Main menu:
Ksiazka > Rozdzial 1-14
Jazda na
grzbiecie istoty, która wielkością dorównywała koniowi, a była dwukrotnie od
niego szersza, nie należała do rzeczy najłatwiejszych. Cisza musiała mocno
trzymać się futra, żeby nie zlecieć. Niedźwiedź biegł bardzo szybko, a raczej
sadził susami. Najgorsze jednak były gałęzie, które nagle, jakby znikąd
uderzały w nią. Niedźwiedź poruszał się szybciej od konia, a czasami
zatrzymywał się, by przyjrzeć się uważniej tropom, a potem ruszał dalej w
pościg. Cisza po pewnym czasie przestała zwracać na niego uwagę. Jej myśli
błądziły daleko. Najpierw zastanawiała się nad Ilhionem i Cieniem, dlaczego ją
uczyli. Że na zlecenie świątyni, to już wiedziała, ale jaki cel miała świątynia,
to nadal pozostawało niewiadomą. Albo duchy. Duchy wydawały się całkowicie
oderwane od tego, do czego dążyli jej elfi nauczyciele. I ten mag, jak mu tam
było... chyba Blask Księżyca, czy jakoś tak podobnie, który ją pilnował na
odległość. On też o wszystkim wiedział, także o tym, że ona o nim wie, ale nie
spotkał się nigdy z nią. Nie rozumiała, dlaczego muszą ją otaczać tajemnice.
Dlaczego ktoś po prostu nie może jej tego wszystkiego wyjaśnić, dlaczego musi
sama się domyślać. Bała się, że coś źle sobie wykombinuje, a nie ma nic
gorszego niż błędne myślenie. A skoro...
-Czy możesz chociaż przez chwilę
myśleć o czymś innym.- usłyszała nagle głos Niedźwiedzia. Właśnie stanął w
miejscu gdzie ścieżka rozwidlała się na dwie strony. Nie patrzył na nią, tylko
na ziemię. Ona też tam popatrzyła. Zobaczyła ślady podków.
-Słyszysz o czym myślę? –zapytała ze
zdziwieniem.
-Nie tylko ja, ale każdy którego
myśli tędy błądzą.- odpowiedział. Podniósł w końcu na nią oczy. Zobaczyła, że
nie były już małe i czarne, ale czerwone, jak u elfa.
-Znowu to samo.- warknął.- Czy ktoś
ciebie nie nauczył, że trzeba chronić własne myśli?
Cisza poczuła jak rumieniec wstydu
wypływa na jej policzki. Oczywiście, już dychy uczyły ją tego, jednak po
odkryciu, że potrafi przełamać czar, zapomniała o ich naukach. Cień zawsze
ostrzegał ją, aby nie rezygnowała nigdy z osłon, ponieważ jak to uczyni, stanie
się łatwym celem. Przymknęła na chwilę oczy. Kiedy je otworzyła, była tylko ona
i jej myśli. Nie było nikogo innego. Od razu część bólu głowy zniknęła,
ponieważ nie czuła przerażenia mieszkańców osady.
-Od razu lepiej.- pochwalił ją
Niedźwiedź.- Nigdy z nich nie rezygnuj.
-Dobrze.- zgodziła się. Tak samo
mówił Cień. Ale skoro to samo mówiła jej już kolejna osoba, to postanowiła w
końcu zastosować się do rady. Spróbowała nasłuchiwać wiatru. Tak... był
cichszy, ale ciągle obecny. Była już spokojniejsza. Nic nie straciła.
-Możemy jechać dalej.- usłyszała głos
Niedźwiedzia. On też nasłuchiwał. Znowu pobiegł dalej. Starała się teraz tylko
o to, żeby nie zlecieć. Czasami jak mijali jakąś polankę podnosiła oczy w
kierunku nieba. Patrzyła na księżyc. Była prawie pełnia. Po miejscu księżyca na
niebie wiedziała, ile jeszcze miarek do świtania. Niedługo minie północ. Środek
nocy. Napad natomiast był o zmierzchu. Jadąc tak szybko, już dawno powinni
dogonić najeźdźców. Dlaczego więc stale byli oni przed nimi? Sęp nie odważyłby
się przecież ich przenosić, ponieważ wtedy od razu pojawiliby się Oni. Nie
chciała nawet wymieniać ich nazwy. Czarni Jeźdźcy, Bezimienni. Ci co znali
przyszłość i przeszłość, walczyli jak demony. Niektórzy twierdzili, że nie byli
ludźmi. Nazywano ich też Wyklętymi. Nikt o nich nie mówił, nikt o nich nie
myślał. Oni powinni po prostu nie istnieć, a jednak istnieli i gdyby nie oni, to
już nieraz Imperium Zachodnie zostałoby zniszczone przez Wschodnie. Czarni
Jeźdźcy pojawiali się zawsze tam, gdzie magowie ciemnej ścieżki praktykowali
swoją magię, ale tylko wtedy kiedy czynili to na większą skalę niż pastwienie
się nad jedną ofiarą. Po prostu nie czuli cierpienia pojedynczej osoby, tak w
każdym bądź razie pisano w księgach, które czytała.
Bez ostrzeżenia, Niedźwiedź zatrzymał
się nagle. Dobrze, że się mocno trzymała, bo inaczej przeleciałaby nad jego
głową.
-Koniec przejażdżki.- powiedział.
Posłusznie zeszła z jego grzbietu. I tak daleko ją zawiózł. Nigdy nie oddaliła
się na tyle od osady.
-Dziękuję.- odrzekła, przypominając
sobie o zasadach dobrego wychowania.
-Doprawdy nie masz za co dziękować.-
z równą kurtuazją odpowiedział. Po chwili jednak mówił już innym tonem.- A
teraz posłuchaj mnie uważnie, ponieważ będziemy musieli rozstać się aż do
świtu.- mówił poważnym tonem. Miała wrażenie, że jego głos mniej teraz
przypomina warczenie zwierzęcia. Stawał się coraz bardziej ludzki, w miarę jak
mijał czas.- Mag ciemnej ścieżki rzucił czar, który uniemożliwia mi
odnalezienie ich. Dlatego ciągle biegam w kółko. Jednak ty będziesz mogła go
odnaleźć bez przełamywania czaru. On po prostu na ciebie nie działa. I nie mam
pojęcia dlaczego. Jeśli wsłuchasz się uważnie, to usłyszysz ich obóz. Do świtu
zrobili sobie postój, żeby odpocząć. Rano wyruszają w dalszą drogę, a wtedy już
nie będziemy mogli pomóc mieszkańcom twojej osady, ponieważ czar umocni się. I
nawet jak go przełamiesz, to ich nie uratujesz. Po prostu skażesz ich na
powolną śmierć. Do świtu można ich uwolnić, jeśli zabije się tego kto rzucił
czar, albo...- zerknął na nią niechętnie i dopiero po chwili kontynuował - ...
albo pozbawić go mocy. Zrobisz jak będziesz chciała, czy też jak będziesz potrafiła.
Jak przełamiesz czar lub zabijesz maga, zostań w obozie. Zjawię się tam o
świcie, teraz natomiast muszę już odejść. - po tych słowach odwrócił się i
kilkoma susami zniknął z zasięgu jej wzroku. Oczywiście. Po cóż wspominać w
jaki sposób przejść obok strażników. Może pozabijać ich wszystkich? Tłumiąc
irytację, która była silniejsza nawet od lęku, spróbowała nasłuchiwać. Nie
potrafiła. Nakazując sobie uspokoić się, zamknęła oczy. Wtedy kamień miłym
ciepłem przypomniał o sobie. Spłynął na nią spokój i pewność, że jej się uda,
że została do tego przygotowana. Musi odnaleźć swój klan, swoją rodzinę.
Poczuła jak wiatr szepcze jej swoje tajemnice. Tak dobrze znała jego szept. On
ją poprowadzi. Powoli otworzyła oczy. Miała wrażenie nierealności. Wokół nagle
zrobiło się jaśniej, jakby każdy szczegół krajobrazu był rozświetlany
wewnętrznym światłem. Obraz, który widziała delikatnie pulsował. Życie...
otaczało ją życie. Zamknęła oczy. Kiedy ponownie je otworzyła, nie było już
pulsowania, ale pozostała jasność, prawie taka sama jak w dzień. Będzie miała
więc przewagę nad strażnikami. Nie wyciągała na razie żadnej broni. Najpierw
musi odnaleźć obozowisko.
Ruszyła biegiem przez puszczę. Była
całkowicie spokojna i skoncentrowana na zadaniu, które ją czekało. Wiedziała,
że poradzi sobie. Zawsze sobie radziła. Poruszała się bardzo szybko. Tak jak
elfy. Wiedziała, że nikt jej nie usłyszy. Cisza, tak brzmiało jej imię, a teraz
udowodni, że na nie zasługuje. Nawet jedna gałązka nie pękła pod jej stopami.
Biegła słysząc pohukiwania sów, odgłosy nocy. I głośne bicie własnego serca.
Zatrzymała się nagle. To jęk wiatru nakazał jej zaniechać gonitwy. Niedługo
poczuje czar. Teraz musiała być ostrożniejsza. I mniej widoczna. Schowała jasny
warkocz pod sweter. Krzywiąc się lekko śmierdzącą zgnilizną mazią z kałuży
wysmarowała twarz i włosy na głowie. w rękę trochę mułu z dna i pokryła nim
policzki. Resztą wysmarowała włosy. Przepaski nie chciała pobrudzić, więc
wcześniej ściągnęła ją. A potem wdrapała się na najbliższe drzewo. Ostrożnie
chodziła po jego konarach. Skoczyła z jednego drzewa na drugie, nie dotykając
ziemi. Na szczęście puszcza była tak gęsta, że było to możliwe. Wiedziała, że
drzewa nie pozwalały po sobie deptać nikomu innemu oprócz elfów, więc poczuła
się wyróżniona. Miała rażenie, że drzewa same podkładają jej gałęzie pod stopy,
żeby łatwiej było jej się poruszać. Kiedyś czytała, że puszcza powstała po
Wielkim Kataklizmie. Pierwsze drzewa zasadzone zostały przez elfy, a bogowie
tchnęli w nich coś na kształt duszy. Odtąd drzewa z wielkiej puszczy czuły. Ich
potomkowie również, dlatego jeśli ktoś chciał wyrąbać drzewa z puszczy, to
najczęściej była to ostatnia rzecz jaką zrobił w życiu. Gałęzie innych drzew
chwytały go w pułapkę, z której nikt nie potrafił go uwolnić. Skacząc z konaru
na konar dotarła w końcu do granicy wielkiej puszczy. Tutaj rozbili swój obóz
najeźdźcy. Widziała światła kilku ognisk. Noc musiała być zimna skoro odważyli
się je rozpalić. Albo nie obawiali się pościgu. Jeśli prawdą było to drugie, to
byli głupcami, jeśli to pierwsze, to wykazali się zbyt dużą wygodą. No cóż,
wyglądało na to, że to ona miała dać im lekcję prawidłowego zachowywania się.
Była ciekawa ilu ich jest. Sęp z pewnością odpoczywa przed jutrzejszym dniem.
Musi zebrać siły jeśli chce rzucić czar. Nie mógł wykorzystać w tym celu
uśpionej mocy jeńców, ponieważ wtedy wezwałby Czarnych Jeźdźców lub elfów,
którzy by go pokonali. Właśnie elfy. One o wszystkim wiedziały. Były tutaj.
Wyczuła ich obecność. Dziesięciu elfów... ich oddechy splatały się z wiatrem,
ale ona je słyszała. Czekali, bowiem to miało być jej zadanie. Jej przejście w
dorosłość. Przełknęła z trudem ślinę. Coraz mniej jej się to wszystko podobało.
Ale cóż innego mogła zrobić, jak pójść dalej ścieżką wyznaczoną jej przez jakiegoś
Boga, którego imienia nikt już nie pamięta. Minęła północ. Już prawie jedna
miarka po północy. Zeskoczyła cicho z drzewa. Wyciągnęła jeden ze sztyletów,
ten dłuższy, którym mogła walczyć wręcz. Zaczęła przemykać się w stronę
obozowiska. Jak wydostała się z puszczy i przeszła kawałek, wdrapała się na
najbliższe drzewo obok obozu. Z góry popatrzyła na wszystko. Zobaczyła jak
mieszkańcy jej osady siedzą niemi przy ogniskach. Musieli nadal znajdować się
pod działaniem czaru. Rozejrzała się za najeźdźcami. Zobaczyła, że ośmiu śpi,
dziewięciu zaś krąży wokół obozowiska. Zatrzymywali się co pewien czas, by
porozmawiać. Widocznie Sęp postanowił, że lepiej jest przeceniać przeciwnika
niż go niedoceniać. Nagle zauważyła go. Siedział obok jednego z ognisk. Głowę
miał pochyloną. Musiała zobaczyć jeszcze pozostałych najeźdźców. Przecież było
ich na pewno więcej niż osiemnastu. Reszta musiała być z końmi nad rzeką.
Wytężyła słuch. Doszedł ją cichy szum rzeki. Zaczęła się przemykać w tamtym
kierunku. Zajęło jej to sporo czasu, ale było warto. Zobaczyła, że sześciu
mężczyzn śpi nad samym brzegiem rzeki. Zostali ukołysani przez szum. To dobrze.
Będzie jej łatwiej. Szybko wróciła do obozowiska. Teraz musiała zacząć działać.
Ze zdziwieniem zauważyła, że jest całkowicie spokojna. Jakby już nieraz musiała
wedrzeć się do obozu pełnego wyszkolonych wojowników i uwolnić ludzi.
Najpierw zajmie się Sępem. Tej nocy
pożałuje, że zabił Wróżbiarkę i pojawił się w klanach. Dzisiaj zobaczy co to
jest zemsta klanów. Miała zamiar zabić go według dawnego rytuału. Najpierw...
Nie! Ona przecież w ten sposób nie myślała. Te pełne zemsty myśli nie należały
do niej. Ona jeśli będzie musiała to go zabije, a jeśli to uczyni, to postara
się żeby nie cierpiał. Zrobi to szybko i zadając jak najmniejszy ból. Musi
znowu się uspokoić. Przez chwilę oddychała głęboko. Zamknęła też oczy.
Wsłuchiwała się w szept wiatru. Pomogło. Kiedy otworzyła oczy, była już
spokojna. Myślała też już jak zwykle, a nie jak jakiś krwiożerczy potwór. Była
Ciszą z klanów. Odwinęła prowizoryczny bandaż z lewej dłoni. Przyjrzała się
uważnie swojej ręce. Nie było już śladu po krwi. Tylko białe blizny wskazywały,
że kiedyś były na niej głębokie skaleczenia. Nie mogła mieć opatrunku, jeśli
chciała dobrze i szybko zadawać ciosy. Wykonała kilka ruchów sztyletem,
sprawdzając jego przydatność w walce. By lekki i doskonale wyważony. Ręka nie
bolała. Broń wytwarzana przez elfich władców była zawsze doskonała i
przeznaczona tylko dla jednego właściciela. Gdyby broń wypadła jej z ręki podczas
walki, to nikt nie mógłby jej dotknąć oprócz niej. Chyba że byłby to elf. Teraz
jednak nie walczyła z elfami, ale z ludźmi. Z ludźmi, którzy najprawdopodobniej
nie wiedzieli nawet co robią. Może byli zniewoleni. Nie pozwoliła aby
wątpliwości zapanowały nad spokojem. Jeśli byli zniewoleni, to ona przyniesie
im wolność, jeśli zaś służyli ciemnej stronie mocy z własnego wyboru, to wyśle
ich do ich boga. Ze sztyletem w dłoni, cicho zaczęła przemykać się w stronę
obozu. Drzewa umożliwiały jej pozostanie niewidoczną, a poszycie leśne tłumiło
kroki. Była jak duch, nikt jej nie słyszał i nikt jej nie widział. Nawet Sęp
jej nie zauważy, dopóki nie stanie obok niego. W myślach dziękowała
nauczycielom.
W końcu znalazła się przy ostatnim
drzewie, które stało tuż obok polany, gdzie rozbito obóz. Przywarła do jego
pnia. Zastanawiała się czy lepiej zabić jest strażników strzałą, czy sztyletem.
Po krótkim zastanowieniu, na Zapomnianego, jak niewiele w niej było w tym
momencie uczuć, doszła do wniosku, że łatwiej jest zauważyć strzałę niż cichy
cień przekradający się do środka obozu. Przyglądała się przez chwilę
strażnikom. Poznała zasadę rządzącą ich ruchem. Zawsze spotykało się dwie pary,
a pozostali krążyli dalej. Zajęło jej to prawie pół miarki na świecy, ale warto
było. Tylko że będzie musiała zostawić za sobą zabitych... przełknęła głośno
ślinę, ponieważ nagle poczuła jak zasycha jej w gardle. Trudno, zrobi to, co
musi. Nawet nie chciała myśleć co z nią zrobią, jeśli dostanie się w ręce Sępa.
Zawsze jest jakiś wybór, a w tym momencie był jeden. Ona albo oni. Wolała
wybrać siebie.
Poczekała aż dojdzie do kolejnego
spotkania strażników i wtedy wkradła się w obręb ich patrolu. Cicha jak cień.
Bezszelestnie podeszła do jednego z wartowników. Miał na sobie ciemną zbroję,
ale na głowie nie miał hełmu. Czarne włosy opadały mu na kark. Szybko podeszła
do niego. Z zaskoczenia zasłoniła mu usta, żeby nie wydarł się z nich żaden
dźwięk. W tym samym momencie, atakując od tyłu poderżnęła mu gardło. Ciepła
krew zalewa jej ręce. Poczuła falę mdłości, ale nie odsłoniła jego ust, dopóki
nie poczuła, że umiera. Wiedziała, że nie był złym człowiekiem. Wszystkie jej
zmysły były wyczulone na najmniejsze uczucie, na najcichszy dźwięk czy
drgnienie. Wiedziała, że pozostawił dwoje dzieci. Miała ochotę uciec, ale
powstrzymała ją myśl o celu: musiała uwolnić ludzi z osady. Z sercem
przepełnionym żalem, zrobiła to, co mogła dla niego. Uwolniła jego duszę.
Uleciała w stronę wiecznych ścieżek a sąd nad nią nie należał już do niej, ale
do Bogów. Postanowiła, że każdy, kto dzisiaj zginie z jej ręki, nie będzie
długo cierpiał, a dusze ich będą uwalniane. W ten sposób żaden mag ciemnej
ścieżki nie będzie mógł ich zniewolić i wykorzystać drzemiącą w nich moc. To
było najwięcej, co mogła dla nich uczynić. Tak właśnie będzie postępować. Z tym
postanowieniem, puściła ciało pierwszego zabitego. Nie chciała patrzeć na swoje
ręce. Wiedziała, że są całe we krwi. Wolała, aby jej przeciwnicy nie byli
ludźmi, ale jakimiś brzydkimi potworami, żeby nie czuła się tak, jakby zabijała
kogoś bezbronnego. Ciało mężczyzny leżało bez ruchu. Odciągnęła go w krzaki.
Był bardzo ciężki. Na szczęście ciężka praca, jaką wykonywał każdy mieszkaniec
klanów, spowodowała, że nie należała do chucher. Kucnęła w krzakach, aby
pozostali strażnicy jej nie zauważyli. Nie chciała myśleć o tym, co zrobiła
przed chwilą, ponieważ wtedy czuła bardzo silne mdłości. Dobrze, że od
śniadania nie miała nic w ustach. Przełknęła gęstą ślinę. Właśnie zbliżał się
kolejny wartownik. Rozglądał się uważnie wokół.
-Ehree- usłyszała jego szept.
Zauważył ją. Nie pozwoli, żeby wezwał pozostałych. Szybko ruszyła ręką. Poczuła
w dłoni zimną stal. Kolejny ruch nadgarstka i sztylet poleciał w stronę
strażnika. Celowała w oko. Trafiła. Mężczyzna zatoczył się i upadł na twarz.
Zanim jednak dotknął ziemi, zrobiła z jego duszą to samo, co z poprzednią.
Uwolniła ją z pęt ciała. Rozejrzała się uważnie. Nie było nikogo. Wyszła więc
ostrożnie i podeszła do ciała. Przewróciła je na plecy. Trafiła dokładnie tam,
gdzie celowała. Wyciągnęła sztylet, mógł się jeszcze przydać. Wytarła krew o
ubranie umarłego. Szybko odciągnęła go w krzaki. Próbowała nie myśleć, że to
ona go zabiła. Zostało jeszcze siedmiu. Nie licząc śpiących. Z pozostałymi
strażnikami nie będzie bawić się już w podchody. Zabije ich szybko i
bezboleśnie. I z daleka. Schowała sztylet za pasek. Wzięła z pleców łuk.
Sprawdziła czy ma łatwy dostęp do strzał. Jedną nałożyła. Zaczęła się skradać.
Niezauważona przez wartowników prześlizgnęła się do drzewa. Wdrapała się na nie
ze strzałą w zębach. Stanęła na jednym z konarów, mając doskonałą widoczność na
obóz. Bez trudu utrzymywała równowagę. Wzięła łuk. Nałożyła pierwszą ze strzał.
Naciągnęła cięciwę. Była trochę za daleko, ale miała przecież łuk elfów.
Skoncentrowała się na celu. Szyja. Tam trafi wartownika, kolejnego zaś prosto w
serce, ponieważ nie miał na sobie zbroi, tylko gruby kaftan. Wiedziała, że
przebić materiał potrafi każdy elfi łuk, niektóre potrafiły nawet przebijać się
przez zbroje... Jeszcze chwila i ... strzała poleciała przecinając cicho
powietrze. Sięgnęła po drugą, i zanim zabiło raz serce, wycelowała i wypuściła
strzałę. I zaczęła szukać kolejnych wartowników. Nie musiała za długo ich
wypatrywać. Usłyszeli śmiertelne krzyki zabitych przez strzały. Ona też je
słyszała. Niestety. Szukała kolejnych celów. Wypuściła strzałę... znowu
sięgnęła do kołczanu... namierzyła i strzeliła.... znowu sięgnęła.... Nie
wiedziała ile razy powtórzyła tę czynność. Nadbiegli, ci co strzegli koni.
Mieli ze sobą kusze. Szybko zeskoczyła z drzewa. Zrobiła to dosłownie w
ostatniej chwili. Tam gdzie stała poprzednio, przeleciały strzały. Spokojna jak
stojąca woda. Szybko biegła przed siebie. Musiała podejść do nich bliżej.
Zresztą o wiele trudniej jest przecież trafić w ruchomy cel, a ona miała zamiar
być bardzo trudnym do uchwycenia, ruchomym cieniem. Kiedy przemykała się pod
drzewami, uwolniła dusze ludzi, których śmiertelnie raniła. Nie zostaną
wykorzystani przez Sępa. Wiedziała, że zabiła już dzisiaj siedmiu, zostało ich
więc jeszcze siedemnastu. Za wielu. Sama nie poradzi sobie, a nie miała kogo
wezwać na pomoc. Co prawda oddział elfów znajdował się niedaleko, ale oni nie
przybędą, dopóki ona będzie żyła. Wszystko dla niej. Jeden mag ciemnej strony
mocy, który zabił doświadczoną i bardzo potężną Wróżbiarkę oraz szesnastu
wyszkolonych morderców. Doskonale, dlaczego nie stu? Miałaby takie same szanse
na zwycięstwo jak i teraz. Przystanęła na chwilę. Nadal strzelali w drzewo.
Postanowiła pokazać im, gdzie się obecnie znajduje. Wzięła łuk do rąk. Trzy
stały wypuściła jedno po drugim biciem serca. Namierzyła trzech najbliżej
stojących. Wszyscy trzej osunęli nie na ziemie. Nie żyli. Nie zawsze miała
takie szczęście. Podziękowała za nie Zapomnianemu. Zanim trafieni jej strzałami
dotknęli ziemi, ona znowu biegła. Nieuchwytna niczym zjawa. Jeszcze trzynastu.
I mag. Gdyby chociaż mogła skorzystać z uśpienia, przy pomocy kamienia, byłoby
jej łatwiej. A uśpić mogła tylko poprzez dotyk, a gdyby to zrobiła, to Sęp
mógłby nad nią zapanować, tak jak panował nad najemnikami. Wyciągnęła miecz
elfów. Jej przeciwnicy stali tuż obok siebie, jakby w grupie czuli się
bezpieczniej. Tak naprawdę jednak, jeśli podejdzie do nich na tyle blisko, żeby
użyć miecza, to nie będą mogli do niej strzelać, ani swobodnie walczyć z obawy
przez zranieniem kogoś ze swoich. Ona była sama, a to równocześnie było zaletą
jak i wadą. Do drugiej ręki wzięła sztylet schowany w cholewie buta. Cicho
skradała się do nich. Nie słyszeli, ani nie widzieli jej. Za to ona czuła ich
strach. Myśleli, że walczą z kimś niewidzialnym, duchem lub demonem. To byli
prości ludzie, którzy znali się tylko na walce. Jeden na jednego, tak jak
walczy się o przywództwo. Chociaż o życie też już czasami walczyli. A teraz
walczyli z otaczającą ich ciszą. Uśmiechnęła się krzywo. Ich strach był jej
sojusznikiem. Uwolniła dusze, zabitych przed chwilą. Zrobiła to całkowicie
odruchowo i wiedziała, że będzie to potrafiła zrobić zawsze, tak samo jak
zawsze umiała odczytywała uczucia innych. Bez żadnego zawołania bojowego
dopadła pierwszego mężczyzny. Nic nie mówiąc, zatoczyła długim mieczem lekki
łuk, podnosząc go i zadała cięcie w szyję. Człowiekowi, który stał tuż obok
niego, przecięła sztyletem główną tętnicę w szyi, wystarczyło, że zrobiła lekki
półobrót. Poruszała się cicho i lekko, jakby tańczyła. Zresztą tańczyła. Taniec
śmierci. A potem pozwoli im duszom odpokutować za wszystkie złe rzeczy, które
uczynili za życia. Teraz poznają jak straszliwa potrafi być cisza. Miecz wykuty
przez elfich władców był trochę za długi, ale nie miała zamiaru rezygnować z
niego. Wiedziała, że nim może przeciąć zbroje, a sztyletem nie mogłaby tego
uczynić. Stal, z której tworzyli elfy, nie była zwyczajna. Potrafiła przeciąć
wszystko, bez wkładania olbrzymiej siły w uderzenia. Natarła na kolejnego. Nie
zdążył nawet krzyknąć, gdyż dosięgło go jej ostrze. Osunął się z jękiem.
Dziesięciu... jeszcze tylko dziesięciu. Nie zastanawiała się jednak nad tym czy
da radę czy nie, teraz walczyła. Sztyletem parowała ciosy, a mieczem je
zadawała. Poruszać się szybko. Nie dać się namierzyć. Wielu z nich nie miało
kolczug. Pewnie nie oczekiwali ataku. Szybka jak wiatr. Zanim odwrócili się w
jej kierunku, ona była już gdzieś indziej a jej miecz niósł śmierć. Cała była
we krwi swoich przeciwników. Nie zważała na kilka cięć, które jej zadano.
Pilnowała, żeby nie odwracać się do nich nigdy tyłem. To nie były już
ćwiczenia, gdzie za błąd groził siniak, albo mocne otarcie. Tutaj stawką było
jej życie. Nagle zachwiała się. Poczuła ostry ból przeszywający plecy. Ktoś
musiał w ją trafić. Rozszerzyła oczy ze zdziwienia. Ale jak? Przecież tak
bardzo się pilnowała? Robiła wszystko właśnie tak jak powinna. Nie odwracała
się nigdy tyłem do tych, których atakowała. Nie mogła odwrócić się w tamtym
kierunku. Nie kiedy stało przed nią jeszcze czterech mężczyzn, z bronią gotową
do walki. Miecz wyleciał z jej rąk, jakby nagle stał się za cieżki. Szybko
wyciągnęła drugi krótki sztylet schowany w pochwie przy pasku. Zadała koleje
dwa ciosy, i kolejne... Jeszcze tylko dwóch.... tylko dwóch. Znowu poczuła
uderzenie w plecy. Mgła przysłoniła jej oczy. Zaczęła szybko mrugać, żeby
zniknęła. Zachwiała się. Nie mogła dłużej walczyć. Opadła na kolana. Przegrała.
Czuła rozgoryczenie. Poczuła suchość w gardle. W oczach zbierały jej się łzy.
Nie... nie mogła przegrać! Spróbowała podnieść się z klęczek, ale nie
potrafiła. Zobaczyła jak dwaj mężczyźni stojący przed nią patrzą ze strachem na
coś, co znajdowało się za jej plecami. Strach. Czuła go. Czuła czyste
przerażenie. Ból... jęknęła. Nie potrafiła myśleć o niczym innym tylko o tym
okropnym bólu... skrzywiła się. Zanim osunęła się na ziemię przypomniała sobie
o duszach ludzi, których dzisiaj zabiła. Ostatkiem siły woli uwolniła je.
Odprowadziła dusze, aż poczuła, że ulatują daleko, tam gdzie żaden człowiek nie
może już ich dosięgnąć, gdzie Zapomniany w imię Równowagi osądzi ich... mgła
nie pozwoliła jej już nic innego zobaczyć. Po raz pierwszy w życiu straciła
przytomność. Z jej osłabłych rąk wypadły sztylety...
Ocknęła się kilka miarek na
świecy później. Żyła. To była pierwsza myśl, która przyszła jej do głowy. Potem
był już tylko ból. Spróbowała zwalczyć słabość. Chciała poruszyć się. Nie
mogła. Miała bardzo mocno skrępowane ręce i nogi. Było jej zimno. Z trudem
otworzyła oczy. Nie miała butów, ale peleryna była, podobnie jak łuk. Dlaczego
nie ściągnięto ich? Spróbowała zmusić umysł do pracy. Zawsze potrafiła łączyć
ze sobą różne zdarzenia w całość. Dobrze. Po pierwsze żyła... a skoro żyła, to
albo nie potrafili jej zabić, albo nie chcieli tego uczynić. Po drugie
skrępowano ją czymś. Wyglądało to jak magiczne liny. Skrzywiła się z bólu kiedy
spróbowała ruszyć nogami. Liny jeszcze mocniej się zacisnęły. Czuła jak krew
prawie nie dopływa jej do stóp. Księżyc wskazywał dwie miarki do świtu. I do ataku
elfów. Znowu jęknęła, bo magiczne liny mocniej wbiły się w jej ciało.
Spróbowała opanować ból i strach. I sprawdzić czy nadal osłania myśli. Poczuła
ulgę, gdy okazało się że tak. Czyli Sęp nie wdarł się do jej umysłu kiedy była
nieprzytomna. Ale... ale dlaczego tego nie zrobił? Nagle poczuła pustkę w
głowie. Znała odpowiedź, lecz nie chciała sama przed sobą się do niej przyznać.
Jednak w końcu i tak musiała ją dopuścić. Ponieważ ona... ona była magiem!
Ale... przecież to niemożliwe! Wtedy przypomniała sobie słowa Cienia „Każdy
z nas nosi w sobie moc, ale tylko niektórym jest ona objawiona. Tylko ten kto
posiada moc, może dostrzec moc w innych, a wtedy stanie przed wyborem: albo
przywłaszczyć sobie cudzą moc, albo znaleźć nauczyciela dla młodego adepta sztuki
magicznej. Jest wiele oblicz Mocy, ale dzielimy ją na dwie części: jasną stronę
mocy i ciemną. To tylko od ciebie zależy, którą będziesz podążać. Zawsze jest
jeszcze jedno rozwiązanie, najtrudniejsze, można się wyrzec mocy i wtedy
zostanie ona wypalona. Nie ma innego wyjścia.” Wtedy myślała, że on tylko
się przejęzyczył wliczając ją do tych, co posiadają moc. Za często już myliła
się. Wiedziała już teraz kim był Cień – jej nauczycielem mocy. Teraz wszystko
zaczęło układać się w całość. Nauki, które w nią wpajano przez ostatnie sześć
lat, najpierw najprostsze, dotyczące panowania nad sobą, a potem coraz
trudniejsze. Ostatnio... poczuła jak zasycha jej w gardle, przecież ostatnio
Cień pokazał jej jak można przełamać zaklęcia krepujące. Jak w takich momentach
korzystać z mocy. Zamknęła oczy. Przecież już dzisiaj czarowała, tylko o tym
nie wiedziała, wtedy kiedy z Niedźwiedziem natchnęli się na tę niewidzialną
ścianę. Teraz musi tylko po raz kolejny odnaleźć w sobie nauki Cienia. Poczuła
żal do niego. Mógł jej wszystko powiedzieć i lepiej przygotować na sytuację, w
której obecnie się znajdowała. Ale on wolał milczeć i nie mówić nawet czego ją
uczy. Miała ochotę zaśmiać się, ale nie mogła. Usta miała w dziwny sposób
zakneblowane. Najprawdopodobniej tak samo jak ręce i nogi.
Koncentrowała się powoli, o wiele
wolniej niż na ćwiczeniach, ale w końcu osiągała to, do czego dążyła. Spokój. I
znowu zobaczyło jak wszystko co ją otacza pulsuje swoim wewnętrznym światłem.
Mocą życia. Przez chwilę patrzyła zafascynowana, jak wszystko wokół niej faluje
kolorami, jakich jeszcze nigdy nie widziała. Nie były to kolory tęczy... to
było coś więcej... splatały się ze sobą jak w tańcu, a wtedy powstawała kolejna
barwa, jeszcze bardziej niesamowita od poprzedniej. Miała wrażenie jakby
dopiero teraz po raz pierwszy patrzyła naprawdę. Rozglądała się uważnie wokół
siebie. Szukała Sępa. Jest! W końcu go zobaczyła. Stał przy ognisku i rozmawiał
z dwoma mężczyznami, którzy nie mieli w sobie prawie wcale mocy, tylko tyle co
zwykli ludzie. Jaśnieli delikatną białą poświatą, ale Sęp... Sęp miał w sobie
bardzo wiele mocy. Pulsowała ona purpurą, tak mocną, że musiała przymrużyć
oczy. Cieszyła się, że nie pozwoliła mu na zwiększenie jej, gdyż uwolniła dusze
posłusznych mu ludzi. Spróbowała poruszyć się, ale znowu poczuła więzy.
Popatrzyła na nie. Emanowały różową energią. Doszła do wniosku, że nie cierpi
koloru różowego, podobnie jak czerwonego. Co mówił Cień o więzach magicznych?
Wiedziała, że wszystko czegokolwiek się uczyła od swoich nauczycieli jest
ukryte bezpiecznie w jej głowie, problem polegał na tym, żeby to odnaleźć i
wykorzystać. Wiedziała, że zwykła stal nie przyda jej się teraz, może elfia by
pomogła, ale nie mogła się poruszyć, a jeśli by wykonała nawet najmniejszy gest,
to więzy jeszcze mocniej by się wokół niej zacisnęły, możliwe nawet że by ją
zadusiły. Jedyne rozwiązanie to skorzystanie z mocy. Myślała przez chwilę
roztrząsając wszystkie możliwości. Cień nie uczył jej jakiś konkretnych zaklęć,
ale tego w jaki sposób może nagiąć moc, tak żeby zrobiła to, czego od niej
żądała. Zawsze twierdził, że wielkie słowa są niepotrzebne, najważniejsza jest
siła woli i determinacja. A ona była teraz bardzo zdeterminowana. Jeśli dobrze
pamiętała nauki elfa, to należy zrobić coś przeciwnego do tego, czego po niej
oczekują. Na pewno chcą, żeby walczyła z magicznymi więzami, szarpała się i
doprowadziła do tego, żeby ją udusiły, więc jedynym sposobem uwolnienia się
jest... nie robienie niczego. Zamarła. Nawet wstrzymała oddech. Jednak tylko
jej ciało nie ruszało się. W środku zbierała moc, potrzebną do rozsadzenia
zaklęcia. Zażądała od mocy, by przecięła więzy. Zniknęły w jednej chwili.
Poruszyła palcami, były wolne. Pierwsze małe zwycięstwo dzisiejszej nocy. Sęp
na pewno, oczekuje że ona ciągle jeszcze jest nieprzytomna, więc może spokojnie
zająć się tym, po co tutaj przyszła. Z trudem podniosła się na nogi. Czuła ból
w plecach, tam gdzie musiał uderzyć w nią zaklęciem Sęp. To dlatego nie żadnej
rany, tylko jednostajny ból przypominał o tym, że nie zachowała należytej
ostrożności. Rozejrzała się dookoła. Nikt na nią nie patrzył. Nikt też jej nie
pilnował. Głupcy. Na jej ustach pojawił się uśmiech, którego tak nie lubili
mieszkańcy jej osady. Sęp nadal rozmawiał z dwoma mężczyznami, jedynymi, którzy
przeżyli. Przez chwilę zastanawiała się czy powinna najpierw zająć się magiem
czy może wojownikami. Szybko podjęła decyzję. Najpierw zwykli ludzie, a dopiero
potem niezwykli. Ale i tak zacznie od odnalezienia broni. Bez niej czuła się
jak bez ręki. Prawie na czworakach zaczęła przekradać się do miejsca, gdzie
stoczyła walkę. Nikt przecież nie mógł wziąć do ręki oręża elfów, bez zgody
właściciela, lub jeśli nie był elfem. Po chwili już tam była. Dziwne przeczucie
kazało jej zatrzymać się w miejscu i znieruchomieć. Coś tutaj jej nie pasowało.
Musi obejrzeć to miejsce dokładniej. Zmrużyła oczy, aby widzieć magiczne linie,
łączące wszystko co istnieje. Wokół jej broni znajdowało się pełno magicznych
pułapek. Gdyby nie zatrzymała się, to teraz byłaby ponownie uwięziona. I miała
Sępa na karku. Właśnie mag. Musiała znaleźć jakiś sposób obrony przed nim.
Pamiętała, co Cień mówił o magicznych osłonach, trochę podobnych do tych, które
stawiała, aby nie współodczuwać i nie odbierać myśli.
„Kiedy ujrzysz wokół siebie moc, to
dostrzeżesz także własną. Moc będzie wirować wokół ciebie, tak samo jak wokół
każdej istoty żywej. Musisz uspokoić ten ruch, przyciągnąć go ku ziemi. Jak to
zrobisz, to osadzisz moc w ziemi i nic złego nie będzie mogło Ciebie spotkać, chyba
że będziesz chciała sprzeniewierzyć się jasnej stronie mocy. Wtedy lepiej
będzie, jeśli nie doprowadzisz do uziemienia mocy, ponieważ kiedy to uczynisz,
ziemia sama wymierzy sprawiedliwość. Jeśli dokonasz uziemienia, to nie stracisz
nigdy panowania nad mocą i zawsze jak przekroczysz własne możliwości, będziesz
mogła wrócić, bo twój duch nie wzleci przed czasem do gwiazd. Używanie wielkiej
mocy jest jak umieranie, dlatego tak niewielu decyduje się ją przywołać, ale
jak już to robi, to w wielkich celach. Nie ma znaczenia czy w dobrych czy
złych, ale właśnie najważniejsze jest to, że w wielkich.”
Dopiero teraz to zrozumiała. I postąpiła tak jak
mówił, krok po kroku, aż do momentu gdy poczuła spokój. Ból zmalał, a ona była
spokojniejsza niż kiedykolwiek. Widziała magiczne pułapki, ale tylko je.
Otoczenie nie pulsowało już tak jak jeszcze przed chwilą. Musiała odzyskać
broń. Jedyną pamiątkę po Ilhionie. Duchy kiedyś pokazały jej pewną sztuczkę.
Ona wtedy uważała to za sztuczkę, teraz wiedziała, że jest to korzystanie z
mocy. Patrzyła z natężeniem na broń. Nie wiedziała jak długo trwało, zanim
poczuła lekkie szarpnięcie. Trzy przedmioty zaczęły unosić się do góry.
Wiedziała, że takie małe użycie mocy nie powinno przykuć uwagi Sępa. Zresztą na
moc była inna... wiedziała, że na pewno nie jest ona magiczna... no może była
magiczna, ale w inny sposób. Z nauk duchów wiedziała, że magowie jej po prostu
nie dostrzegają, chyba że wiedzą czego powinni szukać. Delikatnie zaczęła
ciągnąć broń siłą woli w swoim kierunku. Wyglądała ona, jakby była zawieszona w
powietrzu na niewidzialnym sznurku. Powoli przybliżała się, bardzo powoli,
ponieważ robiła coś takiego po raz pierwszy. Jest! W końcu wyciągnęła dłonie i
chwyciła przedmioty. Schowała je szybko do pochew. Bezszelestnie zaczęła iść w
kierunku ogniska. Tam on był. Czuła jego moc. Ukryła się za krzakiem. Niestety
nie widziała przy nim dwóch mężczyzn. Dostrzegła ich przy mieszkańcach osady.
Spojrzała na niebo. Zamarła. Zbliżał się świt. Zostało mniej niż pół miarki na
świecy. Niedobrze... Szybko zaczęła skradać się do wojowników. Kiedy dotarła do
nich najbliżej, jak tylko mogła, żeby nie zostać zauważoną, popatrzyła w ich
kierunku. Rozmawiali. Chociaż tyle dobrego- przeleciała jej przez głowę myśl.
Przyjrzała się im wewnętrznym wzrokiem. Nie było wokół nich żadnego czaru.
Kolejna dobra wiadomość. Powoli, aby nagły ruch nie przyciągnął niczyjej uwagi,
ściągnęła z pleców łuk. Wolała to zrobić z daleka. Naciągnęła cięciwę z
pierwszą strzałą, drugą miała za uchem. Przyjrzała się uważniej mężczyznom.
Mieli na sobie metalowe kolczugi, musiała więc uważnie celować w szyję lub w
głowę, które nie były niczym chronione. Wystrzeliła szybko raz, a potem
następny. Każda z jej strzał przyniosła im śmierć. Musiała jeszcze tyko uwolnić
ich dusze, tak samo jak robiła z pozostałymi tej nocy. Można to było uczynić
tylko w momencie, kiedy umierali. Pocieszała sama siebie, że skraca ich mękę.
Jednak tym razem coś poszło nie tak. Kiedy miała wyzwolić ich dusze, by
uleciały ku rozgwieżdżonemu niebu, coś się stało...
-Niespodzianka!- usłyszała obok siebie głos
Sępa. Wszędzie by go rozpoznała. Spróbowała odwrócić się w jego kierunku, ale
nie mogła. Zobaczyła jak dusze ulatując uwalniają zaklęcie. Miała ochotę
krzyczeć z bezsilnej złości. Sęp przewidział, że najpierw zaatakuje strażników,
a dopiero potem jego, dlatego przygotował dla niej jeszcze jedną pułapkę.
Wiedział, że uwolni ich dusze, bo tak robiła ze wszystkimi pozostałymi. Śmiał
się głośno, a ona nie mogła nawet się poruszyć. To nie były magiczne więzy tak
jak poprzednio, to było coś innego. Ale co? Jak to przełamać? Spróbowała
myśleć, ale nie mogła. W ręku nadal ściskała łuk, nie mogła nawet rozluźnić
tego uchwytu.
-Myślałaś, że jesteś taka mądra, taka
przebiegła.- Sęp stanął tuż przed nią. Wiedział, że jest unieruchomiona. Ta
chwila należała do niego. Jego chwila zwycięstwa.- Że skoro znasz moje imię, to
ja jestem bezsilny. Tylko że ja jestem magiem od setek lat, a ty dopiero
raczkujesz w tej dziedzinie. Nie znasz nawet żadnego czaru, a chcesz mnie
powstrzymać. Byłaś tak pewna siebie, że nawet nie zauważyłaś, że nie ma ciał
ludzi, których zabiłaś. Nawet przez myśl Ci nie przeszło, że mogę je
wykorzystać do stworzenia pułapek. Nie, bo ty nie chcesz myśleć o ciemnej
stronie mocy. Nie chcesz, a ja powiem Ci dlaczego.- podszedł do niej powoli.
Stał teraz na wyciągnięcie ręki. Gdyby tylko mogła się poruszyć! Gdyby mogła
rzucić w niego sztyletem! Spróbowała poruszyć się, ale znowu nie udało jej się
to. Miała ochotę zawyć z bezsilnej złości. Ale tego też nie mogła zrobić.–
Boisz się mnie, tego co sobą reprezentuję.- zaśmiał się znowu cicho. Cisza
poczuła jak przechodzą jej po plecach ciarki. Nie chciała tego słuchać. Zaczęła
szukać nitek mocy wokół siebie. Zauważyła, że dzięki podwójnej osłonie którą
nad sobą roztoczyła, kilka z nich nie było skrępowanych ani zerwanych. Musi
tylko się skoncentrować na nich, a wtedy uwolni rękę, gdzie w pochwie trzymała
maleńki sztylet. Poczuła jak pot zaczyna spływać jej po czole... musiała....,
ale musiała też słuchać o swoich największych lekach...
-Nie boisz się mnie, ale siebie.- Sęp przyglądał
się jej uważnie, jakby chciał dojrzeć jej myśli. Popatrzyła mu prosto w oczy.
Nie powie przecież niczego, o czym by już nie wiedziała...chyba...- Wiesz, że
jesteś taka sama jak ja, najbardziej pragniesz mocy, największej mocy. Boisz
się, że zaczniesz zabijać ludzi, żeby zawładnąć ich mocą.- znowu roześmiał się.
Cisza starała się nie myśleć o tym co mówił, ale nie potrafiła... Poczuła jakby
nagle rozerwała się na dwie części. Jedna walczyła z zaklęciem a druga słuchała
uważnie tego co mówił Sęp. – Będziesz uznawać tylko jednego pana, mojego pana
Shena.- odwrócił na chwilę od niej wzrok. Cisza tylko na to czekała. Kiedy na
nią nie patrzył, udało jej się przełamać zaklęcie na tyle, żeby poruszyć ręką
do przodu. W jej dłoni znalazł się mały sztylet. Idealny do rzucania. Poczuła
jak pot spływa jej po plecach... jeszcze trochę... jeszcze odrobina wysiłku...
wykonała kolejny ruch dłonią. Rzuciła sztylet. W tym samym momencie Sęp
popatrzył znowu na nią. Zauważył sztylet.
-Głupia!- krzyknął chcąc zatrzymać go w miejscu.
Sztylet zatrzymał się, ale nie tak jak tego sobie życzył. Uderzył dokładnie
tam, gdzie celowała Cisza. W najsłabszą część jego osłon. Nie wiedział, że
wcześniej zabiła nim najeźdźcę. A ona wykorzystała to, żeby zniszczyć jego
osłony. Wykorzystała ten sam czar, który pozwolił mu ją unieruchomić. Związanie
krwi. Zaklęcie rozsypało się, odrzucając ją do tyłu. Takie samo uderzenie
musiał przyjąć Sęp. Była wolna.
-Nie tak głupia jak ty.- zachrypiała z
wysiłkiem. Wyciągnęła długi sztylet do walki wręcz. Z niego na pewno starł już
drobiny krwi podległych sobie ludzi. Teraz jednak chciała go zabić tradycyjnie.
Najlepiej poprzez wbicie sztyletu prosto w serce. W jego serce oddane w pełni ciemnej
strony mocy. Podeszła do miejsca, gdzie powinien się znajdować, jednak nie
zobaczyła tam nikogo. Zaczęła rozglądać się, czując nagły lęk. A jeśli się
pomyliła? Jeśli on zdołał uciec? Mieszkańcy osady! Ależ tak oczywiście. Szybko
zaczęła biec w kierunku, gdzie ich widziała siedzących bez słowa. Nie skradała
się już. Zostali sami. Nadszedł czas wyrównania rachunków. Z nieba lunął
deszcz. Dosłownie kurtyna deszczu. W końcu zobaczyła jego chudą sylwetkę. Nie
mogła go z nikim innym pomylić, szczególnie że wyczuwała też jego moc.
Wiedziała, że mogłaby podążać za nim przez połowę Imperium, żeby tylko go
dopaść. Podeszła do niego. Nie pokaże po sobie strachu. Wyczuł ją. Po mocy.
Odwrócił się w jej kierunku. Stali tak przez chwilę naprzeciwko siebie. Nie mogła
rzucić kolejnego sztyletu ukrytego w drugim rękawie, ponieważ wiedziała, że
chroni się przed takimi atakami. Wtedy zgubiła go jego własna magia, ale nie
mogła liczyć na drugi taki sam uśmiech losu. Musiała wymyślić coś innego.
Patrzyła uważnie na niego, gotowa odparować każdy atak. Jednak on się nie
śpieszył, czas działał na jego korzyść. Niestety.
-Co ja widzę, mała dziewczynka nadal żyje. Kto
by się tego spodziewał.- powiedział kpiąco Sęp. Nie miała zamiaru reagować na
jego obelgi. Schowała broń, teraz bezużyteczną. Postanowiła zrobić jedyną
rzecz, która jej została.
-Wyzywam ciebie na pojedynek o moc.- powiedziała
zdecydowanie, chociaż w środku cała drżała ze strachu. Wiedziała, że nie ma
najmniejszych szans na wygraną, ale nic innego nie przychodziło jej do głowy.
Za kilka minut zacznie świtać... Usłyszała jego śmiech.
-Ty chcesz mnie wyzwać? Mnie??? A to dobre,
nigdy jeszcze nie słyszałem czegoś tak zabawnego.- Sęp ciągle się zaśmiewał,
prawie do łez. Nie zauważył jak bezszelestnie przybliżyła się do niego o kilka
kroków.- Doprawdy, co za zaszczyt. – znowu zaśmiał się głośno. Zrobiła lekki
ruch dłonią. Poczuła w ręce metal. Nie rzuciła go jednak. Mógł zostać
zatrzymany przez osłony Sępa. Najpierw trzeba jeszcze bardziej go osłabić.
Przełamie czar rzucony na ludzi, a potem zajmie się nim. Kiedyś czytała, że
można złamać każdy czar, rozsadzając go od środka. Czyli sprowadzając mały
kataklizm. Przymknęła lekko oczy. Nie miała odwagi ich zamknąć. Próbowała nie
zwracać uwagi na obraźliwe słowa Sępa, ani na jego śmiech. Zajęła go na chwilę,
nie zwracał teraz uwagi na jej poczynania. Myślał, że wygrał. Znalazła
zaklęcie, pulsowało taką samą energią, jaka znajdowała się wokół Sępa. Szybko
zaczęła dodawać do linii wiążących czarem ludzi z osady swoją moc. Coraz więcej
i więcej. I coraz szybciej. W końcu moc zaklęcia zaczęła się rwać, a potem
została rozsadzona. W ciemności nocy błysnęła moc niczym zwiastun świtu. Znak
małego kataklizmu. Małego, ale wystarczającego.
-Co ty wyprawiasz!- Sęp przestał nagle się
śmiać. Było jednak za późno. Czar został zerwany. Był wściekły. Skończyła się
zabawa. Poczuła, że zaczyna świtać. Ocaliła mieszkańców osady, ale nie miała
już siły, żeby ocalić i siebie. Nie czuła nawet ciepła pochodzącego od
kamienia.
-Zresztą, to już nie ma znaczenia. - powiedział
po chwili Sęp. Mieszkańcy osady zapadli w sen. Nawet nie drgnęli. Ten sen ich
uzdrowi. Nagle Sęp szybko poruszył się. Zaczął biec w stronę śpiących ludzi.
Natychmiast ruszyła za nim. Co on znowu kombinował? Czuła jak tysiące myśli pojawiają
się w jej głowie, aby zaraz zniknąć. Mag zatrzymał się. Chwycił jakiegoś
człowieka za rękę i prawie podniósł do góry. Spróbowała zobaczyć kto to. Jednak
przez kurtynę deszczu nie była w stanie dostrzec twarzy. To była jakaś mała
osoba... to było dziecko! Ale czego on chciał od małego dziecka?
-A teraz zademonstruję, co mam zamiar zrobić z
tobą.- krzyknął. Dziecko nawet się nie poruszyło. Sęp wyciągał sztylet z sakwy,
aby zabić nim dziecko, a potem zaczerpnąć mocy z jego krwi. Nie pozwoli, aby
zabił małe dziecko na jej oczach. Rzuciła sztylet trzymany w dłoni. Celowała w
uśmiechnięta twarz maga. Czuła tylko nienawiść do niego. Tak jak się
spodziewała, sztylet odbił się od jego osłon. Kiedy rzucała sztylet, prawą ręką
sięgnęła po miecz elfów. Nie myśląc wiele natarła na Sępa. Chciała, żeby
wypuścił dziecko. Nadlatujący sztylet mógł odbić, ale nie miecz elfów. Wzięła
zamach. Miecz zatrzymał się na osłonach Sępa. Pojawił się nagły błysk. Osłona
została naruszona. Ponowiła atak. Mag cofnął się. Puścił ramię dziecka. Cisza
odepchnęła malca jeszcze dalej lewą ręką. Sęp cofał się coraz bardziej, aby
znaleźć się poza zasięgiem miecza. Schyliła się po sztylet, nie spuszczając z
niego oczy. W każdym momencie była gotowa uskoczyć. Wiedziała, że jej osłony
nie wytrzymają nawet jednego magicznego ataku. Za mało jeszcze umiała. Może za
kilka lat szanse byłyby bardziej wyrównane, ale nie teraz. Zobaczyła jak wokół
maga zaczyna jaśnieć jego moc. Spodziewała się tego. Przestał się właśnie z nią
bawić. Teraz zacznie walczyć o życie.
-Ból.- wyszeptał Sęp ochrypłym głosem. Już go
kiedyś słyszała. Poczuła jakby małe szpilki wbijały jej się w dłoń. Tak samo
jak tamtej nocy podczas święta Równowagi. Poczuła jak coś lepkiego spływa z
ręki. Krew. Blizny znowu pękły. Najgorsze jednak było to, że nie mogła dłużej
utrzymać miecza. Oręż wypadł z jej osłabłej ręki. Po głowie kołatała jej się
myśl, że powinna zatamować krwawienie, ale nie było na to czasu. Nie mogła
nawet przez chwilę spuścić wzroku z Sępa, jeśli to zrobi, to będzie ostatnia
rzecz jaką uczyni życiu. W lewej ręce ciągle trzymała mały sztylet nie zważając
na kapiącą z niej krew. Miała obie ręce równie sprawne, dzięki ćwiczeniom z
Ilhionem. Elf bardzo o to dbał.
-Ból będzie ogromny.- takim samym nieprzyjemnym
głosem ciągnął Sęp. Głosem, który znała z koszmarów.- A jeszcze większy będzie
w momencie twojej śmierci.
Cisza powoli zbliżała się do niego. Jeśli miała
go zabić, to tylko z bliska. Nie spuszczała z niego wzroku. Zobaczyła, że
zaczyna zbierać jeszcze większą moc wokół siebie. Miał zamiar rzucić jakiś
czar. Podniósł prawą rękę lekko do góry. Na jej końcu pojawiła się czerwona
kula emanująca energią. Rzucił. Uchyliła się w ostatniej chwili. Jednak on
zaraz wystrzelił w jej kierunku druga i trzecią... Pierwsza uderzyła w ziemię
za nią, wybuchając ogniem. Gdyby w nią trafiła... nie miała czasu o tym myśleć.
Przed drugą też się uchyliła, ale trzecia... trzecia niosła jej śmierć... Nie
mogła nic zrobić. Nie zdąży się uchylić. Zobaczyła jak wypuszcza czwartą kulę.
To już koniec. Patrzyła spokojnie przed siebie. Nic już nie miało znaczenia.
Wykonała swoje zadanie. Uwolniła jedynych ludzi, którzy zastępowali jej
rodzinę. Nic innego się nie liczyło. Wiatr zaczął wiać jeszcze silniej. Prawie
unosił ją z miejsca. Deszcz już dawno zmył z niej błoto. Poczuła się tak, jakby
czas zatrzymał się w miejscu. Nagle zza pleców maga wyłonił się jakiś cień.
Wpadł na Sępa, zwalając go z nóg. Kule minęły ją dosłownie o milimetry.
Podbiegła do maga ciemnej strony mocy. Leżał rozciągnięty twarzą do ziemi.
Ogromne cielsko przykuwało go do niej. Niedźwiedź. Wrócił o świcie, tak jak
obiecał. Kiedy stanęła tuż nad magiem, Niedźwiedź popatrzyła na nią spokojnie i
przestał przytrzymywać maga. Młoda kobieta patrzyła na leżącego mężczyznę.
Odwracał się powoli na plecy. Z trudem łapał oddech. Nie czuła współczucia.
Przykucnęła. Bez słowa wbiła mu sztylet prosto w serce. Poczuła jak umiera. Nie
miała jednaj zamiaru pomagać jego duszy. Niech cierpi tak samo jak skazani na
niego na wieczne cierpienie ludzie. Stanęła nad nim. Nie chciała na niego
dłużej patrzeć, ale nie miała odwagi odwrócić się do niego plecami. Nie
wiedziała do czego jest zdolny umierający mag. Żadnego jeszcze nigdy nie
zabiła. Poczuła nagłe mdłości. Na Zapomnianego, przecież do dzisiejszej nocy jeszcze
nikogo nie zabiła, nawet zwierzęcia, ponieważ ubojem i zdobywaniem dziczyzny
zajmowali się mężczyźni. Opanowała się jednak szybko. Nie pozwoli sobie teraz
na słabość. Jeszcze nie teraz. Odstąpiła od umierającego o kilka kroków.
Śmiertelne drgawki wstrząsnęły po raz ostatni jego ciałem. Po chwili z ciała
zaczęła unosić się czerwona poświata. Jak macki... ślepe macki szukające
czegoś. Szukały osoby, która zabiła maga. Jej. Zebrała ostatnie resztki sił,
aby rozdzielić dusze od siebie. Było ich tak wiele... niektóre tak stare, że
prawie już niewidoczne... stopniowo jednak pozwalała im ulatywać do góry, ku
gwiazdom, tak jak powinno się stać wiele lat temu. Pilnowała tylko, żeby nie
zrobić tego z duchem Sępa, on na to nie zasługiwał. Kiedy skończyła, poczuła nagłą
słabość. Opadła na kolana. Nie miała już sił stać na nogach. Popatrzyła na
Sępa. Nad jego ciałem nadal unosiła się czerwona poświata, szukająca jej. Nie
miała już sił dalej walczyć. Nie potrafiła już nic zrobić. Moc dotknęła jej...
-Nieeeeeeee....- wyszeptała ochryple w
proteście. Nie chciała jej. To była moc wszystkich ludzi, których zabijał
zamiast ich uczyć magii. Nie chciała jej... Jęknęła w proteście. Poczuła jak
moc wlewa się w nią, wypełniając aż do bólu wiedzą. Wiedzą i przeżyciami,
ponieważ nie potrafiła oddzielić jednego od drugiego, moc zniszczyła osłony.
Cudze wspomnienia, cudzy ból w momencie śmierci, cudzy lęk i przerażenie...
cierpienie... okropne cierpienie... oparła się rękami o ziemię. To dało jej
trochę wytchnienia. Miała wrażenie, jakby część mocy wchłonęła ziemia. Nie
wiedziała jak długo trwało, zanim otworzyła oczy. Wszystko jaśniało purpurą.
Chciała widzieć tak jak poprzednio. Feerie wszystkich barw. Z wielkim wysiłkiem
woli udało jej się to, ale nadal czuła się brudna. Za wiele w niej było teraz
złych uczuć. Cudzych wspomnień i pragnienia zemsty. Padający deszcz nie był w
stanie jej oczyścić. Z trudem podniosła się na nogi. Popatrzyła na
Niedźwiedzia. Dopiero teraz zauważyła, że kiedy pchnął Sępa, zranił się. A może
miało to miejsce wcześniej...
-Pozwól.- wychrypiała. Dotknęła jedną ręką
kamienia na szyi, a drugą rany. Poczuła jak uzdrowicielka moc przepływa przez
nią częściowo oczyszczając moc, którą przyjęła wbrew swojej woli. Kiedy zabrała
rękę nie było już śladu po ranie. Niedźwiedź nie podziękował. Na chwiejących
się nogach podeszła do najbliższego drzewa. Oparła się o nie dwoma obolałymi
rękami. Nadal krwawiły ale wiedziała, że kiedy teraz pojawią się blizny, to już
nie nabiegną krwią. Nigdy, ponieważ nie żył już człowiek, który spowodował jej
rany. Człowiek! Miała ochotę roześmiać się, ale nie panowała na tyle nad sobą,
żeby to zrobić. To nie był człowiek, to był potwór. Musiała pozbyć się mocy,
którą gromadził przez całe życie. Zaczęła tworzyć osłonę. Najpierw pierwszą
chroniącą jej umysł, potem drugą, zwaną uziemieniem. Ból zmalał. Była też
spokojniejsza. Nie otwierała jednak oczu. Usłyszała ciche kroki za sobą. To
oddział elfów postanowił w końcu się pojawić. Rychło w czas, nie ma co. Nie
myślała jednak o nich, ale o tym co miała zamiar teraz zrobić. Wiedziała, że
mogą ją zabić. Stała w końcu odwrócona tyłem do nich. Jak ją zabiją to tylko
uwolnią ją od cierpienia, które będzie już zawsze jej towarzyszyło. Nie miała
siły uporządkować myśli kłębiących się w jej głowie. Prawie wszystkie należały
do innych ludzi, nie do niej. Spokój. Poczuła jak jej ręce lekko drżą. Moc nie
miała ochoty jej opuszczać. Skoncentrowała całą swoją siłę woli na tym co teraz
robiła. Z jej rąk zaczęła wypływać czerwona poświata. Drzewo jęknęło w proteście,
ale przyjęło moc. Pomimo zamkniętych oczu, widziała jak moc faluje wokół niej i
wokół wszystkiego w promieniu kilku metrów. Ziemia postanowiła przyjąć moc i ją
oczyścić. Może gdzieś wybuchnie wulkan. W końcu pozostała w niej tylko wiedza.
Jej nie mogła się pozbyć, podobnie jak cudzych uczuć. Potem je uporządkuje,
teraz musiała zająć się bardziej naglącymi problemami. Odwróciła się w stronę
oddziału elfów. Stali wokół niej przyglądając się nieufnie jej poczynaniom. Nie
uśmiechnęła się do nich. Była poważna. Otaczała ich biel. Zdawali się być
jednakowi. Prawie białe włosy jaśniały nawet w deszczu. Domyśliła się, że mają
zielone oczy. Należeli do puszczy, tak samo jak Ilhion. Nie znała ich. Nagle
poczuła jak kamień na jej szyi drgnął. Nie pokazała po sobie zdziwienia.
Spodziewała się tego, chociaż jeszcze nie teraz. Kamień znalazł nowego
właściciela. W tym samym momencie kilkanaście koni wpadło na polanę. Elfi
oddział jak jeden mąż odwrócił się w tamtym kierunku. Nie wyciągnęli jednak
broni. Stali nieruchomo, przypatrując się jeźdźcom. Cisza też. Jedna z postaci
wydała jej się znajoma. Miała ochotę wtopić się w drzewo, ale nie uczyniła
tego. Musi zacząć odpowiadać za własne czyny. I za własne wybory.
Jeźdźcy zsiadali z koni. Elfy nawet nie drgnęły.
To musiał być ten drugi oddział. Poczuła jak ktoś staje obok niej. Niedźwiedź.
Czuła obok siebie jego moc. Deszcz nieprzerwanie padał, a porywisty wiatr
spowodował, że peleryny zamiast chronić elfy łomotały na nimi niczym flagi. Ona
też taką miała. Dobrze, że nie musiała teraz walczyć, ponieważ peleryna by jej
przeszkadzała. Była ciepła, ale jak cała przemokła, tak jak teraz, to była
ciężka. Ogromny mężczyzna z pooraną bliznami twarzą wysunął się na czoło
oddziału. Powoli podszedł do elfów.
-Witajcie.- powiedział głośnym, dudniącym
głosem, który musiał być doskonały do wydawania rozkazów podczas walki, a teraz
z łatwością przedarł się przez szum deszczu i wiatru. Nie wyciągnął ręki na
powitanie. Cisza uśmiechnęła się lekko. Musiał więc wiedzieć o zwyczajach
elfów. Pochylił tylko lekko głowę na znak szacunku.- Obawialiśmy się, że
przybędziemy za późno, ale dzięki bogom widzimy, że sytuacja jest opanowana.
Dziękujemy za pomoc.- patrzył z uwaga na elfa stojącego najbliżej niego.
Widocznie nie było dla niego ważne czy to jest przywódca elfich wojowników czy
nie. Mówił z twardym akcentem. Najważniejsze było to, że nie było w nim nawet
śladu ciemnej strony mocy. I był tym, na kogo wyglądał- wojownikiem. Posługiwał
się wspólną mową Zachodniego Imperium, a ona znała ten język. - Żadni ludzie
nie zasługują na los gorszy od śmierci, a tak mogło się tutaj stać. Przyjmijcie
moje podziękowania.
Cisza spuściła wzrok na Niedźwiedzia, który
właśnie trącił ją lekko łbem. Zobaczyła, że w pysku trzyma broń, z której
korzystała podczas walki z Sępem. Bez słowa wzięła ją. Wytarła dokładnie o
trawę. Potem będzie musiała włożyć ją do ognia. Nie chciała, żeby chociaż
drobina krwi maga ciemnej strony mocy została na niej. Schowała broń i
wyprostowała się. Nikt nie zauważył jej poruszenia. No cóż, nie miała zamiaru
zwracać na siebie powszechnej uwagi. Zobaczyła jak występuje jeden z elfów,
stojący po jej prawej stronie. Musiał być przywódcą.
-Nie musisz nam dziękować.- powiedział we
wspólnej mowie, jednak jego głos był całkowicie inny od głosu człowieka. Mówił
śpiewnie. Cisza zdała sobie sprawę, że gdyby tak nie mówił, to oddział ludzi
mógłby zacząć walczyć, myśląc, że ma przed sobą iluzję, a nie prawdziwe elfy.
Obraz można podrobić, ale nie dźwięki. – Pokonanie ciemnego maga nie było
naszym zadaniem. My tylko czekaliśmy gotowi do działania, gdyby sprawy
przybrały zły obrót. Nie nam więc należą się twoje podziękowania.- po tych
słowach skinął głową na pożegnanie. Odwrócił się, a to samo zrobili pozostali
elfi wojownicy. Odeszli tak szybko, że prawie tego nie zauważyła. Byli i nagle
zniknęli. Jak wiatr... ona też potrafiła tak się poruszać. Już miała odejść
razem z nimi, kiedy usłyszała ciche warknięcie obok siebie.
-Zostań.-
Powiedział to Niedźwiedź. Posłusznie stała w
miejscu, kiedy i on odchodził.
-Żegnaj.- wyszeptała w mowie elfów. Wiedziała,
że nikt jej nie usłyszy oprócz niego i odchodzących elfów. Teraz wszystko było
w jej rękach. Spokojnie wyszła spod drzewa. Poczuła się trochę niepewnie jak
przestało ją chronić. Moc unosiła się w powietrzu i wokół niej. Była jej
częścią. Wszyscy ludzie cofnęli się nagle o krok lub dwa. Bali się jej. Musiała
wydać się im jakąś postacią z legend, a nie człowiekiem z krwi i kości. Kamień
znowu szarpnął się na jej szyi, niczym żywe stworzenie. Nie chciał dłużej
należeć do niej. Tak naprawdę nigdy do niej nie należał. Kiedy stanęła na
odległość ośmiu kroków od ogromnego mężczyzny, pochyliła lekko głowę na znak
powitania. Z zaciśniętego gardła nie mogła wydobyć nawet słowa. Czuła jak jej
oczy pałają mocą, podobnie jak ręce. Zdziwiła się, że mężczyzna nie cofa się
tak jaj jego towarzysze.
-Witaj Bezimienna.- powiedział spokojnie. Cisza
wstrzymała oddech. Nazwał ją Bezimienną. Nie, przecież to niemożliwe. Przecież
ona nie była jedną z nich. A może jednak? Poczuła jak mieszkańcy osady budzą
się z uzdrawiającego snu. Elfy odeszły już do wielkiej puszczy.
-Jeszcze nie noszę tego miana.- odpowiedziała
tylko. Miała mocno zachrypnięty ze zmęczenia głos. Była dumna, że udało jej się
wypowiedzieć te słowa. Mężczyzna tyko kiwnął głową, jakby to stwierdzenie nie
zdziwiło go za bardzo.
-Cisza! To naprawdę ty!- krzyknął nagle ktoś z
ludzi stojących kilka metrów od niej. Odwróciła się w tamtym kierunku. Ten
mężczyzna kogoś jej przypominał. Zobaczyła jak wokół niego pulsuje lekka
miodowa poświata. Znała jego imię i mogła bezkarnie je wypowiedzieć, ponieważ
żaden mag ciemnej ścieżki mocy nie mógł bezkarnie jej sobie przywłaszczyć. Była
za czysta.
-Roch.- uśmiechnęła się ciepło. Na Zapomnianego,
jak dawno już się tak nie uśmiechała!- Myślałam, że o mnie zapomniałeś.
-Jakżebym mógł.- roześmiał się smutno w
odpowiedzi- Wiara opowiedziała mi wszystko, co się działo w osadzie w ostatnim
czasie. I o tobie. Przekazałem to mojemu przełożonemu, a on to jeszcze dalej. W
końcu Rada Starców w świątyni do której trafiłem zadecydowała, że musi wysłać
kogoś, żeby sprawdzić, czy wieści przekazane przez Wiarę są prawdziwe. Obawiam
się, że były. –zawiesił głos, przyglądając się jej uważnie. Pokiwała tylko
głową. Wiara i tak nie wiedziała o wszystkim. Roch nagle zreflektował się, że
przemówił bez pozwolenia.- Przepraszam kapitanie.- po tych słowach cofnął się
do innych ludzi, tworząc razem z nimi jedną linię.
-Więc nazywasz się Cisza.- powiedział mężczyzna,
jakby nic nie robił sobie z takiego braku szacunku.- Ciekawe....- patrzył na
nią uważnie, ale ona nic nie mówiła. Na pewno nie prawdę. Czekała więc
spokojnie na dalsze jego słowa. Po chwili usłyszała je.- Myśleliby, że
przyjdzie nam tutaj stoczyć ciężką walkę, a przybyliśmy, jak już sytuacja
została opanowana przez... –zawiesił głos, ponieważ w tym właśnie momencie
podniosła na niego spojrzenie. Wiedziała, że spuszczone do tej pory oczy pałają
mocą.
-Wybaczcie panie, ale muszę coś zrobić.-
przerwała mu cicho, ale wiedziała, że mimo deszczu jest dobrze słyszalna.
Kamień po prostu rwał się do jednej z osób stojących obok Rocha. Nie mogła
dłużej tego wytrzymać. Roznosił po prostu jej osłony, a nie miała tylu sił,
żeby je na nowo postawić. Podeszła do młodego mężczyzny. Mógł mieć najwyżej dwadzieścia
pięć lat, ale najprawdopodobniej był młodszy. Wyczuła w nim ogromną moc
uzdrawiania. Emanował nią. Nie cofnął się widząc, że wyciąga coś do niego.
-Przyjmij ten kamień. Jest jednym z czterech
przeznaczonych dla kapłana, wróża, uzdrowiciela i barda. Ty jesteś jedną z tych
osób. Pamiętaj, że noszenie go to wielka odpowiedzialność. Kamień do końca
twojego życia będzie należał do ciebie, ale ty też do niego. Nigdy nie będziesz
mógł się go pozbyć, chyba że kamień sam znajdzie sobie nowego właściciela. On ciebie
uzdrowi...- zobaczyła największy jego koszmar w tym momencie. Śmierć ukochanej
w wodzie. Nie mógł jej pomóc. Od tamtej pory, od czterech lat widział w
koszmarach jej śmierć... - każdy z nas nosi w sobie lęk, ale to od nas zależy
czy się jemu poddamy czy nie.- dokończyła jeszcze ciszej. Te słowa były
przeznaczone tylko dla niego. Miał takie same zielone oczy jak kamień, który
właśnie powiesiła mu na szyi. I brązowe włosy. I kamień należał do niego,
ponieważ zabłysnął tak jak nigdy przy niej. Nie czuła jednak zazdrości.
Spodziewała się, że taki dzień niedługo nadejdzie. W tej chwili dziwiła się
tylko, że tak długo pozwolono jej korzystać z mocy kamienia.
- Będziesz wiedział, co się dzieje z innymi
właścicielami kamieni, podobnie jak oni wyczują co się dzieje złego, albo
dobrego z tobą. – uśmiechnęła się lekko.- Zresztą możesz o to zapytać Rocha, on
już prawie sześć lat nosi kamień.- po tych słowach odwróciła się od niego.
Podeszła do milczącego nadal przywódcy. Znowu skłoniła przed nim głowę. Czekała
co ma jej do powiedzenia. Jednak to nie on przemówił, tylko inny mężczyzna,
który właśnie zjawił się prawie znikąd przy nim. Cisza skłoniła też przez nim
głowę. Wyczuła, że jest Wróżem, bardzo potężnym Wróżem... w ręce trzymał
płonącą pochodnię. To musiał być święty ogień.
-Myślę, że powinniśmy wrócić do wioski i tam
zwołać posiedzenie Rady Starszych.- nie powiedział tego, lecz przemówił. Cisza
nie potrafiła ocenić jego wieku. Wydawał się równocześnie stary i młody. Szum
głosów dobiegających z polany, wskazywał, że mieszkańcy osady już się obudzili
i ze zdziwieniem zauważyli, że są w lesie. – Zaprowadź nas z powrotem
najkrótszą drogą.- usłyszała w jego głosie rozkazujący ton. Wiedziała, że
zwykły człowiek musiałby teraz wykonać po prostu jego polecenie, ale ona nie
musiała. Ale chciała. Była tak bardzo zmęczona, że prawie nic nie widziała.
Tylko pulsującą wokół moc. Skinęła głową na znak zgody. Odwróciła się i poszła
przed siebie. Wiedziała, którą ścieżką powinna iść, aby trafić na główny trakt
prowadzący do wioski. Dopiero teraz zdała sobie sprawę jak bardzo jej pomagał
kamień, który musiała oddać. To on umożliwiał jej utrzymanie wyprostowanej
sylwetki. Teraz zgarbiła się, a każdy krok przychodził jej z trudem. Wiedziała,
że oddział wsiada na konie. Najmłodszych z osady na pewno powiozą. Podeszła do
mieszkańców wioski. Patrzyli na nią jak na obcą. Ale jakie to teraz mogło mieć
znaczenie... po prostu wszystko było już nieważne.
-Wracamy.- powiedziała z trudem. Posłusznie
zaczęli podnosić się z mokrej trawy. Kilku zaradniejszych mężczyzn pochwyciło
konie najeźdźców. Przez chwilę myślała, co się stanie z ciałami ludzi, których
zabiła. Jednak po chwili uspokoiła się. Elfy na pewno pojawią się jeszcze
tutaj, aby „posprzątać”. Zobaczyła jak małe dzieci są wsadzane na konie. Nikt
nie zaproponował jej, żeby i ona pojechała. Trudno przecież dojdzie. Zacisnęła
zęby i zaczęła iść pośród szalejącej ulewy. Dopiero teraz zaczynało się jej
prawdziwe życie.