Main menu:
Ksiazka > Rozdzial 15-23
Cisza śpieszyła na zajęcia.
Był pierwszy dzień tygodnia. Zmrok biegł truchtem obok niej. Bez zderzeń
udawało im się mijać wychodzących z sal uczniów. Tylko czasami musiała się
zatrzymać i przepuścić pogrążonych w rozmowie przyjaciół. Przyjaciele.
Uśmiechnęła się. Ona też miała przyjaciół. Orish z Wokenem postanowili
wynagrodzić jej swoje dotychczasowe zachowanie i nie odstępowali jej prawie na
krok. Czas spędzony teraz na posiłkach mijał naprawdę miło, przy docinaniu
sobie nawzajem. Ostatnio Orish prawie udusił się, bo wybuchnął śmiechem,
podczas przełykania chleba. Ale ona z Wokenem dzielnie mu pomogli i dzięki nim
pozostał wśród żywych. Jak potem powiedział, zawsze chciał stanąć ością w
gardle nieprzyjaciołom, ale nie sądził że może pożegnać się z życiem w taki
głupi sposób. A wczoraj razem spędzili dzień wolny. Orish naśladował sposób
mówienia Wokena, a ten żeby nie pozostać mu dłużnym, zaczął demonstrować jak
Orish zachowuje się na zajęciach z ziół. Cisza co chwila wybuchała śmiechem.
Teraz na samo wspomnienie też miała ochotę roześmiać się.
-Pośpiesz się. Już na ciebie
czekają.- przypomniał jej Zmrok, bo właśnie stanęła w miejscu i zapomniała,
dokąd tak bardzo się śpieszyła. Posłusznie ruszyła za nim. Zagadała się podczas
podwieczorku i teraz była spóźniona. To dlatego, że varg zamiast pilnować
upływającego czasu, sam też zaczął dyskutować. A spór dotyczył tego, czy jasna
strona mocy skoro jest niby dobrem, to może walczyć z ciemnością. Cisza
argumentowała, że nic co zabija albo niszczy nie może być dobre, popierał ją
Woken, natomiast Orish zajął przeciwny biegun. Zaś Zmrok raz opowiadał się po
jednej stronie a raz po drugiej. I teraz była już spóźniona na piątą miarkę do
Fechmistrza. A dzień miała wypełniony całkowicie. Jeszcze przed świtem poszła
po raz kolejny do Ceresha. Był na dobrej drodze do uzdrowienia. Pokazała mu
drogę i jeśli podąży nią, to powróci do nich, a jeśli nie... jeśli nie zrobi
tego, to będzie to znak, że jeszcze nie jest gotowy do powrotu i będzie musiała
po pewnym czasie raz jeszcze spróbować pomóc mu w wydostaniu się z zamkniętego
kręgu mocy. Ceresh nie chciał przyznać nawet przed sobą, że stracił panowanie
nad mocą. To właśnie go bolało najbardziej: że okazał się omylny tak jak każdy
człowiek.
W końcu dotarła do wyjścia. Opatuliła
się szczelniej peleryną i nałożyła kaptur na głowę. Dopiero po tych
przygotowaniach odważyła się otworzyć drzwi. Zerknęła na rysunek. Zawieja.
Trudno. Nie było innej drogi do sali ćwiczebnej. Co prawda niektórzy przenosili
się, ale ona wolała tego nie robić. Lepiej oszczędzać dar, bo nie wiadomo,
kiedy może okazać się przydatny. A nie znała żadnego ukrytego przejścia, które
by tam prowadziło. Drzwi otworzyły się i uderzył w nią lodowaty wiatr. Miała
wrażenie, jakby nic nie miała na sobie. Przytrzymała kaptur na głowie, żeby go
nie zwiało, ale w ten sposób śnieg dostawał jej się pod pelerynę. Kiedy po raz
kolejny wiatr zerwał jej z głowy kaptur, już go nie naciągała. Jakoś to
przetrzyma. Brnęła cierpliwie przez zaspy. W klanach nigdy nie było tak
wielkich opadów śniegu. Tam śnieg padał stopniowo. Prawie nic nie widziała,
ponieważ śnieg dostawał jej się do oczu. Na szczęście jakoś udało jej się
wypatrzeć studnię i pozostałe ciemne budynki. Noc zapadła już dawno a lampy
dawały nikłe światło. Z ulgą stanęła przed budynkiem, gdzie znajdowała się sala
walk. Jakoś się udało. Popchnęła drzwi i weszła do środka. Tuż za progiem
otrzepała się ze śniegu. Nie miała pojęcia, że w kilka minut może się go tyle
nazbierać na odzieniu. Aż strach pomyśleć jak wyglądaliby ludzie po podróży na
smokach. Ale Mistrzowie czuwali jak zwykle nad swoimi podopiecznymi. Otworzono
magiczne wrota w czterech różnych kierunkach, tam gdzie nie było burz
śnieżnych. Wrota musiały być bardzo duże, ponieważ przechodziły przez nie
smoki. W ten sposób pierwsza tura uczniów opuściła już mury świątyni. Po
wieczerzy miała przyjść kolej na drugą. W świątyni miało pozostać bardzo
niewielu uczniów i ci Mistrzowie, którzy nie mieli rodzin. Bezimienni niestety
najczęściej nie mieli ani ojca ani matki, ani rodzeństwa, natomiast pozostali
Mistrzowie często mieli rodziców i dalszą rodzinę. Rzadko zakładali własne
rodziny, ale dopóki żyli rodzice, czy rodzeństwo mieli gdzie spędzać święta.
Powiesiła pelerynę obok wejścia. Od kilku dni nosiła tę od elfów. Wczoraj
Fechmistrz kazał jej przynieść własny miecz. Kiedy odeszła kilka kroków od
drzwi, Zmrok otrząsnął się ze śniegu.
-Dobrze wychowany pies.- powiedziała do niego w
myślach.
-Jaki pan, tak kram.- odpowiedział ze śmiechem w
głosie.
Cieszyło ją to, że zaczął ją
traktować jak kogoś kto w pełni panuje nad mocą. Mogła nawet powiedzieć, że od
zdarzeń w karczmie zostali przyjaciółmi. Wiedziała o tym ponieważ, utworzyła
nowe osłony chroniące zarówno ja jak i Zmrok przed atakiem magicznym. Teraz
varg mógł w każdej chwili dowiedzieć się co ona myśli i czuja, a Cisza co on.
System osłon, który utworzyła wokół siebie jak i Zmroku był bardzo
skomplikowany, ale też najbezpieczniejszy jaki mogła zbudować. Rozejrzała się
po sali. Było niewielu uczniów. Naliczyła tylko czterech. Pod ścianą wypatrzyła
Fechmistrza. Stał obok jakiegoś mężczyzny. Mistrz Konrad właśnie podszedł do
ćwiczących uczniów. Powiedział coś do nich. Kiwnęli w odpowiedzi twierdząco
głowami i przerwali walkę. Cisza podeszła do nich. W drugim mężczyźnie dopiero
po chwili rozpoznała Szarego Wilka.
-Możecie już iść. Mistrzowie chcą
wysłać was do domów przed wieczerzą. Za miarkę na świecy magiczne wrota zostaną
na nowo otwarte.- mistrz miecza powiedział to do uczniów.
-Dziękujemy, Mistrzu. – odpowiedzieli
jednogłośnie i roześmieli się. Nie czekali na to, co ma im do powiedzenia
jeszcze Fechmistrz, tylko pobiegli do drzwi. Chyba bali się, że Mistrz zmieni
zdanie. Cisza odprowadziła ich wzrokiem. Narzucili na siebie szybko okrycia i
wybiegli. Na pewno się przeziębią. Z westchnieniem otoczyła każdego z nich
odrobiną mocy, tak żeby stworzyć dookoła nich kokon ciepła, żeby ich nie
przewiało. To był jeden z wielu użytecznych czarów, które poznała podczas wielu
godzin przesiadywania po nocach w bibliotece. Wyszli. Czar nie będzie trwał
długo. Jak wejdą do świątyni zostanie rozproszony. Na siebie rzadko kiedy
rzucała go. Czasami wolała po prostu poczuć zimno, żeby stracić resztki
senności. Poczuła, że ktoś patrzy na nią. Mistrz Konrad i Szary Wilk. Skłoniła
im głową na powitanie. Czuła obecność jeszcze kogoś.
-Spóźniłaś się Ciszo. - upomniał ją
Mistrz miecza.
-Przepraszam, Fechmistrzu.- odparła
tylko. W jej głosie nie było nawet śladu uczuć. Był beznamiętny, tak właśnie
powinna mówić. Zawsze. Bez uczuć, bez emocji, ponieważ ułatwiają one
przeciwnikowi atak. A ona nie wiedziała, kto jest jej wrogiem. Wyczuła, że jest
zdziwiony jej zachowaniem, ale go nie skomentował. Zazwyczaj bardzo lubiła
lekcje walki mieczem, ale nie wiedziała co może oznaczać obecność Szarego
Wilka.
-Szary Wilk widział jak walczyłaś w
Mieście Korony. Doszedł do wniosku, że nigdy nie widział tak dobrze
fechtującego ucznia. Powiedziałam mu, że jesteś najbardziej zaawansowanym
adeptem sztuki walki, jakiego spotkałem. Czasami mam wrażenie, że dajesz mi
wygrywać, a nie że naprawdę umiem więcej od ciebie. Ale zostawmy moje odczucia.
Szary Wilk chciałby z tobą trenować walkę. Muszę ciebie uprzedzić, że zanim
tutaj trafił był zawodowym wojskowym. Miał dwadzieścia kilka lat, kiedy przybył
do nas na szkolenie jako wyklęty. To on miał zostać Fechmistrzem, ale jak się
okazało, że ma inne... – Mistrz Konrad zawahał się na moment, jakby szukał
odpowiedniego słowa. – ...inne umiejętności, to został oddelegowany do
odpowiednich zajęć. Wrócił do nas dopiero miesiąc temu. A teraz szuka kogoś, z
kim mógłby doskonalić sztukę walki a nie się bawić. Ja po zajęciach z uczniami
jestem tak zmęczony, że marny ze mnie przeciwnik.- roześmiał się cicho. Cisza
od razu zauważyła, że nie był to szczery śmiech. Fechmistrz coś ukrywał. Jaka
była prawda? I gdzie się ona kryła? Do tej pory patrzyła na Konrada, teraz
spojrzała na drugiego mężczyznę. Szary Wilk nie spuszczał z niej wzroku.
Zapanowało milczenie. Śmiech Fechmistrza przebrzmiał i zniknął bez śladu.
-Słyszałem, że znasz taniec miecza.-
to Szary Wilk przerwał ją. Cisza z trudem opanowała zdziwienie. Nie powiedziała
o tym nikomu. Tylko Zmrok widział jak tańczy. Zerknęła na niego, ale varg nic
nie powiedział. Nie, to nie mógł być on. Przecież wiedziała co myśli i gdyby
chciał komuś powiedzieć o tak ważnej rzeczy, to dowiedziałaby się o tym
pierwsza. Może ktoś podglądał ją w jej pokoju, albo... albo widział ją przed
dwoma dniami w karczmie. Spojrzała na niego uważnie. Chciała wyczytać prawdę z
jego twarzy. Ale nie mogła, za dobrze skrywał swoje uczucia.
-Znasz taniec miecza, a jednak nikt o
tym nie wie, może za wyjątkiem twojego varga i smoka. A teraz wiem ja a ze mną
cała Rada. Takich informacji nie można ukrywać. Jest zbyt cenna. Oznacza
bowiem, że zetknęłaś się już ze śmiercią i że wyszłaś z niej cało, a na dodatek
jesteś prawdziwym mistrzem miecza, co z kolei wydaje się dziwne, wziąwszy pod
uwagę twój młody wiek. Powiedz mi kto był twoim nauczycielem, kto był pierwszą
osoba którą zabiłaś i skąd masz miecz wykuty przez elfich panów.- czekał przez
chwilę na odpowiedź, ale ona milczała. Wytrzymała jego spojrzenie. Nie mogła
zdradzić swoich największych tajemnic. Przyjaciół się nie zdradza, a wyjawienie
prawdy byłoby właśnie zdradą, tych którzy jej zaufali.
-Jeśli nie odpowiedz, to będzie
oznaczało, że jesteś zdrajcą i w jakiś sposób udało ci się oszukać zarówno
smoka jak i varga. Co masz więc nam do powiedzenia, zanim staniesz przed Radą?-
Szary Wilk nie poddawał się. Posunął się do groźby. Zauważyła, że nie ma
zamiaru łamać jej osłon. Chyba uważał, że i tak nie potrafiłby tego uczynić. To
było jak przyznanie się do tego, że czegoś się nie potrafi. Ciche przyznanie
się przed sobą i przed tym, kogo próbowało się złamać. Nagle pomyślała, że jest
to ich wspólna tajemnica.
-Widzę, że nie chcesz współpracować.
Skoro nie chcesz po dobroci, to nazywam ciebie zdrajcą i mam prawo do
zniszczenia twoich osłon i użycia przeciwko tobie ciemnej strony mocy...- Szary
Wilk mówił poważnie, jakby recytował jakąś formułkę. Bo to właśnie była
formuła! Poznała ją na zajęciach. Przygotowywał się do rzucenia czarnych
zaklęć.
-Szary Wilku, czy nie przesadzasz?-
wtrącił się nagle Fechmistrz, przerywając formułę wymawianą przez Bezimiennego.
Cisza popatrzyła na niego z wdzięcznością. Zyskała trochę czasu.
-Przecież to tylko dziecko. Ona ma
przecież dopiero szesnaście wiosen, a ty traktujesz ją jakby była dorosłym
magiem i w pełni świadomie korzystała z ciemności. – Mistrz Konrad wyglądał na
mocno przejętego zachowaniem Bezimiennego.
-Przecież ona może być o wiele
starsza niż wskazuje na to jej wiek. Istnieją zaklęcia iluzji. Muszę poznać
prawdę.- Szary Wilk był niezadowolony, że Fechmistrz mu przerwał. Ten moment
wykorzystała Cisza, żeby coś powiedzieć.
-Czy rzeczywiście pragniecie prawdy?
A może chcecie zlikwidować potencjalne zagrożenie?- zapytała cicho. Teraz miała
spuszczony wzrok. Wiedziała, że jej oczy zajaśniały mocą, a na czole pojawia
się znak. Kiedy miała mocno spuszczoną głową, nie było tego widać. Szykowała
się do ucieczki. Nie chciała bowiem walczyć. Nie dlatego że bała się
przegranej, ale dlatego że nie chciała nawet przez pomyłkę zrobić komuś
krzywdy. Nawet komuś kto jej nie wierzył.
-Ona jest przeklęta!- zawołał ktoś do
tej pory schowany. Po głosie rozpoznała Mistrza Artusa. Uczył ją zaklęć dla
zaawansowanych. Oczywiście była jego najlepszą uczennicą, ale nie lubił jej.
Podobnie jak Rajmund. Widocznie magowie jasnej ścieżki mocy nie lubili, kiedy
pojawiali się uczniowie, którzy przewyższali ich mocą, a nie przeszli szkolenia
na magów jasnej strony mocy.
-Ona jest przeklęta!- powtórzył raz
jeszcze. Usłyszała, że staje za Szarym Wilkiem. Widocznie spodziewał się, że
ona zaatakuje i w końcu wyjawi jakim to złem jest wcielonym. Tego już za wiele.
Oni przyszli tutaj nie po prawdę, ale żeby ją oczernić i bez prawdziwego sądu
skazać. Ale ona nie pozwoli na to. Gdyby nie tajemnica dzwonu nie przejmowałaby
się tym i już dawno uciekłaby z tego okropnego miejsca. Ale dzwon czekał, aż
będzie gotowa go wysłuchać. A miała zamiar zrobić to dzisiaj. Dlaczego nikt nie
stanął w jej obronie? Przecież nie była winna tego, jaka się urodziła. To
Zapomniany obdarzył ją mocą, o którą nie prosiła. Musiała nauczyć się z nią
żyć, a oni zawsze traktują ją tak samo. Mówią przeklęta, przeklęta! Czasami
żałowała, że się urodziła.
-Co sugerujecie Artusie?- zapytała
niebezpiecznie spokojnym tonem Cisza. Była w nim ukryta groźba. Nie użyła też
tytułu który mu przysługiwał. Nie zasługiwał na niego. Kiedy zacznie zachowywać
się jak Mistrz, to zacznie go tak nazywać. Nie musiała podnosić wzroku, żeby
wyczuć, że drgnął. Miała wszystkie zmysły wyostrzone do granic możliwości.
-Ona mnie obraża. Nie możemy na to
pozwolić.- w głosie Artusa dało się usłyszeć panikę. Bał się jej. Ale jeszcze
nie wystarczająco. Czuł tylko strach, a nie lęk. Chciała, żeby się jej bał,
żeby nie mógł spać spokojnie, bojąc się, że może przyjść i się zemścić. Zabić
za obrazę. Tak zabić... Nie! Nie ona. Ona tego nie chciała. Stłumiła w sobie te
uczucia. Ona tak się nie zachowywała, ona tak nie myślała. To coś złego co było
w niej, coś co było naprawdę przeklęte.
-Wielu nazywało mnie przeklętą, ale
tylko ci, którzy nie wiedzieli kim jestem. Żaden jeszcze z nich nie zginął, a
ty nie będziesz pierwszy.- powiedziała spokojnie. To była prawda.
-Daj jej spokój, Artusie. Myślę, że
popełniłeś błąd tak ją osądzając, bez dowodów...- Szary Wilk widocznie
postanowił zmienić stanowisko i stanąć po jej stronie. Dlaczego tak się
zachowywał? Dlaczego raz był wrogiem a raz przyjacielem.
-Jak to błąd? Przecież ona podaje się
za szesnastoletnie dziecko a potrafi czarować lepiej od niejednego Mistrza.
Widzieliście jak bez wysiłku rzuciła czar na tych uczniów, którzy wychodzili?-
Artus nie poddawał się. Chciał wygrać. To była jego prywatna krucjata.
-Ponieważ ja nie pomyślałem o tym.
Troszczy się o innych, to przecież nie jest nic złego. Ty nie pomyślałeś o tym,
że uczniowie mogą się przeziębić i zachorować.- zauważył Szary Wilk cierpko.
Cisza usłyszała w jego głosie zdecydowanie. Tym razem jej bronił.
-Zawsze byłeś taki! Dokończ
przesłuchanie!- Artus prawie krzyczał, ale Szary Wilk nic sobie z tego nie
robił. Patrzył z politowaniem na maga. Brązowe włosy Artus miał w nieładzie, a
w niebieskich oczach widoczne było szaleństwo. Ten człowiek mógł być
niebezpieczny.
-Przypominam Ci, że to ja decyduję o
przesłuchaniu.- Szary Wilk mówił uprzejmym tonem, ale równocześnie pełnym
zdecydowania.
-Zobaczymy.- Artus popatrzył na niego
tak, że gdyby wzrok mógł zabijać, to Szary Wilk leżałby martwy na podłodze, a
obok niego Cisza. Chyba doszedł do wniosku, że z nimi dwojgiem nie wygra.
Wyszedł szybko, tak jakby goniło go coś złego. Odprowadziła go wzrokiem. Dla
niego na pewno nie rzuci czaru osłony przed zimnem.
-No cóż, nie mamy już świadków.
Przykro mi, że go tutaj przyprowadziłem, ale nie mogłem się go pozbyć. W końcu
jest Mistrzem, chociaż czasami myślę, że niektórym powinno się odbierać ten
zaszczytny tytuł, a nadawać jakiś inny. – Szary Wilk wyglądał na naprawdę
przejętego. Teraz kiedy nie miał na twarzy maski obojętności, wydawał się o
wiele bardziej sympatyczny. Uśmiechnął się lekko do niej.- Ciszo, przepraszam
za tę szopkę, którą odstawiliśmy przed chwilą z Konradem. Nie miałem zamiaru
wymówić całej formuły, która pozwoliłaby mi na złamanie twoich osłon.
-To prawda.- potwierdził Fechmistrz.-
Kiedy zobaczyłem jak tutaj wchodzi Artus razem z Szarym Wilkiem nie wiedziałem
co powinienem zrobić. Dopiero potem powiedział mi, jaki ma plan. Artus to
straszny... pieniacz.- dokończył. Chciał powiedzieć chyba coś bardziej
dosadnego, ale się powstrzymał. Cisza czuła, że to prawda. Ale nadal nie
patrzyła w ich kierunku. Wiedziała, że na czole nadal ma znak.
-Lękasz się cieni.- usłyszała
nagle czyjś głos w swojej głowie. Nie należał on na pewno ani do Zmroku, ani do
Ziu. Szybko zerknęła na Szarego Wilka. Przeczucie jej nie myliło. To on powiedział.
Dobrowolnie podniósł swoje osłony, aby pokazać że mówi prawdę. Zaufał jej...
-Ja się ciebie nie boję. Ty
także powinnaś przestać bać się sama siebie.- powiedział po chwili. Naprawdę tak
myślał. Naprawdę tak myślał! Zamiast radości poczuła ciężar odpowiedzialności.
Kolejny człowiek jej zaufał.
-Naprawdę chciałbym zobaczyć taniec
miecza, jeśli rzeczywiście potrafisz go wykonać.- tym razem Szary Wilk
powiedział to na głos, tak żeby usłyszał to także Konrad.
-Zmrok.- Cisza zwróciła się do varga.
Udawał niewinnego, ale jej nie zwiedzie. Wiedziała, że to on pozwolił Szaremu
Wilkowi na mówienie do niej w myślach. A teraz udawał niewiniątko.
-To ja go o to poprosiłem. Czułem się
jak na przesłuchaniu, kiedy zaczął mnie pytać na co i po co mi to. Doprawdy nie
wiem jak możesz z nim wytrzymać. Ja chyba oszalałbym, gdybym miał zawsze przy
sobie kogoś takiego.- powiedział wesoło Szary Wilk.
-Kwestia przyzwyczajenia, Mistrzu.-
odpowiedziała grzecznie, nadal wpatrując się w varga, ale on udawał, że jej nie
słucha, nawet w myślach. Trudno. Potem się z nim policzy.
-Nazywaj mnie Szarym Wilkiem.
Walczyliśmy razem w Mieście Korony, więc darujmy sobie te sztywne formy.
Zresztą to jest tylko moje przybrane imię, w mnie na pewno nikt nie obrazi
takim głupstwem.- Bezimienny przypominał teraz innego człowieka. Cisza nie
mogła się nadziwić tej przemianie. Zamiast zamkniętego w sobie, ponurego maga,
miała przed sobą uśmiechniętego mężczyznę w sile wieku. Dlaczego ludzie tak
szybko potrafią się zmienić, bez pomocy iluzji? Wystarczy tylko, że uśmiechną
się szczerze, albo zrzucą maskę, którą noszą. Czy ona też taka była? Ona też
zachowywała dystans wobec uczniami. Wolała być sama. To chyba był błąd...
-Nie mam odwagi, Mistrzu.-
powiedziała nieśmiało.
-A ta swoje. Może ty ją przekonasz?-
Szary Wilk skierował to zapytanie do varga.
-Nawet nie będę próbował, Cisza
jest na mnie bardzo zła.- odpowiedział Zmrok w ten sposób, żeby wszyscy go
usłyszeli. Był w podejrzanie dobrym nastroju.
-Nie jestem mistrzem, tylko Szarym
Wilkiem. Jeszcze kiedyś o tym porozmawiamy. A teraz zajmijmy się tym, po co
tutaj tak naprawdę przyszedłem.
Potem lekcja minęła już normalnie.
No, prawie normalnie. Dała się w końcu przekonać, żeby zwracać się do niego
przybranym imieniem. W zasadzie zgodziła się na wszystko, co jej zaproponował.
Po pierwsze pokazała taniec miecza, ku uciesze zarówno jego, jak i Fechmistrza.
Potem Mistrzowie doszli do wniosku, że skoro ona jest taka dobra w walce, to
będzie ćwiczyła właśnie z Szarym Wilkiem, codziennie przed wieczerzą. Nie była
tym zachwycona, i nie miała pojęcia dlaczego potem na to przystała. Chyba miała
za dobre serce. Ale najgorsze było to, że naprawdę polubiła Szarego Wilka i
Konrada. Ponadto Szary Wilk przypomniał jej, że zawsze może do niego przyjść,
jeśli tylko będzie miała jakiś kłopot. A to mogło oznaczać, że zanosiło się na
kłopoty.
Najgorsze i tak było to, że zajęcia z
walki się przedłużyły i nie zdążyła pożegnać się przed świętem z Reną i Danem.
Zostawili jej tylko wiadomość u Kajetana, że nie mogli dłużej na nią czekać.
Cisza była sama w księgozbiorze, więc postanowiła dokończyć zadanie z ziół dla
Mistrza Jana a potem poszukać czegoś na temat Gorian oraz ludu swojej matki.
Rodzice byli dla niej tajemnicą. Ale kiedy zamykała oczy, widziała ich twarze,
chociaż przecież była tak mała jak
zginęli. Jednak księgi milczały na temat Lodowej Pustyni i Gorian. Nic.
Absolutnie nic. Może w innych coś znajdzie. Ale najprawdopodobniej nie w tych,
które były dostępne dla uczniów. Mistrzowie za często byli zdania, że adeptom
powinno się podawać wiedzę okrojoną i bezpieczną, a dopiero jak będą mistrzami,
to można opowiedzieć im coś więcej o niebezpieczeństwach, które się czekają na
ich przyszłej drodze. Zamknęła z trzaskiem ogromny tom. Nie miała pojęcia,
który to był od momentu kiedy tutaj przybyła. Jak była w klanach, to
przeczytanie każdej jednej księgi było dla niej wielkim wydarzenie. Czytała je
powoli i z wielkim namaszczeniem. Teraz jednak postępowała inaczej. Po pierwsze
czytała bardzo szybko, ponadto używała odrobiny mocy, żeby zapamiętać wszystko
co tylko wyczytała. Mały czar, ale bardzo użyteczny. Siedziała przez chwilę bez
ruchu. Nie miała na nic siły. Ostatnio nie czuła się najlepiej. Zmrok spał na
podłodze. On też był przemęczony. Stawiał sobie za punkt honoru, że będzie robił
to samo co ona. A nie miała pojęcia jak ona sobie sama radzi ze wszystkim, to
musiał być jakiś cud. Podparła głowę rękami, patrząc gdzieś przed siebie. W
bibliotece nie było nikogo. Lubiła siedzieć tutaj sama i nie myśleć o niczym,
pozwolić, żeby myśli same układały się w głowie. Bez pośpiechu, bez przymusu.
Nagle usłyszała czyjeś kroki. Wsłuchiwała się, próbując rozpoznać, kto nagle
poczuł łakniecie wiedzy.
-No, tutaj jesteś.- to Orish stanął
tuż przed nią. Nie powiedział nic na temat jej wyglądu. A była pewna, że
wygląda okropnie. Włosy miała mocno rozczochrane, ponieważ po kąpieli nie mała
czasu ich uczesać, natomiast wzrok jaśniał mocą. Zaraz za Orishem z cienia
wyłonił się Woken. Jego oczy też się świeciły. No cóż, nie tylko ona miała za
dużo mocy. To trochę pocieszyło ją. Ale nadal miała paskudny humor. Siedziała
ciągle tak samo. Nie zareagowała na ich przybycie. Nie miała na nic siły.
Zbierała moc na północ. Dzisiaj pozna tajemnicę dzwonu. Nikt jej nie
powstrzyma. Złożyła przecież obietnicę. Potrzebowała jeszcze odrobinę
odpoczynku.
-Czy coś się stało?- zapytał z
ciekawością Woken.
Przytaknęła głową, że tak, ale nadal
nic nie mówiła. Bo niby co miała powiedzieć? Że dwóch Mistrzów zaczęło ją
traktować jak równą sobie? Mówienie wydawało jej się za czasochłonne.
-Widzę, że nie jesteś dzisiaj za
rozmowna.- zauważył po chwili milczenia Woken, patrząc pytająco na Orisha. Ten
jednak nic nie odpowiedział, tylko wzruszył ramionami. Nagle Cisza wyprostowała
się. Rozleniwienie nagle zniknęło. Zaczęła słuchać uważniej. Popatrzyli na nią
ze zdziwieniem. Przyłożyła palec do ust nakazując im nic nie mówić.
Nasłuchiwała. Oni też zaczęli.
-Ciszzoooo.
To ten głos! Ten który łamał jej
osłony! Poderwała się na równe nogi przewracając krzesło na którym dotychczas
siedziała. Może nie powinna tak gwałtownie reagować, ale już była prawie pewna,
że nigdy więcej nie usłyszy tego głosu. Rozgląda się dookoła. Już miała zamiar
wzmocnić osłony, kiedy napotkała wzrok chłopaków. Niczego nie usłyszeli. Oni
byli jej słabym punktem. Musi ich osłonić. Zaczęła budować wokół nich tarczę.
Zmrok obudził się natychmiast. Zjeżył sierść. On też to poczuł. Ostrzeżenie.
-Ciszoooo..........
Ten sam głos powtórzył jeszcze
bardziej nagląco jej imię. Na szczęście było to jej przybrane imię i nie dawało
mu władzy nad nią. Tarcza była prawie gotowa.
-Do mnie
Rozkazał. Zachwiała się. Nie zdążyła
osłonić siebie. Wolała zapewnić im bezpieczeństwo, niż sobie. Zmrok zaczął
wydawać z siebie dźwięk przypominający warczenie. Skoro nie mogła siebie
ochronić on też był w niebezpieczeństwie. Potrzebowała czasu. Gdyby miała czas
mogłaby oddzielić go od siebie. Za wielki nacisk. Nie da rady. Upadła na
kolana. Złapała się za głowę. Jej przyjaciele chcieli do niej podbiec, ale im
na to nie pozwoliła. Zatrzymała ich w miejscu. Na tyle miała jeszcze w sobie
sił. Ale jeśli chodzi o resztę, jej wola była sparaliżowana. Nagle rozległ się
wrzask. Przerażająco wysokie dźwięki wdzierały się do jej umysłu. Zasłoniła
dłońmi uszy, chociaż wiedziała, że to krzyk w myślach. Poczuła ból w ręce,
gdzie została zraniona przez ożywieńców. To przez to nie mogła się poruszyć.
Rozległ się śmiech.
-Tak łatwo, tak łatwooo....
Głos śmiał się z niej. Przegrywała.
Po co więc walczyć, skoro i tak przegra. Nie miała szans wygrać. Urodzona by
umrzeć, to było jej przeznaczenie, by umrzeć w bólu, doznając porażki....
umrzeć....
-Ciszo!-
Nagle w jej głowie
pojawił się czyjś głos rozpraszając czarne myśli. Zmrok! Przypomniał o swojej
obecności. Jeśli umrze, to on też. Zaufał jej. Nie mogła zawieść wiary, którą w
niej pokładał.
-Zamilcz!- krzyknęła do tego, który
nadal ją atakował tym wysokim krzykiem w myślach. Głos odbijał się od jej
osłon, mocno je nadwyrężając. Wiedziała, że wokół niej pojawia się moc. Ogromna
moc, która czekała tylko na cel, do którego zostanie skierowana. Mimowolnie
zauważyła, jak ci, których miała za przyjaciół cofają się o kilka kroków. Bali
się jej. Myśleli, że oszalała. Takim postępowaniem zranili jej uczucia, a tym
samym osłabili. Nie mogła skierować mocy w cel, którego nie znała. Nie miała
pojęcia co ją atakuje. Jakiś mag? To było wielce prawdopodobne, ale to i tak
niczego nie ułatwiało. Musiała mieć cel. Ale nie było żadnego w pobliżu.
-Taka słabaaaa, takaaa słabaaaa.
Znowu głos naigrywał się z niej. Nie
zwracała na niego uwagi. Wiedziała, że chciał ją w ten sposób osłabić, ale nie
uda mu się to. Znała już jego sztuczki. Ostatnio myślała, że może zatrzymać go
przy pomocy tarczy. Nie popełni drugi raz tego samego błędu.
-Odejdź!- wykrzyknęła, wkładając w te
jedno słowo całą swoją moc. Jeśli to nie zadziała, to nie miała pojęcia, co
mogłaby zrobić. Nagle poczuła jak głos słabnie. Udało się. Oddała mu pięknym za
nadobne. Uderzyła w niego w ten sam sposób, w jaki on to czynił. Zwiększyła
siłę rozkazu. On ma odejść. Ma odejść... Powtarzała to nieskończoną ilość razy.
Działało. Kiedy odważyła się pomyśleć o czymś innym, niczego nie czuła. Żądnej
niechcianej obecności. Zyskała jeszcze trochę czasu. Zdobyła też wiedzę.
Musiała być sama. Tylko nie mając nikogo obok siebie mogła obronić się przed
atakiem. Kiedy martwiła się o kogoś innego, to była słabsza i bardziej podatna
na atak. Tak właśnie było dzisiaj.
-Ciszo, czy już dobrze?- pierwszy
odważył się powiedzieć coś Orish.
Kiwnęła twierdząco głową. Nadal miała
zamknięte oczy. Nie chciała ich otwierać. Jeśli to zrobi, to coś zniszczy.
Powoli moc przestawała krążyć wokół niej. Panowała nad nią. Mogła z nią zrobić
wszystko. Zgromadziła ją więc z powrotem, całkowicie ujarzmioną. Przyda jej się
dzisiaj w nocy.
-Otwórz więc oczy i spójrz na mnie.-
tym razem powiedział to Woken. Pokręciła przecząco głową. Nie wierzyła na tyle
swojemu głosowi, żeby cokolwiek powiedzieć. Jedna rzecz na raz.... jedna rzecz
na raz.... Powtarzała ciągle tę sentencję, którą przyjęła jako własną. Pomagała
jej się skoncentrować. Moc została już z powrotem wchłonięta przez resztki jej
osłon, które szybko odbudowywała. Ale co dalej? Nie potrafiła powiedzieć kto ją
zaatakował. Nie mogła więc pójść do któregoś z Mistrzów i mu wszystkiego
opowiedzieć. Ba, nawet gdyby to zrobiła, to i tak by nic to nie dało. Może
tylko skazałaby kogoś jeszcze oprócz siebie na śmierć.
-Co, jesteśmy aż tak brzydcy, że nie
masz odwagi na nas popatrzeć.- Orishowi wracało dawne poczucie humoru. Podszedł
do niej. Chciał położyć rękę na jej ramieniu w geście pocieszenia.
-Nie dotykaj mnie.- wychrypiała z
trudem, nie poznając swojego głosu. Odsunęła się trochę od nich. Ciągle miała
zamknięte oczy. Ale nie potrzebowała ich otwierać, żeby wyczuć ich zdziwione
spojrzenia na sobie. Widocznie nie spodobał im się jej głos.
-Ciszo, my chcemy tylko pomóc...-
prawie niedosłyszalnie wyszeptał Woken. Wiedziała, że jest zmartwiony, ale nie
miała pojęcia co powinna zrobić. Na Zapomnianego! Uśmiechnęła się krzywo, ironicznie. Otworzyła
oczy. Była w nich niszcząca moc. Największa, jaką kiedykolwiek widzieli.
Cofnęli się znowu o kilka kroków przestraszeni. Woken jako pierwszy opanował
ten odruch i zatrzymał się. Mocno pobladł, ale zaraz podszedł do niej z
powrotem. Chciał jej dotknąć, ale pokręciła przecząco głową, odsuwając się
trochę do tyłu. Odwróciła od nich wzrok. Nie chciała widzieć ich przerażenia.
Wystarczy, że je czuła. Patrzyła beznamiętnie na ławę stojącą obok regałów.
Stawało się na niej, żeby dosięgnąć do tomów zajmujących ostatnie półki.
-Słyszeliście ten głos?- zapytała po
dłuższej chwili. Wymienili spojrzenia. Była na to wyczulona.
-Nie tylko twój i ostrzeżenie varga,
żebyśmy się nie ruszali.- z przejęciem powiedział Woken.
-Powiecie o tym komuś?- zapytała
jakby nigdy nic.
-Nie!- natychmiast prawie odkrzyknęli
z oburzeniem. Gdyby to były inne okoliczności, roześmiałaby się. Ale nie teraz.
Potrafiła tylko być obojętną na wszystko.
-Dziękuję.- pamiętała o zasadach
dobrego wychowania. Zawsze dziękuj za dobro, które spotyka ciebie od innych
ludzi. Zapominaj o złu, a pamiętaj do końca życia o dobru. Czynienie dobra
zobowiązuje do zapłaty dobrem. Niektórzy tę zasadę odwrócili i płacą złem za
zło, ale to nie jest dobre. Tak mówił jej kiedyś Cień.... Cień. Jakże to było
dawno temu. Wydawało się teraz snem
-Opowiedz nam to. Przecież co trzy
głowy to nie jedna.- Orish był szczerze zainteresowany, tym co jej się
przytrafiło. Woken też. Nie dając się prosić, zaczęła opowiadać. Nie zajęło to
wiele czasu. Powiedziała tylko o głosie w bibliotece, a o wydarzeniach w sali ćwiczeń
obiecała opowiedzieć jutro. Zgodzili się na to. W końcu od jutra mieli wolny
cały tydzień przesilenia. Chyba jej jednak nie uwierzyli do końca. Myśleli, że
mocno koloryzuje. Zmrok za to wrócił do drzemki.
-To naprawdę ciekawe.- Woken
ostrożnie ważył słowa.- Czy może mówiłeś o tym któremuś z Mistrzów?
-Nie było okazji.- odparła
wymijająco. Woken nie miał chyba więcej pytań, bo usiadł bez słowa na podłodze
i przestał zważać na otoczenie. Chyba myślał o tym, co usłyszał. Orish też
milczał.
-Czy... ja przepraszam, że o to
pytam, ale muszę.- Woken zaczął niepewny jej reakcji. Machnęła przyzwalająco
ręką. – Czy jest możliwość, że... no cóż, że jesteś przeklęta...
Chciał jeszcze coś dodać, ale nie
zdążył. Ława na którą patrzyła już od dłuższej chwili, pękła pod jej
spojrzeniem.
-Nie jestem przeklęta.- powiedziała z
naciskiem. Ale równocześnie zdała sobie sprawę, że może nie ma sensu tak
zaprzeczać. Skoro tak wiele osób twierdzi, że może być przeklętą, to istnieje
możliwość, że się nie mylą. Dopiero po chwili doszło do niej, że zniszczyła
ławę. Nie chciała tego. Przecież nie powinna wyładowywać swojej złości na
martwym przedmiocie. Nie miała odwagi spojrzeć na chłopaków. Nie, nie zostawi
tego tak. Skoro zniszczyła ławę, to równie dobrze może ją naprawić. Z trudem
wstała z podłogi, na której przysiadła. Zataczając się lekko podeszła do
pękniętej ławy. Z bliska zauważyła, że było to idealne złamanie w połowie.
Skoro coś zniszczyła, to potrafi też to naprawić. Nie bacząc na drzazgi, które
wbijały jej się w ręce, położyła dłonie na dwóch połowach ławy. Zaczęła
przywoływać moc. Robiła to bardo ostrożnie, bo nie miała zamiaru znowu czegoś
zniszczyć. Chciała naprawić. Patrzyła na ławę. Nie zamknie tym razem oczu.
Dookoła niej zaczęła wirować przyzwana moc. Książki na półkach zaczęły się
podnosić. Nie potrafiła tego powstrzymać. Zaczęły wirować dookoła niej i jej
kolegów. Przezornie nic nie mówili. Zmrok też milczał. Ale czuła, że chciałby,
żeby jej się udało. To dawałoby nadzieję, że nie poddała się jeszcze ciemności,
która w niej tkwiła i stawała się coraz potężniejsza. Moc skumulowała w
dłoniach. Złączy ławę, choćby miała to być ostatnia rzecz jakiej dokona w
życiu. Ale będzie to dobra rzecz. Znak, że jest w niej jeszcze jasność. Poczuła
ból w lewej ręce. To rana zadana przez ożywieńców znowu protestowała przeciwko
temu, co chciała zrobić. Moc która wokół tej ręki wirowała była prawie czarna.
Ręka zafalowała, jakby w proteście, ale ona zmusiła ją do tego, co chciała
zrobić. Mocniej chwyciła dwie części ławy. Lewa ręka prawie zgniotła drewno.
Przybliżyła do siebie dwie części. Zaczęła je łączyć. Było to bardzo trudne.
Ale udało się. Ława zaczęła się spajać. Wzmogła wysiłki. Jeszcze trochę i się
uda. Jeszcze chwila.... W końcu puściła ławę. Nie było śladu po pęknięciu. Żadnego.
Zaczęła się cicho śmiać. Udało jej się! Udało! Niedbale odesłała wirujące
książki nad nią na miejsce. Odwróciła się z uśmiechem na twarzy w kierunku
kolegów.
-Udało się! Udało się! Widzieliście
to? Udało mi się!- śmiała się, jakby dokonała jakiegoś wielkiego czynu, a nie
złączyła dwie części ławy. Ale dla Ciszy to było wielkie dokonanie. Do tej pory
zawsze niszczyła, nawet przez pomyłkę, a potem nie potrafiła tego naprawić.
Albo nawet przez myśl jej nie przeszło, że mogłaby naprawić to, co popsuła. Orish
i Woken zaczęli śmiać się z nią. Cieszyli się tak samo jak ona z jej małego
zwycięstwa. Uściskała najpierw mocno jednego a potem drugiego, a na samym końcu
Zmrok. Łypnął tylko okien na taki wybuch uczuć. Czuła, że jest z niej dumny.
-Nie wierzyłem własnym oczom. Nie
było ławy i jest ława.- zaśmiał się Orish. Uśmiechnęła się szeroko do niego.
Dopiero teraz poczuła, że bolą ją ręce. Przyjrzała się dłoniom od wewnętrznej
strony. Miała w nich mnóstwo powbijanych drzazg. To one jej sprawiały ten ból.
-U, to musi boleć.- powiedział Woken
chwytając ją za jedną rękę. To samo z drugą zrobił Orish.
-Chyba powinnaś pójść do uzdrowiciela
- dodał Orish niepewnie.
-Coś ty, o ten porze?- Wokenowi nie
spodobał się ten pomysł.- Sami się tym zajmiemy.- dodał po chwili. Wyciągnął
mały sztylet, który zawsze nosił przy sobie. Przez chwilę trzymał ostrze nad
ogniem świecy. Orish poszedł w jego ślady. Zrobił to samo ze swoim sztyletem.
Cisza poczuła się trochę niepewnie, ale po chwili znowu uśmiechnęła się. Teraz
jej kolej pokazać, że im ufa. Sama podała ręce. Odwzajemnili jej uśmiech. No
dobra, przecież nie będzie to aż tak bolało. Ale na wszelki wypadek wolała nie
patrzeć na ich poczynania. Wolała zabawiać rozmową Zmrok.
-A ty nawet nie ruszyłeś pazurem,
żeby coś zrobić. – wytknęła mu. Jej koledzy z roku, zrozumieli do kogo mówi.
Byli do tego przyzwyczajeni, podobnie jak do tego, że varg odpowiadał im
wszystkim prosto do głów.
-Doskonale sobie radziłaś, więc
nie miałem nic do roboty.- odpowiedział zagadnięty niedbale.
-Ale jesteś uzdrowicielem. Może ty
mógłbyś coś z tym zrobić?- pytała dalej. Chciała coś jeszcze dodać, ale poczuła
ukłucie na rękach.
-Uzdrowiciele nie zajmują się
takimi drobiazgami. – stwierdził wyniośle.- Ale postaram się, żebyś nie
miała blizn. Może być?
Ale ona nie
odpowiedziała, bo musiała myśleć o czymś przyjemnym. Wolała też nie patrzeć na
swoje ręce. Po dłuższej chwili, kiedy w końcu puścili jej dłonie, odważyła się
na nie spojrzeć. Ze zdziwieniem zauważyła, że na jej oczach małe ranki
zasklepiają się całkowicie, a w następnym momencie znikają bez śladu. Widocznie
Zmrok rzeczywiście się postarał.
-Dziękuję wam wszystkim.
-Polecam się na
przyszłość.- powiedział Woken.
-Ja również.- Orish jak
zwykle nie chciał być gorszy.
-Jacy szarmanccy nie
ma co.- kpiąco podsumował ich Zmrok.- Możecie pożałować swoich obietnic,
kiedy przyjdzie czas na ich wypełnienie.
-Czy ty zawsze widzisz
wszystko w czarnych barwach, czy może jest to charakterystyczne dla twojego
gatunku?- ze złośliwym uśmiechem zapytał Woken. Cisza wybuchnęła śmiechem.
Popatrzyli na nią jak na szaleńca. Ale nic nie powiedzieli. Że też jej nigdy
nie przyszła do głowy taka odpowiedź. Pokręciła głową i podeszła do stołu,
gdzie zostawiła księgi. Ale zanim zdarzyła je wziąć, uprzedzili ją koledzy,
argumentując, że nie powinna jeszcze niczego nosić w rękach. Ponieśli za nią
księgi, torbę i przybory do pisania. To było bardzo miłe, chociaż Zmrok jak
zwykle nie potrafił się powstrzymać od złośliwości, ale jej koledzy nic sobie z
nich nie robili. Po chwili była już u siebie. Od dawna nie widziała Mistrza
Zwyczajów, teraz też nie. Została sama z vargiem Czekała na północ. Chciała w
końcu poznać tajemnicę dzwonu. Miała nadzieję, że nie jest za późno. Czekała
więc, siląc się na spokój. Nagle poczuła, że to nie tutaj powinna poznać
tajemnicę dzwonu. To nie było dobre miejsce. Zbyt wielu otaczało ją ludzi.
Powinna być gdzieś, gdzie nie będą jej przytłaczać cudze myśli i uczucia. Przez
chwilę myślała nad takim miejscem. Dopiero po dłuższej chwili przyszła jej do
głowy grota smoków. Dzisiaj nie powinno tam być prawie nikogo. Większość smoków
roznosiła uczniów do domów i pozostali tylko nieliczni. To będzie dobre
rozwiązanie. Zerknęła na świecę. Miała jeszcze pół miarki. Doskonale. Musi
zastanowić co powinna wziąć ze sobą. Po pierwsze derkę, żeby mogła siedzieć na
posadzce. Po drugie broń. Nauczona doświadczeniem wiedziała, że może okazać się
przydatna w najmniej spodziewanym momencie. Zaczęła szybko mocować broń, potem
ubierać płaszcz. Nie chciała zmarznąć.
-Co robisz?- głos
Zmroku pojawił się jak zwykle znikąd prosto w jej głowie. Popatrzyła na niego.
Krzątała się dalej. Ale postanowiła odpowiedzieć.
-Tutaj będę miała
problemy z koncentracją. Pójdę do groty smoków.
-A kiedy miałaś
zamiar mnie o tym poinformować?- zapytał z pretensją.
-Myślałam, że wiesz.-
odpowiedziała jakby nie usłyszała tej przygany. Po chwili, gotowa już do
wyjścia, zatrzymała się tuż przed jego pyskiem.- To co idziesz ze mną, czy
odpoczywasz?
Zmrok nic nie
odpowiedział, ale powoli podniósł się na łapy. Był naprawdę zmęczony. Ale nie
wiedziała czym. Zmarszczyła brwi zastanawiając się nad tym, ale nie potrafiła
wymyślić powodu. Nie patrzył na nią, ale w podłogę pod jej nogami. Nie mogła
tak tego zostawić. Przykucnęła przed nim. Położyła rękę na jego głowie.
-Powiedz, co się stało,
Zmroku.- poprosiła. Jednak on nie zareagował. Popatrzyła na niego przy
pomocy swojej uzdrowicielskiej mocy. Był naprawdę zmęczony. Ale czym? Zaczęła
szukać powodu.... nie zajęło jej wiele czasu znalezienie go. On ciągle przy pomocy
swoich umiejętności osłaniał ją i siebie. Tak samo jak to czyniła ona. Ale od
niego wymagało to nieporównywalnie większego wysiłku niż od niej. To dlatego,
że nie był potężnym magiem. Westchnęła z rezygnacją.
-Czy miałeś zamiar mi o
tym kiedykolwiek powiedzieć?- zapytała go Cisza. Jednak Zmrok wolał milczeć. To
niech milczy. Potrafi mu pomóc, nawet jeśli on tego nie chciał. Skoro on
potrafił dzielić się z nią swoją mocą, ona to samo mogła zrobić ze swoją.
Wzmocniła więc jego osłony, zrobiła je wewnętrznymi, a swoje zostawiła na
zewnątrz. Dzięki temu, ona będzie je obie podtrzymywać w większym stopniu niż
on. Pracowała w milczeniu, aby się nie rozpraszać. Kiedy skończyła dochodziła
za kwadrans północ.
-A teraz się
pośpieszmy.- powiedziała jakby nigdy nic. Nie popatrzyła na niego. Ruszyła do
drzwi. Nie musiała się oglądać, żeby wiedzieć, że podąża za nią. Wyostrzyła
wszystkie swoje zmysły, żeby przejść po korytarzach niezauważoną przez nikogo.
Mistrz Zwyczajów był już w swoich komnatach, ale jeszcze nie spał. Musiała więc
bardzo cicho się poruszać. Potem przez korytarze również przemykała
bezszelestnie, a Zmrok tuż obok niej. Nie mijali nikogo. Wszyscy byli w swoich
pokojach i najczęściej spali. Ale przecież zawsze ktoś nie śpi, żeby mógł spać
ktoś. Nagle zatrzymała się. Ktoś szedł.
-Ktoś
idzie.- w tym samym momencie Zmrok ją ostrzegł. Teraz
jego głos był o wiele wyraźniejszy, tak jakby to nie były jego słowa, ale jej
myśli.
-Wiem.- pomyślała
w jego kierunku. Usłyszał natychmiast. To był oczywiście wpływ osłon przez nią
stworzonych. Musiała znaleźć jakąś kryjówkę. Jeśli się nie ukryje, i zauważy ją
mistrz, to będzie musiała się długo tłumaczyć i na pewno nie zdąży na północne
bicie dzwonu. Rozejrzała się szybko. Oczywiście korytarz był długi i ani
jednego zagłębienie w ścianie. Będzie musiała skorzystać z mocy.
-Skorzystasz
z mocy?- w jej głowie jak echo myśli pojawiło się pytanie
Zmroku. Mimowolnie wzdrygnęła się. To nie było dobre, taka jednomyślność.
-Tak.
Przywołała odrobinę
mocy. Nie potrzebowała jej wiele, ponieważ było to dla niej tak łatwe jak
oddychanie. Chciała stać się cieniem. Zaczęła iść do tyłu, w kierunku ściany.
Stawała się cieniem... własnym cieniem... Kiedy poczuła za plecami zimno skały,
wiedziała, że jest już niewidoczna. Zmrok za to miał gorzej. On nie miał takiej
umiejętności. Rozglądał się dookoła, nadal szukając dla kryjówki. Nie poprosił
jej o pomoc. To najbardziej bolało. Kroki były coraz bliżej. Westchnęła i
wyciągnęła rękę. Nawet jej nie zdziwiło, że to był tylko cień ręki. Dotknęła nią
varga. I zmienił się w cień, taki sam jak ona. Nie mogła mu tego powiedzieć,
żeby nie ryzykować zauważenia. W końcu zauważyła kogoś. Rozpoznała Mistrza
Jana. Niedobrze. On był empatą. Może wyczuć jej obecność. Starała się nie
myśleć o niczym. Szkoda, że w ten sposób musiała unikać swojego ulubionego
Mistrza. Ale teraz nie mogła ot tak po prostu wyjść z cienia i powiedzieć, że
idzie do groty smoków. Już lepiej było ukrywać się nadal, tak jak dotychczas.
Tylko że czuła się źle oszukując go. Uciszyła myśli i przywarła jeszcze mocniej
do ściany. Dobrze, że to zrobiła, bo nagle pojawił się jeszcze jeden Mistrz.
Nie znała go. Zmrok również cofnął się trochę. Już wiedział, że pomogła mu
zostać niewidzialnym. Nadal trzymała dłoń na jego karku, dzięki czemu nie pojawi
się nagle.
-No, kogo ja widzę,
czyżbyś cierpiał na bezsenność?- w głosie nieznanego mistrza brzmiała obelga.
Nie krył się też ze swoimi uczuciami. Nienawidził Mistrza Jana. Ciekawe...
-Drogi Ezmarze, czy nie
powinieneś o tej porze pełnić warty?- odpowiedział grzecznie Mistrz Jan, tak
jakby nie zauważył zaczepki w głosie drugiego mistrza.
-Uprzejmy jak zawsze.- z
szyderstwem powiedział Ezmar. Dla Ciszy było niepojęte jak jeden mistrz może
tak mówić do drugiego. Przyjrzała się Ezmarowi. Miał brązowe włosy mocno
poprzetykane siwizną, a oczy czarne. I chyba jako jeden z nielicznych mistrzów
był trochę nadmiernej tuszy. I był Bezimiennym. Ale co on mówił?- ... nie
potrafisz. Kiedyś się przekonasz, że nie warto stać po złej stronie.
-Która strona jest
dobra, a która zła, okaże się w przyszłości.
-Chyba nie wierzysz w tę
bzdurną legendę. Ona jest poronionym pomysłem jakiegoś szalonego barda!
-W co wierzę w to
wierzę. – Mistrz Jan nie dawał się sprowokować. Cisza wstrzymała oddech.
Mogłaby przysiąść, że spojrzał na nią. Że ją zobaczył. Zerknęła na świecę
odmierzającą czas znajdującą się za jego plecami. Jeśli się nie pośpieszy, to
nie zdąży. Znowu popatrzyła na Mistrza Jana. Nadal wpatrywał się w nią.
Odwrócił w końcu spojrzenie od niej i skierował je na mistrza.
-Myślę, że takie kwestie
powinno się podejmować w sali Rady, a nie tutaj. Zresztą, już nie raz
wypowiadałem się na ten temat i mogę to zrobić raz jeszcze. Ale tobie nie warto
tego tłumaczyć. Wolę wyjaśnić to każdemu uczniowi z osobna niż tobie. Może
jeśli wytłumaczy ci to ktoś młodszy, to w końcu to zrozumiesz.- znowu spojrzał
na Ciszę. To był skierowane do niej. Właśnie zaproponował, że jej wyjaśni to,
co tutaj usłyszała. - A teraz mi wybacz, ale zbliża się północ, a ja wstałem na
długo przed świtem. Nie wszyscy mogą wysypiać się do południa.- po tych słowach
odszedł, nie czekając na odpowiedź. Ezmar wyglądał na wielce wzburzonego takim
zachowaniem.
-Jeszcze mnie
popamiętasz.- mruknął pod nosem, tak żeby nie usłyszał go odchodzący. Ale Cisza
usłyszała. Ostrzeże jutro Mistrza Jana. W końcu Ezmar też odszedł. Korytarz był
pusty. Wyszła z cienia. Zmrok też. Popatrzyła na niego, ale nic nie powiedział.
Nagle poczuła czyjeś myśli. Rozpoznała je od razu i pozwoliła im przejść przez
osłony przeciwko nieproszonym myślom.
-Jak
skończysz to co masz zamiar zrobić, przyjdź do komnat Szarego Wilka. Będę tam
czekał. Jan.-
To była krótka
wiadomość, ale za to bardzo ważna. Oznaczała, że Mistrz wiedział o jej
obecności, a poza tym potrafił przesłać do niej wiadomość z daleka. Potem
będzie zastanawiać się co też mogło to oznaczać. Na razie musiała się
pośpieszyć. Zaraz będzie północ. Wiedziała, że to właśnie tej nocy musi odkryć
tajemnicę dzwonu, jutro będzie za późno.
-Chodź.- to Zmrok
również przypomniał jej o tym, że się śpieszy. Biegła za nim korytarzami, a
potem schodami. Poruszała się najszybciej jak tylko mogła. Tuż przed północą
wpadli do groty.
-Czekaliśmy na was.-
obok wejścia czekał na nich smok. Był srebrny, ale nie wiedziała, czyim był
opiekunem. Posłusznie podążyła za nim. Nie miała pojęcia, że smoki potrafią tak
szybko poruszać się po ziemi. Z trudem za nim nadążała. Zaprowadził ich na sam
środek groty. Kiedy tutaj przychodziła odwiedzać Ziu, nigdy nie widziała tego
ogromnego znaku wyrytego w podłodze. Znaku Równowagi. Szybko rozłożyła derkę na
samym środku i na niej usiadła. Zrobiła to prawie w ostatniej chwili, ponieważ
zaraz zacznie bić dzwon. Kiedy zamknęła oczy poczuła, że otaczają ją wszystkie
smoki z groty. Wszyscy utworzyli wielki krąg wokół znaku Równowagi. Wokół niej
i Zmroku.
-Moja
siła jest twoją siłą, pamiętaj.- to były ostatnie słowa,
które do niej powiedział.
Zaczęło się. Zawsze
tworzyła osłony przeciwko dzwonowi, a Zmrok jej w tym pomagał. Tylko dzięki
specjalnym tarczom dźwięk dzwonu nie wciągał jej swoim brzmieniem w pustkę. Ale
tym razem chciała zostać wciągnięta. Miała nadzieję, że jest gotowa. Miała
większą wiedzę, niż w dniu kiedy tutaj przybyła. Miała też nieodłącznego
opiekuna – varga, który był jej bratem-w-sercu. Kiedyś nie rozumiała tego
określenia, ale teraz wiedziała już co to oznacza. I była dumna, że ktoś ją tam
nazywał. Dźwięk był coraz donioślejszy. W ostatnim przebłysku jasnego
rozumowania, domyśliła się, dlaczego smoki utworzyły krąg. Chciały osłonić
pozostałych mieszkańców świątyni, gdyby coś się stało złego. Na przykład gdyby
straciła panowanie nad mocą, albo dała się pochłonąć całkowicie dzwonowi i
zapomniała kim jest. Tylko Zmrok byłby wtedy zagrożony. On poszedłby razem z
nią na stracenie. Uda się. Po prostu musi się jej udać. Spoglądała na Świat
Mocy i Cieni, świat, który był jej bliższy od ludzkiego. Nie było już smoków,
nie było jej. Była tylko pulsująca moc, wszechobecna potęga, po którą wystarczy
tylko sięgnąć. Zrozumiała czym jest znak, na którym siedziała. To było serce
świątyni, powstałe tak samo dawno jak ona. Znak był tak skonstruowany, że
pomagał zapanować nad mocą, która tutaj się znajdowała a potem ją wykorzystać.
Energia podtrzymywała całą świątynię i komnaty Mistrzów znajdujące się wewnątrz
Granitowego Wierchu. Gdyby zabrała jej za dużo to wszystko zostałoby
zniszczone. A ludzie by zginęli. Musiała podążyć dalej. Widziała za mało.
Podniosła osłony. Nie chciała, żeby zostały zniszczone. Dobrowolnie pozwoli
ponieść się dźwiękowi. Póki jeszcze rozbrzmiewa. Wciągał ją coraz głębiej,
coraz dalej, a ona pozwalała się nieść. Moc zaczęła pulsować. Falowała wokół
niej coraz większa, coraz potężniejsza. Podążała za jej nurtem, do źródła. W
końcu znalazła się w samym centrum, w prawdziwym sercu Granitowego Wierchu.
Miejscu, gdzie tylko nieliczni odważyli się dojść. Zauważyła, że cała moc
spływa tutaj, moc ze snów, z uczuć, z myśli, to tutaj tętniło prawdziwe życie
góry. To serce zbierało wszystko i dlatego nic nie rosło w górze ani na
dziedzińcu świątyni, ani nigdzie na czarnej skale. Ale cały ten obszar
zabierania mocy, był ściśle ograniczony. Tylko do Granitowego Wierchu. Ludzie
mieszkający u podnóża góry, mogli normalnie żyć. Ale to nie był jeszcze koniec.
Ta cała moc wpływała tutaj, ale też wypływała. Służyła ona do podtrzymywania
stropów, przeprowadzała wodę do łaźni i do kuchni. Utrzymywała równowagę we
wszystkich pomieszczeniach. Ale dużo jej jeszcze pozostawało. O wiele za dużo.
Poczuła jak moc w swojej dzikości uderza w nią. Poczuła jak resztki osłon zostają
przez nią zmiecione. Teraz nic jej nie chroniło przed tą nieokiełzaną mocą.
Nic. Nie czuła jednak przerażenia, kiedy potęga większa niż mógł zamarzyć
najpotężniejszy mag, zalewa ją. Nie chciała jej. To był jej cichy sprzeciw. Ona
nie chciała tej mocy, nie po nią tu przyszła. Jej wystarczy jej własna. Dzwon
znów zagrzmiał. Bicie dzwonu... jego dźwięk.... to po to tutaj przyszła.
Chciała poznać jego tajemnicę. Moc mieniła się wszystkimi kolorami jakie mogła
sobie tylko wyobrazić. Raniła jej zmysły i jej magiczną moc. Skierowała do tej
ciągle przemieszczającej się feerii barw, wijącej się jak niczym w tańcu,
pytanie. Wymagało to od niej ogromnego wysiłku, ponieważ tutaj zapominało się o
sobie, o tym kim się było zanim się tutaj przyszło. Zapytała, niepewna czy
otrzyma odpowiedź. Nieśmiało pomyślała o tym, że chce poznać tajemnicę dzwonu.
Moc nagle zatrzymała się w swoim tańcu. Czuła ból wewnętrznego wzroku. Nie było
łatwo na to patrzeć, ale wiedziała, że nie może zrezygnować. Usłyszała dźwięk
będący połączeniem jakby tysiąca różnych szeptów. Szeptów, które razem stawały
się krzykiem. Wrzaskiem, prawie niemożliwym do zniesienia. Tysiące głosów
pytało czy na pewno chce się tego dowiedzieć, czy jest gotowa zaryzykować
śmiercią. Nie zastanawiała się nad odpowiedzią. Była gotowa poznać tajemnicę
dzwonu. Musiała. Głosy ucieszyły się. Moc pochwyciła ją bez ostrzeżenia i
zaczęła prowadzić. Do miejsca gdzie nie było ani czasu ani świata. Miejsca
stworzonego dla tego, kto odnajdzie w sobie odwagę zadawania pytań. To był
centralny punkt serca mocy. Moc zostawiła ją tam. Miała wrażenie, że w jasnej
pionowej smudze widzi rysy człowieka. Chciała widzieć wyraźniej... Wpatrywała
się w smugę. Pragnie ujrzeć prawdę. Pod wpływem impulsu wyciągnęła rękę. Nawet
ją nie zdziwiło, że ta ręka jest całkowicie przeźroczysta, jakby należała do
ducha a nie do niej. Ale nie przestraszyło jej to. Chciała dotknąć tej smugi.
Miała dziwną pewność, że właśnie to powinna zrobić. Że skoro doszła tak daleko
to jeśli się teraz wycofa, to już nigdy jej nie pozwolą zajść tak daleko. Można
spróbować tylko raz. A potem albo przeżyć labo umrzeć. Nie czuła lęku. Śmierć w
tym momencie nie wydawała jej się niczym przerażającym. Dotknęła smugi mocy.
Wokół zafalowała w swoim tańcu energia. Barwy oślepiły ją. Ale zobaczyła, że
smuga przybiera kształt mężczyzny. Już nic nie mogło ją zdziwić. Nawet to, że
mężczyzna wyciągnął do niej ręce i wziął w objęcia. Poczuła, że spada. W
przepaść przeszłości. Cisza nadal nie czuła lęku. Nie wiedziała co to strach.
Spadała tak nieskończenie długo, albo krótko, czas przecież nie istniał.
Musiała spaść, żeby potem się wznieść jeszcze wyżej... On chciał jej coś
pokazać. Coś, co zostawił tutaj wiele lat temu. To on był dźwiękiem dzwonu...
Kiedy to zrozumiała ujrzała...
Siedziała obok niego na
podłodze w tym samym miejscu co teraz. Był to dosyć młody mężczyzna. Wstał
właśnie z miejsca, które zajmował. Przewyższał ją o ponad głowę. Miał budowę
wojownika, ale w jego oczach widoczna była moc. Czarne włosy mocno prztykały
siwe pasma....a oczy... Oczy miał takie same jak Cień! Przez chwilę patrzyła na
to w zdumieniu, ale jeszcze większe zdumienie wywołało to, co zobaczyła po
chwili. Obok niego stał varg! Taki sam jak Zmrok, a nie szary jak Grot. Nie
potrafiła myśleć o niczym, mogła tylko patrzeć. Przestała cokolwiek czuć. Teraz
stawała się nim. Chciał jej coś jeszcze pokazać. To właśnie on zaklął tutaj
swoje wspomnienie, a teraz chciał podzielić się z nią nim. Tylko dlatego
znajdowała się tutaj. Dobrze była gotowa. Dała się całkowicie pochwycić
wspomnieniu.
Poczuł, że ma mocno zesztywniałe
mięśnie od tak długiego siedzenia na podłodze. Chociaż nauczony doświadczeniem
i tak zabierał ze sobą wygodną poduchę, na której siadał. Czarny mówił mu
nieraz, że nie powinien tak długo pozostawać we własnym czarze. Miał jednak za
wiele do zrobienia. A czasu coraz mniej. Popatrzył na varga, lecz ten udawał,
że myśli o czymś innym. I tak będzie
musiał potem z nim porozmawiać. Już za wiele nazbierało się między nimi
tajemnic. Trudno być z kimś tak blisko, a równocześnie tak daleko. Zerknął na
podłogę. W końcu udało mu się. Powstał znak Równowagi. Pozostanie w tym miejscu
tak długo, jak długo zostaną tutaj smoki. Smoki. Pokręcił głową. Nie mógł
uwierzyć, że smoki zdecydowały się powrócić do imperium. Odleciały tuż przed
Wielkim Kataklizmem i od tamtego czasu nikt ich nie widział. A teraz powrócą.
Przypomniał sobie, jak trzy lata temu spotkał elfa. W jego mieście elfów po raz
pierwszy ujrzał smoki. Tam też nauczył się kochać. Westchnął znużony. Nie miało
sensu tego roztrząsać. W końcu nic nie jest w stanie tego zmienić. Szybko
przeszedł przez całą ogromną grotę. Powinno się tutaj zmieścić z trzystu
dorosłych osobników. Podszedł do krawędzi. Wszystko było gotowe. Smoki będą
chronić to miejsce i moc, która tkwi pod czarną skałą. Będą pomagać
Strażnikowi. Przez wiele wieków, od momentu Wielkiego Kataklizmu zbierała się
tam moc, a świątynia powstała, aby ją chronić. Potem mnisi zostali Mistrzami
Mocy i mieli jedno zadanie: nie doprowadzić do tego, żeby ktoś użył mocy w
złych celach. A jak pojawią się smoki i powstanie dzwon ostrzegający, wszystko
będzie jeszcze lepiej chronione.
-Chodź Czarny, nie gniewaj się,
przecież nie masz o co.- powiedział do varga, którego znał od prawie dwudziestu
lat i który był dla niego najlepszym przyjacielem.
-A byłeś takim niemądrym dzieckiem
jak ciebie poznałem, nie mogę uwierzyć, że tak bardzo się zmieniłeś.- Czarny
nie był zachwycony.
-Zawdzięczam to jednej osobie, a ty
wiesz doskonale jakiej.- odparował wesoło.
-Ciekawe skąd mam to wiedzieć.- z
przekąsem powiedział varg. Mężczyzna nie odpowiedział mu na to. Położył rękę na
jego głowie i postąpili razem krok do przodu. Zaczęli spadać. Ale nie
roztrzaskali się o czarną skałę, tylko delikatnie wylądowali na ziemi.
-Przechwalasz się jak zwykle..-
Czarny nie był dzisiaj w najlepszym humorze.
-To nie słuchaj.- odpowiedział mu tym
samym lekkim tonem co zwykle. Obaj doskonale się rozumieli a takie dogadywanie
traktowali jako zabawę.
-No no kogo ja widzę.- ten głos
jednak nie pojawił się w jego myślach. Usłyszał go. Odwrócił się w tamtym
kierunku. Z trudem powstrzymał się od grymasu niechęci. Ten człowiek był
niebezpieczny, a Rada nawet nie chciała słyszeć o pozbawieniu go miana mistrza
i odesłania ze świątyni. Czarny również za nim nie przepadał. Sierść stanęła
dęba na jego karku. Wyglądał tak, jakby zaraz miał się na niego rzucić.
Delikatnie położył rękę na karku varga. Czarny łypnął na niego groźnie, ale się
uspokoił. Nie tak się wygrywa tego rodzaju potyczki. Zabicie go nie pomogłoby im
w niczym, a mogłoby tylko zaszkodzić. Mężczyzna, który stał przed nim był
ubrany w drogie jedwabie, wodniste oczy patrzyły z lekceważeniem na każdego, a
siwe włosy miał obcięte tuż przy skórze.
-Tego, kto tutaj mieszka, Frerro.-
odpowiedział spokojnie. Kiedy przybył do świątyni, jako dwunastoletnie dziecko,
nie miał pojęcia o układach panujących tutaj. Pierwszą osobą, która go
przywitała był właśnie Frerro. A on mu zaufał. Dzisiaj nie powierzyłby mu nawet
swojego najgorszego odzienia, ale wtedy jeszcze nie potrafił rozróżniać dobrych
od złych ludzi. Dopiero swój błąd zrozumiał, kiedy poznał Czarnego. To on
nauczył go widzieć to, co niewidoczne a przed trzema latami poznał z elfami.
Frerro do dzisiaj budził w nim niechęć.
-Już niedługo, mam taką nadzieję. Za pół
miarki na świecy zbierze się Rada. Masz na niej być. Ale najpierw zajmij się
nowym uczniem, który dzisiaj przybył.- po tych słowach mężczyzna odszedł.
Pokręcił głową. No cóż. Powiedział coś o nowym uczniu. Wypada go powitać. Nowi
zawsze stoją na dziedzińcu i czekają, aż ich ktoś przywita. Kiedyś rosły tam
przepiękne kwiaty, jeszcze zanim rozprzestrzeniła się czarna skała i pochłonęła
całe życie, za wyjątkiem ludzkiego. Chociaż czasami myślał, że kiedyś połakomi
się również na ludzi. Ale dopóki jest zachowana Równowaga, nie dojdzie do tego.
Niech więc Ona trwa jak najdłużej a On nad nią czuwa. Westchnął po raz kolejny.
-Jak ja tego nie lubię.- powiedział
na głos, ale nie oczekiwał od Czarnego odpowiedzi. W pobliżu Frerra ten
zazwyczaj milczał. Tylko jak byli sami, przez nikogo nie podglądani, to mówił.
Więc dzisiaj jest Rada. Zastanawiające. Według zwyczaju powinna zbierać się
tylko siódmego dnia tygodnia w samo południe. Ale widocznie wydarzyło się coś
bardzo ważnego. Trudno, będzie musiał pójść. Nie lubił tych wszystkich
mistrzów, którzy nie widzieli nic poza własną mocą. Nie zajmowali się uczniami,
a tylko wykorzystywali młodych, a raczej ich moc. Dopóki tutaj nie przybył nie
wiedzieli nawet, czym jest tak naprawdę Równowaga. Nie wiedzieli nawet czego strzegą.
Tylko czterech uzdrowicieli mocy o tym wiedziało i to oni właśnie przyjęli go
pod swoje skrzydła, kiedy tutaj przybył. Nie lubił się zagłębiać we
wspomnieniach, były za bardzo przygnębiające. Lepiej zajmie się tym nowym
uczniem. Może mistrzowie będą dla niego milsi niż dla niego. Zobaczył drobną
postać na środku dziedzińca. Z daleka nie potrafił powiedzieć czy jest to
chłopiec czy dziewczynka. Chociaż niestety musiał przyznać, że mistrzowie
woleli przyjmować chłopców, nawet jeśli mieli w sobie mniej mocy niż
dziewczynki. Dla niego było to nie do pomyślenia. Jeszcze pamiętał jak musiał
walczyć z magiem ciemnej strony mocy, który zawładnął dziesięcioletnią
dziewczynką, posiadającą tak wielką moc, że mogłaby zabić połowę mistrzów ze
świątyni. Na szczęście temu nieszczęśliwemu dziecku udało się zachować część
własnego ducha, ponieważ kiedy mag ciemności sięgnął po jej moc, to ona zamiast
dać ją jemu, to przekazała własną moc, temu który walczył z tymże magiem. Czyli
jemu. Niestety umarła.... musiał uwolnić jej ducha. Wybory... znowu pogrążał
się we wspomnieniach. Dlaczego dzisiaj zrobił się taki sentymentalny? Nie
pamiętał, kiedy ostatnim razem myślał o tej dziewczynce, to było chyba dziesięć
lat temu. Po tym wydarzeniu odszedł na osiem lat ze świątyni. Musiał znaleźć
własną ścieżkę. Ale dość o tym. Doszedł w końcu do dziecka. Z bliska okazało
się, że to chłopiec. Ale był jakiś dziwny. Stał jak otępiały ze spojrzeniem
wbitym w ziemię.
-Coś tu jest nie tak.- rozbrzmiało w
głowie ostrzeżenie przekazane przez Czarnego. Czarny miał w sobie odrobinę daru
empatii, dzięki czemu potrafił wcześniej od niego zauważyć niebezpieczeństwo.
Ale i bez współodczuwania wiedział, że z tym dzieckiem coś jest nie w porządku.
Siląc się na spokojny i w miarę wesoły ton, zaczął powitanie.
-Witaj chłopcze. Nazywają mnie
Smokiem, a moje prawdziwe imię zostało zapomniane wiele lat temu. Przyszedłem
ciebie powitać w naszej świątyni. Będziesz się tutaj uczył przez najbliższe
sześć lat, a może nawet osiem, oczywiście zakładając, że będziesz tego godny.
Teraz pozwól, że sprawdzę twoje zdolności...
Przerwał nagle, ponieważ przeczucie
kazało mu zwrócić baczniejszą uwagę na to co się działo wokół. Coś tu było nie
w tak. Wybitnie nie tak. Jego zmysły krzyczały, że znalazł się w śmiertelnym
niebezpieczeństwie. Czarny też wyglądał na takiego, który jest w każdym
momencie gotowy do ataku, albo obrony. Rozejrzał się czujnie. Ale nadal nie
wiedział nikogo oprócz chłopaka przed nim. Skoro niczego nie zauważył, to
znaczy... to znaczy, że niebezpieczeństwem jest chłopak. Patrzył na niego,
czekając, aż wykona jakiś gest. Był gotowy w każdym momencie do obrony. Ale to
tylko dziecko! Coś krzyczało w nim. Nie, to nie było dziecko. Kiedy coś
zaprzedaje się złu, obojętnie czy z własnej woli czy nie, staje się złem. Ale
jeśli chce z tym walczyć, to będzie walczyć niezależnie od ilości wiosen które
przeżył. Tak jak tamta dziewczynka. Jasna jak słońce o oczach koloru nieba.
Stanęła przed jego oczami jak żywa. Chłopiec w końcu wykonał ruch. Powoli
zaczął podnosić głowę. Smok z trudem powstrzymał się przed wzdrygnięciem. To
niemożliwe! Najpierw zobaczył czerwone świecące oczy, a potem znak dotknięcia
przez Złego. Ale jak?... Dlaczego?
Dotknął swojego znaku. Poczuł pod palcami gorąco. To była prawda. W
końcu spotkał swojego przeciwnika... Dwa dotknięcia przez dwóch Bogów, dwóch
części Jednego. Wiedział, że to stanie się prędzej czy później, ale nie teraz.
Jeszcze nie teraz. Chłopiec patrzył na niego oczami pałającymi czerwienią,
oznaką największego wtajemniczenia w zło. Krwista czerwień, a nie purpura.
Zło... zawsze jest zło i ciemność, ale jest też jasność. Musiał w to wierzyć.
-Kim jesteś?- zapytał, zanim zdążył
się powstrzymać.
-Twoją zgubą.- odpowiedział chłopiec
głosem wydobywającym się jak spod studni. Głosem mocy. Ale to jeszcze dziecko!
Coś nadal buntowało się w nim przed zaatakowaniem chłopca. Nagle zauważył, że
nie są już sami. Najpierw zauważył Frerra, potem jeszcze trzech innych magów,
których nie znał. To była zasadzka. Chcieli go zabić. Ale tanio nie sprzeda
swojej skóry. Będą musieli się namęczyć, zanim odeślą go do świata Mocy i
Cieni. Nagle zanim zdążył cokolwiek powiedzieć, Czarny skoczył na chłopca.
Zamierzał rozszarpać mu gardło. Smok chciał go jakoś ostrzec, powstrzymać, ale
zanim zdołał jakoś zareagować, już było po wszystkich. Rozbłysk mocy i Czarny
leżał na skale. Dzięki Zapomnianemu był tylko nieprzytomny. Żył. Ale nie mógł
mu pomóc. Został sam na polu walki. Nie po raz pierwszy i nie po raz ostatni.
Popatrzył na mężczyzn. Zastanawiał się jak mógłby ich pokonać. Wezwać pomoc?
Ale kogo? W świątyni nie było wielu ludzi, którzy by podążyli do niego z
pomocą. Prawie wszyscy utopiliby go w łyżce wody, gdyby tylko mogli. Nie miał
więc kogo poprosić o pomoc. Zaczął budować tarczę. Wiedział, że kiedy przyzywa
Wielką Moc, na jego czole pojawia się znak zwany Dotknięciem Boga, albo Znakiem
Śmierci. Skazany na śmierć. Od narodzin. Jeśli jest dane mu zwyciężyć, to
zwycięży, jeśli będzie musiał zginąć, to zginie. Takie bowiem było jego
przeznaczenie. Zanim zdążyli go zaatakować, utworzył osłonę. Teraz nie tak
szybko go zabiją. Wziął do ręki miecz. Kawałek starego, dobrego żelaza, z
wypalonymi na nim runami. Zaświeciły, kiedy stanął gotowy do walki. Miecz dla
maga i wojownika, wykuty przed Wielkim Kataklizmem przez Białego Maga, który
znał zapomniane sztuki. Usłyszał melodię. To miecz śpiewał. Pieśń zrodzoną z
wiatru i zabieraną przez wiatr. Poczuł jak nieruchome do tej pory powietrze,
zaczyna wirować. Ale skała pochłaniała całą moc wiatru. Niestety. To go osłabi,
ale nadal miał szansę wygrać. Poruszał się bezszelestnie i lekko jak w tańcu.
Tańcu Śmierci. Zamachał się na pierwszego maga. Tak jak się spodziewał, miecz
przebił się przez jego osłony. Tak było zawsze. Ponieważ to on, Smok wspomagał
własny oręż mocą, która niszczyła wszelkie osłony. Ale zanim zdążył uwolnić
jego duszę, ktoś ją przejął. Nie musiał patrzeć, żeby wiedzieć kto. To chłopiec
wchłonął moc zabitego maga. A więc legenda mówiła prawdę. Narodził się pierwszy
z dwojga. Dwojga Jednej Całości. Nie mógł zabić drugiego maga, ponieważ to
tylko wzmocniłoby moc chłopca. Nie, nie chłopca. Czarnego maga, wcielone zło.
Ale nie schował miecza. Miecz wspomagał go swoją mocą. Powodował, że był
silniejszy. Przywołał całą moc, która mu została po rzucaniu dzisiejszych
czarów. Atak musiał być dokładnie zaplanowany. Wtedy, kiedy będą najsłabsi. Nie
musiał długo czekać. Z czterech stron posłano w jego kierunku pioruny mocy.
Powinny go zabić, ale tego nie uczyniły. Pochwycił je i zamienił w jeden piorun
kulisty. Trzech magów cofnęło się o kilka kroków do tyłu. Tylko chłopiec został
w tym samym miejscu. On się nie bał. Smok miał przed sobą ogromną kulę mocy.
Wiedział co chce z nią zrobić. Ale najpierw musiał nad nią całkowicie
zapanować. Kosztowało go to sporo sił. Ogromna kula mocy otoczyła go. Ale nie
była już skierowana w niego. Pokazał jej nowy cel. Chłopca. Uderzył. Moc
roztrysnęła się o osłony dziecka i zabiła dwóch magów. Frerro i chłopiec
przeżyli, ale tylko dziecko wchłonęło moc, która ukazała się w momencie śmierci
tamtych. Frerro nie wyzbył się jeszcze do tego stopnia nauk o jasnej stronie
mocy. Smok z wysiłkiem utrzymywał się na nogach. Wiedział, że przegra. Myślał,
że ma trochę więcej czasu. Pomylił się. Nie uda mu się zrobić tego, czego
pragnął. Nie zobaczy smoków i nie pokaże im co stworzył. Dzwon także nie będzie
działał tak jak powinien. A co najgorsze, to jak zginie, to jego moc zostanie
wchłonięta przez chłopca. Nie mógł na to pozwolić. Musi podjąć decyzję. Albo
sam uwolni własną moc w określonym celu, albo zginie próbując zabić tych dwoje.
Wybór był prosty. Znowu zobaczył przed oczami twarz dziewczynki. Taka młoda.
Była dzieckiem, któremu nie dane było dorosnąć. A jednak nie bała się postawić
na szali swojego życia, aby on przeżył. A może i bała się, ale to uczyniła.
Pomogła mu, składając siebie w ofierze. On też nie może czuć lęku. Musi wykonać
swoje zadanie. Sam zadecydował. Znowu zobaczył przed oczami pałające mocą oczy
dziewczynki, kiedy wykorzystała, to co podglądała od maga, który ją wykorzystywał.
A teraz on tak postąpi. Spojrzał na miecz. Magiczne ostrze nadal nuciło swoją
pieśń. Tak, to była jego decyzja. Spojrzał jeszcze tylko w niebo. Stamtąd
przybędą smoki. Może wtedy będzie łatwiej umierać za to, w co się wierzy. Jego
ojciec zginął samotnie, a teraz tak samo zginie on, ostatni z Wielkiego Rodu
Gorian. Osierocone dziecko... Mała dziewczynka o jasnych włosach. Niebo było
skąpane w błękicie, gdzieniegdzie tylko mała chmurka przysłaniała je. Kolor
marzeń. A gdzie są jego marzenia? On nie miał marzeń... nie miał nadziei. Ona
nie przybędzie do niego. Ona go znienawidziła. Jego Sofija. Przepiękna Sofija o
włosach jak promień słońca i oczach jak zieleń trawy na wiosnę.
-Giń!- usłyszał z ust chłopca. Jak
dziecko może mówić takie rzeczy? Zauważył, że wypuścił kulę ognia. Ogień...
nigdy nie panował nad tym żywiołem. Nie miał również mocy przywołania wody,
żeby zachować Równowagę, a wiatr nie docierał na Granitowy Wierch. Ten ogień
przyniesie mu śmierć. Albo nie. Uśmiechnął się lekko. Miecz zaśpiewał. Odwrócił
go delikatnie, w swoim kierunku. Zrobił to tak szybko, że ten ruch był prawie
niezauważalny.
„Wybacz mi Sofijo.”- pomyślał, zanim
nie uczynił tego, co wydawało mu się jedynym rozwiązaniem. Pchnął miecz, prosto
w swoją pierś. Poczuł ból. Zwalił się na kolana. Miecz jęknął w proteście. Nie
chciał zabić swojego właściciela. Nie chciał zabić tego, który posiadał moc,
który był nadzieją. Smok słuchał jakby z oddalenia jęku rozpaczy miecza. Runy
zajaśniały czerwienią, ale tylko przez moment. Zaraz potem pojawił się błękit.
W tym samym momencie, resztką sił, uwolnił swoją moc. Ale nie zaatakował
chłopca, nie. Miał inny celu. Zresztą i tak nie powstrzymałby tego, co zostało
zapisane. Całą swoją moc skierował do zaklęcia, nad którym pracował od dwóch
lat. Od swojego powrotu do świątyni. Rozległ się dźwięk. Dźwięk dzwonu. Niósł
mu śmierć. Ale się udało. Czar zadziałał. Aż do momentu, kiedy przyjdzie ktoś.
Dziecko, które pozna czar i dowie się o swoim przeznaczeniu. Pozna prawdę o
tym, że... Ktoś odbił zaklęcie czaru ognia.
Jakaś postać spadała z nieba. Ogromna
postać smoka o srebrzących się w słońcu łuskach. Niósł ze sobą jeźdźca. Kobietę
o jasnych włosach. Smok uśmiechnął się. To był już sen. Ona nigdy by tutaj nie
przybyła. Nie z własnej woli. Zbyt wielką krzywdę jej wyrządził. Przeklęła go.
A on przyjął to przekleństwo, gdyż wiedział, że nie cofnie czasu. Niektórych
błędów się nie naprawia, niektórych rzeczy się nie wybacza. Zamknął oczy.
Powieki były takie ciężkie... tak bardzo ciężkie. Miał tak niewiele sił...
Zobaczył jasność. Ale jeszcze nie poszedł w jej kierunku. Ktoś trzymał go na
uwięzi. To Czarny nie pozwalał mu jeszcze odejść. Wiązał go z tym światem tak
jak zawsze. Z trudem otworzył opadające wciąż powieki Były jak z ołowiu.
Zobaczył jak kobieta przywołuje wiatr i wodę. Ogień zgasnął. Chłopiec zniknął.
Uciekł. Ale zanim to zrobił, zabił Frerra i zabrał jego moc. Widocznie
potrzebował jej do ucieczki. Po chwili smok wylądował. Kobieta szybko zsiadła i
zaczęła biec. Miał wrażenie, że to wszystko sen. To była ona... Usłyszał jej
głos. Tak bardzo pragnął usłyszeć jeszcze jej głos.
-Spirydionie wybacz mi. Ja sobie tego
nigdy nie przebaczę. To nie ty jesteś przeklęty, ale ja. Spirydionie.- płakała.
Jej głos był jak tchnienie wiatru. Mowa elfów. Ona też była elfem. Tak bardzo
za nią tęsknił... tak bardzo. Uśmiechnął się lekko. Z trudem podniósł rękę i
dotknął jej twarzy. Ukochanej twarzy. Nie miał sił, żeby wypowiedzieć choć
jedno słowo. Cała jego moc była wchłaniana przez zaklęcie jego życia. Zauważył,
że na dziedzińcu lądują inne smoki. Jego marzenie się spełniło. Smoki
powróciły.
-Sofijo.- wyszeptał bez słów, ale ona
usłyszała i zapłakała jeszcze bardziej. Ale płakała w ciszy. Tak jak płacze
elf. Nie mógł jeszcze umrzeć. Musiał jej jeszcze coś powiedzieć. Coś bardzo
ważnego. Czarny podszedł do niego i dał mu całą swoją moc, jak zwykle hojnie
nie zostawiając nic dla siebie. Był gotowy umrzeć razem z nim. Potem podszedł
jeszcze jakiś smok w ludzkiej postaci. On też mu pomógł. Teraz miał tyle sił,
żeby jeszcze coś powiedzieć.
-Na początku była Równowaga, a imię
Zapomnianego było znane od wschodniego krańca do zachodniego i od południowego
do północnego. Aż brat wystąpił przeciwko bratu. On nie wiedział jak ma ich
pogodzić, więc wycofał się ze świata, czekając aż się pogodzą. A dojdzie do
tego wtedy, gdy jedna część całości podąży w ciemność za drugą, albo wejdzie w
otchłań i pomoże temu, kogo chciała zniszczyć. Lecz dopóki tak się nie stanie,
to trwać będzie wiecznie jasność obok ciemności w walce. Wiele przepłynie wody
w rzece czasu, zanim nie dokona się to, co zostało zapisane w Białej Księdze.
Kamienie znajdą prawowitych właścicieli i wspomogą ich swoją siłą. I wtedy
Równowaga musi zostać przywrócona. Wtedy, nim Zapomniany zostanie Bezimiennym.
– przerwał, ponieważ z jego ust zaczęła płynąć krew. Nie mógł już więcej mówić.
Zaczął kaszleć. Zmagał się ze słabością własnego ciała. Ale już nic nie mógł
zrobić, tylko poddać się. Uśmiechnął się więc po raz ostatni do niej. Tej,
która była jego gwiazdą na ciemnym niebie. A dzwon brzmiał nieprzerwanie.
Jednak musiał jeszcze coś powiedzieć. Jeszcze tylko to co najważniejsze, to
czego nigdy nie powiedział, gdyż brakowało mu odwagi. Czarny już osłabł,
również moc pochodząca od smoka była mniejsza. Ale jeszcze zdoła to powiedzieć.
Musi. Inaczej nie zaznałby spokoju.
-Kocham ciebie, Sofijo. Na wieki, po
kres czasu.- udało mu się to wyrzec. Potem uśmiechnął się do niej i pozwolił
ponieść się jasności. Jego dusza wzleciała, a jego ukochana pomogła w tym. Już
tylko tyle mogła dla niego uczynić. Poczuł jej ostatni pocałunek i odszedł. Ale
dzwon brzmiał i rozbrzmiewać będzie, aby przekazać jego ostatnie chwile temu,
który okaże się na tyle silny, by je poznać. A potem albo przeżyje albo zginie.
Jasność była tak blisko... coraz bliżej. Poczuł wiatr. Usłyszał śpiew Sofiji.
Pieśń żałosnego wiatru. Pieść pożegnań. Niosła go ku niebu. Ku błękitowi... a
kiedyś spotka tutaj swoją ukochaną gwiazdę... będzie na nią czekał.... po wsze
czasy....
Ból... ból i dźwięk...
jasność... Nie było jasność. Była tylko ciemność i ból. Jasność. Przecież tutaj
powinna być jasność. Dlaczego jej nie widziała. Dlaczego? Lęk... nigdy go nie
czuła. Dlaczego się bała?... pytania... pytania.... ale dlaczego nie ma
odpowiedzi. Dlaczego nigdy nie ma dopowiedzi? Umrzeć... dlaczego jeszcze
żyła... pytania i pytania....pytania i pytania...
-Ciszo!-
Jaka cisza? Co to
oznaczało? Czy to imię? A jak tak, to czyje? Zresztą nic ją to nie obchodziło.
Szukała jasności. Przecież powinna gdzieś tutaj być. Musi podążyć za Spirydionem.
Nie mogła przecież zostawić go teraz samego. Przecież on ją zabił. Zabił siebie
i ją. Ona była nim. Gdzie była jasność? Dlaczego otaczała ją tylko ciemność...
ciemność i lęk. Nie chciała tego nie chciała. Jasność... jasność... ból. Co za
okropny ból! To przez niego nie mogła odnaleźć jasności. Ale przecież Spyrydion
nie czuł bólu. Dlaczego? Znowu ten dzwon. Czy on musi ciągle bić. Nienawidziła
tego dźwięku.
-Ciszo straciłem go,
nie chcę stracić i ciebie!-
To znowu ten sam głos.
Kogo on tak wołał? A może... A może to ją wołał? Przez chwilę myślała o tym.
Czyżby tak brzmiało jej imię? Nie nie, ona się nazywała inaczej. Nie pamiętała
jak, ale na pewno nie Cisza. Mogła więc dalej szukać jasności. Może w końcu ją
znajdzie. Gdyby tylko nie ten wszechobecny dzwon! Jego dźwięk nie pozwalał jej
w spokoju skupić się nad tym co robiła. A co właściwie robiła? Tego też nie
pamiętała. Może powinna dać się pochłonąć ciemności. W zasadzie nie była taka
najgorsza. To tyko ciemność. Już nie raz była w niej. Świat Mocy i Cieni. Jej
świat. Tylko, że jakoś nie widziała mocy. Nagle usłyszała coś. Jakby płacz...
Czyj to był płacz? Zaczęła się w niego wsłuchiwać. To dzwon zawodził. Podążyła
za jego dźwiękiem. Zobaczyła jakąś postać. Dziewczynka. Ta ze wspomnień
Spirydiona. Dziecko spojrzało na nią z uśmiechem. A potem podbiegło do niej i
chwyciło za rękę. Chciała wyrwać swoją dłoń, ale nie potrafiła. Dziewczynka
radośnie śmiała się do niej.
-Zdradzę ci tajemnicę. –
wyszeptało prawie do niej dziecko. - W Mieście Korony jest ostatni kamień,
którego wszyscy szukają. Ale nikt nie wie gdzie jest dokładnie. Tylko kamień
należący do Bezimiennego może go odleźć, ponieważ jest to kamień z którego
oblicza najczęściej wywodzą cię wyklęci, kryształ magów. Zarówno ciemnych jak i
jasnych. Wielu go szuka, a w czasie przesilenia, przybędzie pomoc do
poszukiwań. I kamień zostanie odnaleziony. A nie można do tego dopuścić. A ty
mi to obiecasz, prawda? – i popatrzyła na nią błękitnymi oczami.
Ujrzała znowu
wspomnienia Spirydiona. Ta dziewczynka miała w sobie odwagę. Ona też ją powinna
mieć.
-Przysięgam. – wyrzekła,
chociaż sama nie wiedziała do końca dlaczego.
-Jesteś taka jak ja,
chociaż nosisz inne imię, już prawie zapomniane. Ale niektórzy jeszcze je
pamiętają, ja także, Psyche.- powiedziała jeszcze dziewczynka i zniknęła niczym
mgła.
Razem z imieniem wróciły
wspomnienia. Psyche. To jej imię. Cisza... to też jej imię. Spirydion podążył
własną drogą, a jej była inna. Musi wrócić. Znowu usłyszała dzwon. To on wskaże
jej drogę. Poszła więc za nim, za dźwiękiem, który już jej nie wciągał. Poznała
jego tajemnicę i teraz już nie miał nad nią władzy.
-Ciszo!-
Głos wołający ją był
coraz bliżej. Należał do Zmroku. Już pamiętała go. Musi do niego wrócić. Mają
zadanie do wykonania. Kamień musi należeć do tego, komu jest przeznaczony.
Jeśli tak się nie stanie, to lepiej go zniszczyć, niż pozwolić, żeby ktoś
wykorzystał go do złych celów. Już wiedziała jak może wydostać się ze świata
Mocy i Cieni. Odnalazła swoją drogę.
Otworzyła oczy.
Poczuła jak coś grzeje
ją w plecy. Nie, nie coś, ale ktoś. Uśmiechnęła się lekko. Tak jak się
spodziewała, bolała ją głowa. Miała też wrażenie, że została raniona w pierś,
ale to było tylko wspomnienie bólu Spirydiona, a nie jej.
-Witaj Zmroku, a może
powinienem mówić do ciebie Czarny? – zapytała lekko. Prawie nie poznała swojego
głosu, tak bardzo był zachrypnięty, ale najważniejsze było to, że mogła mówić.
-No, będziesz żyć.- usłyszała,
że jest naprawdę zadowolony. Słyszała radość w jego głosie. Ale nie powiedział,
że to nie prawda.
-Nie odpowiedziałeś na
moje pytanie.- przypomniała mu.
-Nie
mam nic do powiedzenia. A nazywać możesz mnie Czarny, nie robi mi to żadnej
różnicy.
-Ale dlaczego mi nie
powiedziałeś. Przecież wtedy nie byłoby tego wszystkiego... tego zamieszania.-
wiedziała, że mówi to z pretensją, ale nie potrafiła inaczej.
-To był warunek. Nie
mogłaś się tego dowiedzieć ode mnie.
-Ile ty masz właściwie
lat?- to było pierwsze pytanie, które pojawił się w jej głowie, kiedy
dowiedziała się, że był vargiem Spirydiona.
-Wtedy
byłem prawie szczeniakiem, a teraz jestem w średnim wieku. Zapomniany dał mi
długą młodość, żebym mógł wykonać swoje zadanie do końca. Chyba doszedł do
wniosku, że muszę naprawić to, co za młodu zepsułem.
-Ale to nie była twoja
wina!- wykrzyknęła impulsywnie, ale Zmrok... nie Zmrok, Czarny, nic nie
odpowiedział. Zapanowało milczenie. Zrozumiała, że to ona powinna jako pierwsza
je przerwać.
-Dla mnie jesteś
Zmrokiem i najlepszym przyjacielem. Dla Spirydiona byłeś Czarnym, jego jedyną
rodziną. Nie chciałby, żebyś tak traktował jego śmierci. On wiedział co robi.
Wybrał najlepsze wyjście z sytuacji w jakiej się znalazł. – mówiła to
spokojnie. Musiał to zrozumieć. Przecież dla Smoka było najważniejsze to, że
nie umierał w samotności.
-Lepiej nic już nie
mów. Dzwon przestał wybijać północ.- najwidoczniej varg chciał zmienić
temat. Cisza rozejrzała się wokół. Smoki nie zwracały już na nich uwagi.
Większość z nich wróciła do swoich legowisk. Może tylko trzech osobników
przyglądało się im, ale z ciekawością, a nie podejrzliwie. Impulsywnie
zarzuciła ramiona na szyję varga.
-Oj Zmroku, Zmroku.
Czasami zachowujesz się jak dziecko. Aż trudno uwierzyć, że masz tyle lat.-
powiedziała cicho. Wiedziała jednak, że ją usłyszy. Poczuła się tak, jakby
przytulała się do starszego brata, a nie do stworzenia podobnego do wilka.
Właśnie wilk. Puściła szyję varga.
-Szary Wilk.-
powiedziała tylko. Zmrok skinął głową. On też wiedział co chciała powiedzieć. Z
trudem wstała. Nagle poczuła, że ktoś daje jej moc. Pochodziła ona z miejsca, w
którym stała. To moc zbierana w tym miejscu i strzeżona przez smoki napływała
do niej. Była dzika... nieokiełzana żadnymi zaklęciami. Raniła jej zmysły...
mogła pogrążyć w szaleństwie, jeśli nie będzie ostrożna. Z trudem zapanowała
nad nią. Moc uzupełniła jej skromne zapasy. Wzmocniła osłony. Teraz stała już
pewnie na nogach. Była gotowa iść. Może nie poruszała się tak lekko jak
zazwyczaj, ale i tak szła dosyć szybko. Jak odpocznie, to i wróci do normalnego
sposobu poruszania się. Zmrok szedł obok niej. Trzymała się jego sierści, aby
nie zataczać się za bardzo i nie chodzić jak ci, którzy za bardzo lubią miody
pitne. Wiedziała, że powinna teraz pójść do siebie i odpocząć, ale nie było na
to czasu. Szary Wilk powinien się o tym dowiedzieć, ale przede wszystkim Mistrz
Jan. Oczywiście nie powie im wszystkiego, ale tę część mówiącą o pochodzeniu
dzwonu i o niebezpieczeństwie. A oni już powinni wiedzieć, co zrobić dalej. W
końcu stanęła przed drzwiami prowadzącymi do komnat Szarego Wilka. Jeszcze
nigdy tutaj nie była. Cicho zapukała. Natychmiast otworzono. Zobaczyła Mistrza
Jana. Szybko wpuścił ja do środka i zamknął za nią drzwi. Potem posadził na
wygodnym fotelu. Zmrok jak zwykle położył się obok jej nóg. Był równie zmęczony
jak ona. A może jeszcze bardziej, ponieważ jego moc nie została uzupełniona w
grocie smoków.
-Okropnie wyglądasz
Ciszo.- Mistrz Jan przyglądał jej się ze współczuciem. – I przybyło ci wiele
białych włosów. Jeszcze trochę i będziesz całkowicie siwa jak babuleńka.
-Poznałaś tajemnicę dzwonu.-
Szary Wilk wtrącił się szybko. Widocznie nie zamierzał bawić się w uprzejmości.
Chciał dowiedzieć się wszystkiego. Skoro ufał jemu Mistrz Jan to i ona powinna
mu zaufać. Zmrok również mu ufał. Spojrzała na niego swoim darem empatii... tak
można było mu ufać. On nigdy nie zdradzi przyjaciół. Zawsze będzie również
wierny Równowadze. Uśmiechnęła się do niego, ale on nie odwzajemnił uśmiechu.
Ale teraz wiedziała dlaczego. Po prostu za bardzo zależało mu na tym, żeby
dowiedzieć się prawdy o dzwonie. Zaczęła więc opowiadać. Nie miała tyle odwagi,
żeby pokazać im obrazy, które ujrzała i które zostały na zawsze wyryte w jej
pamięci, ale opowiedziała prawie wszystko. Pozostawało jej tylko się modlić,
żeby zrozumieli. Kiedy skończyła, przez długą chwilę panowała cisza. Szary Wilk
podszedł do niej i opatulił ją kocem, żeby nie zmarzła. Taka troska utwierdziła
ją w osądzie jego osoby.
-Janie, myślę, że
powinniśmy jak najszybciej zwołać Radę.
-Nie jestem o tym
przekonany. Już i tak Mistrzowie są podzieleni. Te wieści skłócą ich jeszcze
bardziej.
-Ale muszą wiedzieć...
-Po to, żeby mścić się
na niej. Wiesz doskonale, że to Ciszę oskarżą o to, że obudziła dzwon.
-Ale to nie jest
prawda...
-A czy prawda miała
kiedykolwiek dla nich znaczenie...
Cisza nie słuchała dalej
ich sporu dotyczącego tego czy powinni powiedzieć Radzie czy nie o tym, czego
się dowiedziała. Było jej tak ciepło i miło. I była tak bardzo zmęczona. Nie
miała nawet na tyle sił, żeby patrzeć. Zamknęła oczy. Tak. Tak było lepiej. Od
razu ból zmniejszył się odrobinę. Potrzebowała snu. Sen najlepiej regeneruje
siły... zanim się zastanowiła nad tym co robi, zapadła w sen bez obrazów.
-Ciszo....- Szary Wilk
popatrzył na dziewczynę. Nadal była dla niego zagadką. Nie potrafił powiedzieć
co o niej sądzi. Miała moc większą niż ktokolwiek inny i chyba nawet nie
wiedziała o tym. Rzucała na szalę bez zastanowienia całą swoją moc a potem to
przeżywała. Innych by to już zabiło wielokrotnie, ale ją nie.
-Zasnęła.- zaszeptał
wyjaśniająco do Jana, który właśnie miał przytoczyć argument na to, że powinni
sami jakoś sobie poradzić z tym problemem. Przyjaciel popatrzył też na Ciszę.
Uśmiechnął się ciepło.
-Ona jest niesamowita i
nawet o tym nie wie.- powiedział tak samo cicho, jak drugi mężczyzna przed
chwilą.
-Oj, myślę, że wie, ale
nie do końca.- zaprzeczył Szary Wilk.
-Zaufała nam.-
-A my jej.-
-Ja jej naprawdę ufam.-
Jan spojrzał na niego, jakby z wyzwaniem. Był gotowy walczyć o to, że jej można
ufać. Ale Szary Wilk nie miał zamiaru się kłócić. Cisza uratowała mu dwukrotnie
życie. Zrobiła to całkowicie bezinteresownie, chociaż sama mogła zginąć. To
właśnie wtedy zrozumiał, że nie może więcej jej ignorować i udawać, że nie
istnieje.
-Ja też.- odpowiedział
więc po prostu. Podszedł do dziewczynki. Varg łypnął na niego okiem, ale nie
podniósł się.
-Zaniosę ją do łóżka,
żeby się wyspała.- powiedział wyjaśniająco do zwierzęcia. Stworzenie kiwnęło
przyzwalająco głową, ale nie odpowiedziało. Szary Wilk zresztą nie chciał
słyszeć we własnej głowie cudzych myśli. Unikał tego zawsze jak ognia. Podniósł
dziewczynkę. Była lekka jak piórko. Zaniósł ją do łóżka. Jan poszedł razem z
nim. Pomyślał, że mógłby mieć córkę. Czy pozwoliłby jej robić takie rzeczy,
jakie robiła Cisza? Czy córka by pytała się go o pozwolenie? Zawsze pojawiają
się młodzi ludzie z mocą. Jeśli przeżyją to dobrze, ale wielu z nich ginie, bo
nie potrafią zapanować nad tym, co dał im Zapomniany. Zauważył, że ma przez
plecy przewieszony miecz. Ten zrobiony przez elfy. Varg stał już przy łóżku.
-Czy mogę go ściągnąć?-
zapytał stworzenie. Znowu varg kiwnął głową przyzwalająco, a potem wskoczył w
nogi łóżka i tam zwinął się w kłębek. Struż spokojnego snu. Najpierw ściągnął
pelerynę, a potem oręż. Następnie przykrył dziewczynkę. Niech śpi. Musiała być
bardzo zmęczona. Gdyby on tak wiele zrobił, na pewno spały potem przez tydzień.
Ale ona nie miała tygodnia na odpoczynek. Na palcach oddalił się od miejsca
gdzie spała. On dzisiaj prześpi się w fotelu. Już nieraz tak robił. Nigdy nie
miał tak naprawdę uczniów dla których byłby Mistrzem Prowadzącym i dlatego
przydzielono mu tylko jedną komnatę. Nigdy nie chciał uczyć, zresztą za często
go nie było w świątyni. Należał do Czarnych Jeźdźców.
-Dam jej pospać do
południa. Po obiedzie zwołam Radę. Tak trzeba.- powiedział zdecydowanie do
Jana. Był gotowy się kłócić, ale ten tylko skinął głową.
-Zrobię dla niej
wszystko co tylko będzie możliwe.- dodał po chwili Szary Wilk.
-Ja również. Będzie
mogła zawsze na mnie polegać. Nigdy jej nie zawiodę.- Jan rzadko składał
obietnice, ale jak już to robił, to nigdy ich nie łamał. Szary Wilk skinął
głową. To dziecko nie będzie już w samotności musiało walczyć. Cisza zawsze
będzie mogła na nich liczyć.
-To do jutra. Czuwaj.-
Jan wyszedł cicho zamykając za sobą drzwi. Szary Wilk usiadł w fotelu. Owinął
się kocem. W komnacie na szczęście był ciepło, ale wszechobecna czerń
powodowała, że uciekał stąd jak tylko mógł. Nienawidził tego miejsca. O wiele
przyjemniej było w Mieście Korony. Oczywiście zanim pojawił się fałszywy
cesarz. Dobrze, że świątynia zgodziła się ich przyjąć. Będzie musiał jutro
przekonać Radę, że nadszedł czas działania. Ale będzie to trudne. Chyba był
skazany na niepowodzenie. Och ten jego optymizm- zwrócił samemu sobie w myślach
uwagę. Jednak musi poinformować Radę. Powie im o wszystkim. A co zrobią z tą
wiedzą, to był już ich kłopot. Zawsze uważał, że lepiej wiedzieć o czymś, niż
żyć w nieświadomości. Martwiło go tylko postępowanie Mistrza Zwyczajów. Pol
powinien inaczej traktować to dziecko. On jednak wolał ignorować Ciszę. To nie
było dobre postępowanie. Mogło w przyszłości zaowocować czymś złym. Tak jutro
porozmawia sobie z Polem. Ale najpierw musi się wyspać, żeby jutro móc działać.