyścigowy wierzchowiec. Nie pozwoliła nic więcej powiedzieć Rochowi. Miała nadzieję, że jeszcze kiedyś się spotkają. Nie potrafiłaby powiedzieć "żegnaj". Nigdy nie lubiła tego słowa. brzmiało nazbyt kategorycznie. Jakby na zawsze z kimś się rozstawała, a ona nie chciała tego. Westchnęła. Czas. Czasu było coraz mniej. Śnieg sypał już bardzo mocno. Przykucnęła. Nie miała siły biec. Chciała znaleźć się w osadzie, albo chociaż niedaleko niej.

-Psyche.-usłyszała cichy głos. Nie należał on jednak do duchów. Znała go. To był Ilhion. Nie potrafiła jednak uśmiechnąć się na jego widok. Było jej przeraźliwie smutno po rozstaniu się z Rochem. Nie potrafiła się cieszyć. Tak bardzo pragnęła zobaczyć Ilhiona, a nie potrafi się nawet uśmiechnąć. Elf zaczął mówić do niej tchnieniem wiatru,

-Przyszedłem pomóc. Ale nim to zrobię, musimy coś ustalić. Od jutra zaczynasz się uczyć walki. Musisz umieć posługiwać się bronią, ponieważ będzie ci to potrzebne. Codziennie będziemy się spotykać, ponieważ to ja będę ciebie uczył.- elf popatrzył na nią uważnie, ale dziewczynka nic nie odpowiedziała. Siedziała na ziemi, patrząc wokół nieprzytomnym wzrokiem. Przykląkł obok. Przyglądał jej się chwilę. Zobaczył, że jest bardzo lekko ubrana. Ma na sobie tylko cienkie spodnie i koszulę, a jej okrycie również nie należy do najcieplejszych. Musiało jej być bardzo zimno. Pomyślał, że Bogowie powinni pamiętać, że to tylko małe, bezbronne dziecko. Nie powinni stawiać przed nią zadań, z którymi nie potrafili poradzić sobie dorośli. Poprawił na niej okrycie. Nawet nie drgnęła.- Słyszałaś co powiedziałem?- zapytał w mowie elfów. Drgnęła lekko, a potem pokiwała głową, że tak. Zobaczył, że łzy na jej policzkach zaczynają zamarzać. Otarł je delikatnie. Ze zdziwieniem zauważył, że nie boi się już jej dotykać. Coś się zmieniło. Dotyk powinien sprawić mu ból, a jednak tak się nie stało. Kamień, na jej szyi. Dopiero teraz go zauważył. Widocznie musiał zacząć działać. Wziął dziewczynkę na ręce. Była bardzo lekka. Włożył ją pod swoją opończę i przytulił. Nie miał swoich dzieci, ale w stosunku do niej czuł dziwną czułość. Jakby ona była jego dzieckiem. Chociaż nie było to aż takie dziwne. Widział przecież jak przychodzi na świat. Widział jak umierał jej ojciec i matka. Byli bardzo mocno ze sobą związani, ale ona jeszcze o tym nie wiedziała. Dziewczynka w końcu zauważyła, że jest niesiona. Przytuliła się do niego ze wszystkich sił. Poczuł, że płacze. Poczuł żal. Chętnie porozmawiałby z nią trochę, uspokoił, pocieszył. Była tylko małym dzieckiem... Muszą się pośpieszyć. Zaczął biec. Dziewczynka wcale mu nie ciążyła. Widocznie kamień postanowił im pomóc, inaczej nie byłby w stanie biec tak szybko, jak potrafiły tylko elfy, dzieci wiatru. Nie minęła nawet ćwierć miarki, a on znalazł się już przed osadą. Przez chwilę zastanawiał się co powinien teraz zrobić. Nie może pokazać się w wiosce i ryzykować, że go ktoś zobaczy. Ludzie nie mogli widzieć elfów, chyba że było to bezwzględnie konieczne. Dziewczynka nadal trzymała się go kurczowo, jakby nie miała nigdy go puścić. Ufała mu. Poczuł suchość w gardle. Nie wiedział czym zasłużył sobie na takie zaufanie. Odpowiedzialność. Zaczął wspinać się na wały. Dla elfa było to dziecinnie proste. Śnieżyca trwała już w najlepsze i była jego sprzymierzeńcem, ponieważ szare ubranie, które nosiło, uczyni ich niewidocznymi. W końcu znalazł się na szczycie wału. Delikatnie zeskoczył z niego na ziemię. Mimo że było to kilka metrów, zrobił to bezszelestnie i bez wysiłku. I oczywiście bez szkody dla ich zdrowia. Dopiero teraz znowu przytulił dziewczynkę. Wcześniej to ona trzymała się jego, jak przysłowiowy rzep psiego ogona. To porównanie wydało mu się niesłychanie zabawne, chociaż doprawdy sytuacja była prawie tragiczna. Do świtu pozostało niewiele, a Psyche musiała jeszcze dotrzeć do dwóch osób, aby przekazać im kamienie. Pogłaskał dziewczynkę delikatnie po głowie.

-Pozostało niewiele czasu.- powiedział cicho. Wiedział, że ona zdaje sobie z tego sprawę, ale nie wiedział co innego mógłby w ty momencie powiedzieć. Poczuł jak dziecko zwalnia uścisk. Postawił Psyche na ziemi.

 

 

Dziewczynka patrzyła uparcie w ziemię. Nie była w stanie spojrzeć na Ilhiona. Było jej wstyd, bo płakała. Było jej po prostu smutno. I żal, że Roch odjechał. Innych uczuć nie potrafiła nazwać. Było ich za wiele. Także radość.

-Czy naprawdę panie będziecie mi dawali lekcje?- zapytała nie potrafiąc jeszcze w pełni się tym cieszyć. Usłyszała cichy śmiech. Po raz pierwszy słyszała śmiech elfa. Był niezwykły. Zdziwiona spojrzała na niego. Kucał obok niej, aby patrzeć jej w oczy. I uśmiechał się.

-Oczywiście, że tak. Zobaczymy się jutro w opuszczonym domu po starym szewcu. Wiesz, o którym mówię?

-Tak.

-To dobrze. A teraz biegnij. Nie trać więcej czasu, ponieważ i tak zostało go niewiele.- powiedział znowu tym samym wesołym i pełnym ciepła głosem. Dziewczynka kiwnęła głową i szybko pobiegła przed siebie. Najpierw pójdzie do Stefana, a do Leili na końcu ponieważ jest ona w jej domostwie... Nie, nie ma jej przecież tam. Dzisiaj wyjątkowo pozwolono jej zostać z kobietą, która ją wychowywała przez ostatnie lata, aby złagodzić cios odejścia Rocha. To najpierw pójdzie do niej. Ale jeszcze wcześniej musi pożegnać się z Ilhionem. Odwróciła się. Nie było go już. Szkoda, ale przecież zobaczy go jutro. Teraz musi wykonać powierzone jej zadanie. Z dziwnym uczuciem lekkości zaczęła biec do domu, gdzie powinna być Leila. Przemykała ulicą. Nie mogła biec za szybko, ponieważ śnieżyca była już za duża. Oby Roch znalazł się już poza jej zasiegiem. Było naprawdę zimno. Opatuliła się dokładniej opończą, ale i tak wiatr rozwiewał ją. Miała nadzieję, że nie zachoruje po dzisiejszym dniu. W końcu stanęła przed drzwiami domu. Nie, to nie był dom. To była rozpadająca się chata. Nikt nie powinien w niej mieszkać. Zresztą najprawdopodobniej od jutra nie będzie. Leila zamieszka z domostwie dzieci młodszych, a kobieta opiekująca się nią, przeprowadzi się do córki lub wnuczki. Dziewczynka stała przed drzwiami i zastanawiała się, co powinna teraz zrobić. W końcu podeszła do nich. Nacisnęła na klamkę. Zamknięte. A ona nie miała klucza. Co teraz? Było jej przeraźliwie zimno. Przypomniała sobie, jak ciepły był uścisk Ilhiona. Jak uścisk ojca. Zawsze chciała mieć kogoś, kto się będzie o nią troszczył. Tylko o nią, a nie o wszystkie dzieci, jak to robili opiekunowie.

-Może wcale nie musisz wchodzić do środka...

Szept wyrwał ją z rozmyślań. Szybko zaczęła okrążać dom. Okiennice były pozamykane, ale wiedziała, które okno należały do Leili. Kiedyś ją tutaj odwiedziła. Jest. Wychodzące prosto na krzak bzu. Delikatnie pociągnęła okiennicę. Zamknięta. Trudno musi zapukać i liczyć, że obudzi akurat Leilę, a nie jej opiekunkę. Zastukała. Odczekała chwilę, a potem powtórzyła. Zrobiła tak trzy razy i czekała. Na pewno ktoś ją usłyszał. Jednak okiennica nadal była zamknięta. Pociągnęła ją więc z całej siły. Nawet nie drgnęła. Wiatr był bardzo mocny, czuła jak kryształki lodu wbijają jej się w każde nieosłonięte okryciem miejsce. Zaczęła drżeć. Poczuła złość. To nie tak powinno być!

-Leila!- wrzasnęła ze wszystkich sił. Nie spodziewała się, że ktoś ją usłyszy, ponieważ jej głos dosłownie został z powrotem wtłoczony przez wiatr gardło. Nie wiedziała jednak co innego mogłaby zrobić. Jeszcze raz zawołała więc z rozpaczą, że przegrywa, że zawiodła pokładaną w niej nadzieję.- Leila!!!!- i ponownie załomotała z całej siły w okiennicę. Musiała jakoś wyładować złość, a innego sposobu nie miała. Zaczęła płakać z rozgoryczenia. Łzy zamieniały się w lód zanim jeszcze zdołały spłynąć po policzkach. To szybko ją otrzeźwiło. I chyba coś też usłyszała. Nie, to tylko wycie wiatru. Odwróciła się od okna. Przegrała. Co powie ludziom z portretu? Jednak dźwięk znów się powtórzył. Odwróciła się szybko. Ktoś próbował otworzyć okiennicę, ale brakowało mu siły. Zaczęła więc ciągnąć z całych sił. W końcu się udało. Zobaczyła małą dziewczynkę. Stała lekko drżąc z zimna w koszuli nocnej. Nie narzuciła nawet na siebie koca. Psyche szybko przeszła przez okno i zamknęła je za sobą. Od razu zrobiło jej się cieplej.

-Połóż się z powrotem do łóżka.- powiedziała. Dziecko posłusznie pobiegło do posłania i zagrzebało się w koce. Po chwili wychyliło stamtąd głowę. Patrzyło na nocnego gościa ze spokojem, jakby takie wizyty zdarzały się codziennie i nie były niczym niezwykłym. A może brała to wszystko za sen? Dziewczyna przysiadła na brzeżku łóżka.

-Właśnie pożegnałam się z Twoim bratem. – zaczęła powoli.

-Roch odjechał.- w oczach dziecka pojawiły się łzy. Psyche przygryzła wargi. Nie chciała wywoływać łez, ale nie było innego sposobu, żeby powiedzieć o kamieniu.

-Tak odjechał, ale zanim to zrobił, dałam mu coś. Taki specjalny prezent przeznaczony tylko dla niego. Dla ciebie mam taki sam tylko że w innym kolorze. Popatrz.- to mówiąc wyciągnęła kamień przeznaczony dla dziecka. Zajaśniał mocnym białym światłem niczym gwiazda na niebie w bezchmurną noc. Przez chwilę patrzyła na niego zafascynowana. Jednak szybko oderwała wzrok. Ten blask nie był przeznaczony dla niej, ale dla Leili, to dlatego dopiero teraz się pokazał, a nie wcześniej kiedy była sama. Tak jak powiedziały duchy, kamienie same wiedzą do kogo chcą należeć, a ten już dokonał swojego wyboru.

-Dla Rocha miałam żółty, a dla ciebie mam ten. Prawda że ładny?

-Piękny.- dziecko wyciągnęło rączki jakby chciało dotknąć kryształu. Jednak szybko je schowało z powrotem pod koc.- Nie mogę go wziąć.- powiedziało zdecydowanie.

-Dlaczego?- ze szczerym zdziwieniem zapytała Psyche.

-Jest za ładny, aby należeć do mnie. Jest tak piękny, że powinien był wszystkich a nie tylko jednej osoby.- wyjaśniła smutnym głosikiem dziecko. Psyche uśmiechnęła się lekko.

-Ten kamień świeci tak tylko dla ciebie. Dla innych jest zwykłym białym nic nie wartym kamykiem. Ale rzeczywiście nie możesz wziąć go sobie ot tak. Najpierw musisz mi coś obiecać...- zawiesiła głos z udawanym powątpiewaniem. Potrafiła rozbudzać ciekawość dzieci, w końcu jeszcze sama nim było, chociaż tej nocy przybyło jej chyba kilka lat życia.

-Obiecuję! Obiecuję!- zawołało dziecko wyciągając dłonie przed siebie. Psyche ponownie ukryła uśmiech. Spodziewała się właśnie takiej reakcji. Odsunęła kamień.

-Obiecasz mi...- zaczęła tajemniczo, rozbudzając jeszcze bardziej ciekawość dziecka - Obiecasz mi, że zawsze będziesz go nosiła na szyi, ale nie pokarzesz go nikomu, ani nikomu o nim nie powiesz. Nie możesz go zostawić w domu, ani na dworze. Zawsze musi być przy tobie. Ale to jeszcze nie wszystko. Widzisz ja też mam swój kamień - to mówiąc wyciągnęła go spod koszuli. W przeciwieństwie do tego, który trzymała w dłoni nie rozjaśnił się wewnętrznym światłem.- Żółty ma twój brat, a czerwony dostanie najmłodszy czeladnik u kowala, na pewno go znasz.- dziecko pokiwało głową, że tak i znowu wyciągnęło ręce w jej stronie, ale to jeszcze nie było wszystko co musiała usłyszeć.- Tylko z nami możesz rozmawiać o swoim kamieniu, z nikim innym. Rozumiesz?

-A Wróżbiarka?- zapytała cicho Leila. Ręce schowała z powrotem pod koce.

-Nawet nie możesz powiedzieć o nim Wróżbiarce, w ogóle nie możesz mówić o nim głośno. I to musisz mi właśnie obiecać.- zobaczyła jak dziecko smutnieje. Postanowiła powiedzieć coś jeszcze, co chciała na razie przemilczeć.- A musisz to wszystko przyrzec, ponieważ nie jest to taki zwykły kamień, ale jedyny w swoim rodzaju, będziesz dzięki niemu wiedzieć co się dzieje z twoim bratem. Wystarczy, że o nim pomyślisz i potem dotkniesz kamienia, a ujrzysz...- głos uwiązł jej w gardle. Bowiem jak mogła wytłumaczyć małemu dziecku coś, czego sama nie była w stanie pojąć.- ...prawdę.

Dziecko patrzyło na nią wielkimi ze strachu oczami doskonale widocznymi w lekkiej poświacie padającej z dogasającego palenisk. Nie widziała w nich zrozumienia.

-Obiecuję.- usłyszała w końcu cichy głosik. Dłoń dziewczynki lekko drżała, kiedy znowu wyciągnęła ją przed siebie. Tym razem starsza dziewczyna nie odsunęła ręki. Otworzyła dłoń. Kamień zabłysnął radosnym blaskiem, jakby bardzo długo oczekiwał na swojego nowego właściciela. Dziecko wzięło kamień. Jeszcze bardziej zabłysnął. Założyła go na szyję i schowała pod koszulę. Światło nadal było widoczne, tylko że już nie tak bardzo.

-Słyszałam jak mnie wołałaś. To dlatego się obudziłam, a teraz czuję... czuję obecność braciszka.- powiedziała ze zdziwieniem dziewczynka.- To możliwe?

-Wszystko jest możliwe jeśli tylko w to uwierzysz.- odpowiedziała starym przysłowie. Sama jednak dopowiedziała sobie jego resztę, o której nie mówiło się nazbyt często "albo jeśli jesteś na tyle głupi, aby w to uwierzyć". Poczuła jak ostatni kamień prawie parzy on ją w rękę. Miała go przewieszonego na nadgarstku. Jak najszybciej powinna odnaleźć Stefana. Zerknęła na ogromną świecę, która jakimś dziwnym sposobem nie zgasła. Była to świeca tygodniowa, która jednostajnie odmierzała czas tląc się lekko. W równych odstępach zaznaczone były na niej miarki. Właśnie wypalała się czwarta po północy.

-Czas...

Znowu to usłyszała. Dlaczego ten głos nie podpowiada jej co powinna robić, żeby przekonać małą dziewczynkę, a przypomina o czym nie sposób zapomnieć. Wstała.

-Muszę już iść. Wyjdę oknem, tak samo jak weszłam. Pomogę zamknąć okiennicę. Jak zobaczymy się jutro, to porozmawiamy.- powiedziała do dziecka, które z szerokim uśmiechem ściskało w dłoniach kamień. Psyche opatuliła ją kocem.

-Dziękuję.-usłyszała tuż obok siebie. Szkoda, że Psyche nie była przekonana, czy dobrze zrobiła darując jej ten prezent. Miała wrażenie, że kamienie niekoniecznie muszą przynosić szczęście swoim właścicielom. Oby tylko nie przynosiły pecha. Mimo tych myśli uśmiechnęła się do dziecka. Jutro porozmawiają. Otworzyła okiennicę. Wiatr prawie ją przewrócił. Śnieżyca w pełni szalała za oknem. Z trudem przelazła przez parapet. Kiedy zeskoczyła na ziemię, śnieg sięgał jej powyżej kostek. Osada może mieć problemy. Jeśli następnego dnia nie pojawi się słońce, które stopi śnieg (co było niestety mało prawdopodobne), to ozimina obumrze. I nastąpi głód. Właśnie tak było sześć lat temu po najeździe. No cóż, na razie to nie jest jej najważniejszy problem. Kamień. Popchała z całej siły okiennice, aby je w końcu zamknąć, i odgrodzić dziecko od przeraźliwego wiatru. Jednak nie było to proste. Dopiero za piątym razem udało się. Okiennice dosłownie wydzierały jej się z dłoni, jakby były żywymi stworzeniami, a nie martwymi kawałkami drewna wzmocnionymi metalem. Postała przez chwilę pod oknem, aby upewnić się, że jest zamknięte. Potem zaczęła przedzierać się przez szybko tworzące się zaspy. Szła z nisko pochyloną głową. Opończa łopotała wokół niej. Nie dawała wcale ciepła. Psyche zaczęła szczękać z zimna zębami. Było jej lodowato zimno. Z trudem zmierzała w stronę domostwa kowala. Był to jeden z najbogatszych domów w osadzie. Kowale zawsze byli otoczeni w klanach szczególnych szacunkiem a razem z nimi mistrzowie miecza, wróże, zielarze oraz garstka pozostałych najbogatszych gospodarzy, którym przez lata udawało się uniknąć nieszczęścia podczas zbiorów. Najbiedniejsi mieli najmniej możliwości polepszenia swojego losu, chociaż jeśli groził im głód, to zawsze ktoś im pomagał. W końcu klan powinien być jednością, ponieważ to w jedności siła. Jeśli jedna z osad była najechana przez zbójów, to wszystkie pozostałe udzielały jej pomocy w odbudowie. Tak było zawsze i najprawdopodobniej tylko dlatego klany jeszcze istniały na tych niebezpiecznych ziemiach, znajdujących się tuż przy samej granicy. Tak naprawdę były to ziemie, których nikt inny nie chciał. Ziemia była tutaj trudna w uprawie, niedaleko znajdowały się bagna, a wielka puszcza odstraszała co odważniejszych. Najciekawsze i tak było to, że prawie każdy z mieszkańców klanów posiadał moc. Co prawda tylko uśpioną, ale jednak moc. To dlatego ze stolicy zawsze przysyłano do nich potężnego Wróża, aby potrafił dostrzec dar i wysłać taką osobę na nauki. Tak właśnie stało się z Rochem, a wcześniej z jakąś dziewczyną, która uczyła się już kilka lat na Wróża. Jednak tacy ludzie zawsze chcieli powracać do klanów, gdzie życie było ciężkie i pełne niebezpieczeństw. Psyche miała dziwną pewność, że Rochowi nie pozwolą wrócić. Jego miejsce było gdzie indziej, tylko, że on o tym jeszcze nie wiedział. Przystanęła. Zobaczyła przed sobą jakąś postać, opatuloną w koce. Tak samo jak ona walczyła z wiatrem. Przyśpieszyła kroku, chociaż nie było to łatwe. W końcu stanęła przed postacią, przysypaną śniegiem. Kto to mógł być? Postać nie odzywała się do niej. Patrzyła tylko wyczekująco, mierząc ją spojrzeniem ciemnych oczu.

-Stefan!- zawołała uradowana dziewczynka. Postać uśmiechnęła się do niej. Zgadła. Chłopak musiał wyjść przed dom kowala. Nie wiedziała dlaczego to zrobił, ale pytanie nie zdałoby się na nic. Stefan nie mówił. Zachowywał się zawsze tak jakby złożył wieczyste śluby milczenia jak jakiś mnich poświęcony Zapomnianemu. Stefan kiwnął ręką, pokazując, aby poszła za nim. Poprowadził ją do domostwa kowala. Bez słowa przemierzyli korytarz i weszli do jakiegoś pokoju. W zasadzie była to mała klitka, gdzie mieściła się tyko prycza, szafka i mały stolik z jednym krzesłem. Było tak ciasno, że dziewczynka musiała przeciskać się między meblami. Usiadła na krześle. Stefan zaś na łóżku. Patrzył na nią wyczekująco, jakby wiedział co chciała mu powiedzieć. Był niewiele od niej starszy, ale wyglądał jakby już miał przejść w dorosłość. To praca u kowala zmieniła go tak. Stary mistrz wybrał sierotę na swojego następcę, ponieważ chłopak miał dar tworzenia cudownych ozdób z metalu. Kiedy patrzyła jak pracuje, miała wrażenie, jakby każdy przedmiot, którego dotknął dobrowolnie zmieniał się tak, jak sobie tego zażyczył. W końcu przezwyciężyła szczękanie zębów i mogła powiedzieć po co przyszła.

-Mam dla ciebie coś bardzo cennego.- z tymi słowami pokazała mu kamień. Tak jak poprzednie które znalazły swoich właścicieli, ten również zajaśniał wewnętrznym światłem. Purpurowa łuna rozjaśniła niczym światło z ogniska cały pokoik. Chłopak wzdrygnął się. Musiał przypomnieć sobie pożar, w którym zginęli jego rodzice. Ona nie miała jednak wpływu na to jaki kamień został mu przeznaczony. Czerwony to czerwony, niezależnie od wspomnień właściciela. Zresztą najprawdopodobniej jak tylko go założy na szyję, to znajdzie spokój. Tak jak Roch, Leila a także częściowo ona sama.

-Uzdrów go...

Usłyszała szept. Stefan też chyba go usłyszał, ponieważ rozejrzał się wokół zdziwiony. Potem popatrzył na nią pytająco. Wzruszyła tylko ramionami, bo co niby miała powiedzieć. Ale co miała zrobić? Uzdrowić? Przecież od tego byli zielarze, albo Wróże, albo uzdrowiciele... zaraz uzdrowiciele! Nagle zrozumiała. Tamtych dwoje było uzdrowicielami, o jakich kiedyś czytała. Więc skoro to byli uzdrowiciele a ona miała na szyi zawieszony kamień najprawdopodobniej należący do nich, ponieważ miał zielony kolor, więc...

-Tak...

Znowu to samo. Zamiast coś wyjaśnić, powiedzieć normalnie, każą jej samej się wszystkiego domyślać, potem tylko potwierdzają. Nie podobało jej się to. Czuła dreszcze przechodzące po plecach. Trzeba było nie wychodzić z własnego łóżka. Powinna tam zostać i wybrać koszmary... Nie, przed koszmarami i tak nie ucieknie. Zrozumiała, że przyśnią jej się znowu. Będzie tak zawsze, dopóki nie wykona całego zadania, które spoczęło na niej. Oni wszyscy igrali z nią, ponieważ o wszystkim wiedzieli, a ona musiała sama odkrywać powoli prawdę. O ile łatwiej byłoby gdyby ktoś w końcu jej to wszystko wytłumaczył. Trudno. Niech będzie i tak. Popatrzyła na Stefana. Siedział spokojnie. Dobrze. Skoro ma go uzdrowić, to go uzdrowi. Wyciągnęła drugą dłoń. Położyła ją na jego czole, tak jak czytała, że czynili to uzdrowiciele, nie licząc za bardzo na to, że się coś wydarzy. Ale.... nagle zobaczyła....

 

 

Ból. Na Zapomnianego, jaki był to przerażający ból. Musi odnaleźć swojego maleńkiego braciszka. Spał on razem z piastunką w pokoju obok. Nogi uginały się pod nim jak biegł. Płakał. Nie był w stanie powstrzymywać łez. Jednak w dusznym powietrzu wysychały one natychmiast. Wokół było purpurowo. Kolor ognia. Na pewno cała osada już ruszyła, aby ugasić pożar. Rodziców nie było. Zostali na dworze. Mieli pilnować, aby ich dwóm synkom nic się nie stało. Nagle przed nim spadła jakaś belka. Paliła się. Zagrodziła mu drogę do pokoju braciszka. Piastunka była stara, więc nie da rady otworzyć drzwi. Zresztą chyba już nie żyła. Ale braciszek żyje. PMusi. Gdyby nie żył wiedziałby. Nagle poczuł ból przeszywający całe jego ciało. Właśnie zdarzyło się coś złego. Ktoś umarł...

-Nie!- krzyknął. Zobaczył jej uśmiechniętą twarz, rozwiane włosy.- Mamo! Nie zostawiaj mnie! Mamo!- krzyczał. Spróbował zatrzymać jej obraz, ale nie potrafił. Chciał chwycić to co widział na zawsze i nie puścić nigdzie... nigdy..., ale nie... nie...

-Nie!- krzyknął raz jeszcze. Obraz mamy niczym mgła rozmył się przed jego oczami. Nie potrafił nic zrobić. Upadł na kolana.

-Nie, nie...-szeptał nie rozumiejąc nic z tego, co właśnie się wydarzyło. Dlaczego? Dlaczego mama? Czuł jak ogień coraz bardziej się rozprzestrzenia. Nie musiał patrzeć, aby to widzieć. Po prostu wiedział. Braciszek! Prawie o nim zapomniał. Zerwał się szybko na nogi. Chwycił za płonącą belkę. Nie zważał na ból. Natężył wszystkie siły i spróbował ją podnieść. Nie udało się. Znowu opadł bezsilny na kolana. Nie... nie podda się. Braciszku, braciszku, proszę poczekaj jeszcze chwilę. Nie wiedział skąd wziął siły, żeby wstać. Jego ubranie już płonęło, podobnie jak wszystko wokół. Nie czuł bólu. Jeszcze raz skoncentrował się na belce. Ze wszystkich sił szarpnął ją. Raz i drugi. I trzeci... Zamknął oczy z wysiłku. Poczuł jak się rusza. Udało się! Sam nie wiedział jak to możliwe, ale udało się! Może Zapomniany postanowił mu jednak pomóc. Szybko otworzył drzwi. Wewnątrz było pełno dymu. Ogień! Kołyska płonęła. Rzucił się do niej. Jego braciszek... braciszek...W piersiach czuł żal... dławiącą rozpacz. Chwycił malutkiego braciszka w poparzone ręce. Przytulił mocno do siebie. Ubranko na malcu płonęło. Spróbował je ugasić przytulając do siebie. Jednak na nim też już wszystko płonęło. Nagle poczuł ból. To bolało... Ból... ból... Znowu nie był w stanie się ruszyć. Popatrzył na braciszka. Był taki maleńki, taki spokojny. Nie miał jeszcze nawet Imienia...

-Nie umieraj...- wyszeptał cichutko błagalnie- Proszę, nie umieraj...

Jednak dziecko nie poruszyło się. Wyglądało jakby spało, ale on wiedział, że tak nie jest. Jego braciszek odszedł tak jak mamusia... Nie! Dlaczego? Dlaczego akurat on, który nie zrobił nikomu krzywdy. Który był samą dobrocią. Miał takie piękne niebieskie oczy, w których nawet w pochmurny dzień widział błękit nieba. Był samym dobrem... Nie miał nawet Imienia....

-Nie!- krzyknął znowu rozdzierająco, ale wiedział, że to niczego nie zmieni. Braciszek nie żył. Piastunka też nie, ponieważ była cała w płomieniach, a nawet się nie poruszyła. Usiadł na podłodze. Nagle zauważył, że tam gdzie siedzi nie ma płomieni. Wokół szalało piekło ognia, ale nie tam gdzie on siedział. Mocno tulił braciszka do siebie. Płakał. Nie wiedział jak długo to trwało. Poczuł się oszukany. Dlaczego udało się mu tutaj wejść, jeśli nie mógł pomóc braciszkowi. Dlaczego akurat on stracił dzisiaj matkę i brata. Przecież w osadzie było tyle innych domostw. Dlaczego ogień musiał akurat płonąć tutaj... Czuł złość. Paliła się w nim tak samo jak szalejący wokół ogień.

-Ojcze.- wyszeptał nagle tchnięty dziwnym przeczuciem. - Ojcze. - powtórzył raz jeszcze ze zdziwieniem. Zobaczył lecącą strzałę. Niosła śmierć. Śmierć ostatniej osoby, którą kochał. Nie, nie mógł na to pozwolić. Nie teraz, kiedy nie było już mamy, ani braciszka!

-Nie! Nie! Nie!!!!- krzyczał ze wszystkich sił niczym szaleniec, próbując przeciwstawić się losowi... Nic jednak nie mógł zrobić. Zobaczył jak ojciec odwraca się w kierunku lecącej strzały i jak trafia ona go prosto w serce. Zastygł na chwilę. Potem osunął się na kolana. - Nie....- wyszeptał już tylko chłopczyk. To nie może być prawda. Nie ojciec.- Tatusiu.- szepnął cichutko. Nagle zobaczył przed sobą jego postać. Lekko pochylała się nad nim. W oczach widział smutek i poczucie winy. Widmo sięgnęło w jego kierunku. Z ciała braciszka, które nadal trzymał mocno w objęciach, nagle coś wyleciało i popłynęło w powietrzu prosto do rąk ojca. Stracił, stracił ich wszystkich.

"Wybacz mi synku, to nie tak powinno być, ale czasami nie możemy nic zrobić. Przepraszam ciebie. Może kiedyś mi wybaczysz, że zawiodłem."- usłyszał nagle jego głos przepojony smutkiem. Wiedział, że słyszy go po raz ostatni. Łzy przesłoniły mu wszystko. Nie był nawet pewny czy jest prawdą to co widzi. Ojciec jeszcze raz uśmiechnął się przepraszająco i rozmył się, tak samo jak wcześniej matka.

-Nie! Nie zostawiajcie mnie samego!- zerwał się szybko i pobiegł tam, gdzie jeszcze przed chwilą widział postać ojca. Jednak nikogo już tam nie było. Bezsilnie osunął się na kolana. Było mu już wszystko jedno. Obojętność - tylko ona została. On też powinien umrzeć. Nie może przecież żyć bez nich. Jak mogli zostawić go samego! Jak mogli mu to zrobić? Zabrali ze sobą jego braciszka a jego zostawili. Dlaczego byli tak okrutni? On przecież nie mógł bez nich żyć... nie potrafił... byli dla niego jak chleb i woda. Jak bogowie mogli do czegoś takiego dopuścić. Jak pozwalali żyć starcom, a skazywali na śmierć niewinne niemowlęta, takie jak jego braciszek. Nie... nie.... to niemożliwe.... to tylko jakiś koszmar. Tak to koszmar! Zaraz się obudzi i zobaczy pochyloną nad sobą uśmiechniętą twarz matki. Zaraz go przytuli i powie, że to był tylko zły sen, że teraz jest z nim i zawsze będzie. Tak zaraz stanie przed nim i to powie. Czekał na jej dotknięcie. Czekał... Przecież w końcu przyjdzie... zawsze przychodziła... albo ojciec... tato czasami też przychodził. Jak bardzo się bał, to brali go ze sobą do swojego łóżka. I spał wtedy z nimi, w ich ciepłych objęciach. Wtedy nigdy nie miał koszmarów, tylko sny o czymś pięknym. Czasami o górach, a czasami o lesie.... Tak, to tylko koszmar. Musi tylko poczekać... Zamknął oczy. Czekał... Nagle poczuł na ramieniu dłoń. Tak to mama! Uśmiechnął się. Więc to wszytko mu się śniło. To był tylko zły sen. Odwrócił się szybko.

-Nie.- wyszeptał. Chciał uciec, ale ręka przytrzymała go. Należała do kilkunastoletniego chłopca. Miał twarz czarną od ognia. Ściągnął z siebie mokry koc i narzucił mu na ramiona. Uśmiechnął się lekko.

-Ty musisz żyć. Po prostu musisz. Przysięgnij mi że będziesz. Inaczej to wszystko pójdzie na marne. Przysięgnij!- mówił to z powagą, lekko rozkazująco. Jakby to właśnie była najważniejsza rzecz na świecie, aby on żył. Zrozumiał, że nie może odmówić. Tak musiało być...

-Przysięgam.- powiedział cicho. Chłopak kiwnął głową i wziął go na ręce. Poczuł się bezpiecznie, jak w uścisku ojca. Była w nich jakaś troska i zrozumienie. Przytulił się ze wszystkich sił. Płakał, kiedy chłopak go niósł do wyjścia. Kiedy w końcu wyszli, zrozumiał, że musi żyć. Że musi żyć ze świadomością, że człowiek który go uratował, zginie. Umrze właśnie dlatego, że go uratował. Przestał płakać ponieważ zabrakło mu łez. Postanowił, że już nigdy nic nie powie. Gdyby wtedy nie przysiągł, że będzie żyć, to teraz żyłby ten chłopak, a nie on. Już nigdy nie wymówi nawet słowa. Nigdy.

 

 

Wizja urwała się. Siedział przed nią Stefan i przyglądał się jej z uwagą. Psyche nie potrafiła ukryć łez. Nie umiała się opanować. W jednej chwili stracił wszystkich, których kochał, a sam musiał żyć. Powoli zabrała dłoń z jego czoła. Tak bardzo chciała mu pomóc, tak bardzo chciała, aby już nigdy więcej nie śnił tego koszmaru. Powinien pamiętać o rodzicach i braciszku, o tamtym chłopaku, ale nie mógł tak dłużej żyć. Nie można żyć w wiecznej żałobie po bliskich. Uśmiechnęła się smutno. Wiedziała już jakie jest źródło koszmarów. Mogła złagodzić więc wspomnienie. Zatrzeć obrazy i uczucia. Pozostawić, że rodzice odchodząc, pamiętali o nim.

-Miałeś wspaniałych rodziców.- powiedziała cicho.- Kochali Ciebie tak mocno, że zaryzykowali gniew bogów, aby ukazać się tobie po raz ostatni, kiedy odchodzili.- chłopak zaczął gorączkowo kręcić przecząco głową. Nie zgadzał się z nią. Na pewno uważał, że go zdradzili i zmusili, aby żył z piętnem, iż to on spowodował śmierć tamtego chłopaka.

-Każdy z nas dokonuje własnych wyborów. Oni chcieli, żebyś ty żył, ponieważ masz coś do zrobienia, coś bardzo ważnego. Nie zawiedź tego zaufania i żyj. Żyj swoim życiem, a nie cudzym. Nie pogrążaj się w smutku, ponieważ nie tego oni pragnęli dla ciebie. Po prostu żyj tak, abyś nie żałował podejmowanych przez siebie decyzji. Żyj najlepiej jak potrafisz, a dopiero wtedy spłacisz dług swoim życiem.- Psyche nie miała pojęcia skąd się w niej biorą takie mądre słowa, ale wiedziała, że są one prawdziwe. To właśnie powinien teraz usłyszeć. To powinien usłyszeć sześć lat temu, jak stracił rodziców. Wróżbiarka popełniła błąd pozwalając mu pozostać samemu ze swoim bólem. A może nie potrafiła sobie z tym poradzić. Dziewczynka zobaczyła, jak po twarzy Stefana spływają powoli łzy. Płakał. To dobrze, to znak oczyszczenia. Uśmiechnęła się do niego. Jednak on zamknął oczy, aby na nic nie patrzeć. Na nowo przeżywał stratę rodziców, ale po raz pierwszy pogodzi się z ich odejściem, i ze swoim dalszym życiem. Psyche odczekała chwilę, aż się uspokoi. Znowu wyciągnęła dłoń. Nie musiała nic więcej mówić. Po prostu wiedziała, że on zdaje sobie sprawę, że to nie jest zwykły kamień. Zanim jednak go dotknął, położył jedną z dłoni na sercu i skłonił głowę. To był znak przysięgi. Psyche nie musiała pytać, co właśnie przyrzeka, ponieważ wiedziała. Stefan przyjmował moc kamienia. Był świadomy obowiązków, które na niego spadną jako na właściciela. Skąd się o tym dowiedział, Psyche nie potrafiła powiedzieć, ale po prostu czuła że tak jest. Stefan powiesił na szyi kamień. Schował go bez słowa pod koszulę. Psyche wstała i wyszła. Wiedziała, że ją odprowadzi. Szli korytarzem obok siebie nic nie mówiąc. W końcu wyszła na dwór. Nadal szalała burza śnieżna. Trudno, jakoś dotrze do swojego domostwa. Przecież ma kamień. On nie pozwoli jej umrzeć. Poczuła na ramieniu dłoń Stefana. Odwróciła się do niego. Zobaczyła po raz pierwszy na jego twarzy prawdziwie szczery uśmiech. Odwzajemniła go. Odwróciła się i odeszła prosto w zamieć. Tak miało być. Właśnie tak miała wyglądać ta noc. Ta świadomość jednak nie przyniosła jej spodziewanej ulgi. Zdążyła rozdać wszystkie kamienie, ale nie wiedziała, czy postąpiła słusznie. Dowie się tego dopiero kiedyś. W przyszłości znanej tylko bogom. Kiedyś.

-Albo nigdy.- szepnął głos. Nie zwróciła jednak na niego uwagi, ponieważ właśnie zauważyła przed sobą zarysy domostwa. Właśnie. Domostwa, a nie domu. Łzy zamieniły się w małe kryształki lodu.

 


Uwagi dotyczące strony lub książki proszę wpisywać do "Komentarza". Dziękuję. | barbarakosinska@[SKASUJ-ZAWARTOŚĆ-NAWIASU]op.pl

Back to content | Back to main menu