Wykleci - Granitowy Wierch


Go to content

Rozdzial VIII

Ksiazka > Rozdzial 1-14

Rozdział ósmy Odpowiedzi

Rozdział ósmy                       Odpowiedzi

 

 

 

Cisza patrzyła przez jedyne okienko, znajdujące się w domku. Mieszkała tutaj od bardzo długich dziesięciu dni. Spodziewała się, że na następny dzień zjawią się Cień albo Ilhion, albo nawet Niedźwiedź. Ale to nie oni przyszli. Pojawili się za to inne elfy, którzy najczęściej traktowali ją tak, jakby była kimś, przed kim należy się strzec. Czasami pojawiali się tacy, którzy tylko patrzyli na nią i bez słowa odchodzili, jakby była eksponatem wystawionym do oglądania. Nikt nie traktował ją jak równego sobie. W najlepszym razie uważano ją za wybryk natury w najgorszym... skrzywiła się. Przypomniała sobie jak dwa dni po przybyciu o mało co jeden elf nie zabił jej strzałą. Potem tłumaczył się, że nie chciał, że polował na zająca. Rzeczywiście może i tak było jeśli polował na zające wielkości człowieka. Na szczęście wyczuła grożące niebezpieczeństwo i odwróciła się. Kiedy wykonywała półobrót, strzała przeleciała tuż obok jej głowy. Nie miała komu się poskarżyć. Potem od innego elfa, który przyniósł jej kwiaty lipy i liście mięty oraz miód, żeby mogła zrobić sobie coś ciepłego do picia, dowiedziała się, że powinna być przygotowana na takie przypadki. Więc musiała przypomnieć sobie nauki Cienia i wznieść osłony przeciwko broni. Następna strzała, która miała przynieść jej śmierć, zatrzymała się tuż przed nią i opadła na ziemię. Rzucenie tego czaru nie było łatwe, ale warto było. Teraz nikt nie próbował strzelać do niej. Doskonaliła nowoodkrytą moc, aby zapanować nad nią w większym stopniu niż dotychczas, ponieważ kiedy opuści wielką puszczę nie chce być zagrożeniem dla innych.

Spojrzała znowu za okno. Padało już od czterech dni. Również od czterech dni nie miała żadnego gościa. Nie martwiło jej to, gdyż ostatnio wolała samotność. Minęło pięć dni od jej Dnia Urodzin. Myślała, że chociaż wtedy przyjdzie do niej, ktoś, dla kogo jest zwykłym człowiekiem, dla którego nie jest mocą chodzącą na dwóch nogach. Za oknem wiał silny watr. Zrobiło jej się zimno. Zamknęła okiennice i poszła zrobić sobie napar ziołowy. Nadal wydawało jej się dziwne, że w drewnianym domku, znajdującym się na drzewie, może być kominek z normalnym ogniem, na którym można zagotować wodę. Widocznie nie obawiano się pożaru. W czasie kiedy padały deszcze, tak jak teraz rzeczywiście można było mieć takie przekonanie, ale co z latem? Widocznie tu też działały jakieś czary. Wzięła napar i poszła do biurka. Usiadła przy nim. Jej wzrok zatrzymał się na pergaminie, który dała jej zielarka. Nie przeczytała go jeszcze. Bała się znaleźć w nim coś, co na nowo by wstrząsnęło jej życiem. Postanowiła zapanować najpierw nad mocą. Ale i tak zapanowała nad nią tylko na tyle, żeby nie doszło do katastrofy. Postawiła po prostu tak silne osłony, że nie było widać, że jest tutaj ktoś posiadający moc. Żałowała też, że tak wiele zapomniała z ceremonii wyklęcia. Pamiętała tylko to, że przybrała imię Cisza i że najpierw ktoś się pojawił, jakiś duch wyklętego. Popatrzyła na kilka ksiąg, które stały na regale. Dowiedziała się z nich wielu rzeczy. Chociażby tej, jak magie widzą ludzie. Dzielili oni moc na dwie części: jasną i ciemną, natomiast elfy i także ona korzystają z jednej strony mocy albo z drugiej, ale tylko w ten sposób, żeby nie zachwiać Równowagi. Wielka moc to wielka odpowiedzialność - niczym echo przypomniała sobie słowa Niedźwiedzia i Wróża. A ona posiadała moc. Teraz musi nauczyć się być odpowiedzialną za nią i za to w jaki sposób ją wykorzystuje. Myślała nawet o tym, czy nie zrezygnować z używania jej. Jednak doszła do wniosku, że skoro istnieje Równowaga, to jej moc musi być wykorzystywana, gdyż w przeciwnym razie Równowaga zostałaby zachwiana. Po dziesięciu dniach spędzonych przede wszystkim na rozmyślaniach, odkryła w sobie nie tylko moc, ale też wiedzę jak nad nią zapanować i ją wykorzystywać. Zawdzięczała to Cieniowi. Pięć dni samotności... dziesięć dni kiedy uczyła się samotnego życia. Dopiero teraz zrozumiała, że co innego być całkowicie samą w puszczy, a co innego być kimś innym od otaczających ludzi. Szkoda tylko że musiała doświadczyć tego wszystkiego na sobie. Zrozumiała też jak wiele dawali jej Ilhion, Cień i duchy uzdrowicieli. Szkoda, że nie wiedziała o tym wcześniej, tylko podczas nauk najczęściej czekała aż każą jej powtórzyć to co sami powiedzieli przed chwilą, aby upewnić się czy dobrze zapamiętała. Teraz dopiero odkrywała tę wiedzę na nowo. Chociażby to: powinnaś zawsze ostrożnie gospodarować swoją mocą uzdrawiania, ponieważ jeśli wykorzystasz jej za dużo, albo dojdziesz do swoich granic możliwości, to nie będziesz mogła wykorzystać żadnych swoich umiejętności, obojętnie czy to będzie chodzenie, czy czarowanie. Nie będziesz mogła zrobić nic, a wtedy staniesz się łatwym celem dla morderców. Coś podobnego mówił jej Cień: Kiedy odkryjesz w sobie moc, będziesz musiała nad nią zapanować. Jeśli tego nie zrobisz ona zabije ciebie, a przy okazji innych, znajdujących się w twoim otoczeniu. Jeśli będziesz kogoś uzdrawiać, a nie zachowasz tyle sił, żeby podtrzymać osłony, zginiesz a razem z tobą ci, którym chciałaś pomóc. Wszyscy jej nauczyciele powtarzali też jeszcze jedno, zdanie, które spotykała teraz wszędzie, które dochodziło ją z każdych niemal ust: Wielka moc to wielka odpowiedzialność. Zastanawiała się czy to jest jakieś przysłowie, czy może kieruje się je tylko do tych, którzy zostają potem Bezimiennymi. Z ksiąg wiedziała, że wśród ludzi są tylko magowie jasnej strony mocy, ale oni nie mieli takiego porzekadła, więc Bezimienni nie mogli służyć jasnej stronie mocy. Nie mogli też być wyznawcami Ciemnego Boga i podążać jego ścieżkami, ponieważ właśnie Bezimienni ich szukali i pozbawiali mocy, zabijając albo wypalając moc, tak więc ta możliwość także została wykluczona. Doszła w końcu do wniosku, że wyklęci starają się wykorzystywać moc w zgodzie z Równowagą. Ale to rodziło kolejne pytania na temat białych i czarnych elfów oraz ścieżek mocy poszczególnych ludzi. A może to wszystko zależało od potęgi danej przez Niego określonym ludziom lub elfom. Zresztą najprawdopodobniej tylko Zapomniany zna wszystkie odpowiedzi.

Jej wzrok znowu zatrzymał się na pergaminie leżącym na środku stolika. Tam może znajdzie jakąś odpowiedź. Ręka drżała jej lekko, kiedy sięgała po niego... Nie, nie może tego przeczytać. Nie, jeszcze nie teraz. Nie jest gotowa, może jutro, albo za tydzień. Cofnęła rękę. Zaraz jednak znowu sięgnęła po kawałek papieru. Lecz znowu ją cofnęła. Myślała przez chwilę. Nie. Czas już nadszedł. Zapanowała nad mocą na tyle, na ile mogła, pogodziła się z odejściem z klanów i z tym, że sama musi zmagać się z tym, co przyniesie jej los. Była gotowa, aby przeczytać coś, co najprawdopodobniej do końca zerwie nić łączącą ją z przeszłością. Zdecydowanie sięgnęła po pergamin. Błysnął kiedy go dotknęła, ale nic innego się nie stało. Powoli otworzyła go. Zobaczyła pismo, którego nie znała, oraz runy elfów. Jeszcze przez chwilę wahała się czy powinna czytać, ale w końcu przezwyciężyła wątpliwości.

 

 

Witaj!

 

Nie wiem jak powinnam rozpocząć ten list kierowany do Ciebie, ponieważ teraz najprawdopodobniej przybrałaś inne imię, a ja nie chcę wymieniać nawet na papierze Twojego Prawdziwego Imienia. Jeśli udało się Tobie otworzyć list, który zostawiłam, to oznacza, że jesteś tą, do której piszę.

A teraz przejdę do rzeczy ważniejszych.

Skoro czytasz ten list, to oznacza, że jesteś właśnie po ceremonii przejścia w dorosłość, a Maria znalazła w sobie odwagę i przekazała Ci to, co zostawiłam, czyli moją wiedzę i ten skrawek papieru. Żebyś zrozumiała to, co pragnę Tobie przekazać, muszę zacząć od początku, czyli od momentu kiedy opuściłam klany. Nasza Wróżbiarka zauważyła we mnie moc uzdrawiania, więc Rada postanowiła wysłać mnie na naukę. Miałam dużą moc, więc skierowano mnie do stolicy. Tam poznałam dwójkę ludzi, którzy najbardziej zaważyli na moim życiu. To byli Twoi rodzice: kapłanka Rvena Zefiryna, która miała równie potężną moc uzdrawiania co ja oraz Wiatr, będący Bezimiennym. Twoja matka używała Prawdziwego Imienia, a ojciec przybranego. Ona pochodziła z miejsca, które nazywamy Lodową Pustynią, a on był Gorianem czystej krwi. Przybył do stolicy z Wielkich Bagien. Zaprzyjaźniłam się z nimi, chociaż to mi bardziej zależało niż im na naszej przyjaźni. Oni wtedy byli jeszcze wielkimi samotnikami, oboje czuli się obco. Po skończeniu nauk, odmówiłam powrotu do klanów, ponieważ czułam, że powinnam zostać z nowymi przyjaciółmi. Wiatr podróżował wtedy wiele po Imperium na polecenie Cesarza Ojca. Nie wiedziałam czego poszukiwał, gdyż była to wtedy najlepiej pilnowana tajemnica w całym Imperium. Nie było go z krótkimi przerwami prawie trzy lata. Jak wrócił zakochał się w twojej matce. To była więź dusz, bardzo rzadko występująca. Ludzie związani taką więzią mogą mieć najwięcej dwoje dzieci, ponieważ dziedziczą oni zwielokrotnioną siłę ich mocy, danej przez Zapomnianego. Zefiryna przed zaślubinami odwiedziła swoje rodzinne okolice i przywiozła stamtąd księgę. Kiedy przybędziesz do stolicy, to ją odnajdziesz, zapytaj się tylko Altrusa o nią. To bardzo ważne! Jeśli zaś chodzi o Twojego ojca, to dwa lata po ślubie został wysłany na wschodnią granicę. Dochodziły stamtąd niepokojące wieści o szykującej się armii, tajnie wspieranej przez cesarza wschodniego. Wiatr jako najpotężniejszy spośród Bezimiennych musiał się tam udać na polecenie cesarza. Wkrótce zaczęła się wojna. Twój ojciec był tam ponad dwa lata. W tym czasie urodziłaś się ty. On wrócił tylko raz, na Twoje pierwsze urodziny. Przybył razem z nim jego najbliższy przyjaciel, również Gorian, Aleks. Kiedy potem odjechał ponownie na front, Aleks całe dnie spędzał z Tobą. Był bardem. Tuż przed Twoimi drugimi urodzinami, Zefiryna miała widzenie zesłane przez Rvena. Mówiło ono o rychłej śmierci jej męża. Wtedy poprosiła mnie, żebym zaraz po jej śmierci (musisz wiedzieć, że jak umiera jedna osoba z dwóch połączonych więzią dusz, to druga odchodzi również zaraz po niej), wzięła Ciebie i razem z Aleksem udała się do klanów. Obiecałam jej to. Miesiąc później Wiatr zginął przywołując kataklizm, aby uratować Cesarza Ojca i innych obdarzonych mocą, ale także zwykłych ludzi z zachodniego imperium. Przywołując go, wiedział że umrze. Gdyby nie jego poświęcenie, wojna najprawdopodobniej trwałaby nadal, a my byśmy ją przegrali. Zginął a zaraz po nim Zefiryna. Był wtedy z nią Aleks, ale nigdy mi o tym nie chciał opowiedzieć. Może jak go kiedyś spotkasz, zapytaj się go o to. On Ciebie pozna. Po śmierci Twojej matki zabrałam Ciebie i tak jak obiecałam udałam się do klanów. Tam powiedziałam, że jesteś moją córką. Zostałam uzdrowicielką, a Marię uczyłam zielarstwa. Jednak ktoś szukał mnie. Na szczęście nie wiedział nic o Tobie. Postanowiłam sprowadzić na siebie śmierć, abyś była bezpieczna. Napisałam ten list i wymogłam na Marii, aby dała ci go przed ceremonią przejścia, albo tuż po niej.

Nigdy nie żałowałam moich wyborów, a największą radością dla mnie jest myśl, że jesteś bezpieczna. Kochałam Ciebie, tak jakbyś była moją córką, a Twoich rodziców, jakby byli moim rodzeństwem-w-sercu.

Pamiętaj, że zawsze mamy jakiś wybór, i że trzeba być odpowiedzialnym za decyzje, które się podejmuje. Wielka moc to wielka odpowiedzialność- ten napis wyrył Zapomniany na wiecznym kamieniu, kiedy powoływał Bezimiennych. A ty od momentu narodzin byłaś jednym z nich. Wielka moc to wielka odpowiedzialność- i niech Rven oraz Zapomniany mają Ciebie w swej opiece.

                

 

Żegnaj ukochana córko-w-sercu

 

                                                                                                            Hanna

 

 

Cisza przeczytała list zostawiony przez Hannę. Zaraz potem przeczytała po raz drugi, potem trzeci i czwarty... nadal nie wierzyła w to, co z niego wyczytała. W końcu odłożyła list na stół. Kiedy zabrała rękę, nagle zabłysnął. Zaczął płonąć. Już chciała szukać czegoś, czym mogłaby ugasić ogień, kiedy zdała sobie sprawę, że był on niebieski. Moc. Patrzyła więc spokojnie jak pergamin dopala się i zostaje po nich kupka popiołów... Wolałaby, żeby nie było tego czaru niszczącego, ponieważ posiadałoby coś, co mówiłoby o jej przeszłości. Miała rodziców. Kapłankę i Bezimiennego. Nie potrafiła niczego sobie przypomnieć, a tak bardzo chciałaby chociaż wiedzieć jak wyglądali, jak brzmiały ich głosy, jakie pieśni śpiewała jej matka, żeby zapadła w sen. Poczuła jak łzy zaczynają jej spływać po policzkach. Płakała. Nawet nie pamiętała swoich rodziców. Niczego! Nie miała nawet jednego, najdrobniejszego wspomnienia z dzieciństwa. A Hanna? Umarła, aby pościg nie dowiedział się o niej. Oddała swoje życie dla niej. Płakała nad Hanną, która umarła zanim ukończyła dwadzieścia pięć lat. Nad swoimi rodzicami, którzy nie mogli żyć razem z dala od problemów imperium. Dlaczego musieli umrzeć? Dlaczego akurat oni. Przecież ona tak bardzo ich potrzebowała... tak bardzo... zawsze...

Nie wiedziała jak długo płakała. W domku nie było świecy, która odmierzałaby czas. Gdy zabrakło jej łez, otworzyła okno. Posłuchać wiatru. Wiatr...  znowu poczuła pieczenie pod powiekami. To było tylko przybrane imię, tak samo, jak ona wybrała Ciszę. Musiała przemyśleć wiele rzeczy. Hanna napisała, że powinna udać się do stolicy i zapytać Altrusa o księgę. Lodowa Pustynia i Gorianie. Jej ojciec był Gorianem czystej krwi, więc zamieszkiwał tereny elfów. Jego przyjaciel Aleks mógł być zatem elfem i może dlatego ona znała mowę wiatru. Bardowie dzielą się bowiem ze słuchaczami swoją wiedzą. Najbardziej zabolało ją to, że klany, które uważała za swój dom, nie były nim. Jej rodzice opuścili rodzinne strony, ona też nie miała domu. Nie była jednym z mieszkańców klanów, była tylko przez nie wychowywana, ponieważ uznano ją za dziecko Hanny. Klany nie uznawały Wyklętych, gdyż uważały ich za cienie ciemnej strony mocy. Swoją drogą to było ciekawe. Nie uważano Bezimiennych za magów ciemnej strony mocy, ale za cienie... Chyba jednak wiedziała dlaczego. Klany, podobnie jak większość mieszkańców imperium, uznawała tylko jasną stronę mocy, a jakkolwiek by patrzeć na Wyklętych, oni nie tylko nią się posługiwali. Pojawiał się zatem paradoks: nie można służyć wartościom leżącym na przeciwległych szalach wagi. Nie potępiano Bezimiennych, ale też nie witano ich jak bohaterów. Najczęściej po prostu o nich nie mówiono. Jednak kiedy groziło prawdziwe niebezpieczeństwo klanom, właśnie od Wyklętych oczekiwano pomocy. A teraz ona dołączyła do nich... Postanowiła, że będzie godna pamięci swojego ojca i matki i nie uczyni nic, co mogłoby przynieść hańbę ich pamięci. Jej myśli znowu powróciły do tajemniczego Aleksa. Był Gorianem czy elfem? A jeśli elfem to czy go już poznała. Wątpiła w to, ponieważ potrafiła odczytywać cudze myśli i uczucia, nawet te mimowolnie przekazywane. Elfy miały co prawda uczucia subtelniejsze od ludzkich, ale miały. Tyle pytań... przypomniała sobie jak duchy uzdrowicieli mówiły, że jest taka jak one. Ale nie została uzdrowicielką ale wyklętą. Jedynym plusem, który mogła znaleźć w swojej obecnej sytuacji było to, że nie cierpiała na tak wielkie bóle głowy jak te, które prześladowały ją wśród ludzi. Chociaż to może osłony zaczęły w końcu dobrze działać. Przekona się o tym dopiero jak się znowu znajdzie wśród ludzi.

Postanowiła wyjść na dwór. Chciała wykąpać się w rzece. Co pewien czas próbowała zmyć z siebie brud przy pomocy lodowatej wody. Wiedziała, że może ją ogrzać przy pomocy mocy, ale nie chciała. Nie kiedy w pobliżu znajdował się jeden z elfich strażników, który pilnował żeby nie robiła niczego podejrzanego. Nie chciała przyciągać jego uwagi, używając mocy. Dobrze, że dotychczas przypłaciła to katarem. Tak jak zwykle wzięła płótno do kąpieli, ciepłe ubranie i poszła. Jak tylko wyszła na zewnątrz, wyczuła czyjąś obecność. Nauczyła się rozróżniać przez te dziesięć dni, kto ją obserwuje. Tym razem nie był to żaden ptak ani zwierzę, ani nawet elf... tam był ktoś jeszcze, ktoś kogo nie potrafiła rozpoznać. Wzruszyła ramionami i poszła do rzeki, a kiedy stamtąd wracała, zobaczyła że ma gości. Elfa i mężczyznę, chociaż... miała wątpliwości czy to człowiek. Miał inne uczucia, bardziej mroczne, jakby tak za wiele widział w życiu. A żył dłużej niż elf. Ciekawe...

-Nie chcieliśmy wchodzić do środka jak ciebie nie było.- jako pierwszy przemówił elf. Nie znała go, ale po stroju domyśliła się, że ma do czynienia ze strażnikiem. Nie powinien tutaj przychodzić. Żaden elf, który miał za zadanie jej pilnować nie zbliżył się do niej na tak niewielką odległość.

-Nie mam tam nic cennego, panie. A dom nie należy do mnie, więc doprawdy mogliście wejść.- odpowiedziała grzecznie. Nie wiedziała czego powinna po nich oczekiwać. Do tej pory, jak ktoś ją odwiedzał z miasta elfów, to albo zadawał pytania dotyczące przyszłości, leczenia, magii i innych rzeczy, o których wiedziała mało albo nic. Nie potrafili jej uwierzyć, że nie ma daru jasnowidzenia i nalegali, aby odczytywała ich przyszłość.

-To co masz najcenniejszego, nosisz zawsze przy sobie. Cieszę się, że tak właśnie czynisz, Ciszo.- powiedział dziwny człowiek. Miał głos wcale nie pasujący do jego chudej i bardzo wysokiej sylwetki. Mówił lekko szumiącym głosem... nie to musiało być mylne wrażenie. Miał normalny, głęboki głos, ale na Zapomnianego, kim on mógł być?

-Nauczono mnie tego i stało się to moją drugą naturą.- stwierdziła tylko. Zauważyła, że kiedy on mówił do niej, patrzył na jej broń i ciemny kryształ. Kamień był teraz prawie czarny, jakby uśpiony. Postanowiła zwracać się przede wszystkim do elfa, bo jeśli ktoś może powiedzieć, że jest to jego puszcza, to właśnie elfy. - Wejdźcie panie do środka, wy też, jeśli tylko chcecie. Odrobina ciepłego naparu z lipy nie zaszkodzi w tak zimny dzień.-

Może któryś z nich znał przyjaciela jej ojca, albo rodziców, czy nawet Hannę? Mężczyźni popatrzyli przez na siebie, miała wrażenie, że wymieniali spostrzeżenia. Po chwili jednak weszli do środka. Ona też niezwłocznie tak postąpiła. Jak tylko znaleźli się w środku, zapaliła się magiczna lampa. Nadal ze zdziwieniem reagowała na nagłe pojawienie się światła. Kiedyś ona też będzie potrafiła zaczarować tak przedmiot, żeby świecił, ale bardziej naturalne i tak będzie dla niej zawsze szukanie hubki i krzesiwa, albo krzemieni. Niespodziewani goście rozsiedli się na kocu rozścielonym na podłodze. Dziwne. Była pewna, że jak wychodziła był złożony. Skłoniła lekko głowę i poszła do maleńkiej kuchni, aby tam przygotować napar. Zrobiła to szybko, w międzyczasie szukając jedzenia. Była głodna, gdyż od rana nie miała niczego w ustach. Wszystko co znalazła zaniosła do pokoju. Położyła na podłodze, żeby było łatwo im sięgać i sama też usiadła.

-Proszę się poczęstować, a jeśli panowie mają ochotę na jeszcze jeden kubek naparu, mogę przynieść.- wiedziała, że nie mówi najładniej, ale nie wiedziała jak powinna się do nich zwracać. Panowie? Lordowie? Ale tytuł lorda przysługiwał tylko elfim władcom. Miała nadzieję, że nie obrażą się na brak wystarczającej ogłady. Powoli popijali napar, ale nie sięgali po jedzenie, ona też nie miała odwagi tego uczynić. Może później. Nagle zdała sobie sprawę, że może nie powinna podawać jedzenia. Ale w klanach był obyczaj, żeby częstować gościa tym, co się miało najlepszego w domostwie. A ona nie miała niczego innego. Goście nie wyglądali na znieważonych.

-Mojego imienia nie musisz znać, jestem tylko jednym ze strażników, który ma za zadanie pilnować, aby w puszczy nie działo się nic niepożądanego.- pierwszy odezwał się elf. Nie patrzył na nią, ale na jakiś punkt znajdujący się ponad jej głową.- Przyprowadziłem tylko do ciebie kogoś, kto chciał ciebie poznać. Oto Ziu.- wskazał na mężczyznę, który nie spuszczał nawet na chwilę z niej wzroku. Cisza pochyliła głowę na znak szacunku, ale on nawet się nie poruszył. Zapamiętała jak elf wymawiał jego imię. - Nie ukrywam, że jego pojawienie się w mieście elfów puszczy, zaskoczyło nas, ale też spowodowało, że niechętni tobie, postanowili udostępnić dla ciebie chatę strażników.

-Panie, dziękuję.- wydusiła z siebie Cisza. Wiedziała, ze musi coś powiedzieć, kiedy elf skończył mówić, ale nie wiedziała co. Oczekiwanie... dominowało uczucie oczekiwania zarówno w elfie jak i w tym dziwnym człowieku, ale na co oni mogli czekać, że co ona takiego powie? Wyczuła lekkie rozczarowanie.

-Skoro zostaliście już sobie przedstawieni, to was opuszczę. Muszę udać się na dalszy patrol.- elf wstał powoli.- Jeśli nic się nie zmieni do jutra, to przyjdzie ktoś z jedzeniem, abyś uzupełniła zapasy. Żegnaj, Ziu, to był zaszczyt poznać Ciebie.- po tych słowach odszedł. W żaden sposób nie pożegnał się z nią. Kiedy drzwi zamknęły się za nim, zapanowało ciężkie milczenie. Jako pierwszy przerwał je mężczyzna.

-To nieładnie z jego strony, że nie pożegnał się z Tobą. Jak go zobaczę następnym razem to zwrócę mu na to uwagę.

-Nie potraktował mnie gorzej od innych elfów, więc nie musicie mu Panie na nic zwracać uwagi.- powiedziała zdziwiona Cisza. Czego on mógł od niej chcieć?

-Och, nie mów do mnie panie, bo nim nie jestem. Wystarczy Ziu.- mężczyzna nie spuszczał nadal z niej spojrzenia. Czuła się dosyć niepewnie pod tak uważną obserwacją. Popatrzyła również na niego. Po chwili zauważyła, że jego postać rozmywa się i patrzy nie na niego, ale na ścianę za nim. Zamrugała. Jednak wrażenie nie ustępowało. Przed nią nikt nie siedział. To był jakiś duch, albo coś jeszcze innego. Zamrugała jeszcze kilka razy i zamiast mężczyzny zobaczyła jakieś stworzenie... o wiele większe od człowieka. Nagle obraz zniknął i znowu zobaczyła mężczyznę. Potrząsnęła głową i spróbowała skoncentrować się na tym co mówił- ... odwiedziłem moich znajomych, elfy puszczy, ale przez te lata nic się tutaj nie zmieniło. Są może jeszcze bardziej zamknięci w sobie niż kiedyś. Chciałem również zobaczyć Gorian, ale nie mogłem. Powiedziano mi, że większość z nich przeniosła się do grot w górach, gdyż krasnoludowie zaproponowali im gościnę na zimę, oczywiście w zamian za pomoc w wyrobie kosztowności. Biżuteria wykonana przez Gorian lub krasnoludów, osiąga najwyższe ceny na rynku w Zachodnim Imperium a w Mieście Korony jest wręcz rozchwytywana. Ale ja tu mówię i mówię a ty zapewne jesteś głodna, nieprawdaż? Ja jadłem przed przybyciem tutaj, ale ty nie krępuj się i jedz. Idę zrobię sobie napar z liści mięty, tobie też zrobię, jeśli pozwolisz.

Pokiwała tylko głową. Coś jej mówiło, że zwykle nie jest tak rozmowny. Co tutaj się tak naprawdę działo? Kim był ten cały Ziu? I dlaczego jego imię wymawiało się tak dziwnie? Odprowadziła go wzrokiem aż zniknął za drzwiami. Zaczęła wolno przeżuwać ser i chleb. Nie miała apetytu. To chyba z powodu tych niezapowiedzianych odwiedzin. Na pewno ten cały Ziu nie był człowiekiem. Był kimś bardzo potężnym a także kimś bardzo starym. Spróbowała przypomnieć sobie czy kiedykolwiek czytała o jakiś stworzeniach, które miały w sobie Moc i żyły bardzo długo. Z trudem przełknęła trochę chleba. Nie zje już więcej. Jakie jeszcze stworzenia posiadały w sobie moc równą elfom? Ludzie, ale on nie był człowiekiem, więc... Kto jeszcze? Ciągle głowiła się nad tym zagadnieniem, kiedy Ziu wrócił.

-Dziękuję, panie... to jest Ziu.- poprawiła się szybko i wtedy zobaczyła... przed nią nie stał mężczyzna, ale... czytała o takich stworzeniach w księgach...  on był smokiem. Rozszerzyły jej się oczy ze zdziwienia. Zobaczyła smoka...  Potrząsnęła głową. Obraz zniknął i zamiast smoka znowu miała przed sobą chudego i bardzo wysokiego mężczyznę o krótko obciętych siwych włosach. Ciągle przypatrywał się jej uważnie. Wiedziała na co czekał. Chciał, żeby rozpoznała w nim smoka. Jednak ona nie miała zamiaru na razie przyznawać się, że wie coś więcej niż kilka minut wcześniej. Czego mógł chcieć od niej smok? Próbowała przypomnieć sobie, co takiego czytała na ich temat. Postanowiła więc zagadnąć na temat jego wcześniejszej wypowiedzi.

-Dlaczego uważaliście za stosowne powiedzieć mi gdzie przed zimą postanowili schować się Gorianie?

-Nie domyślasz się tego?- odpowiedział pytaniem na pytanie. Dziewczyna postanowiła w końcu przyznać się, że domyśla się częściowo chociaż prawdy.

-Ponieważ jestem jedną z nich. Półkrwi Gorian, oto kim jestem.- w jej głosie dała się słyszeć lekka kpina. Zauważyła, że Ziu ma żółte oczy a źrenice takie same jak kot. Poczuła się tak jakby prześwietlał ją wzrokiem. Starała się nie pokazywać po sobie niepewności.

-Tak, jesteś półkrwi Gorianem. To wielki zaszczyt, gdyż zostało ich niewielu. Ostatnio pełnej krwi Gorian naliczono tylko pięciuset, a półkrwi, mieszkających w różnych zakątkach zachodniego jak i wschodniego imperium, dwa tysiące. To bardzo niewielu, jeśli się weźmie pod uwagę, że kiedyś było ich dwanaście milionów.

-Wielu jest ludzi, którzy mają w sobie domieszkę krwi Gorian.- odważyła się zauważyć dziewczyna. A kiedy nie odpowiedział, postanowiła kontynuować temat Gorian. – Jestem ciekawa dlaczego nie ma podań o tym ludzie.

-Zostały zniszczone. Oba imperia postarały się o to. To były ciężkie czasy...

-A jaka jest gwarancja, że gdyby dzisiaj imperium wschodnie albo zachodnie zechciałoby zniszczyć jakiś lud, to nie zrobiłoby tego?- zapytała Cisza. Nie podobało jej się to zwalanie całej winy na ciężkie czasy. Ziu przypominał w tym najstarszych spośród mieszkańców klanów. Oni też tak mówili. Że ich młodość upływała w bardzo ciężkich czasach, że teraz młodzi powinni się cieszyć, że żadna wojna nie wisi nad nimi, że głód nie zagląda ich w oczy. Cisza nigdy nie potrafiła tego słuchać w milczeniu. Czasy zawsze były ciężkie. Zawsze! Teraz też głód niejednokrotnie im groził, a najeźdźcy już nieraz niszczyli im domy, chociażby tak, jak było wtedy kiedy miała pięć lat, nie mówiąc o ich ostatnim ataku, o wiele niebezpieczniejszym. Ciężkie czasy! Też coś. Niech lepiej powiedzą, kiedy były tak naprawdę łatwe czasy.

-Niebezpieczeństwo takie zawsze istnieje, ale Czarni Jeźdźcy by na to nie pozwolili. A oni szanują każde życie. Może dlatego, że sami są jakby poza jego granicami. Muszą inaczej patrzeć na zwykłe rzeczy niż przeciętny człowiek.

-Nie ma zwykłych ludzi, gdyż każdy nosi w sobie Moc.- zauważyła dobitnie.

-Ale nie każdy ma ją na tyle potężną, aby odkryć w sobie jedno z oblicz mocy.- przypomniał jej Ziu.- Widzę, że będę miał w tobie godnego siebie rozmówcę. Nie lubisz wierzyć na słowo.

-Nie. Za często siano we mnie wątpliwości, abym przyjmowała, że coś jest po prostu prawdą lub fałszem. Za wiele razy spotkałam się z sytuacjami, gdzie musiałam wybierać między jednym a drugim złem.

-Hmm... powiedzmy, że wierzę ci na słowo. Cień powiedział mi, że jesteś niezwykła i ...

-Widzieliście Cienia?- wtrąciła się niegrzecznie Cisza. Tak bardzo chciała się z nim zobaczyć. Miała tak wiele pytań na które tylko on mógł jej odpowiedzieć... To przecież Cień zaczął ją uczyć magii, ale zanim to zrozumiała odszedł. Musiała, po prostu musiała się z nim zobaczyć.

-Tak widziałem go, podobnie jak Ilhiona, również twojego nauczyciela. Elfy wybaczyły im w końcu to, co uważały za zdradę, a co było prawdziwym służeniem Równowadze. Ilhion powrócił do elfów puszczy jako bohater. Zresztą zawsze nim był, tylko woleli tego nie widzieć.

-Czy mówił coś o mnie?- dopytywała się. Ziu lubił na szczęście mówić.

-Powiedział, że musi udać się do świątyni na Górze Kalan i że nie wie, kiedy Ciebie zobaczy. Kazał mi przekazać, że myślami zawsze będzie z Tobą i żebyś przypadkiem nie myślała, że zostałaś sama.-

Cisza zarumieniła się mocno. Rzeczywiście, była przekonana, że o niej zapomniał. Zawsze też myślała, iż jest samotna. W rzeczywistości jednak dopóki jest choć jedna osoba, która w nią wierzyła, i która o niej pamiętała nie mogła być sama. Zrozumiała to po przeczytaniu listu Hanny. Dopiero po dłuższej chwili opanowała zażenowanie. Ziu mówił jednak dalej, jakby niczego nie zauważył.

-Spędzi tam najprawdopodobniej dwa miesiące, które zostały do zimy, a potem odwiedzi Gorian. Tak właśnie powiedział. Zapewne tym swoim postanowieniem znowu narazi się elfom, ponieważ nie przepadają oni za krasnoludami. Zbyt wielu spośród nich przeszło na ciemną strony mocy.

-Czy Gorianie będą wśród nich bezpieczni?

-Tak, ponieważ akurat ci spośród krasnoludów, którzy żyją w górach południowych zahaczających o wielką puszczę, nie służą żadnej ze stron mocy, ani jasnej ani ciemnej. Jak zauważył kiedyś Elryk, krasnoludowie przede wszystkim najpierw służą sobie, a dopiero potem czemuś innemu. Najważniejsze są dla nich klejnoty, które wydzierają górom. Elryk doskonale to rozumiał i może dlatego zgodził się na złożoną przez nich propozycję.

-Czy Elryk to Gorian?- zaciekawiła się Cisza. Nie rozumiała do czego zmierza Ziu mówiąc tak wiele o krasnoludach, ale widocznie miał w tym jakiś swój cel. A może po prostu domyślił się, że ją to bardzo ciekawi.

-Elryk, to obecny przywódca Gorian. Ma niezwykłą moc widzenia przyszłości. Dzięki temu już nieraz Gorianie uniknęli zgłady ze strony rabusiów albo najeźdźców, którzy systematycznie zapuszczają się na bagna w poszukiwaniu słynnych skarbów Gorian.

-Skarbów?

-Tak skarbów. Bo widzisz, jak musieli oni opuścić własne domy, mieli pośród siebie bardzo potężnego maga. Ci, co zdecydowali o zagładzie Gorian, chcieli zdobyć pradawne kamienie, które oni przechowywali. Były one mapą prowadzącą do ogromnej, pradawnej mocy, ukrytej przed ludźmi, którzy chcieli ją wykorzystać tylko dla siebie. Magowi udało się zmylić pościg i bezpiecznie przetransportować kamienie i inne pradawne artefakty do elfów. Tam elfi lordowie, zadecydowali, że pozwolą im zamieszkać na swoich terenach i pomogą w strzeżeniu skarbów. I tak jest do dzisiaj. Gorianie strzegą drogocennych rzeczy, w których jest uśpiona pradawna moc, a elfy strzegą Gorian.

-Nie widziałam o tym.

-Niewielu wie o tym, nawet spośród elfów, a także niewielu spośród Gorian.

-To...- dziewczyna zawahała się na moment, ale w końcu odważyła się zadać pytanie- To dlaczego, powiedzieliście mi to?

-Ponieważ ty będziesz jedną z osób strzegących tego skarbu.

-Ale jak?- wykrztusiła z siebie.

-Zawsze jest czterech Bezimiennych wiedzących o skarbie, czterech bezimiennych noszących na szyi znak Równowagi Zapomnianego Boga. Każdy z nich posiada wiedzę o prawdziwym Skarbie.

Cisza popatrzyła na niego, a po chwili na kamień zawieszony na swojej szyi. Bała się go dotknąć. Czy to by jeden z nich? Czym on był. Nagle stał się czymś niebezpiecznym, czymś, czego nie powinno się dotykać...

-Nie, to nie jest jeden z nich- odpowiedział na niezbadane przez nią pytanie Ziu.- To jest tylko znak, że ty posiadasz tajemnicę, i że będą tobie dane wszelkie środki, abyś mogła jej strzec. W tym kamieniu masz zaklętą moc, która będzie kumulowała twoje umiejętności, ale nie będzie czyniła niczego więcej. Musisz sama odnaleźć w sobie moc, a dopiero potem kamień zwielokrotni ją wielokrotnie.

-Czyli taki kamienie jaki mam ja ma jeszcze trzech ludzi?

-Tak. Dwóch spośród nich jest równie niezwykłych jak ty i wnet ich poznasz, gdyż podobnie do Ciebie przeszli w tym roku ceremonię wyklęcia. Natomiast, czwarty, ostatni jest w posiadaniu jednego z Bezimiennych, Altrusa...

-Altrusa!- zawołała Cisza po raz kolejny przerywając Ziu w niegrzeczny sposób. Altrus. To jego kazała Hanna spytać o księgę.

-Tak, Altrusa. Czyżbyś go znała?

-Chciałabym się z nim spotkać.- odpowiedziała wymijająco.

-Znajduje się on teraz w stolicy, przy cesarzu. Będziesz miała więc okazję się z nim spotkać, gdyż przed zimą musisz się tam dotrzeć.

-Dlaczego?

-Ponieważ oczekują już tam Ciebie.

-Mnie?- Cisza nie dowierzała jemu. Jak mogli na nią czekać, skoro nie wiedzieli o niej, ani nigdy nie widzieli jej.

-Tak Ciebie, gdyż wiedzą już, że zostałaś wyklęta.

-Ale ja nie wiem... nie wiem jak mam się tam dostać.

-Ach, to najmniejszy problem. Zaprowadzę Ciebie tam.

Cisza nie odpowiedziała nic na to. Ziu rozwiał wiele z tajemnic, które ją otaczały, ale równocześnie sprawił, że pojawiły się inne. A najbardziej przejmujące było uczucie, że coś jest nie tak. Ale  to nie dotyczyło Ziu. Przypomniała sobie, że Ilhion powiedział jej kiedyś, że każdy Bezimienny ma swojego smoka, który pomaga mu w walce i pilnuje, aby Bezimienny zawsze służył Równowadze i nie zbaczał na ciemną stronę mocy. Zobaczyła, że Ziu patrzy na nią znowu tym dziwnym, przeszywającym spojrzeniem. Poczuła jak próbuje przeczytać jej myśli. I tak mu się to nie uda. Może tydzień wcześniej, ale nie teraz kiedy już zdobyła częściowe opanowanie mocy. Kamień jej w tym pomógł. Bezwiednie dotknęła go. I pomyśleć, że jest on znakiem, że wie o Skarbie. Wyczuła, że Ziu czeka, żeby dostrzegła w nim smoka. Wtedy będzie mógł zrobić następny krok.

-Musimy jak najszybciej wyruszyć w drogę. Zajmie nam ona z trzy tygodnie.- z rozdrażnieniem mówił Ziu. Nie w smak mu było, pozostawanie tak długo w ludzkiej postaci. Zapewne była bardzo niewygodna, dla tak ogromnego stworzenia, jakim był smok. Zrobił komicznie zawiedzioną minę. Cisza nie wytrzymała i wybuchnęła śmiechem. Nie chciała się już z nim dłużej bawić w kotka i myszkę. Zresztą nie była pewna, kto tak z nich kotem, a kto myszką. Postanowiła się przyznać, że wie już, kim on jest.

-Och żałujcie, że nie widzicie teraz swojej miny.- powiedziała z trudem się opanowując. Wiedziała, że takie zachowanie nie było odpowiednie w sytuacji, w jakiej się znalazła i że w normalnych okolicznościach jego wyraz twarzy nie rozśmieszyłby jej aż do tego stopnia.

-Widzę, że masz doskonały humor, tylko nie wiem dlaczego.

-Ponieważ...- jeszcze raz zaśmiała się, by po chwili już poważniej kontynuować- ponieważ od dłuższej chwili wiem, że jesteście smokiem i że musicie zaprowadzić mnie do stolicy. A jeśli was nie rozpoznam, to będziecie musieli zrobić to w obecnej postaci.

-Dlaczego mi tego nie powiedziałaś?- w jego głosie była tylko ciekawość. Na szczęście nie obraził się na nią. To dobrze o nim świadczyło.

-Gdyż nie lubię, jeśli ktoś próbuje sforsować moje osłony.- powiedziała już całkowicie poważnie. – I to, że zanim weszliście tu ze mną, wcześniej dokładnie przyjrzeliście się miejscu gdzie spędziłam ostatnie dni.-

-Jesteś bardzo domyślna.- stwierdził z przekąsem. Postanowiła jednak potraktować to jako komplement a nie krytykę.

-Dziękuję, panie.

-Miałaś na mnie mówić Ziu.- przypomniał jej z naciskiem.

-Nie wiem dlaczego miałabym tak robić. Przecież was nie znam.

-Ale poznasz, a nawet powiem więcej. Będziesz mnie często widywać, ponieważ będę twoim smokiem.

-MOIM KIM?-  wykrzyknęła nie dowierzając własnym uszom. Tego się nie spodziewała.

-W końcu czymś ciebie zaskoczyłem- Ziu wyglądał na zadowolonego.- Twoim smokiem. Każdy wyklęty ma swojego smoka, a ja będę twoim. Moim zadaniem będzie pilnować, abyś działała w zgodzie z Równowagą.

-A w jaki sposób będziecie to czynić?

-Między smokiem a jego Bezimiennym wytwarza się pewna więź, dzięki której wie, kiedy dzieje się coś złego z jego wyklętym. Bezimienny nigdy nie może opuścić swojego smoka, ale smok Bezimiennego tak, jeśli oczywiście zajdzie taka potrzeba.

-To znaczy jaka?- wydało jej się to niesprawiedliwe.

-Widzisz ostatecznie prawdziwym Bezimiennym zostaje się po pięciu latach nauki. Taka osoba może zawsze zrezygnować przed zdecydowaniem się na Zaprzysiężenie Mocy. Jeśli zrezygnuje, wypala się w niej moc, ale tylko tę, która spowodowała, że ta osoba została wyklęta.

-Nie rozumiem.- powiedziała bezradnie. Przecież od tego byli bogowie.

-To może zacznę od początku. Zanim zostałaś wyklęta, istniało już w tobie jedno z oblicz mocy, prawda?

-Nie do końca, ponieważ uzdrawianie nie jest jednym z podstawowych czterech oblicz.

-Właśnie że jest, bo rodzą się dzieci z mocą uzdrawiania, czystą mocą uzdrawiania, połączoną z empatią. Jest to bardzo rzadki dar dawany przez Zapomnianego, ale jednak jest.

-Ale...- zaczęła Cisza. Nadal pozostawały pewne pytania.

-Wiem, o co chcesz zapytać. Dlatego przytoczę słowa z jednej z ksiąg. Słuchaj uważnie, a znajdziesz w nich odpowiedź:

„ I wtedy ten, którego Imienia zapomnieliśmy w mroku dziejów, podzielił Moc na cztery części, żeby żaden człowiek nie był na tyle potężny, aby władać nimi wszystkimi na raz. I tak powstali bardowie, magowie, kapłani i wróże. Jeśli ktoś odkrył u swojego syna bądź córki jedno z czterech oblicz mocy, wysyłał swoje dziecko do najbliższej świątyni na szkolenie. Jeśli tego nie czynił to narażał się do dziesiątego pokolenia na gniew Zapomnianego. Takie dziecko uczyło się panować nad swoją mocą i wykorzystywać ją w miarę swoich możliwości. Czasami wśród ludzi pojawiał się rzadki dar Zapomnianego: uzdrawianie lub umiejętność odczytywania uczuć innych ludzi. Tacy ludzie nie potrafili żyć wśród swoich ludzi i dlatego ich też wysyłano do świątyń, a z czasem zaczęto taki dar nazywać obliczem mocy. Jeśli dzieci posiadające moc miedzy szesnastym a dwudziestym rokiem życia przejawiały w sobie większą moc niż dotychczas, co widoczne było po jaśniejących oczach lub dłoniach, odkrywano w nich równocześnie bardzo potężną moc albo magii stojącej poza jasną czy ciemną stroną mocy bądź moc uzdrawiania, tak potężną, że potrafili przywracać ludziom utracone zdrowie, o wiele lepiej niż uzdrowiciele z darem danym i nauczanym od narodzin. Tak więc są dwa rodzaje uzdrowicieli: ci z urodzenia, jako piąte oblicze mocy, będące poza czterema, albo drugi rodzaj, to ten odkryte po szesnastym roku życia. Zawdzięczamy to właśnie Zapomnianemu, który tak bardzo troszczy się o nas, że do uzdrawiania nas powołał więcej ludzi niż tych kilku, których jest zawsze tylu, co Bezimiennych, gdyż Równowaga w najpotężniejszych obliczach mocy musi być zachowana.”

Ziu w końcu skończył przytaczać ten przydługi cytat z jakieś księgi. Zamilkł, jakby specjalnie dawał jej czas na zastanowienie się nad tym, co powiedział. Oczekiwał też zapewne pytań. A skoro tak, to musiała zrozumieć, co chciał jej przekazać. Część tej opowieści już znała, nie słyszała tylko zakończenia. Żeby była Równowaga byli uzdrowiciele i wyklęci...

-Dlaczego tak samo nazwano uzdrowicieli od urodzenia jak i tych, posiadających moc, pojawiającą się później?- zapytała prawie od razu. Nie chciała myśleć nad tym wszystkim, co jej powiedział. I tak czuła się dziwnie w jego towarzystwie. Jakby on wiedział wszystko.

-Hm... są dwa główne powody tego zjawiska. Po pierwsze ludzie zawsze chcieliby być uzdrawiani przez najlepszego uzdrowiciela, a przecież słabszy też może sobie poradzić z ich dolegliwościami. Ci najpotężniejsi najczęściej zajmują się leczeniem ludzi zranionych przez moc magiczną. Nie potrafią tego robić ci piersi. Drugim powodem jest bezpieczeństwo. Wyklętych jest zawsze w całym imperium około czterystu, wliczając w to również uczniów i tych w stanie spoczynku, z powodu zaawansowanego wieku i tylu samo jest uzdrowicieli mocy. A teraz wyobraź sobie, że tylu samo by było tylko uzdrowicieli w imperium, gdzie mieszka ponad sto milionów ludzi. Toż to niektórzy by nigdy nie zobaczyli w swoim życiu uzdrowiciela. Tak więc Zapomniany daje tylu ludziom moc uzdrawiania, tę zwyczajną, potrafiącą zwalczyć gorączkę czy zarazę, aby ludzie nie umierali przed czasem, który jest im dany. Tak więc uzdrowicieli mocy, bo tak nazywamy tych potężniejszych, jest mniej i nazywają się oni tak samo jak zwykli uzdrowiciele, żeby nikt kto czyni zło nie mógł w łatwy sposób ich rozróżnić. Ciemni magowie często chcą zabijać uzdrowicieli mocy, aby zachwiać Równowagę.

-Chyba rozumiem. Czyli ja mam zwykły dar uzdrawiania, tak jak wielu innych ludzi w imperium, a teraz zostałam wyklętą. Czy jest to często spotykane?

-Nie, bardzo rzadko, ponieważ uzdrowicieli nie ma tak wielu, żeby zostawiali oni wyklętymi. Najczęściej Bezimienni pochodzą od wróży, bardów lub magów, rzadko od kapłanów a prawie nigdy od uzdrowicieli ponieważ nie jest to prawdziwe oblicze mocy, raczej tylko dar. Więc jeśli ktoś taki zostaje wyklętym, to musi posiadać jeszcze jedno oblicze mocy...

-A mówiliście jeszcze coś o wypalaniu mocy? Co to jest?- Cisza zamiast pogłębiać temat postanowiła zapytać o coś innego.

-Jeśli ktoś nie jest godny zostać wyklętym, albo nie czuje się na siłach do podjęcia tak wielkiej odpowiedzialności, najpotężniejszy z wyklętych wypala w nim moc Bezimiennych. Pozostawia jednak tę, którą miał wcześniej, na przykład jeśli wcześniej ten ktoś był bardem...

-To znowu będzie bardem, ale tylko bardem.- weszła mu w słowo dziewczyna. - Chyba w końcu zrozumiałam.

-To dobrze, ponieważ zanim znajdziesz się w stolicy, musiałaś zrozumieć to. A teraz w drogę.

-Tak od razu?- Ciszy nie śpieszyło się do odwiedzin w Mieście Korony. Czuła, że nie spotka jej tam nic przyjemnego. Czyżby obliczem mocy które posiadała było wróżenie?

-A dlaczego nie?

-Chciałabym...- szukała szybko jakieś wymówki. Po chwili ją znalazła.- Chciałabym zobaczyć miasto elfów.

-Nie pozwolą ci na to. Może tam wejść tylko elf.

-Ale...- szukała jakiegoś uzasadnienia, ponieważ chciała zobaczyć się z Cieniem. Starała się również odwlec moment wyruszenia w drogę. Czuła się tutaj bezpiecznie, a nowe miejsca niosą ze sobą nowe niebezpieczeństwa. Ziu zauważył chyba jej wybieg, ponieważ przerwał jej.

-Dopiero jak zostaniesz prawdziwą Bezimienną będziesz mogła wejść do miasta elfów, a i to jeśli spełnisz stawiane przez nich warunki. Wiele elfów podróżuje, bywają także w Mieście Korony, więc jeśli nie masz więcej pytań...

-Mam.- wtrąciła, chociaż nie zrobił przerwy nawet na nabranie powietrza.- Czy znaliście moich rodziców, albo ich przyjaciółkę, Hannę?

-Obawiam się, że nie. Mieszkałem długo wśród elfów. Musiałem... powiedzmy, że musiałem uzupełnić wiedzę. Może kiedyś ci powiem na czym to polegało. Teraz..- zaczął mówić głośniej, ponieważ zauważył, że już otwiera usta, żeby mu przerwać i znowu o coś zapytać.- Teraz powinniśmy ruszyć w drogę. Jeśli to zrobimy zaraz, to będziemy na miejscu przed świtem. Chyba że masz lęk wysokości.

-Nie, nie mam.- odpowiedziała chociaż nie miała pojęcia dlaczego pyta ją akurat o to.

-Doskonale, to zapakuj, to co chcesz wziąć i w drogę. Czekam na dworze.

Po tych słowach wyszedł. Nie pozwolił jej na wypowiedzenie nawet jednego słowa. Chociażby takiego, w jaki sposób mieli tak szybko dostać się do stolicy. Przecież żaden koń w jedną noc ich tam nie zawiedzie. Do Miasta Korony z klanów podróżowało się ponad trzy kwadry i to często zmieniając konie. Zaczęła szybko się pakować. Wiedziała, że Bezimienni nazywani są też Czarnymi Jeźdźcami, ponieważ dosiadają właśnie czarnych wierzchowców. Skoro będą przed świtem w stolicy nie musi brać prowiantu. Nie miała wielu rzeczy do spakowania, więc Ziu nie będzie musiał długo na nią czekać na deszczu, który znowu zaczął padać. Miała dziwną pewność, że przemoknie do suchej nitki.

 


Uwagi dotyczące strony lub książki proszę wpisywać do "Komentarza". Dziękuję. | barbarakosinska@[SKASUJ-ZAWARTOŚĆ-NAWIASU]op.pl

Back to content | Back to main menu