Wykleci - Granitowy Wierch


Go to content

Rozdzial VI

Ksiazka > Rozdzial 1-14

Rozdział pierwszy Elf

Rozdział szósty              Moc

 

 

 

Jazda na grzbiecie istoty, która wielkością dorównywała koniowi, a była dwukrotnie od niego szersza, nie należała do rzeczy najłatwiejszych. Cisza musiała mocno trzymać się futra, żeby nie zlecieć. Niedźwiedź biegł bardzo szybko, a raczej sadził susami. Najgorsze jednak były gałęzie, które nagle, jakby znikąd uderzały w nią. Niedźwiedź poruszał się szybciej od konia, a czasami zatrzymywał się, by przyjrzeć się uważniej tropom, a potem ruszał dalej w pościg. Cisza po pewnym czasie przestała zwracać na niego uwagę. Jej myśli błądziły daleko. Najpierw zastanawiała się nad Ilhionem i Cieniem, dlaczego ją uczyli. Że na zlecenie świątyni, to już wiedziała, ale jaki cel miała świątynia, to nadal pozostawało niewiadomą. Albo duchy. Duchy wydawały się całkowicie oderwane od tego, do czego dążyli jej elfi nauczyciele. I ten mag, jak mu tam było... chyba Blask Księżyca, czy jakoś tak podobnie, który ją pilnował na odległość. On też o wszystkim wiedział, także o tym, że ona o nim wie, ale nie spotkał się nigdy z nią. Nie rozumiała, dlaczego muszą ją otaczać tajemnice. Dlaczego ktoś po prostu nie może jej tego wszystkiego wyjaśnić, dlaczego musi sama się domyślać. Bała się, że coś źle sobie wykombinuje, a nie ma nic gorszego niż błędne myślenie. A skoro...

-Czy możesz chociaż przez chwilę myśleć o czymś innym.- usłyszała nagle głos Niedźwiedzia. Właśnie stanął w miejscu gdzie ścieżka rozwidlała się na dwie strony. Nie patrzył na nią, tylko na ziemię. Ona też tam popatrzyła. Zobaczyła ślady podków.

-Słyszysz o czym myślę? –zapytała ze zdziwieniem.

-Nie tylko ja, ale każdy którego myśli tędy błądzą.- odpowiedział. Podniósł w końcu na nią oczy. Zobaczyła, że nie były już małe i czarne, ale czerwone, jak u elfa.

-Znowu to samo.- warknął.- Czy ktoś ciebie nie nauczył, że trzeba chronić własne myśli?

Cisza poczuła jak rumieniec wstydu wypływa na jej policzki. Oczywiście, już dychy uczyły ją tego, jednak po odkryciu, że potrafi przełamać czar, zapomniała o ich naukach. Cień zawsze ostrzegał ją, aby nie rezygnowała nigdy z osłon, ponieważ jak to uczyni, stanie się łatwym celem. Przymknęła na chwilę oczy. Kiedy je otworzyła, była tylko ona i jej myśli. Nie było nikogo innego. Od razu część bólu głowy zniknęła, ponieważ nie czuła przerażenia mieszkańców osady.

-Od razu lepiej.- pochwalił ją Niedźwiedź.- Nigdy z nich nie rezygnuj.

-Dobrze.- zgodziła się. Tak samo mówił Cień. Ale skoro to samo mówiła jej już kolejna osoba, to postanowiła w końcu zastosować się do rady. Spróbowała nasłuchiwać wiatru. Tak... był cichszy, ale ciągle obecny. Była już spokojniejsza. Nic nie straciła.

-Możemy jechać dalej.- usłyszała głos Niedźwiedzia. On też nasłuchiwał. Znowu pobiegł dalej. Starała się teraz tylko o to, żeby nie zlecieć. Czasami jak mijali jakąś polankę podnosiła oczy w kierunku nieba. Patrzyła na księżyc. Była prawie pełnia. Po miejscu księżyca na niebie wiedziała, ile jeszcze miarek do świtania. Niedługo minie północ. Środek nocy. Napad natomiast był o zmierzchu. Jadąc tak szybko, już dawno powinni dogonić najeźdźców. Dlaczego więc stale byli oni przed nimi? Sęp nie odważyłby się przecież ich przenosić, ponieważ wtedy od razu pojawiliby się Oni. Nie chciała nawet wymieniać ich nazwy. Czarni Jeźdźcy, Bezimienni. Ci co znali przyszłość i przeszłość, walczyli jak demony. Niektórzy twierdzili, że nie byli ludźmi. Nazywano ich też Wyklętymi. Nikt o nich nie mówił, nikt o nich nie myślał. Oni powinni po prostu nie istnieć, a jednak istnieli i gdyby nie oni, to już nieraz Imperium Zachodnie zostałoby zniszczone przez Wschodnie. Czarni Jeźdźcy pojawiali się zawsze tam, gdzie magowie ciemnej ścieżki praktykowali swoją magię, ale tylko wtedy kiedy czynili to na większą skalę niż pastwienie się nad jedną ofiarą. Po prostu nie czuli cierpienia pojedynczej osoby, tak w każdym bądź razie pisano w księgach, które czytała.

Bez ostrzeżenia, Niedźwiedź zatrzymał się nagle. Dobrze, że się mocno trzymała, bo inaczej przeleciałaby nad jego głową.

-Koniec przejażdżki.- powiedział. Posłusznie zeszła z jego grzbietu. I tak daleko ją zawiózł. Nigdy nie oddaliła się na tyle od osady.

-Dziękuję.- odrzekła, przypominając sobie o zasadach dobrego wychowania.

-Doprawdy nie masz za co dziękować.- z równą kurtuazją odpowiedział. Po chwili jednak mówił już innym tonem.- A teraz posłuchaj mnie uważnie, ponieważ będziemy musieli rozstać się aż do świtu.- mówił poważnym tonem. Miała wrażenie, że jego głos mniej teraz przypomina warczenie zwierzęcia. Stawał się coraz bardziej ludzki, w miarę jak mijał czas.- Mag ciemnej ścieżki rzucił czar, który uniemożliwia mi odnalezienie ich. Dlatego ciągle biegam w kółko. Jednak ty będziesz mogła go odnaleźć bez przełamywania czaru. On po prostu na ciebie nie działa. I nie mam pojęcia dlaczego. Jeśli wsłuchasz się uważnie, to usłyszysz ich obóz. Do świtu zrobili sobie postój, żeby odpocząć. Rano wyruszają w dalszą drogę, a wtedy już nie będziemy mogli pomóc mieszkańcom twojej osady, ponieważ czar umocni się. I nawet jak go przełamiesz, to ich nie uratujesz. Po prostu skażesz ich na powolną śmierć. Do świtu można ich uwolnić, jeśli zabije się tego kto rzucił czar, albo...- zerknął na nią niechętnie i dopiero po chwili kontynuował - ... albo pozbawić go mocy. Zrobisz jak będziesz chciała, czy też jak będziesz potrafiła. Jak przełamiesz czar lub zabijesz maga, zostań w obozie. Zjawię się tam o świcie, teraz natomiast muszę już odejść. - po tych słowach odwrócił się i kilkoma susami zniknął z zasięgu jej wzroku. Oczywiście. Po cóż wspominać w jaki sposób przejść obok strażników. Może pozabijać ich wszystkich? Tłumiąc irytację, która była silniejsza nawet od lęku, spróbowała nasłuchiwać. Nie potrafiła. Nakazując sobie uspokoić się, zamknęła oczy. Wtedy kamień miłym ciepłem przypomniał o sobie. Spłynął na nią spokój i pewność, że jej się uda, że została do tego przygotowana. Musi odnaleźć swój klan, swoją rodzinę. Poczuła jak wiatr szepcze jej swoje tajemnice. Tak dobrze znała jego szept. On ją poprowadzi. Powoli otworzyła oczy. Miała wrażenie nierealności. Wokół nagle zrobiło się jaśniej, jakby każdy szczegół krajobrazu był rozświetlany wewnętrznym światłem. Obraz, który widziała delikatnie pulsował. Życie... otaczało ją życie. Zamknęła oczy. Kiedy ponownie je otworzyła, nie było już pulsowania, ale pozostała jasność, prawie taka sama jak w dzień. Będzie miała więc przewagę nad strażnikami. Nie wyciągała na razie żadnej broni. Najpierw musi odnaleźć obozowisko.

Ruszyła biegiem przez puszczę. Była całkowicie spokojna i skoncentrowana na zadaniu, które ją czekało. Wiedziała, że poradzi sobie. Zawsze sobie radziła. Poruszała się bardzo szybko. Tak jak elfy. Wiedziała, że nikt jej nie usłyszy. Cisza, tak brzmiało jej imię, a teraz udowodni, że na nie zasługuje. Nawet jedna gałązka nie pękła pod jej stopami. Biegła słysząc pohukiwania sów, odgłosy nocy. I głośne bicie własnego serca. Zatrzymała się nagle. To jęk wiatru nakazał jej zaniechać gonitwy. Niedługo poczuje czar. Teraz musiała być ostrożniejsza. I mniej widoczna. Schowała jasny warkocz pod sweter. Krzywiąc się lekko śmierdzącą zgnilizną mazią z kałuży wysmarowała twarz i włosy na głowie. w rękę trochę mułu z dna i pokryła nim policzki. Resztą wysmarowała włosy. Przepaski nie chciała pobrudzić, więc wcześniej ściągnęła ją. A potem wdrapała się na najbliższe drzewo. Ostrożnie chodziła po jego konarach. Skoczyła z jednego drzewa na drugie, nie dotykając ziemi. Na szczęście puszcza była tak gęsta, że było to możliwe. Wiedziała, że drzewa nie pozwalały po sobie deptać nikomu innemu oprócz elfów, więc poczuła się wyróżniona. Miała rażenie, że drzewa same podkładają jej gałęzie pod stopy, żeby łatwiej było jej się poruszać. Kiedyś czytała, że puszcza powstała po Wielkim Kataklizmie. Pierwsze drzewa zasadzone zostały przez elfy, a bogowie tchnęli w nich coś na kształt duszy. Odtąd drzewa z wielkiej puszczy czuły. Ich potomkowie również, dlatego jeśli ktoś chciał wyrąbać drzewa z puszczy, to najczęściej była to ostatnia rzecz jaką zrobił w życiu. Gałęzie innych drzew chwytały go w pułapkę, z której nikt nie potrafił go uwolnić. Skacząc z konaru na konar dotarła w końcu do granicy wielkiej puszczy. Tutaj rozbili swój obóz najeźdźcy. Widziała światła kilku ognisk. Noc musiała być zimna skoro odważyli się je rozpalić. Albo nie obawiali się pościgu. Jeśli prawdą było to drugie, to byli głupcami, jeśli to pierwsze, to wykazali się zbyt dużą wygodą. No cóż, wyglądało na to, że to ona miała dać im lekcję prawidłowego zachowywania się. Była ciekawa ilu ich jest. Sęp z pewnością odpoczywa przed jutrzejszym dniem. Musi zebrać siły jeśli chce rzucić czar. Nie mógł wykorzystać w tym celu uśpionej mocy jeńców, ponieważ wtedy wezwałby Czarnych Jeźdźców lub elfów, którzy by go pokonali. Właśnie elfy. One o wszystkim wiedziały. Były tutaj. Wyczuła ich obecność. Dziesięciu elfów... ich oddechy splatały się z wiatrem, ale ona je słyszała. Czekali, bowiem to miało być jej zadanie. Jej przejście w dorosłość. Przełknęła z trudem ślinę. Coraz mniej jej się to wszystko podobało. Ale cóż innego mogła zrobić, jak pójść dalej ścieżką wyznaczoną jej przez jakiegoś Boga, którego imienia nikt już nie pamięta. Minęła północ. Już prawie jedna miarka po północy. Zeskoczyła cicho z drzewa. Wyciągnęła jeden ze sztyletów, ten dłuższy, którym mogła walczyć wręcz. Zaczęła przemykać się w stronę obozowiska. Jak wydostała się z puszczy i przeszła kawałek, wdrapała się na najbliższe drzewo obok obozu. Z góry popatrzyła na wszystko. Zobaczyła jak mieszkańcy jej osady siedzą niemi przy ogniskach. Musieli nadal znajdować się pod działaniem czaru. Rozejrzała się za najeźdźcami. Zobaczyła, że ośmiu śpi, dziewięciu zaś krąży wokół obozowiska. Zatrzymywali się co pewien czas, by porozmawiać. Widocznie Sęp postanowił, że lepiej jest przeceniać przeciwnika niż go niedoceniać. Nagle zauważyła go. Siedział obok jednego z ognisk. Głowę miał pochyloną. Musiała zobaczyć jeszcze pozostałych najeźdźców. Przecież było ich na pewno więcej niż osiemnastu. Reszta musiała być z końmi nad rzeką. Wytężyła słuch. Doszedł ją cichy szum rzeki. Zaczęła się przemykać w tamtym kierunku. Zajęło jej to sporo czasu, ale było warto. Zobaczyła, że sześciu mężczyzn śpi nad samym brzegiem rzeki. Zostali ukołysani przez szum. To dobrze. Będzie jej łatwiej. Szybko wróciła do obozowiska. Teraz musiała zacząć działać. Ze zdziwieniem zauważyła, że jest całkowicie spokojna. Jakby już nieraz musiała wedrzeć się do obozu pełnego wyszkolonych wojowników i uwolnić ludzi.

Najpierw zajmie się Sępem. Tej nocy pożałuje, że zabił Wróżbiarkę i pojawił się w klanach. Dzisiaj zobaczy co to jest zemsta klanów. Miała zamiar zabić go według dawnego rytuału. Najpierw... Nie! Ona przecież w ten sposób nie myślała. Te pełne zemsty myśli nie należały do niej. Ona jeśli będzie musiała to go zabije, a jeśli to uczyni, to postara się żeby nie cierpiał. Zrobi to szybko i zadając jak najmniejszy ból. Musi znowu się uspokoić. Przez chwilę oddychała głęboko. Zamknęła też oczy. Wsłuchiwała się w szept wiatru. Pomogło. Kiedy otworzyła oczy, była już spokojna. Myślała też już jak zwykle, a nie jak jakiś krwiożerczy potwór. Była Ciszą z klanów. Odwinęła prowizoryczny bandaż z lewej dłoni. Przyjrzała się uważnie swojej ręce. Nie było już śladu po krwi. Tylko białe blizny wskazywały, że kiedyś były na niej głębokie skaleczenia. Nie mogła mieć opatrunku, jeśli chciała dobrze i szybko zadawać ciosy. Wykonała kilka ruchów sztyletem, sprawdzając jego przydatność w walce. By lekki i doskonale wyważony. Ręka nie bolała. Broń wytwarzana przez elfich władców była zawsze doskonała i przeznaczona tylko dla jednego właściciela. Gdyby broń wypadła jej z ręki podczas walki, to nikt nie mógłby jej dotknąć oprócz niej. Chyba że byłby to elf. Teraz jednak nie walczyła z elfami, ale z ludźmi. Z ludźmi, którzy najprawdopodobniej nie wiedzieli nawet co robią. Może byli zniewoleni. Nie pozwoliła aby wątpliwości zapanowały nad spokojem. Jeśli byli zniewoleni, to ona przyniesie im wolność, jeśli zaś służyli ciemnej stronie mocy z własnego wyboru, to wyśle ich do ich boga. Ze sztyletem w dłoni, cicho zaczęła przemykać się w stronę obozu. Drzewa umożliwiały jej pozostanie niewidoczną, a poszycie leśne tłumiło kroki. Była jak duch, nikt jej nie słyszał i nikt jej nie widział. Nawet Sęp jej nie zauważy, dopóki nie stanie obok niego. W myślach dziękowała nauczycielom.

W końcu znalazła się przy ostatnim drzewie, które stało tuż obok polany, gdzie rozbito obóz. Przywarła do jego pnia. Zastanawiała się czy lepiej zabić jest strażników strzałą, czy sztyletem. Po krótkim zastanowieniu, na Zapomnianego, jak niewiele w niej było w tym momencie uczuć, doszła do wniosku, że łatwiej jest zauważyć strzałę niż cichy cień przekradający się do środka obozu. Przyglądała się przez chwilę strażnikom. Poznała zasadę rządzącą ich ruchem. Zawsze spotykało się dwie pary, a pozostali krążyli dalej. Zajęło jej to prawie pół miarki na świecy, ale warto było. Tylko że będzie musiała zostawić za sobą zabitych... przełknęła głośno ślinę, ponieważ nagle poczuła jak zasycha jej w gardle. Trudno, zrobi to, co musi. Nawet nie chciała myśleć co z nią zrobią, jeśli dostanie się w ręce Sępa. Zawsze jest jakiś wybór, a w tym momencie był jeden. Ona albo oni. Wolała wybrać siebie.

Poczekała aż dojdzie do kolejnego spotkania strażników i wtedy wkradła się w obręb ich patrolu. Cicha jak cień. Bezszelestnie podeszła do jednego z wartowników. Miał na sobie ciemną zbroję, ale na głowie nie miał hełmu. Czarne włosy opadały mu na kark. Szybko podeszła do niego. Z zaskoczenia zasłoniła mu usta, żeby nie wydarł się z nich żaden dźwięk. W tym samym momencie, atakując od tyłu poderżnęła mu gardło. Ciepła krew zalewa jej ręce. Poczuła falę mdłości, ale nie odsłoniła jego ust, dopóki nie poczuła, że umiera. Wiedziała, że nie był złym człowiekiem. Wszystkie jej zmysły były wyczulone na najmniejsze uczucie, na najcichszy dźwięk czy drgnienie. Wiedziała, że pozostawił dwoje dzieci. Miała ochotę uciec, ale powstrzymała ją myśl o celu: musiała uwolnić ludzi z osady. Z sercem przepełnionym żalem, zrobiła to, co mogła dla niego. Uwolniła jego duszę. Uleciała w stronę wiecznych ścieżek a sąd nad nią nie należał już do niej, ale do Bogów. Postanowiła, że każdy, kto dzisiaj zginie z jej ręki, nie będzie długo cierpiał, a dusze ich będą uwalniane. W ten sposób żaden mag ciemnej ścieżki nie będzie mógł ich zniewolić i wykorzystać drzemiącą w nich moc. To było najwięcej, co mogła dla nich uczynić. Tak właśnie będzie postępować. Z tym postanowieniem, puściła ciało pierwszego zabitego. Nie chciała patrzeć na swoje ręce. Wiedziała, że są całe we krwi. Wolała, aby jej przeciwnicy nie byli ludźmi, ale jakimiś brzydkimi potworami, żeby nie czuła się tak, jakby zabijała kogoś bezbronnego. Ciało mężczyzny leżało bez ruchu. Odciągnęła go w krzaki. Był bardzo ciężki. Na szczęście ciężka praca, jaką wykonywał każdy mieszkaniec klanów, spowodowała, że nie należała do chucher. Kucnęła w krzakach, aby pozostali strażnicy jej nie zauważyli. Nie chciała myśleć o tym, co zrobiła przed chwilą, ponieważ wtedy czuła bardzo silne mdłości. Dobrze, że od śniadania nie miała nic w ustach. Przełknęła gęstą ślinę. Właśnie zbliżał się kolejny wartownik. Rozglądał się uważnie wokół.

-Ehree- usłyszała jego szept. Zauważył ją. Nie pozwoli, żeby wezwał pozostałych. Szybko ruszyła ręką. Poczuła w dłoni zimną stal. Kolejny ruch nadgarstka i sztylet poleciał w stronę strażnika. Celowała w oko. Trafiła. Mężczyzna zatoczył się i upadł na twarz. Zanim jednak dotknął ziemi, zrobiła z jego duszą to samo, co z poprzednią. Uwolniła ją z pęt ciała. Rozejrzała się uważnie. Nie było nikogo. Wyszła więc ostrożnie i podeszła do ciała. Przewróciła je na plecy. Trafiła dokładnie tam, gdzie celowała. Wyciągnęła sztylet, mógł się jeszcze przydać. Wytarła krew o ubranie umarłego. Szybko odciągnęła go w krzaki. Próbowała nie myśleć, że to ona go zabiła. Zostało jeszcze siedmiu. Nie licząc śpiących. Z pozostałymi strażnikami nie będzie bawić się już w podchody. Zabije ich szybko i bezboleśnie. I z daleka. Schowała sztylet za pasek. Wzięła z pleców łuk. Sprawdziła czy ma łatwy dostęp do strzał. Jedną nałożyła. Zaczęła się skradać. Niezauważona przez wartowników prześlizgnęła się do drzewa. Wdrapała się na nie ze strzałą w zębach. Stanęła na jednym z konarów, mając doskonałą widoczność na obóz. Bez trudu utrzymywała równowagę. Wzięła łuk. Nałożyła pierwszą ze strzał. Naciągnęła cięciwę. Była trochę za daleko, ale miała przecież łuk elfów. Skoncentrowała się na celu. Szyja. Tam trafi wartownika, kolejnego zaś prosto w serce, ponieważ nie miał na sobie zbroi, tylko gruby kaftan. Wiedziała, że przebić materiał potrafi każdy elfi łuk, niektóre potrafiły nawet przebijać się przez zbroje... Jeszcze chwila i ... strzała poleciała przecinając cicho powietrze. Sięgnęła po drugą, i zanim zabiło raz serce, wycelowała i wypuściła strzałę. I zaczęła szukać kolejnych wartowników. Nie musiała za długo ich wypatrywać. Usłyszeli śmiertelne krzyki zabitych przez strzały. Ona też je słyszała. Niestety. Szukała kolejnych celów. Wypuściła strzałę... znowu sięgnęła do kołczanu... namierzyła i strzeliła.... znowu sięgnęła.... Nie wiedziała ile razy powtórzyła tę czynność. Nadbiegli, ci co strzegli koni. Mieli ze sobą kusze. Szybko zeskoczyła z drzewa. Zrobiła to dosłownie w ostatniej chwili. Tam gdzie stała poprzednio, przeleciały strzały. Spokojna jak stojąca woda. Szybko biegła przed siebie. Musiała podejść do nich bliżej. Zresztą o wiele trudniej jest przecież trafić w ruchomy cel, a ona miała zamiar być bardzo trudnym do uchwycenia, ruchomym cieniem. Kiedy przemykała się pod drzewami, uwolniła dusze ludzi, których śmiertelnie raniła. Nie zostaną wykorzystani przez Sępa. Wiedziała, że zabiła już dzisiaj siedmiu, zostało ich więc jeszcze siedemnastu. Za wielu. Sama nie poradzi sobie, a nie miała kogo wezwać na pomoc. Co prawda oddział elfów znajdował się niedaleko, ale oni nie przybędą, dopóki ona będzie żyła. Wszystko dla niej. Jeden mag ciemnej strony mocy, który zabił doświadczoną i bardzo potężną Wróżbiarkę oraz szesnastu wyszkolonych morderców. Doskonale, dlaczego nie stu? Miałaby takie same szanse na zwycięstwo jak i teraz. Przystanęła na chwilę. Nadal strzelali w drzewo. Postanowiła pokazać im, gdzie się obecnie znajduje. Wzięła łuk do rąk. Trzy stały wypuściła jedno po drugim biciem serca. Namierzyła trzech najbliżej stojących. Wszyscy trzej osunęli nie na ziemie. Nie żyli. Nie zawsze miała takie szczęście. Podziękowała za nie Zapomnianemu. Zanim trafieni jej strzałami dotknęli ziemi, ona znowu biegła. Nieuchwytna niczym zjawa. Jeszcze trzynastu. I mag. Gdyby chociaż mogła skorzystać z uśpienia, przy pomocy kamienia, byłoby jej łatwiej. A uśpić mogła tylko poprzez dotyk, a gdyby to zrobiła, to Sęp mógłby nad nią zapanować, tak jak panował nad najemnikami. Wyciągnęła miecz elfów. Jej przeciwnicy stali tuż obok siebie, jakby w grupie czuli się bezpieczniej. Tak naprawdę jednak, jeśli podejdzie do nich na tyle blisko, żeby użyć miecza, to nie będą mogli do niej strzelać, ani swobodnie walczyć z obawy przez zranieniem kogoś ze swoich. Ona była sama, a to równocześnie było zaletą jak i wadą. Do drugiej ręki wzięła sztylet schowany w cholewie buta. Cicho skradała się do nich. Nie słyszeli, ani nie widzieli jej. Za to ona czuła ich strach. Myśleli, że walczą z kimś niewidzialnym, duchem lub demonem. To byli prości ludzie, którzy znali się tylko na walce. Jeden na jednego, tak jak walczy się o przywództwo. Chociaż o życie też już czasami walczyli. A teraz walczyli z otaczającą ich ciszą. Uśmiechnęła się krzywo. Ich strach był jej sojusznikiem. Uwolniła dusze, zabitych przed chwilą. Zrobiła to całkowicie odruchowo i wiedziała, że będzie to potrafiła zrobić zawsze, tak samo jak zawsze umiała odczytywała uczucia innych. Bez żadnego zawołania bojowego dopadła pierwszego mężczyzny. Nic nie mówiąc, zatoczyła długim mieczem lekki łuk, podnosząc go i zadała cięcie w szyję. Człowiekowi, który stał tuż obok niego, przecięła sztyletem główną tętnicę w szyi, wystarczyło, że zrobiła lekki półobrót. Poruszała się cicho i lekko, jakby tańczyła. Zresztą tańczyła. Taniec śmierci. A potem pozwoli im duszom odpokutować za wszystkie złe rzeczy, które uczynili za życia. Teraz poznają jak straszliwa potrafi być cisza. Miecz wykuty przez elfich władców był trochę za długi, ale nie miała zamiaru rezygnować z niego. Wiedziała, że nim może przeciąć zbroje, a sztyletem nie mogłaby tego uczynić. Stal, z której tworzyli elfy, nie była zwyczajna. Potrafiła przeciąć wszystko, bez wkładania olbrzymiej siły w uderzenia. Natarła na kolejnego. Nie zdążył nawet krzyknąć, gdyż dosięgło go jej ostrze. Osunął się z jękiem. Dziesięciu... jeszcze tylko dziesięciu. Nie zastanawiała się jednak nad tym czy da radę czy nie, teraz walczyła. Sztyletem parowała ciosy, a mieczem je zadawała. Poruszać się szybko. Nie dać się namierzyć. Wielu z nich nie miało kolczug. Pewnie nie oczekiwali ataku. Szybka jak wiatr. Zanim odwrócili się w jej kierunku, ona była już gdzieś indziej a jej miecz niósł śmierć. Cała była we krwi swoich przeciwników. Nie zważała na kilka cięć, które jej zadano. Pilnowała, żeby nie odwracać się do nich nigdy tyłem. To nie były już ćwiczenia, gdzie za błąd groził siniak, albo mocne otarcie. Tutaj stawką było jej życie. Nagle zachwiała się. Poczuła ostry ból przeszywający plecy. Ktoś musiał w ją trafić. Rozszerzyła oczy ze zdziwienia. Ale jak? Przecież tak bardzo się pilnowała? Robiła wszystko właśnie tak jak powinna. Nie odwracała się nigdy tyłem do tych, których atakowała. Nie mogła odwrócić się w tamtym kierunku. Nie kiedy stało przed nią jeszcze czterech mężczyzn, z bronią gotową do walki. Miecz wyleciał z jej rąk, jakby nagle stał się za cieżki. Szybko wyciągnęła drugi krótki sztylet schowany w pochwie przy pasku. Zadała koleje dwa ciosy, i kolejne... Jeszcze tylko dwóch.... tylko dwóch. Znowu poczuła uderzenie w plecy. Mgła przysłoniła jej oczy. Zaczęła szybko mrugać, żeby zniknęła. Zachwiała się. Nie mogła dłużej walczyć. Opadła na kolana. Przegrała. Czuła rozgoryczenie. Poczuła suchość w gardle. W oczach zbierały jej się łzy. Nie... nie mogła przegrać! Spróbowała podnieść się z klęczek, ale nie potrafiła. Zobaczyła jak dwaj mężczyźni stojący przed nią patrzą ze strachem na coś, co znajdowało się za jej plecami. Strach. Czuła go. Czuła czyste przerażenie. Ból... jęknęła. Nie potrafiła myśleć o niczym innym tylko o tym okropnym bólu... skrzywiła się. Zanim osunęła się na ziemię przypomniała sobie o duszach ludzi, których dzisiaj zabiła. Ostatkiem siły woli uwolniła je. Odprowadziła dusze, aż poczuła, że ulatują daleko, tam gdzie żaden człowiek nie może już ich dosięgnąć, gdzie Zapomniany w imię Równowagi osądzi ich... mgła nie pozwoliła jej już nic innego zobaczyć. Po raz pierwszy w życiu straciła przytomność. Z jej osłabłych rąk wypadły sztylety...

Ocknęła się kilka miarek na świecy później. Żyła. To była pierwsza myśl, która przyszła jej do głowy. Potem był już tylko ból. Spróbowała zwalczyć słabość. Chciała poruszyć się. Nie mogła. Miała bardzo mocno skrępowane ręce i nogi. Było jej zimno. Z trudem otworzyła oczy. Nie miała butów, ale peleryna była, podobnie jak łuk. Dlaczego nie ściągnięto ich? Spróbowała zmusić umysł do pracy. Zawsze potrafiła łączyć ze sobą różne zdarzenia w całość. Dobrze. Po pierwsze żyła... a skoro żyła, to albo nie potrafili jej zabić, albo nie chcieli tego uczynić. Po drugie skrępowano ją czymś. Wyglądało to jak magiczne liny. Skrzywiła się z bólu kiedy spróbowała ruszyć nogami. Liny jeszcze mocniej się zacisnęły. Czuła jak krew prawie nie dopływa jej do stóp. Księżyc wskazywał dwie miarki do świtu. I do ataku elfów. Znowu jęknęła, bo magiczne liny mocniej wbiły się w jej ciało. Spróbowała opanować ból i strach. I sprawdzić czy nadal osłania myśli. Poczuła ulgę, gdy okazało się że tak. Czyli Sęp nie wdarł się do jej umysłu kiedy była nieprzytomna. Ale... ale dlaczego tego nie zrobił? Nagle poczuła pustkę w głowie. Znała odpowiedź, lecz nie chciała sama przed sobą się do niej przyznać. Jednak w końcu i tak musiała ją dopuścić. Ponieważ ona... ona była magiem! Ale... przecież to niemożliwe! Wtedy przypomniała sobie słowa Cienia „Każdy z nas nosi w sobie moc, ale tylko niektórym jest ona objawiona. Tylko ten kto posiada moc, może dostrzec moc w innych, a wtedy stanie przed wyborem: albo przywłaszczyć sobie cudzą moc, albo znaleźć nauczyciela dla młodego adepta sztuki magicznej. Jest wiele oblicz Mocy, ale dzielimy ją na dwie części: jasną stronę mocy i ciemną. To tylko od ciebie zależy, którą będziesz podążać. Zawsze jest jeszcze jedno rozwiązanie, najtrudniejsze, można się wyrzec mocy i wtedy zostanie ona wypalona. Nie ma innego wyjścia.” Wtedy myślała, że on tylko się przejęzyczył wliczając ją do tych, co posiadają moc. Za często już myliła się. Wiedziała już teraz kim był Cień – jej nauczycielem mocy. Teraz wszystko zaczęło układać się w całość. Nauki, które w nią wpajano przez ostatnie sześć lat, najpierw najprostsze, dotyczące panowania nad sobą, a potem coraz trudniejsze. Ostatnio... poczuła jak zasycha jej w gardle, przecież ostatnio Cień pokazał jej jak można przełamać zaklęcia krepujące. Jak w takich momentach korzystać z mocy. Zamknęła oczy. Przecież już dzisiaj czarowała, tylko o tym nie wiedziała, wtedy kiedy z Niedźwiedziem natchnęli się na tę niewidzialną ścianę. Teraz musi tylko po raz kolejny odnaleźć w sobie nauki Cienia. Poczuła żal do niego. Mógł jej wszystko powiedzieć i lepiej przygotować na sytuację, w której obecnie się znajdowała. Ale on wolał milczeć i nie mówić nawet czego ją uczy. Miała ochotę zaśmiać się, ale nie mogła. Usta miała w dziwny sposób zakneblowane. Najprawdopodobniej tak samo jak ręce i nogi.

Koncentrowała się powoli, o wiele wolniej niż na ćwiczeniach, ale w końcu osiągała to, do czego dążyła. Spokój. I znowu zobaczyło jak wszystko co ją otacza pulsuje swoim wewnętrznym światłem. Mocą życia. Przez chwilę patrzyła zafascynowana, jak wszystko wokół niej faluje kolorami, jakich jeszcze nigdy nie widziała. Nie były to kolory tęczy... to było coś więcej... splatały się ze sobą jak w tańcu, a wtedy powstawała kolejna barwa, jeszcze bardziej niesamowita od poprzedniej. Miała wrażenie jakby dopiero teraz po raz pierwszy patrzyła naprawdę. Rozglądała się uważnie wokół siebie. Szukała Sępa. Jest! W końcu go zobaczyła. Stał przy ognisku i rozmawiał z dwoma mężczyznami, którzy nie mieli w sobie prawie wcale mocy, tylko tyle co zwykli ludzie. Jaśnieli delikatną białą poświatą, ale Sęp... Sęp miał w sobie bardzo wiele mocy. Pulsowała ona purpurą, tak mocną, że musiała przymrużyć oczy. Cieszyła się, że nie pozwoliła mu na zwiększenie jej, gdyż uwolniła dusze posłusznych mu ludzi. Spróbowała poruszyć się, ale znowu poczuła więzy. Popatrzyła na nie. Emanowały różową energią. Doszła do wniosku, że nie cierpi koloru różowego, podobnie jak czerwonego. Co mówił Cień o więzach magicznych? Wiedziała, że wszystko czegokolwiek się uczyła od swoich nauczycieli jest ukryte bezpiecznie w jej głowie, problem polegał na tym, żeby to odnaleźć i wykorzystać. Wiedziała, że zwykła stal nie przyda jej się teraz, może elfia by pomogła, ale nie mogła się poruszyć, a jeśli by wykonała nawet najmniejszy gest, to więzy jeszcze mocniej by się wokół niej zacisnęły, możliwe nawet że by ją zadusiły. Jedyne rozwiązanie to skorzystanie z mocy. Myślała przez chwilę roztrząsając wszystkie możliwości. Cień nie uczył jej jakiś konkretnych zaklęć, ale tego w jaki sposób może nagiąć moc, tak żeby zrobiła to, czego od niej żądała. Zawsze twierdził, że wielkie słowa są niepotrzebne, najważniejsza jest siła woli i determinacja. A ona była teraz bardzo zdeterminowana. Jeśli dobrze pamiętała nauki elfa, to należy zrobić coś przeciwnego do tego, czego po niej oczekują. Na pewno chcą, żeby walczyła z magicznymi więzami, szarpała się i doprowadziła do tego, żeby ją udusiły, więc jedynym sposobem uwolnienia się jest... nie robienie niczego. Zamarła. Nawet wstrzymała oddech. Jednak tylko jej ciało nie ruszało się. W środku zbierała moc, potrzebną do rozsadzenia zaklęcia. Zażądała od mocy, by przecięła więzy. Zniknęły w jednej chwili. Poruszyła palcami, były wolne. Pierwsze małe zwycięstwo dzisiejszej nocy. Sęp na pewno, oczekuje że ona ciągle jeszcze jest nieprzytomna, więc może spokojnie zająć się tym, po co tutaj przyszła. Z trudem podniosła się na nogi. Czuła ból w plecach, tam gdzie musiał uderzyć w nią zaklęciem Sęp. To dlatego nie żadnej rany, tylko jednostajny ból przypominał o tym, że nie zachowała należytej ostrożności. Rozejrzała się dookoła. Nikt na nią nie patrzył. Nikt też jej nie pilnował. Głupcy. Na jej ustach pojawił się uśmiech, którego tak nie lubili mieszkańcy jej osady. Sęp nadal rozmawiał z dwoma mężczyznami, jedynymi, którzy przeżyli. Przez chwilę zastanawiała się czy powinna najpierw zająć się magiem czy może wojownikami. Szybko podjęła decyzję. Najpierw zwykli ludzie, a dopiero potem niezwykli. Ale i tak zacznie od odnalezienia broni. Bez niej czuła się jak bez ręki. Prawie na czworakach zaczęła przekradać się do miejsca, gdzie stoczyła walkę. Nikt przecież nie mógł wziąć do ręki oręża elfów, bez zgody właściciela, lub jeśli nie był elfem. Po chwili już tam była. Dziwne przeczucie kazało jej zatrzymać się w miejscu i znieruchomieć. Coś tutaj jej nie pasowało. Musi obejrzeć to miejsce dokładniej. Zmrużyła oczy, aby widzieć magiczne linie, łączące wszystko co istnieje. Wokół jej broni znajdowało się pełno magicznych pułapek. Gdyby nie zatrzymała się, to teraz byłaby ponownie uwięziona. I miała Sępa na karku. Właśnie mag. Musiała znaleźć jakiś sposób obrony przed nim. Pamiętała, co Cień mówił o magicznych osłonach, trochę podobnych do tych, które stawiała, aby nie współodczuwać i nie odbierać myśli.

„Kiedy ujrzysz wokół siebie moc, to dostrzeżesz także własną. Moc będzie wirować wokół ciebie, tak samo jak wokół każdej istoty żywej. Musisz uspokoić ten ruch, przyciągnąć go ku ziemi. Jak to zrobisz, to osadzisz moc w ziemi i nic złego nie będzie mogło Ciebie spotkać, chyba że będziesz chciała sprzeniewierzyć się jasnej stronie mocy. Wtedy lepiej będzie, jeśli nie doprowadzisz do uziemienia mocy, ponieważ kiedy to uczynisz, ziemia sama wymierzy sprawiedliwość. Jeśli dokonasz uziemienia, to nie stracisz nigdy panowania nad mocą i zawsze jak przekroczysz własne możliwości, będziesz mogła wrócić, bo twój duch nie wzleci przed czasem do gwiazd. Używanie wielkiej mocy jest jak umieranie, dlatego tak niewielu decyduje się ją przywołać, ale jak już to robi, to w wielkich celach. Nie ma znaczenia czy w dobrych czy złych, ale właśnie najważniejsze jest to, że w wielkich.”

Dopiero teraz to zrozumiała. I postąpiła tak jak mówił, krok po kroku, aż do momentu gdy poczuła spokój. Ból zmalał, a ona była spokojniejsza niż kiedykolwiek. Widziała magiczne pułapki, ale tylko je. Otoczenie nie pulsowało już tak jak jeszcze przed chwilą. Musiała odzyskać broń. Jedyną pamiątkę po Ilhionie. Duchy kiedyś pokazały jej pewną sztuczkę. Ona wtedy uważała to za sztuczkę, teraz wiedziała, że jest to korzystanie z mocy. Patrzyła z natężeniem na broń. Nie wiedziała jak długo trwało, zanim poczuła lekkie szarpnięcie. Trzy przedmioty zaczęły unosić się do góry. Wiedziała, że takie małe użycie mocy nie powinno przykuć uwagi Sępa. Zresztą na moc była inna... wiedziała, że na pewno nie jest ona magiczna... no może była magiczna, ale w inny sposób. Z nauk duchów wiedziała, że magowie jej po prostu nie dostrzegają, chyba że wiedzą czego powinni szukać. Delikatnie zaczęła ciągnąć broń siłą woli w swoim kierunku. Wyglądała ona, jakby była zawieszona w powietrzu na niewidzialnym sznurku. Powoli przybliżała się, bardzo powoli, ponieważ robiła coś takiego po raz pierwszy. Jest! W końcu wyciągnęła dłonie i chwyciła przedmioty. Schowała je szybko do pochew. Bezszelestnie zaczęła iść w kierunku ogniska. Tam on był. Czuła jego moc. Ukryła się za krzakiem. Niestety nie widziała przy nim dwóch mężczyzn. Dostrzegła ich przy mieszkańcach osady. Spojrzała na niebo. Zamarła. Zbliżał się świt. Zostało mniej niż pół miarki na świecy. Niedobrze... Szybko zaczęła skradać się do wojowników. Kiedy dotarła do nich najbliżej, jak tylko mogła, żeby nie zostać zauważoną, popatrzyła w ich kierunku. Rozmawiali. Chociaż tyle dobrego- przeleciała jej przez głowę myśl. Przyjrzała się im wewnętrznym wzrokiem. Nie było wokół nich żadnego czaru. Kolejna dobra wiadomość. Powoli, aby nagły ruch nie przyciągnął niczyjej uwagi, ściągnęła z pleców łuk. Wolała to zrobić z daleka. Naciągnęła cięciwę z pierwszą strzałą, drugą miała za uchem. Przyjrzała się uważniej mężczyznom. Mieli na sobie metalowe kolczugi, musiała więc uważnie celować w szyję lub w głowę, które nie były niczym chronione. Wystrzeliła szybko raz, a potem następny. Każda z jej strzał przyniosła im śmierć. Musiała jeszcze tyko uwolnić ich dusze, tak samo jak robiła z pozostałymi tej nocy. Można to było uczynić tylko w momencie, kiedy umierali. Pocieszała sama siebie, że skraca ich mękę. Jednak tym razem coś poszło nie tak. Kiedy miała wyzwolić ich dusze, by uleciały ku rozgwieżdżonemu niebu, coś się stało...

-Niespodzianka!- usłyszała obok siebie głos Sępa. Wszędzie by go rozpoznała. Spróbowała odwrócić się w jego kierunku, ale nie mogła. Zobaczyła jak dusze ulatując uwalniają zaklęcie. Miała ochotę krzyczeć z bezsilnej złości. Sęp przewidział, że najpierw zaatakuje strażników, a dopiero potem jego, dlatego przygotował dla niej jeszcze jedną pułapkę. Wiedział, że uwolni ich dusze, bo tak robiła ze wszystkimi pozostałymi. Śmiał się głośno, a ona nie mogła nawet się poruszyć. To nie były magiczne więzy tak jak poprzednio, to było coś innego. Ale co? Jak to przełamać? Spróbowała myśleć, ale nie mogła. W ręku nadal ściskała łuk, nie mogła nawet rozluźnić tego uchwytu.

-Myślałaś, że jesteś taka mądra, taka przebiegła.- Sęp stanął tuż przed nią. Wiedział, że jest unieruchomiona. Ta chwila należała do niego. Jego chwila zwycięstwa.- Że skoro znasz moje imię, to ja jestem bezsilny. Tylko że ja jestem magiem od setek lat, a ty dopiero raczkujesz w tej dziedzinie. Nie znasz nawet żadnego czaru, a chcesz mnie powstrzymać. Byłaś tak pewna siebie, że nawet nie zauważyłaś, że nie ma ciał ludzi, których zabiłaś. Nawet przez myśl Ci nie przeszło, że mogę je wykorzystać do stworzenia pułapek. Nie, bo ty nie chcesz myśleć o ciemnej stronie mocy. Nie chcesz, a ja powiem Ci dlaczego.- podszedł do niej powoli. Stał teraz na wyciągnięcie ręki. Gdyby tylko mogła się poruszyć! Gdyby mogła rzucić w niego sztyletem! Spróbowała poruszyć się, ale znowu nie udało jej się to. Miała ochotę zawyć z bezsilnej złości. Ale tego też nie mogła zrobić.– Boisz się mnie, tego co sobą reprezentuję.- zaśmiał się znowu cicho. Cisza poczuła jak przechodzą jej po plecach ciarki. Nie chciała tego słuchać. Zaczęła szukać nitek mocy wokół siebie. Zauważyła, że dzięki podwójnej osłonie którą nad sobą roztoczyła, kilka z nich nie było skrępowanych ani zerwanych. Musi tylko się skoncentrować na nich, a wtedy uwolni rękę, gdzie w pochwie trzymała maleńki sztylet. Poczuła jak pot zaczyna spływać jej po czole... musiała...., ale musiała też słuchać o swoich największych lekach...

-Nie boisz się mnie, ale siebie.- Sęp przyglądał się jej uważnie, jakby chciał dojrzeć jej myśli. Popatrzyła mu prosto w oczy. Nie powie przecież niczego, o czym by już nie wiedziała...chyba...- Wiesz, że jesteś taka sama jak ja, najbardziej pragniesz mocy, największej mocy. Boisz się, że zaczniesz zabijać ludzi, żeby zawładnąć ich mocą.- znowu roześmiał się. Cisza starała się nie myśleć o tym co mówił, ale nie potrafiła... Poczuła jakby nagle rozerwała się na dwie części. Jedna walczyła z zaklęciem a druga słuchała uważnie tego co mówił Sęp. – Będziesz uznawać tylko jednego pana, mojego pana Shena.- odwrócił na chwilę od niej wzrok. Cisza tylko na to czekała. Kiedy na nią nie patrzył, udało jej się przełamać zaklęcie na tyle, żeby poruszyć ręką do przodu. W jej dłoni znalazł się mały sztylet. Idealny do rzucania. Poczuła jak pot spływa jej po plecach... jeszcze trochę... jeszcze odrobina wysiłku... wykonała kolejny ruch dłonią. Rzuciła sztylet. W tym samym momencie Sęp popatrzył znowu na nią. Zauważył sztylet.

-Głupia!- krzyknął chcąc zatrzymać go w miejscu. Sztylet zatrzymał się, ale nie tak jak tego sobie życzył. Uderzył dokładnie tam, gdzie celowała Cisza. W najsłabszą część jego osłon. Nie wiedział, że wcześniej zabiła nim najeźdźcę. A ona wykorzystała to, żeby zniszczyć jego osłony. Wykorzystała ten sam czar, który pozwolił mu ją unieruchomić. Związanie krwi. Zaklęcie rozsypało się, odrzucając ją do tyłu. Takie samo uderzenie musiał przyjąć Sęp. Była wolna.

-Nie tak głupia jak ty.- zachrypiała z wysiłkiem. Wyciągnęła długi sztylet do walki wręcz. Z niego na pewno starł już drobiny krwi podległych sobie ludzi. Teraz jednak chciała go zabić tradycyjnie. Najlepiej poprzez wbicie sztyletu prosto w serce. W jego serce oddane w pełni ciemnej strony mocy. Podeszła do miejsca, gdzie powinien się znajdować, jednak nie zobaczyła tam nikogo. Zaczęła rozglądać się, czując nagły lęk. A jeśli się pomyliła? Jeśli on zdołał uciec? Mieszkańcy osady! Ależ tak oczywiście. Szybko zaczęła biec w kierunku, gdzie ich widziała siedzących bez słowa. Nie skradała się już. Zostali sami. Nadszedł czas wyrównania rachunków. Z nieba lunął deszcz. Dosłownie kurtyna deszczu. W końcu zobaczyła jego chudą sylwetkę. Nie mogła go z nikim innym pomylić, szczególnie że wyczuwała też jego moc. Wiedziała, że mogłaby podążać za nim przez połowę Imperium, żeby tylko go dopaść. Podeszła do niego. Nie pokaże po sobie strachu. Wyczuł ją. Po mocy. Odwrócił się w jej kierunku. Stali tak przez chwilę naprzeciwko siebie. Nie mogła rzucić kolejnego sztyletu ukrytego w drugim rękawie, ponieważ wiedziała, że chroni się przed takimi atakami. Wtedy zgubiła go jego własna magia, ale nie mogła liczyć na drugi taki sam uśmiech losu. Musiała wymyślić coś innego. Patrzyła uważnie na niego, gotowa odparować każdy atak. Jednak on się nie śpieszył, czas działał na jego korzyść. Niestety.

-Co ja widzę, mała dziewczynka nadal żyje. Kto by się tego spodziewał.- powiedział kpiąco Sęp. Nie miała zamiaru reagować na jego obelgi. Schowała broń, teraz bezużyteczną. Postanowiła zrobić jedyną rzecz, która jej została.

-Wyzywam ciebie na pojedynek o moc.- powiedziała zdecydowanie, chociaż w środku cała drżała ze strachu. Wiedziała, że nie ma najmniejszych szans na wygraną, ale nic innego nie przychodziło jej do głowy. Za kilka minut zacznie świtać... Usłyszała jego śmiech.

-Ty chcesz mnie wyzwać? Mnie??? A to dobre, nigdy jeszcze nie słyszałem czegoś tak zabawnego.- Sęp ciągle się zaśmiewał, prawie do łez. Nie zauważył jak bezszelestnie przybliżyła się do niego o kilka kroków.- Doprawdy, co za zaszczyt. – znowu zaśmiał się głośno. Zrobiła lekki ruch dłonią. Poczuła w ręce metal. Nie rzuciła go jednak. Mógł zostać zatrzymany przez osłony Sępa. Najpierw trzeba jeszcze bardziej go osłabić. Przełamie czar rzucony na ludzi, a potem zajmie się nim. Kiedyś czytała, że można złamać każdy czar, rozsadzając go od środka. Czyli sprowadzając mały kataklizm. Przymknęła lekko oczy. Nie miała odwagi ich zamknąć. Próbowała nie zwracać uwagi na obraźliwe słowa Sępa, ani na jego śmiech. Zajęła go na chwilę, nie zwracał teraz uwagi na jej poczynania. Myślał, że wygrał. Znalazła zaklęcie, pulsowało taką samą energią, jaka znajdowała się wokół Sępa. Szybko zaczęła dodawać do linii wiążących czarem ludzi z osady swoją moc. Coraz więcej i więcej. I coraz szybciej. W końcu moc zaklęcia zaczęła się rwać, a potem została rozsadzona. W ciemności nocy błysnęła moc niczym zwiastun świtu. Znak małego kataklizmu. Małego, ale wystarczającego.

-Co ty wyprawiasz!- Sęp przestał nagle się śmiać. Było jednak za późno. Czar został zerwany. Był wściekły. Skończyła się zabawa. Poczuła, że zaczyna świtać. Ocaliła mieszkańców osady, ale nie miała już siły, żeby ocalić i siebie. Nie czuła nawet ciepła pochodzącego od kamienia.

-Zresztą, to już nie ma znaczenia. - powiedział po chwili Sęp. Mieszkańcy osady zapadli w sen. Nawet nie drgnęli. Ten sen ich uzdrowi. Nagle Sęp szybko poruszył się. Zaczął biec w stronę śpiących ludzi. Natychmiast ruszyła za nim. Co on znowu kombinował? Czuła jak tysiące myśli pojawiają się w jej głowie, aby zaraz zniknąć. Mag zatrzymał się. Chwycił jakiegoś człowieka za rękę i prawie podniósł do góry. Spróbowała zobaczyć kto to. Jednak przez kurtynę deszczu nie była w stanie dostrzec twarzy. To była jakaś mała osoba... to było dziecko! Ale czego on chciał od małego dziecka?

-A teraz zademonstruję, co mam zamiar zrobić z tobą.- krzyknął. Dziecko nawet się nie poruszyło. Sęp wyciągał sztylet z sakwy, aby zabić nim dziecko, a potem zaczerpnąć mocy z jego krwi. Nie pozwoli, aby zabił małe dziecko na jej oczach. Rzuciła sztylet trzymany w dłoni. Celowała w uśmiechnięta twarz maga. Czuła tylko nienawiść do niego. Tak jak się spodziewała, sztylet odbił się od jego osłon. Kiedy rzucała sztylet, prawą ręką sięgnęła po miecz elfów. Nie myśląc wiele natarła na Sępa. Chciała, żeby wypuścił dziecko. Nadlatujący sztylet mógł odbić, ale nie miecz elfów. Wzięła zamach. Miecz zatrzymał się na osłonach Sępa. Pojawił się nagły błysk. Osłona została naruszona. Ponowiła atak. Mag cofnął się. Puścił ramię dziecka. Cisza odepchnęła malca jeszcze dalej lewą ręką. Sęp cofał się coraz bardziej, aby znaleźć się poza zasięgiem miecza. Schyliła się po sztylet, nie spuszczając z niego oczy. W każdym momencie była gotowa uskoczyć. Wiedziała, że jej osłony nie wytrzymają nawet jednego magicznego ataku. Za mało jeszcze umiała. Może za kilka lat szanse byłyby bardziej wyrównane, ale nie teraz. Zobaczyła jak wokół maga zaczyna jaśnieć jego moc. Spodziewała się tego. Przestał się właśnie z nią bawić. Teraz zacznie walczyć o życie.

-Ból.- wyszeptał Sęp ochrypłym głosem. Już go kiedyś słyszała. Poczuła jakby małe szpilki wbijały jej się w dłoń. Tak samo jak tamtej nocy podczas święta Równowagi. Poczuła jak coś lepkiego spływa z ręki. Krew. Blizny znowu pękły. Najgorsze jednak było to, że nie mogła dłużej utrzymać miecza. Oręż wypadł z jej osłabłej ręki. Po głowie kołatała jej się myśl, że powinna zatamować krwawienie, ale nie było na to czasu. Nie mogła nawet przez chwilę spuścić wzroku z Sępa, jeśli to zrobi, to będzie ostatnia rzecz jaką uczyni życiu. W lewej ręce ciągle trzymała mały sztylet nie zważając na kapiącą z niej krew. Miała obie ręce równie sprawne, dzięki ćwiczeniom z Ilhionem. Elf bardzo o to dbał.

-Ból będzie ogromny.- takim samym nieprzyjemnym głosem ciągnął Sęp. Głosem, który znała z koszmarów.- A jeszcze większy będzie w momencie twojej śmierci.

Cisza powoli zbliżała się do niego. Jeśli miała go zabić, to tylko z bliska. Nie spuszczała z niego wzroku. Zobaczyła, że zaczyna zbierać jeszcze większą moc wokół siebie. Miał zamiar rzucić jakiś czar. Podniósł prawą rękę lekko do góry. Na jej końcu pojawiła się czerwona kula emanująca energią. Rzucił. Uchyliła się w ostatniej chwili. Jednak on zaraz wystrzelił w jej kierunku druga i trzecią... Pierwsza uderzyła w ziemię za nią, wybuchając ogniem. Gdyby w nią trafiła... nie miała czasu o tym myśleć. Przed drugą też się uchyliła, ale trzecia... trzecia niosła jej śmierć... Nie mogła nic zrobić. Nie zdąży się uchylić. Zobaczyła jak wypuszcza czwartą kulę. To już koniec. Patrzyła spokojnie przed siebie. Nic już nie miało znaczenia. Wykonała swoje zadanie. Uwolniła jedynych ludzi, którzy zastępowali jej rodzinę. Nic innego się nie liczyło. Wiatr zaczął wiać jeszcze silniej. Prawie unosił ją z miejsca. Deszcz już dawno zmył z niej błoto. Poczuła się tak, jakby czas zatrzymał się w miejscu. Nagle zza pleców maga wyłonił się jakiś cień. Wpadł na Sępa, zwalając go z nóg. Kule minęły ją dosłownie o milimetry. Podbiegła do maga ciemnej strony mocy. Leżał rozciągnięty twarzą do ziemi. Ogromne cielsko przykuwało go do niej. Niedźwiedź. Wrócił o świcie, tak jak obiecał. Kiedy stanęła tuż nad magiem, Niedźwiedź popatrzyła na nią spokojnie i przestał przytrzymywać maga. Młoda kobieta patrzyła na leżącego mężczyznę. Odwracał się powoli na plecy. Z trudem łapał oddech. Nie czuła współczucia. Przykucnęła. Bez słowa wbiła mu sztylet prosto w serce. Poczuła jak umiera. Nie miała jednaj zamiaru pomagać jego duszy. Niech cierpi tak samo jak skazani na niego na wieczne cierpienie ludzie. Stanęła nad nim. Nie chciała na niego dłużej patrzeć, ale nie miała odwagi odwrócić się do niego plecami. Nie wiedziała do czego jest zdolny umierający mag. Żadnego jeszcze nigdy nie zabiła. Poczuła nagłe mdłości. Na Zapomnianego, przecież do dzisiejszej nocy jeszcze nikogo nie zabiła, nawet zwierzęcia, ponieważ ubojem i zdobywaniem dziczyzny zajmowali się mężczyźni. Opanowała się jednak szybko. Nie pozwoli sobie teraz na słabość. Jeszcze nie teraz. Odstąpiła od umierającego o kilka kroków. Śmiertelne drgawki wstrząsnęły po raz ostatni jego ciałem. Po chwili z ciała zaczęła unosić się czerwona poświata. Jak macki... ślepe macki szukające czegoś. Szukały osoby, która zabiła maga. Jej. Zebrała ostatnie resztki sił, aby rozdzielić dusze od siebie. Było ich tak wiele... niektóre tak stare, że prawie już niewidoczne... stopniowo jednak pozwalała im ulatywać do góry, ku gwiazdom, tak jak powinno się stać wiele lat temu. Pilnowała tylko, żeby nie zrobić tego z duchem Sępa, on na to nie zasługiwał. Kiedy skończyła, poczuła nagłą słabość. Opadła na kolana. Nie miała już sił stać na nogach. Popatrzyła na Sępa. Nad jego ciałem nadal unosiła się czerwona poświata, szukająca jej. Nie miała już sił dalej walczyć. Nie potrafiła już nic zrobić. Moc dotknęła jej...

-Nieeeeeeee....- wyszeptała ochryple w proteście. Nie chciała jej. To była moc wszystkich ludzi, których zabijał zamiast ich uczyć magii. Nie chciała jej... Jęknęła w proteście. Poczuła jak moc wlewa się w nią, wypełniając aż do bólu wiedzą. Wiedzą i przeżyciami, ponieważ nie potrafiła oddzielić jednego od drugiego, moc zniszczyła osłony. Cudze wspomnienia, cudzy ból w momencie śmierci, cudzy lęk i przerażenie... cierpienie... okropne cierpienie... oparła się rękami o ziemię. To dało jej trochę wytchnienia. Miała wrażenie, jakby część mocy wchłonęła ziemia. Nie wiedziała jak długo trwało, zanim otworzyła oczy. Wszystko jaśniało purpurą. Chciała widzieć tak jak poprzednio. Feerie wszystkich barw. Z wielkim wysiłkiem woli udało jej się to, ale nadal czuła się brudna. Za wiele w niej było teraz złych uczuć. Cudzych wspomnień i pragnienia zemsty. Padający deszcz nie był w stanie jej oczyścić. Z trudem podniosła się na nogi. Popatrzyła na Niedźwiedzia. Dopiero teraz zauważyła, że kiedy pchnął Sępa, zranił się. A może miało to miejsce wcześniej...

-Pozwól.- wychrypiała. Dotknęła jedną ręką kamienia na szyi, a drugą rany. Poczuła jak uzdrowicielka moc przepływa przez nią częściowo oczyszczając moc, którą przyjęła wbrew swojej woli. Kiedy zabrała rękę nie było już śladu po ranie. Niedźwiedź nie podziękował. Na chwiejących się nogach podeszła do najbliższego drzewa. Oparła się o nie dwoma obolałymi rękami. Nadal krwawiły ale wiedziała, że kiedy teraz pojawią się blizny, to już nie nabiegną krwią. Nigdy, ponieważ nie żył już człowiek, który spowodował jej rany. Człowiek! Miała ochotę roześmiać się, ale nie panowała na tyle nad sobą, żeby to zrobić. To nie był człowiek, to był potwór. Musiała pozbyć się mocy, którą gromadził przez całe życie. Zaczęła tworzyć osłonę. Najpierw pierwszą chroniącą jej umysł, potem drugą, zwaną uziemieniem. Ból zmalał. Była też spokojniejsza. Nie otwierała jednak oczu. Usłyszała ciche kroki za sobą. To oddział elfów postanowił w końcu się pojawić. Rychło w czas, nie ma co. Nie myślała jednak o nich, ale o tym co miała zamiar teraz zrobić. Wiedziała, że mogą ją zabić. Stała w końcu odwrócona tyłem do nich. Jak ją zabiją to tylko uwolnią ją od cierpienia, które będzie już zawsze jej towarzyszyło. Nie miała siły uporządkować myśli kłębiących się w jej głowie. Prawie wszystkie należały do innych ludzi, nie do niej. Spokój. Poczuła jak jej ręce lekko drżą. Moc nie miała ochoty jej opuszczać. Skoncentrowała całą swoją siłę woli na tym co teraz robiła. Z jej rąk zaczęła wypływać czerwona poświata. Drzewo jęknęło w proteście, ale przyjęło moc. Pomimo zamkniętych oczu, widziała jak moc faluje wokół niej i wokół wszystkiego w promieniu kilku metrów. Ziemia postanowiła przyjąć moc i ją oczyścić. Może gdzieś wybuchnie wulkan. W końcu pozostała w niej tylko wiedza. Jej nie mogła się pozbyć, podobnie jak cudzych uczuć. Potem je uporządkuje, teraz musiała zająć się bardziej naglącymi problemami. Odwróciła się w stronę oddziału elfów. Stali wokół niej przyglądając się nieufnie jej poczynaniom. Nie uśmiechnęła się do nich. Była poważna. Otaczała ich biel. Zdawali się być jednakowi. Prawie białe włosy jaśniały nawet w deszczu. Domyśliła się, że mają zielone oczy. Należeli do puszczy, tak samo jak Ilhion. Nie znała ich. Nagle poczuła jak kamień na jej szyi drgnął. Nie pokazała po sobie zdziwienia. Spodziewała się tego, chociaż jeszcze nie teraz. Kamień znalazł nowego właściciela. W tym samym momencie kilkanaście koni wpadło na polanę. Elfi oddział jak jeden mąż odwrócił się w tamtym kierunku. Nie wyciągnęli jednak broni. Stali nieruchomo, przypatrując się jeźdźcom. Cisza też. Jedna z postaci wydała jej się znajoma. Miała ochotę wtopić się w drzewo, ale nie uczyniła tego. Musi zacząć odpowiadać za własne czyny. I za własne wybory.

Jeźdźcy zsiadali z koni. Elfy nawet nie drgnęły. To musiał być ten drugi oddział. Poczuła jak ktoś staje obok niej. Niedźwiedź. Czuła obok siebie jego moc. Deszcz nieprzerwanie padał, a porywisty wiatr spowodował, że peleryny zamiast chronić elfy łomotały na nimi niczym flagi. Ona też taką miała. Dobrze, że nie musiała teraz walczyć, ponieważ peleryna by jej przeszkadzała. Była ciepła, ale jak cała przemokła, tak jak teraz, to była ciężka. Ogromny mężczyzna z pooraną bliznami twarzą wysunął się na czoło oddziału. Powoli podszedł do elfów.

-Witajcie.- powiedział głośnym, dudniącym głosem, który musiał być doskonały do wydawania rozkazów podczas walki, a teraz z łatwością przedarł się przez szum deszczu i wiatru. Nie wyciągnął ręki na powitanie. Cisza uśmiechnęła się lekko. Musiał więc wiedzieć o zwyczajach elfów. Pochylił tylko lekko głowę na znak szacunku.- Obawialiśmy się, że przybędziemy za późno, ale dzięki bogom widzimy, że sytuacja jest opanowana. Dziękujemy za pomoc.- patrzył z uwaga na elfa stojącego najbliżej niego. Widocznie nie było dla niego ważne czy to jest przywódca elfich wojowników czy nie. Mówił z twardym akcentem. Najważniejsze było to, że nie było w nim nawet śladu ciemnej strony mocy. I był tym, na kogo wyglądał- wojownikiem. Posługiwał się wspólną mową Zachodniego Imperium, a ona znała ten język. - Żadni ludzie nie zasługują na los gorszy od śmierci, a tak mogło się tutaj stać. Przyjmijcie moje podziękowania.

Cisza spuściła wzrok na Niedźwiedzia, który właśnie trącił ją lekko łbem. Zobaczyła, że w pysku trzyma broń, z której korzystała podczas walki z Sępem. Bez słowa wzięła ją. Wytarła dokładnie o trawę. Potem będzie musiała włożyć ją do ognia. Nie chciała, żeby chociaż drobina krwi maga ciemnej strony mocy została na niej. Schowała broń i wyprostowała się. Nikt nie zauważył jej poruszenia. No cóż, nie miała zamiaru zwracać na siebie powszechnej uwagi. Zobaczyła jak występuje jeden z elfów, stojący po jej prawej stronie. Musiał być przywódcą.

-Nie musisz nam dziękować.- powiedział we wspólnej mowie, jednak jego głos był całkowicie inny od głosu człowieka. Mówił śpiewnie. Cisza zdała sobie sprawę, że gdyby tak nie mówił, to oddział ludzi mógłby zacząć walczyć, myśląc, że ma przed sobą iluzję, a nie prawdziwe elfy. Obraz można podrobić, ale nie dźwięki. – Pokonanie ciemnego maga nie było naszym zadaniem. My tylko czekaliśmy gotowi do działania, gdyby sprawy przybrały zły obrót. Nie nam więc należą się twoje podziękowania.- po tych słowach skinął głową na pożegnanie. Odwrócił się, a to samo zrobili pozostali elfi wojownicy. Odeszli tak szybko, że prawie tego nie zauważyła. Byli i nagle zniknęli. Jak wiatr... ona też potrafiła tak się poruszać. Już miała odejść razem z nimi, kiedy usłyszała ciche warknięcie obok siebie.

-Zostań.-

Powiedział to Niedźwiedź. Posłusznie stała w miejscu, kiedy i on odchodził.

-Żegnaj.- wyszeptała w mowie elfów. Wiedziała, że nikt jej nie usłyszy oprócz niego i odchodzących elfów. Teraz wszystko było w jej rękach. Spokojnie wyszła spod drzewa. Poczuła się trochę niepewnie jak przestało ją chronić. Moc unosiła się w powietrzu i wokół niej. Była jej częścią. Wszyscy ludzie cofnęli się nagle o krok lub dwa. Bali się jej. Musiała wydać się im jakąś postacią z legend, a nie człowiekiem z krwi i kości. Kamień znowu szarpnął się na jej szyi, niczym żywe stworzenie. Nie chciał dłużej należeć do niej. Tak naprawdę nigdy do niej nie należał. Kiedy stanęła na odległość ośmiu kroków od ogromnego mężczyzny, pochyliła lekko głowę na znak powitania. Z zaciśniętego gardła nie mogła wydobyć nawet słowa. Czuła jak jej oczy pałają mocą, podobnie jak ręce. Zdziwiła się, że mężczyzna nie cofa się tak jaj jego towarzysze.

-Witaj Bezimienna.- powiedział spokojnie. Cisza wstrzymała oddech. Nazwał ją Bezimienną. Nie, przecież to niemożliwe. Przecież ona nie była jedną z nich. A może jednak? Poczuła jak mieszkańcy osady budzą się z uzdrawiającego snu. Elfy odeszły już do wielkiej puszczy.

-Jeszcze nie noszę tego miana.- odpowiedziała tylko. Miała mocno zachrypnięty ze zmęczenia głos. Była dumna, że udało jej się wypowiedzieć te słowa. Mężczyzna tyko kiwnął głową, jakby to stwierdzenie nie zdziwiło go za bardzo.

-Cisza! To naprawdę ty!- krzyknął nagle ktoś z ludzi stojących kilka metrów od niej. Odwróciła się w tamtym kierunku. Ten mężczyzna kogoś jej przypominał. Zobaczyła jak wokół niego pulsuje lekka miodowa poświata. Znała jego imię i mogła bezkarnie je wypowiedzieć, ponieważ żaden mag ciemnej ścieżki mocy nie mógł bezkarnie jej sobie przywłaszczyć. Była za czysta.

-Roch.- uśmiechnęła się ciepło. Na Zapomnianego, jak dawno już się tak nie uśmiechała!- Myślałam, że o mnie zapomniałeś.

-Jakżebym mógł.- roześmiał się smutno w odpowiedzi- Wiara opowiedziała mi wszystko, co się działo w osadzie w ostatnim czasie. I o tobie. Przekazałem to mojemu przełożonemu, a on to jeszcze dalej. W końcu Rada Starców w świątyni do której trafiłem zadecydowała, że musi wysłać kogoś, żeby sprawdzić, czy wieści przekazane przez Wiarę są prawdziwe. Obawiam się, że były. –zawiesił głos, przyglądając się jej uważnie. Pokiwała tylko głową. Wiara i tak nie wiedziała o wszystkim. Roch nagle zreflektował się, że przemówił bez pozwolenia.- Przepraszam kapitanie.- po tych słowach cofnął się do innych ludzi, tworząc razem z nimi jedną linię.

-Więc nazywasz się Cisza.- powiedział mężczyzna, jakby nic nie robił sobie z takiego braku szacunku.- Ciekawe....- patrzył na nią uważnie, ale ona nic nie mówiła. Na pewno nie prawdę. Czekała więc spokojnie na dalsze jego słowa. Po chwili usłyszała je.- Myśleliby, że przyjdzie nam tutaj stoczyć ciężką walkę, a przybyliśmy, jak już sytuacja została opanowana przez... –zawiesił głos, ponieważ w tym właśnie momencie podniosła na niego spojrzenie. Wiedziała, że spuszczone do tej pory oczy pałają mocą.

-Wybaczcie panie, ale muszę coś zrobić.- przerwała mu cicho, ale wiedziała, że mimo deszczu jest dobrze słyszalna. Kamień po prostu rwał się do jednej z osób stojących obok Rocha. Nie mogła dłużej tego wytrzymać. Roznosił po prostu jej osłony, a nie miała tylu sił, żeby je na nowo postawić. Podeszła do młodego mężczyzny. Mógł mieć najwyżej dwadzieścia pięć lat, ale najprawdopodobniej był młodszy. Wyczuła w nim ogromną moc uzdrawiania. Emanował nią. Nie cofnął się widząc, że wyciąga coś do niego.

-Przyjmij ten kamień. Jest jednym z czterech przeznaczonych dla kapłana, wróża, uzdrowiciela i barda. Ty jesteś jedną z tych osób. Pamiętaj, że noszenie go to wielka odpowiedzialność. Kamień do końca twojego życia będzie należał do ciebie, ale ty też do niego. Nigdy nie będziesz mógł się go pozbyć, chyba że kamień sam znajdzie sobie nowego właściciela. On ciebie uzdrowi...- zobaczyła największy jego koszmar w tym momencie. Śmierć ukochanej w wodzie. Nie mógł jej pomóc. Od tamtej pory, od czterech lat widział w koszmarach jej śmierć... - każdy z nas nosi w sobie lęk, ale to od nas zależy czy się jemu poddamy czy nie.- dokończyła jeszcze ciszej. Te słowa były przeznaczone tylko dla niego. Miał takie same zielone oczy jak kamień, który właśnie powiesiła mu na szyi. I brązowe włosy. I kamień należał do niego, ponieważ zabłysnął tak jak nigdy przy niej. Nie czuła jednak zazdrości. Spodziewała się, że taki dzień niedługo nadejdzie. W tej chwili dziwiła się tylko, że tak długo pozwolono jej korzystać z mocy kamienia.

- Będziesz wiedział, co się dzieje z innymi właścicielami kamieni, podobnie jak oni wyczują co się dzieje złego, albo dobrego z tobą. – uśmiechnęła się lekko.- Zresztą możesz o to zapytać Rocha, on już prawie sześć lat nosi kamień.- po tych słowach odwróciła się od niego. Podeszła do milczącego nadal przywódcy. Znowu skłoniła przed nim głowę. Czekała co ma jej do powiedzenia. Jednak to nie on przemówił, tylko inny mężczyzna, który właśnie zjawił się prawie znikąd przy nim. Cisza skłoniła też przez nim głowę. Wyczuła, że jest Wróżem, bardzo potężnym Wróżem... w ręce trzymał płonącą pochodnię. To musiał być święty ogień.

-Myślę, że powinniśmy wrócić do wioski i tam zwołać posiedzenie Rady Starszych.- nie powiedział tego, lecz przemówił. Cisza nie potrafiła ocenić jego wieku. Wydawał się równocześnie stary i młody. Szum głosów dobiegających z polany, wskazywał, że mieszkańcy osady już się obudzili i ze zdziwieniem zauważyli, że są w lesie. – Zaprowadź nas z powrotem najkrótszą drogą.- usłyszała w jego głosie rozkazujący ton. Wiedziała, że zwykły człowiek musiałby teraz wykonać po prostu jego polecenie, ale ona nie musiała. Ale chciała. Była tak bardzo zmęczona, że prawie nic nie widziała. Tylko pulsującą wokół moc. Skinęła głową na znak zgody. Odwróciła się i poszła przed siebie. Wiedziała, którą ścieżką powinna iść, aby trafić na główny trakt prowadzący do wioski. Dopiero teraz zdała sobie sprawę jak bardzo jej pomagał kamień, który musiała oddać. To on umożliwiał jej utrzymanie wyprostowanej sylwetki. Teraz zgarbiła się, a każdy krok przychodził jej z trudem. Wiedziała, że oddział wsiada na konie. Najmłodszych z osady na pewno powiozą. Podeszła do mieszkańców wioski. Patrzyli na nią jak na obcą. Ale jakie to teraz mogło mieć znaczenie... po prostu wszystko było już nieważne.

-Wracamy.- powiedziała z trudem. Posłusznie zaczęli podnosić się z mokrej trawy. Kilku zaradniejszych mężczyzn pochwyciło konie najeźdźców. Przez chwilę myślała, co się stanie z ciałami ludzi, których zabiła. Jednak po chwili uspokoiła się. Elfy na pewno pojawią się jeszcze tutaj, aby „posprzątać”. Zobaczyła jak małe dzieci są wsadzane na konie. Nikt nie zaproponował jej, żeby i ona pojechała. Trudno przecież dojdzie. Zacisnęła zęby i zaczęła iść pośród szalejącej ulewy. Dopiero teraz zaczynało się jej prawdziwe życie.

 


Uwagi dotyczące strony lub książki proszę wpisywać do "Komentarza". Dziękuję. | barbarakosinska@[SKASUJ-ZAWARTOŚĆ-NAWIASU]op.pl

Back to content | Back to main menu