Main menu:
Ksiazka > Rozdzial 1-14
Ktoś ją wołał. Ale teraz nic nie słyszała. Musiało jej się wydawać. Zerknęła w stronę stołu, gdzie paliła się całodobowa świeca. Niedługo będzie pięć miarek po północy. Miała jeszcze miarkę do bicia dzwonu. Oparła się o ścianę i zamknęła oczy. Chciała jeszcze trochę odpocząć. Miniony tydzień był ciężką próbą. Przez całe dnie miała różnego rodzaju zajęcia, wieczorami przesiadywała w bibliotece, albo w komnacie wspólnej u Mistrza Zwyczajów i czytała księgi. Przygotowywała też prace pisemne, które nakazywali sporządzić Mistrzowie. Było to bardzo czasochłonne, a i tak nie była zadowolona z efektów końcowych. Brakowało czasu na przewertowanie wszystkich ksiąg na jakiś temat. Bibliotekarz Kajetan okazał się bardzo sympatycznym starcem, który chyba znał każdą księgę w zbiorach świątyni. Przypomniała sobie jak po raz pierwszy tam weszła. Spodziewała się wielu ksiąg, ale nie aż tylu. Komnata była większa od wielkiej izby, gdzie jadano, i wszędzie stały regały z księgami, a między nimi stoły do nauki. Przy jednym stole zawsze znajdowały się cztery krzesła, a na środku magiczna lampa. Na ścianach zaś magiczne świece odmierzające czas. To był dla niej raj. Gdyby mogła to spędzałaby tam całe dnie. Szybko poznała zasady rządzące pożyczaniem ksiąg. Jeśli przeglądało się najstarsze księgi, to nie można było przychodzić z przekąskami. Uczniowie nie mogli też korzystać z niektórych regałów, na które rzucono czary przed wścibstwem, jak to określił Kajetan. Jeśli zabierało się jakieś księgi to trzeba było zostawić kartkę z numerem stołu i imieniem Mistrza, którego podopiecznym się było, no i ze swoim imieniem. Lubiła spędzać czas wśród ksiąg tak zakurzonych, jakby nikt nie zaglądał do nich od dziesięcioleci. Wolała dyżury w bibliotece od tych w kuchni.
Minął już tydzień od jej przybycia.
Martwiło ją to, że tutaj też była inna. Odkąd poznała Ilhiona i spotkania
duchów, dowiedziała się o rzeczach, o których nie wiedzieli nawet mistrzowie.
Chociaż nadal nie wiedziała wszystkiego. Najbardziej jednak i tak lubiła
fechtunek. Tylko kilku Mistrzów ją pokonało, a i to tylko dlatego, że nie
odważyła się pokazał pełni swoich umiejętności. Najlepiej walczyło jej się z
Fechmistrzem. Ich potyczki z zasady kończyły się remisem lub rzadko jej przegraną,
gdy nie koncentrowała się w pełni. Wstała. Przy takich myślach i tak nie zaśnie
na nowo. Naciągnęła na siebie odzienie i uczesała się. Nadal nie patrzyła w
zwierciadło, ale i tak zauważyła, że w ciągu tygodnia włosy urosły jej o ponad
dziesięć centymetrów. Nic nie układało się tak jakby chciała. Nawet z Ziu. Był
srebrnym smokiem, a takie były związane tylko z pięcioma Mistrzami i z trzema
uczniami na pierwszym roku. Pozostali uczniowie podświadomie wyczuwali moc,
która tkwiła w niej, Orishu i Wokenie, i unikali ich. Ceresha zresztą też, ale
z innego powodu. On nie potrafił zapanować nad mocą i był chodzącym na dwóch
nogach wiecznym zagrożeniem dla innych. Najgorsze było to, że nie chciał
przyjąć niczyjej pomocy. Nawet Mistrzów. Ceresh był całkowicie inny niż myślała
po pierwszym dniu. Czasami przez całe dnie się do nikogo nie odzywał, a jego
oczy żarzyły się mocą. Na szczęście Woken po przyjęciu jej pomocy lepiej sobie
radził z panowaniem nad mocą, co było dosyć pocieszające, ale kiedy spróbowała
zagadnąć na temat jego problemów, wykręcał się, że musi gdzieś iść, albo
udawał, że nie słucha. Orish natomiast... o Orishu niewiele wiedziała. Był
przyjacielski i miły, ale miał tak silne osłony, że nie odbierała żadnych uczuć
pochodzących od niego, a tym bardziej myśli.
Najgorsze jednak ze wszystkiego było
wewnętrzne przekonanie, że jeżeli nie zrobi czegoś, to stanie się coś złego.
Westchnęła. Powinna się czymś zająć. Wstała i poszukała igły i nitki. Zrobi
naszywki. Wczoraj udało jej się wygospodarować wolne popołudnie. Zrobiła sobie
z Ziu wycieczkę. Przelecieli nad najbliższymi osadami, a potem wzdłuż gór.
Dowiedziała się od smoka, że niedaleko świątyni znajduje się ostatnia gospoda
po tej stronie gór i że wielu śmiałków nie przeżywa przejścia przez nie. Po
drugiej stronie, według jego słów, miały znajdować się ogromne puste
przestrzenie porośnięte trawami, a za nimi niekończące się stepy, a jeszcze
dalej morze.
Zbliżała się szósta miarka. Skończyła
właśnie wyszywanie. Założyła przepaskę od elfów. Nosiła ją codziennie, chociaż
budziło to duże zainteresowanie zarówno wśród mistrzów jak i uczniów. Widniał
na niej znak Równowagi oraz napis w mowie elfów, którego nie potrafiła
odczytać, ponieważ kiedy próbowała, miała wrażenie, że runy poruszają się.
- Ciiiiszoooooooooo.-
Usłyszała nagle czyjś głos. To on
wyrwał ją ze snu! Skąd on pochodził? Wsłuchiwała się przez chwilę w otaczającą
ją ciszę. Chyba znowu się przesłyszała. Może tak wpływa na nią brak snu.
-Ciiiiszoooooooo!
I znowu go usłyszała. Odwróciła się
prawie natychmiast w kierunku skąd pochodził. Jednak tak jak poprzednio nikogo
nie zobaczyła. Głos tym razem był głośniejszy, i pełen nacisku. W zasadzie, to
wydawało jej się, że zna ten głos, że już gdzieś go słyszała. Skoncentrowała
się na tym, co słyszy. Chciała, żeby jeszcze raz coś powiedział...
Nasłuchiwała...
-Ciiiiiiiiiiszooooooooooo.
Nie pomyliła się. Znowu go usłyszała.
Gdzie ona już słyszała ten głos? Gdzie? Nie potrafiła jednak sobie przypomnieć.
Dobiegał z zewnątrz... Szybko wyszła z pokoju, a potem z komnat Mistrza. Była
na korytarzu i znowu nasłuchiwała.
-Choodźźźźźźźź.................
Głos po raz kolejny pojawił się
gdzieś przed nią. Był ledwie słyszalnym szeptem, ale dla niej prawie krzykiem.
Szybko zaczęła iść w kierunku skąd dochodził. Nie wiedziała dlaczego, ale była
pewna, że właśnie tak powinna uczynić. Ten kto ja wzywał nie zrobi jej nic
złego, nie zrobi... On... Nagle stanęła w miejscu. To był głos tego
Bezimiennego który się pojawił podczas jej ceremonii wyklęcia! Zaczęła iść
jeszcze szybciej. Nie miała odwagi biec. Wolała cicho przemykać się korytarzem,
żeby nie zakłócić czyjegoś czujnego snu. A potrafiła poruszać się
bezszelestnie.
-Tuuutaaaaaaaaajjjj............
Głos prowadził ją do biblioteki.
Nagle przypomniała sobie podobną sytuację, kiedy coś kazało jej pójść do
domostwa Wróżbiarki i tam jej dłoń została zraniona. Zawahała się przed
wejściem. Przez jej głowę przelatywały szybko myśli. A jeśli się myli? Przecież
jest możliwe, że to wcale nie jest głos Ducha. Może to była pułapka. Wielu
mistrzów patrzyło na nią podejrzanie, ponieważ nie była szkolona przez żadną ze
świątyń, a jednak miała umiejętności o wiele większe od jakiegokolwiek ucznia.
Nie, to niemożliwe. Zerknięcie na świecę pomogło jej podjąć decyzję. Niedługo
dzwon wybije świt. Zdecydowanie nacisnęła na klamkę i otworzyła drzwi. W środku
było ciemno, ale kiedy weszła do środka i zamknęła za sobą drzwi, to zapaliły
się magiczne lampy. Powoli mijała regał za regałem. Nie wiedziała nikogo, ani
też nikogo nie wyczuwała. Chciała usłyszeć głos, który ja tutaj wezwał. Czuła
lekką niepewność, jakby wchodziła na poziom wiedzy, którego nie znała. I do tej
pory nie miała pojęcia, że istnieje. Szła i szła... pomieszczenie wydawało jej
się o wiele dłuższe niż kiedykolwiek a głosu nadal nie słyszała. Zatrzymała
się. Nagle poczuła lekką zmianę w energii, która ją otaczała. Zobaczyła jak
przed jej oczami pojawia się postać. Przez chwilę skoncentrowała się i ...
zaczęła widzieć podwójnie. Z jednej strony widziała regały pełne ksiąg a z
drugiej strony moc podtrzymującą sufit. Tak samo właśnie zobaczyła w
Niedźwiedziu elfa, tylko że teraz potrafiła nad tym panować. Mogła w każdej
chwili widzieć rzeczywisty świat albo świat mocy, ale też jak bardzo chciała
mogła zobaczyć dwa światy równocześnie, to jednak wymagało najwięcej wysiłku.
Zobaczyła, że przed nią stoi ten sam Bezimienny, który ukazał jej się podczas
ceremonii. Miał przesłonięte oczy tak samo jak wtedy. Jednak obok niego
zobaczyła jeszcze dwie rozmyte postacie. Tak jak on również nie należały do jej
świata, ale do świata Duchów i Cieni, miejsca gdzie żaden z żywych ludzi nie
chce się zagłębiać, ponieważ wie, że mógłby już z niego nie wrócić. Ale to nie
ona zagłębiała się w tamten świat, ale z tamtego świata istoty zagłębiały się w
jej świecie. Postać wyklętego stała się jeszcze bardziej widoczna, prawie
namacalna. Otaczała go tak wielka moc, jakiej jeszcze nigdy nie widziała wokół
kogokolwiek. Pozostałe duchy nadal przypominały mgłę. Milczała. Zauważyła jak
duch wyklętego tworzy osłonę, która spowodowała, że zostali oddzieleni od jej
świata. Zaczęła się zastanawiać, dlaczego zależało mu na takiej tajemnicy.
Przypominało to miejsce, do którego przenosił ją Cień. Gdzie nie było ani czasu
ani światła.
-Cieszę się, że odpowiedziałaś na
moje wezwanie.- przemówił takim samym głosem jaki zapamiętała. Głosem
pochodzącym z innego świata.- Czas jak wiadomo jest pojęciem względnym, ale
ostatnio zaczął on działać na naszą niekorzyść. Dzieje się za wiele złych
rzeczy, na które nie mamy wpływu. Dlatego postanowiliśmy, że dostaniesz pewną
pomoc, zanim dowiesz się, że jest tobie ona potrzebna. Uczniowie ostatniego
roku składają specjalną przysięgę, że będą służyć Równowadze, jednak my nie
możemy tak długo czekać. Dlatego postanowiliśmy zaufać tobie, a nie twojemu wiekowi.
W czasie zaprzysiężenia mocy, Bezimienni otrzymują dwa duchy do pomocy. Mają
oni być obok smoków ich zakotwiczeniem w świecie ludzi. Jednak w twoim
przypadku może dojść do wcześniejszego użycia tak wielkiej mocy, a nie możemy
pozwolić tobie odejść do Krainy Światła i Cienia, zanim nadejdzie odpowiedni
czas. Przedstawiam ci dwa duchy Bezimiennych: Justyniana i Spirydiona. To będą
od dziś twoje duchy opiekuńcze, które razem ze smokiem będą nad tobą czuwać.
Musisz żyć, ponieważ jeszcze nigdy Równowaga nie była tak bardzo zagrożona, ale
może wspólnymi siłami uda nam się nie dopuścić do jej utraty. Jeśli chcesz,
żeby oni zostali przy tobie, wymówi ich imiona, a potem ich dotknij, jednak nie
rób tego zanim nie będziesz pewna. Prawdziwej przysięgi zażądamy od ciebie w
odpowiednim czasie. Jeśli wyciągniesz do nich rękę już nigdy się od nich nie
uwolnisz, podobnie jak już nigdy nie będziesz mogła uwolnić się od smoka. Chyba
że sprzeniewierzysz się temu w co dotychczas wierzyłaś i przejdziesz na ciemną
stronę mocy. Jednak dopóki tego nie uczynisz oni zostaną z tobą, a jeśli mimo
to będziesz chciała zaprzedać się ciemności, oni połączą swoje siły z siłami
smoka i zabiją ciebie, zanim zdążysz złamać słowo dane w tym momencie, właśnie
przez wyciągnięcie ręki. Zastanów się więc dobrze, bo odwrotu nie będzie, a
zawsze możemy zażądać od ciebie prawdziwej przysięgi.
Cisza zamknęła oczy. Poczuła jak łzy
spływają jej po policzkach. Czuła się tak, jakby jakaś ważna część jej życia
właśnie dobiegała końca, jakby już nigdy nie powróciła do ... do czego
właściwie? Przecież i tak nie powróci do klanów, chociażby pragnęłaby tego
najbardziej na świecie. Tylko że ona nie pragnęła tego. Ona nie miała żadnych
pragnień ani marzeń. Wszystkiego się wyrzekała, nie wiedząc nawet o tym. A
miała się wyrzec jeszcze więcej. Właśnie oczekiwali od niej, że wyrzeknie się
najbliższych pięciu lat, kiedy mogła w końcu zachowywać się tak jak chciała. Od
momentu spotkania elfów przestała być dzieckiem. A teraz? Chcieli, żeby na nowo
wyrzekała się tej beztroski, którą ostatnio w sobie odkryła, i wzięła na swoje
ramiona ciężar, który muszą nosić Bezimienni po ceremonii zaprzysiężenia.
Otarła wierzchem dłoni łzy. Nie chciała płakać. Nie mogła podjąć takiej decyzji
pod wpływem emocji. Musiała zacząć myśleć. A pierwsza rzecz z której zdała
sobie sprawę, była taka, że duch wyklętego wiedział iż w niedalekiej
przyszłości będzie musiała wykorzystać całą moc daną jej przez Zapomnianego.
Najprawdopodobniej wydarzy się coś, czego nikt się nie spodziewa. Coś bardzo
złego... Nagle coś przemknęło przed jej oczami. Spróbowała zatrzymać obraz,
który tak nagle pojawił się, ale nie potrafiła. To jeszcze nie był odpowiedni
czas. Chociaż... kolejna myśl pojawiła się w jej głowie. A jeśli miała dar
jasnowidzenia? Dar o który nigdy nie prosiła, a który by wiele wyjaśniał.
Potrafiła przewidzieć przyszłość... przyszłość i poznać przeszłość zamkniętą we
wspomnieniach. W cudzych wspomnieniach. Stefan, Wróż z Miasta Korony, Woken,
albo to że po prostu wiedziała, że stało się coś złego z Wróżbiarką albo z
ludźmi z wioski... więc to musiała być prawda. Miała dar widzenia tego, co
stanie się złego w przyszłości. Tego co niosło ze sobą zagrożenia większe niż
śmierć pojedynczego człowieka. I potrafiła odczytywać wspomnienia. Nie chciała
tego... nie chciała! Dlaczego?! Na Zapomnianego, dlaczego akurat ona? Dlaczego?
Przecież było tak wielu innych ludzi, bardziej godnych niż ona posiadania
takich umiejętności. Ona i tak miała ich za wiele. Ale czy powinna przywoływać
Zapomnianego? Nie, nie powinna... stanął jej przed oczami Lasen, który ze
strachem w oczach, strachem przed czymś więcej niż śmierć, cofał się przed
nią... przed jej dotykiem... przed dotykiem przeklętej...tak przeklętej. Była
przeklęta. Tylko przez jakiego boga? Przecież przekleństwo człowieka by nie
uczyniło tak wiele. Nie zdeterminowałoby tak bardzo jej życia. I jej
nauczyciele... uczyli przeklętą... uczyli przeklęta Równowagi, widząc w tym
jedyną możliwość uratowania jej. Z przeklętej stała się wyklętą, a przecież
niektórzy twierdzili że wyklęcie jest jeszcze gorsze od przeklęcia... wieczysta
służba nawet po śmierci Równowadze. Tak jak stojący przed nią duchy musiały
zjawić się nawet po śmierci, aby wypełnić śluby nałożone na nich podczas życia.
Nie zaznają spokoju dopóki nie wywiążą się z przysiąg. Czyli tak długo aż
zapanuje Równowaga i Nowy Początek. Nie miała wyboru śmierci, gdyż musiała żyć.
Tak jak powiedział duch Bezimiennego, musiała żyć. A skoro musiała żyć, to
oznacza, ze ma do wypełnienia zadanie. Nie miała nigdy być dzieckiem. Ale była,
przez całe dziewięć lat. Chociaż tyle. Otworzyła oczy. Teraz widziała ich
wyraźniej. Spirydion i Justynian wyglądali jak trochę rozmyci ludzie. A kiedy
dotknie ich staną się jeszcze bardziej dla niej widoczni, ponieważ dzięki niej
otrzymają zaczepienie w jej świecie. Tak długo jak ona będzie żyć, oni będą
razem z nią w jej świecie. Musiała się zgodzić. Najważniejsza przecież była
Równowaga, to jej służyła, tak jak Ilhion.
- Dobrze, zgadzam się na to, ale pod
jednym warunkiem.- zastrzegła jednak. Wiedziała o co chce poprosić, a czego
nikt nie mógł jej odmówić. Wyczuła zaskoczenie. Nie potrafili jego ukryć przed
nią, chociaż byli duchami. Była za dobrym empatą.
- A jaki jest twój warunek?- zapytał
w końcu Bezimienny, który ją tutaj wezwał.
- W zasadzie to są dwa warunki. Po
pierwsze nie będziecie nigdy ukrywać przede mną prawdy, nawet jeśli będzie ona
najgorsza. Jeśli zadam jakieś pytanie to znaczy, że jestem gotowa poznać
odpowiedź na nie. Prawdziwą odpowiedź.- powiedziała spokojnie. Jeszcze nigdy
nie była tak opanowana jak w tej chwili. Nie czuła się w tej chwili jak
szesnastoletnie dziecko, którym przecież była, ale jak ktoś bardzo doświadczony
i stary... bardzo stary.
-Myślę, że możemy przyjąć pierwsze
twoje żądanie, ale jakie jest drugie?- nadeszła prawie natychmiast odpowiedź od
ducha wyklętego.
-Kiedy wykonam już swoje zadanie nie
będziecie zatrzymywać mnie na tym świecie, jeśli będę chciała odejść.- ten
warunek wypowiedziała jeszcze ciszej niż poprzedni. Na tym zależało jej
najbardziej. Chciała mieć ten jeden, najważniejszy wybór. Wybór polegający na
tym, czy chce żyć czy woli umrzeć. Nikt nie powinien być pozbawiony tego a ona
właśnie była, gdyż musiała żyć. Musiała żyć, żeby wykonać swoje zadanie, które
dopiero pozna. Pozna a potem umrze i w końcu znajdzie ukojenie. Duch przez
chwilę stał bez ruchu, jakby pytał się jeszcze kogoś innego, czy może się
zgodzić.
- Dobrze, kiedy wykonasz swoje
zadanie, zostanie ci przywrócony wybór decydowania o swoim życiu i śmierci.-
duch odpowiedział w końcu.- Oba twoje warunki zostaną spełnione. Więc?
- Niech On ma mnie w swej pieczy. –
wyszeptała i wyciągnęła rękę, by dotknąć duchy i związać się z nimi do końca
życia. Ale chociaż po śmierci będzie mogła się od nich uwolnić, ponieważ zgodzili
się spełnić jej warunki. One jednak były poza jej zasięgiem.
-Doskonale, ale najpierw ujrzyj,
gdzie ukryjesz księgi, które będą dla ciebie przekaźnikiem potrzebnej wiedzy,
abyś mogła wypełnić zadanie.
Zanim
zdążyła cokolwiek powiedzieć, pomieszczenie w którym znajdowała się, rozmyło
się, a na jego miejscu pojawił się jej pokój. Coś kazało jej spojrzeć pod nogi.
Podłoga pokoju wyglądała tak samo jak przed jej wyjściem. Jedna z desek zaczęła
świecić. Domyśliła się, że powinna przyjrzeć się jej. Schyliła się i dotknęła w
miejscu, gdzie błyszczała najbardziej. Dotyk uruchomił ukryty mechanizm. Nie
było w tym żadnych zaklęć, to był normalny mechanizm sporządzony przez
rzemieślnika. Deska odsunęła się a potem kamień. Ukazała się skrytka. Była
bardzo duża. Już wiedziała, co będzie musiała zrobić jak wróci do swojego
pokoju. W tym momencie wszystko rozmyło się a ona znowu znajdowała się w
bibliotece. Wizja urwała się w tym momencie.
- Dobrze, wiem gdzie mam je ukryć.-
powiedziała do duchów.
- Po dotknięciu duchów staniesz się
połowiczną Bezimienną. Podejdziesz wtedy do tego regału i weźmiesz trzy
świecące księgi. Natychmiast pobiegniesz do siebie. Korytarz będzie pusty, ale
jeśli zawahasz się przez chwilę, to zostaniesz przyłapana. Jak tylko znajdziesz
się w swoim pokoju, schowasz księgi w miejscu, które ujrzałaś. Kiedy to
uczynisz, zacznie się świt. Bicie dzwonu zacznie silniej na ciebie oddziaływać,
ale dopiero od jutra. Masz więc dobę, na przygotowanie najsilniejszych tarcz,
jakie jesteś w stanie utworzyć. Jeśli będziesz chciała porozmawiać z
Justynianem albo Spirydionem, a będziesz sama, to wyobraź sobie ich postacie.
Kiedy przypieczętujesz naszą umowę, czas zacznie płynąć normalnie. Zatem jesteś
gotowa?
-Tak.- odpowiedziała pewnym siebie
głosem. Postacie duchów stały się bardziej materialne, tak że mogła rozróżnić
ich rysy. Skoncentrowała się na tym jak wyglądają, aby móc w przyszłości ich
wezwać Obaj mieli na sobie czerń Bezimiennych i obaj byli tak samo szczupli,
ale Spirydion był o głowę niższy od Justyniana. Obaj mieli długie srebrne włosy
przewiązane przepaskami ze znakiem Równowago, ale Justynian miał oczy koloru
zielonego, a Spirydion srebrnego, takiego samego jak włosy. Patrzyła na nich
tak długo, aż była pewna, że będzie mogła zawsze sobie przypomnieć ich twarze.
Potem wyciągnęła rękę. Najpierw dotknęła Spirydiona. Poczuła ostry ból. Taki
sam jak wtedy kiedy łączyła swoje osłony z osłonami innych uczniów. Potem tak
samo zrobiła z Justynianem. Ból był jeszcze większy, miała wrażenie, że jest
wszechobecny. Szybko jednak przezwyciężyła słabość. Potrafiła to, ale duchy
uzdrowicieli ostrzegli, że potem ból wraca pięciokrotnie większy. Duchy nagle
zniknęły. Wszystkie trzy. Została sama. Nie było również osłony, którą utworzył
duch Bezimiennego. Podeszła czym prędzej do wskazanego regału. Zobaczyła, tak
jak powiedział trzy księgi. Delikatna poświata wskazywała, które z nich powinna
wziąć. Wzięła księgi. Spodziewała się jakiegoś bólu, jakiegoś znaku, że jest na
nie rzucone zaklęcie. Nic się jednak nie stało. To chyba duch Bezimiennego
zadziałał i zniszczył czar, uniemożliwiający dotykanie ich. Szybko zawinęła
księgi w sweter, który następnie przewiązała sobie na plecach. Żeby poruszać
się szybko i cicho, musiała mieć wolne ręce. Inaczej jej się nie uda dobiec niezauważoną.
Na korytarzu nikogo nie było. Mogła biec. Ruszyła najszybciej jak potrafiła,
ale nie poruszała się tak szybko jak na dworze. Nie było wiatru. Biegła więc
niewiele szybciej od zwykłego człowieka. Nagle usłyszała coś przed sobą. Ktoś
szedł. Zostanie zauważona. Rozejrzała się wokół, szukając miejsca do ukrycia.
Drzwi. Zobaczyła jakieś drzwi. Nie było na nich żadnej tabliczki. Już miała
wejść przez nie do środka i schować się, ale zawahała się. Przecież Bezimienny
kazał jej jak najszybciej biec do swojej komnaty, a ona zatrzymując się może
spowodować, że zostanie zauważona. Miała wrażenie, że już tak długo znajduje
się w jednym miejscu. Zaczęła znowu biec. Nie schowa się. Kroki ucichły.
Przemykała się nadal szybko wzdłuż ścian. Chciała być jeszcze jednym cieniem...
ależ tak, może być cieniem. Wystarczy wyłączyć magiczne lampy. Kiedyś Cień
pokazał jej pewną sztuczkę. Nazwał to chwilowym zawieszeniem mocy. Stanie się
na moment cieniem także dla lamp magicznych. Przemykając się ciągle rzuciła
czar. Jak tylko to zrobiła otaczające ją światła zgasły. Znalazła się w
całkowitych ciemnościach, ale patrzyła teraz magicznym wzrokiem. Poruszała się
wzdłuż lamp. Ktoś szedł z naprzeciwka. Miała ochotę stanąć i poszukać
schronienia. Ale nie uczyniła tego. Tam szedł jakiś mężczyzna. Magiczne światła
zaświecały się przed nim i gasły kiedy już przeszedł. Dzięki Zapomnianemu to
był tylko Mistrz Bardów. On nie zauważy jej, ponieważ nie był wyczulony na tego
typu energię. On tkał z mocy muzykę, potrafiącą wywołać odpowiednie uczucia,
ale nie potrafił dostrzec duchów, jeśli nie chciały być dostrzeżone. A w tej
chwili ona była tylko cieniem. Przemknęła cicho obok niego. Zatrzymał się i
obejrzał za nią, jakby coś poczuł. Jej czar zaraz przestanie działać. Na
szczęście właśnie zniknęła mu z oczu za zakrętem. Tuż obok były drzwi do komnat
jej Mistrza. Czar przestał działać. Szybko weszła do środka. Pobiegła do
swojego pokoju i od razu znalazła deskę. Uruchomiła ukryty mechanizm, tak jak
pokazał jej Bezimienny. Szybko ukryła w skrytce księgi. Patrzyła przez chwilę z
przerażeniem, nie wiedząc jak ją zamknąć. A jak zaraz wejdzie tutaj Mistrz i
zauważy, że znalazła skrytkę o której mu nie powiedziała, a w niej trzyma
księgi, które czytać mogą tylko Mistrzowie Bezimiennych? Nie wiedziała co
powinna teraz zrobić. Poczuła jak dzwon przygotowuje się do wybicia świtu.
Zaczęła szukać mechanizmu zamykającego. W końcu jej palce natrafiły na coś.
Pociągnęła za metalowe kółko. Cofnęła szybko ręce. Dobrze, że tak zrobiła
ponieważ skrytka zaczęła się zamykać. Mało brakowało a straciłaby palce.
Skrytka zamknęła się w końcu, a ona położyła na niej deskę. Nagle usłyszała
pierwsze uderzenie. Chwyciła się za głowę. Nie zdążyła się przygotować.
Dźwięk uwolnił ból, wywołany przez
dotknięcie duchów. Zasłoniła uszy. Wiedziała, że na wiele się to nie przyda,
gdyż dzwon przede wszystkim atakował jej moc, a nie ciało. Ale nie mogła się
powstrzymać. Skuliła się na podłodze. Nie wiedziała czy powinna próbować
przezwyciężyć ból czy dźwięk. Ból powodował, że nie mogła się poruszyć. Była
przykuta do miejsca. Dzwon... przyzywał, obiecywał, że ujrzy wszystkie barwy
tęczy, że zapomni o przeszłości a ujrzy coś, czego nie miał odwagi nikt
zobaczyć. Chciał, żeby to właśnie ona odkryła jego tajemnicę. Ona...
Ta myśl ją otrzeźwiła i wyrwała z
zaczarowanego kręgu dźwięku. Dlaczego wszyscy chcieli czegoś od niej. Dlaczego
nie mogli zostawić jej w spokoju. Przecież ona nie zgłaszała się na ochotnika a
i tak zawsze wybierano właśnie ją. Sama powinna decydować o tym co chciała zrobić
a czego nie. A na pewno nie miała ochoty w tym momencie dać się pochłonąć
dzwonowi. Otworzyła zamknięte do tej pory oczy. Przezwycięży to. Przezwycięży
swój lęk przed tym zaczarowanym dźwiękiem. Poczuła jak moc, którą do tej pory
trzymała wewnątrz swoich osłon, budzi się. Była gotowa do zrobienia tego, czego
od niej zażąda. Pomysł sam się pojawił w jej głowie. Stworzy osłony w kamieniu
otaczającym jej pokój. Nikt niczego nie zauważy. Dźwięk dzwonu trwał nadal.
Razem z dźwiękiem uwolniła moc. Wszystkie przedmioty zaczęły podnosić się z
miejsc, gdzie dotychczas spokojnie leżały. Zaczęła tkać zaklęcie, tworzyła
pajęczynę mocy, a potem łączyła ją z kamieniem ścian. Tak jak się spodziewała
kamień chciał coraz więcej mocy, ale to ona wygra. Ona nagnie go do swoich
żądań. Przedmioty zaczęły wirować wokół niej, kiedy zwiększyła moc zaklęcia.
Jeszcze nigdy nie widziała czegoś takiego. Dzwon skończył wybijać świt. Rzeczy
znieruchomiały w powietrzu, ale ona nie skończyła jeszcze rzucać czaru. Zaraz
zaczną spadać. Nie mogła pozwolić, żeby hałas zainteresował Mistrza. Oderwała
się od zaklęcia. Przez chwilę wszystko wirowało wokół niej, aby po kilku
uderzeniach serca wszystko wróciło na swoje miejsce. Wróciła do czaru. Ściany
wchłaniały jej moc, ale dokładnie w ten sposób, w jaki tego żądała od nich. W
końcu zobaczyła, że otaczają ją osłony. Dokładnie takie jakie chciała widzieć.
Uśmiechnęła się dumna z siebie. Właśnie o to jej chodziło. Teraz będzie mogła w
swoim pokoju uczyć się zaklęć i nikt tego nie zauważy, chyba że ona sama nie
zachowa wystarczającej ostrożności. Pozostawały jeszcze drzwi. Na drewno nie
mogła rzucić niezauważalnego czaru. Tam właśnie znajdowała się najsłabsza część
jej osłon, ponieważ musiała połączyć je w ten sposób, żeby można było korzystać
z wejścia. Zauważyła, że ciągle leży na podłodze. Podniosła się powoli. Czuła
się paskudnie. Nie powinna następnym razem robić takich rzeczy o świcie.
Czekały ją dzisiaj zajęcia aż do zmierzchu. Ale najpierw odwiedzi Ziu. Musiała
przecie powiedzieć mu o duchach. No może nie powie mu do końca o umowie, którą
zawarła, ale powinien wiedzieć, że teraz nie jest już uczniem. Że jest prawie
zaprzysiężonym Bezimiennym. Na pewno nie spodoba mu się to. Podeszła do stołu.
Zaczęła pakować księgi, pergaminy oraz inne rzeczy, które będą jej tego dnia
potrzebne podczas zajęć. Nie zapomniała również o pelerynie i kocu. Jednak nie
brała ze sobą peleryny od elfów. Ona leżała bezpiecznie w ukryciu razem z
księgą od Altrusa. Wzięła zwyczajne okrycie od Kwatermistrza, takie same jakie
nosili inni uczniowie. Zerknęła na świecę. Niedługo będzie siódma miarka. Czas
na odwiedziny.
Cisza nie miała pojęcia jak
jej się udało przetrwać poranek. Mistrz na szczęście nie wnikał dlaczego ma tak
niewiele sił na kształtowanie mocy w taki sposób, jakiego od niej żądał.
Widocznie doszedł do wniosku, że nie ma to znaczenia, dopóki nie robi niczego
złego. Uznała za stosowne powiedzieć mu, że ma kłopoty z przezwyciężaniem
dźwięku dzwonu, co było częściową prawdą i że próbowała mu się przeciwstawić przy
użyciu mocy, co już było w pełni prawdą. Ale na koniec dodała, że jej się nie
udało, co oczywiście było kłamstwem, ponieważ osłony jej pokoju działały
doskonale, co mogła sprawdzić w każdej chwili. Nie lubiła oszukiwać kogoś
takiego jak Mistrz Zwyczajów, ponieważ czuła z tego powodu wyrzuty sumienia. A
i tak je czuła, gdyż nie miała odwagi opowiadać o sobie, kiedy ją pytał o życie
w klanach. Zawsze mówiła, że nie pamięta niczego. Mistrz stwierdzał potem
zawsze, że klany to zamknięta społeczność i bardzo trudno jest się czegoś o
nich dowiedzieć.
Ranek w końcu jakoś minął, a potem
posiłek wśród kolegów z roku. Miała wrażenie, że tworzą oni przeciwny front do
niej. Jakby znalazła się poza ich kręgiem. Nawet nie czekali już na nią rano,
kiedy chodzili odwiedzać swoje smoki. Ale podobnie traktowali ją pozostali
uczniowie. Jak dziwaka. Właśnie była na zajęciach o ziołach i miksturach.
Siedziała między Reną i Danem. Oboje w najlepsze pogrążeni byli w zapisywaniu
słów Mistrza Jana. Ona nie robiła tego, ponieważ już to wiedziała od duchów
uzdrowicieli. Duchów! Czy ona nie może mieć normalnych nauczycieli, tylko
duchy. A co z tymi dwoma, Justynianem i Spirydionem, którzy też od dzisiejszego
poranka są gdzieś obok niej. Zanotowała nazwę zioła o którym właśnie mówił Mistrz.
Oczywiście też już je znała. Dopiero na kolejnych zajęciach miało być
przyrządzanie odpowiednich trucizn i odtrutek. Tego nie potrafiła robić, więc
będzie ciekawie, ale teoretycznej wiedzy miała aż nadto. Mogła więc podczas
lekcji siedzieć i udawać, że słucha. Od czasu do czasu coś zanotować, żeby
wiedzieć o czym była mowa. Potem zajrzy do ksiąg i uzupełni wiedzę, co zresztą
zalecał Mistrz. Lekcja w końcu dobiegła końca. Odetchnęła z ulgą. Jeszcze tylko
zajęcia z Mistrzem Rajmundem. Fechtunkiem się nie martwiła, ponieważ podczas
walki nie musiała wykorzystywać mocy. Wystarczy jasny umysł i szybkie ruchy,
aby nikt jej nie trafił. To były jej ulubione zajęcia, na które czekała z
niecierpliwością cały dzień.
-Ciszo, proszę zostań chwilę po
zajęciach. Chciałbym z tobą porozmawiać. – usłyszała nagle nad sobą głos
Mistrza Jana. Właśnie skończyła się pakować. Rena i Dan popatrzyli na nią ze
współczuciem. Takie pozostawanie po lekcjach nie wróżyło niczego dobrego.
Wyszli za pozostałymi uczniami. Uśmiechnęli się do niej pocieszająco na
pożegnanie. Zaczęła się zastanawiać czy zrobiła coś złego. Napisała złą pracę?
Nie to też nie to, bo przecież oddała ją dopiero dzisiaj i Mistrz nie miał
jeszcze czasu jej przeczytać. Nie to musiało chodzić o jej brak uwagi podczas zajęć.
Ale jaka mogła być kara? Miała nadzieję, że lekka ponieważ i tak nie miała za
wielu sił, żeby wykonywać jakieś dodatkowe obowiązki. Popatrzyła nieśmiało na
Mistrza.
- Podejdź do mnie bliżej dziecko.-
Mistrz uśmiechał się ze ciepło. Nie wyczuwała żadnych negatywnych uczuć. Raczej
rozżalenie i ... nie chciała za wiele znać z jego uczuć. Zarumieniła się lekko
na myśl, że mógłby pomyśleć, że specjalnie odczytuje uczucia innych ludzi.
-Nic nie szkodzi, ja też jestem
empatą, więc wiem że jest rzeczą niemożliwą nie odczytywać ludzkich uczuć.
Wystarczy, że nie będziesz specjalnie tego robić, ale równie ważne jest żebyś z
tym walczyła. Musisz mieć tak silne osłony, żeby cudze uczucia ciebie nie
zalewały, ale nie tak mocne, żeby nie wiedzieć, że ktoś potrzebuje pomocy. Ktoś
ciebie doskonale wyszkolił, ponieważ dopiero niedawno zauważyłem, że masz
równie potężny dar jak mój. Powiedz od jak dawna o nim wiesz?- Mistrz wyglądał
na zaciekawionego. Cisza odetchnęła z ulgą. A więc chodziło tylko o to.
-Od ...- zastanowiła się. Doszła do
wniosku, że nie potrafi powiedzieć kiedy odkryła ten dar w sobie. Czy kiedy
duchy powiedziały jej, że go posiada, czy było to jeszcze wcześniej, kiedy
wyczuła lęk Lasena... a może jeszcze wcześniej. - Trudno mi powiedzieć,
Mistrzu. Na pewno wiem o nim od siedmiu lat, a może jeszcze dłużej, ale nie
potrafię podać dokładnego czasu.
-To musisz mieć jeden z największych
darów z jakimi się spotkałem, skoro aż tak wielką jest twoją częścią, że nie
wiesz od kiedy o nim wiesz. Ale taki dar to ciężar prawda?
-Tak, Mistrzu.- zgodziła się. Miał
rację. To był wielki ciężar, ponieważ nie potrafiła się od niego odciąć. Razem
z odczytywaniem myśli był jakby dodatkowym zmysłem, który zawsze był obecny.
Musiała wręcz się od niego oddzielać, żeby nie oszaleć. Ale jak można przestać
widzieć czy słyszeć? Musiała pomagać innym, tak jak właśnie powiedział Mistrz.
A z tak wieloma problemami borykali się uczniowie pełni mocy Zapomnianego.
-Ale nie o tym chciałem z tobą
porozmawiać.- Mistrz w końcu przestał czekać aż powie coś więcej. Zauważyła, że
nie patrzy na nią, ale na pergamin leżący na stole. Była ciekawa co ma jej do
powiedzenia. Czuła współczucie, którym wręcz emanował. Dlaczego on jej
współczuł, czy stało się coś złego? Może z Ziu? Ponownie poczuła niepokój.
Wzmocniła osłonę swoich myśli. Nie chciała wiedzieć co on czuje. I nie chciała,
żeby on wiedział jakie w niej są uczucia. Zauważył co zrobiła, ponieważ również
spojrzał na nią.
-Naprawdę ktoś ciebie doskonale
wyszkolił, skoro wiesz kiedy powinnaś wzmocnić osłony, a kiedy nie. Chociaż
musze powiedzieć, że ten moment nie był na to najlepszy. Nie mam przed tobą nic
do ukrycia i nie chciałbym, żebyś i ty się ukrywała wewnątrz swoich osłon. To
nie jest dobre rozwiązanie. – Mistrz nie wyglądał na zadowolonego. Oczywiście,
że wolałby. Był przecież uzdrowicielem i wolał wiedzieć kiedy powinien działać.
Ciekawe dlaczego nie zrobił nic z możliwością fanatyzmu ze strony mistrza
Rajmunda i najprawdopodobniej jeszcze wielu innych magów jasnej strony mocy.
Ale nie, on wolał wiedzieć co czuje jedna z uczennic, która przecież nie miała
żadnych zmartwień. A raczej nie powinna takowych mieć.
-No dobrze.- po kontynuował.- Jak
zapewne wiesz, albo powinnaś wiedzieć, kiedy przybywa nowy uczeń zawsze
wysyłamy do jego rodziców albo opiekunów wiadomość, że dotarł bezpiecznie do
miejsca, gdzie przez najbliższych kilka lat będzie pobierał nauki. Rodzina,
albo opiekunowie szczęśliwi, że ich podopieczny nie służy ciemnej stronie mocy
i że pozbyli się odpowiedzialności za niego, najczęściej zgadzają się na
podtrzymywanie sporadycznych kontaktów. Ponieważ wielka moc zawsze fascynuje. A
także dlatego, że to wyróżnienie mieć w swojej rodzinie kogoś tak potężnego.
Tak też zrobiliśmy w twoim wypadku. Co prawda nie spodziewaliśmy się, że zgodzą
się na przyjęcie ciebie jak swoją, bo w końcu przeszłaś całkowitą ceremonię
wyklęcia, ale przecież powinnaś mieć tam swoje miejsce, gdyż przecież
pochodzisz z klanów. Mnie jako empacie, powierzono przekazanie ci wiadomości.
Ja...- zawahał się, jakby nie wiedział co powinien dalej powiedzieć. Cisza od
początku jego przemowy wpatrywała się w stół. Teraz natomiast podniosła
spojrzenie i popatrzyła mu prosto w oczy. Wiedziała, że w jej oczach widać
odbicie mocy. Ale nie ujawniała uczuć. Patrzyła na niego spokojnie, tak jak
powinien patrzeć Bezimienny: bez uczuć, bez emocji. Nie wytrzymał jej
spojrzenia. Spuścił wzrok. Patrzył teraz na pergamin, jakby próbował sobie
przypomnieć po co trzyma go w rękach. Cisza poczuła nadzieję. Może będzie mogła
jeszcze kiedyś odwiedzić klany, a oni ją rozpoznają. Przecież spędziła wśród
nich całe swoje życie. Może pewnego dnia tam wróci i spotka... spotka tych
którzy posiadali cztery kamienie mocy. Oni też przecież będą chcieli tam
powrócić. Może o niej nie zapomnieli. Chciałaby mieć miejsce, do którego będzie
należeć... takie miejsce jak dom, którego nigdy nie miała, a o którym śniła.
Stłumiła uczucia, gotowe do pojawienia się na jej twarzy. Nie chciała, aby
Mistrz Jan domyślił się o czym marzy. Nie wiedziała co jest w liście. Musi
zapanować nad nadzieją. Bo to właśnie nadzieja jest jednym z najbardziej
niebezpiecznych uczuć, gdyż powoduje, że wierzymy w coś, co nigdy nie nastąpi.
Nadzieja... przecież ona nie powinna o niej wiedzieć. Przecież ona nigdy nie
wierzyła w jej istnienie, a jednak czuła teraz nadzieję. Zdradliwą nadzieję.
-Ja... nie wiem jak powinienem tobie
to powiedzieć. Proszę.- wyciągnął rękę do niej. Zobaczyła na niej pergamin, w
który tak długo się wpatrywał. Przez chwilę patrzyła nie rozumiejąc, o co mu
chodzi. Po co on trzymał w ręku ten kawałek papieru. Po co? Nie potrafiła tego
zrozumieć. Nie wiedziała jak długo patrzyła na jego wyciągniętą rękę. W końcu
zrozumiała. Chciał żeby przeczytała. Wzięła do ręki pergamin. Był poskładany w
czworo. Jeszcze nigdy nie czytała listu, poza dwoma, od Hanny i Ilhiona. A to
właśnie był list napisany do niej. Powoli rozłożyła pergamin. Najpierw
wpatrywała się w nierówno zapisane litery półanalfabety. To musiał napisać
Sławomir. Już kiedyś widziała jego pismo. Powoli zbierała w sobie odwagę.
Przecież nie powinna bać się papieru. Zdała sobie sprawę, że wie, co jest tam
napisane. Wiedziała. Ale musiała przeczytać. Szybko przebiegła tekst wzrokiem.
„Ta, imienia której nikt już nie pamięta
nie należy do klanów, bo podczas wyklęcia jej imię zostało zapomniane. Ta,
której imienia nikt już spośród klanów nie pamięta, nie należy i nigdy nie
należała do klanów.
Zauważyła, że pod nim znajdują się
jeszcze podpisy innych zasiadających w Radzie. Nawet znajdował się tam podpis
Wróża. Jak to łatwo powiedzieć, że ktoś kto całe życie spędził w klanie już do
niego nie należy. Jak to łatwo zapomnieć, że komuś zawdzięcza się życie.
Poczuła jak coś zaczyna ją łaskotać w gardle. Spodziewała się przecież tego.
Odchodząc wiedziała, że nie będzie dla niej powrotu. Tak było przecież z
każdym, w kim objawiła się najwyższa moc. Wielka moc to wielka odpowiedzialność
jak powiedział podczas ceremonii Wróż. I to była prawda. Nie mogła temu zaprzeczyć.
A oni nie mogli przyjąć ją do klanów po wyklęciu. To także wiedziała. Klany
były bardzo zamkniętym środowiskiem i jeśli ktoś z nich odchodził to na zawsze.
Często nie chcieli przyjmować z powrotem kogoś, w kim objawił się dar magii, a
o Bezimiennych nie można było nawet normalnie porozmawiać. A ona była już
Bezimienną. Miała też swój nowy klan. Klan znaczy więzy większe niż więzy krwi.
Nie było dla niej powrotu. Nigdy. Jeśli kiedyś się tam pojawi, powitają ją jak
obcą. Będą musieli ją ugościć, ponieważ w domostwie Wróża, albo kogoś innego
zawsze była jedna izba wolna dla niezapowiedzianego gościa, który włada jednym
z sześciu oblicz mocy. Nazywali ją tą, imienia której nikt już nie pamięta.
Wiedziała co to oznacza. Zapomnieli o niej. Czar wyklęcia był tak potężny, że
naprawdę zapomnieli nie tylko o niej, ale o wszystkim co było z nią związane.
Więc także o tym, że ich uratowała. Wszyscy zapomnieli, także Roch. A także
Wiara i Sokół. Poczuła jak jedna łza spływa po jej policzku. Nie powstrzyma już
jej. Niech więc popłynie, ale tylko ona jedna. Jako znak pożegnania z dawnym
życiem. Powoli złożyła list w czworo. Wyglądał dokładnie tak samo jak przed
rozłożeniem. Tak, jakby nigdy go nie czytała. Ale przeczytała go. Została
wyklęta i teraz ponosi tego konsekwencje. Obojętnie czy klany dowiedziałyby się
o tym, że pobiera nauki teraz czy za kilka lat, byłoby to samo. Czar
zapomnienia nie zostanie odwrócony.
Wygładziła list, który i tak był
gładki i podała go Mistrzowi Janowi. Wiedziała, że czeka aż coś powie, aż w
jakiś sposób zareaguje na to, co przeczytała. Ale co powinna zrobić? Zacząć
krzyczeć, że to niesprawiedliwe, że pozbawiono ją domu którego i tak nigdy nie
miała? To nie mogło mieć już znaczenia. Będzie musiała spotkać się jak
najszybciej z Ziu. On zawsze jej pomagał, jeśli miała tylko jakiś kłopot. Musi
poczuć, że ma klan, kogoś, dla kogo jest ważna.
-Oczekiwałam takiej odpowiedzi, wy
też powinniście się takowej spodziewać.- powiedziała wolno i bardzo cicho.
Czuła jak w gardle pojawia się coś, co uniemożliwia jej normalne mówienie. Nie
mogła też zaczerpnąć głęboko powietrza. Poczuła nagle, ze przytacza ją
wszechobecna czerń, że ona nie potrafi żyć w tak zamkniętych, znajdujących się
wewnątrz ziemi pomieszczeniach. Ona potrzebowała wiatru, jego odwiecznego
szeptu. Tajemnic niesionych jego tchnieniem z najdalszych części świata.
Wiedziała, że jej oczy jaśnieją, że na dłoni pojawia się znak. A skoro pojawił
się tam, to także taki musiał być na jej czole. Albo zaraz tam będzie. Nie...
to jeszcze nie był ten czas. Stłumiła narastające w niej pragnienie ujawnienia
się. Dobrze że miała przepaskę na głowie, ona powinna trochę przysłonić blask,
ale jeśli czegoś nie zrobi to zaraz Mistrz się dowie o znaku dysku. W tej
chwili zyskała pewność, że nikt oprócz smoków nie może o tym wiedzieć. Nikt z
Mistrzów. Przymknęła oczy i desperacko chwyciła całą moc, która pozostała jej
po przeżyciach porannych. Chyba się udało, bo zobaczyła jak moc powoli
przestaje by widoczna. Jeszcze bardziej się skoncentrowała. Znowu otworzyła
szeroko oczy. Mistrz Jan cofnął się o krok. Stał teraz trochę dalej od niej,
przyglądając się jej podejrzliwie. Była ciekawa czy cokolwiek zobaczył albo
wyczuł dzięki swojemu darowi. Czuła jak ciężkie jest milczenie, które zawisło
między nimi. Nie powiedział nic od momentu, kiedy wręczył jej list. To ona musi
więc jeszcze raz coś powiedzieć.
-Nie wiedziałam, o tym że zawsze
kogoś posyłacie. Gdybym wiedziała, to powiedziałabym, że nie ma to sensu. Innej
odpowiedzi nie można było się spodziewać.- stwierdziła spokojnie. Nie
pokazywała po sobie, że mimo iż się spodziewała takiego listu to i tak sprawił
jej zawód.
-Ale...- zaczął Mistrz, jakby chciał
coś powiedzieć. Wyciągnął rękę jakby chciał ją zatrzymać, w jakiś sposób
pocieszyć.
-Mam zaraz kolejne zajęcia.
Przepraszam Mistrzu Janie.- po tych słowach prawie uciekła. Nie chciała
współczucia. Ani litości.
Mistrz Jan patrzył przez
chwilę za nią. Podjął się przekazania jej odpowiedzi od opiekunów, gdyż
spodziewano się, że będą łzy, jakiś destrukcyjne uczucia. Jednak nic takiego
nie miało miejsca. Równie dobrze mógł poinformować ją ktokolwiek inny. Patrzył
jak szybkim krokiem odchodzi i ostrożnie zamyka za sobą drzwi, żeby przypadkiem
nie trzasnęły. Opadł na krzesło. Nie podobała mu się taka reakcja. Dziecko nie
powinno się tak zachowywać. Przecież ona miała dopiero szesnaście lat.
Przypomniał sobie, że on sam w tym wieku był przekonany, że jego rodzice będą
żyć wiecznie i zawsze będzie mógł do nich wrócić, kiedy dostanie od życia po
łapach. Zmarszczył brwi. Spróbował odszukać Ciszę na korytarzu. Szukał jej
uczuć... jej myśli... nie musiał tego robić w transie, ponieważ miał jeszcze
jeden dar o którym niewielu wiedziało. Widział ludzi takich, jakimi byli.
Widział ich od środka i zapamiętywał każdego, dzięki czemu mógł potem szybko
ich odszukać niezależnie od tego jak daleko się od niego znajdowali. Pomagał
Bezimiennym zachowywać łączność między sobą, kiedy wykonywali to, co do nich
należało. Kiedy pilnowali Równowagi. On też jej strzegł, ale w inny sposób niż
oni. Szukał jej na korytarzu, szukał w całym Granitowym Wierchu i na
podwórzu... lecz nie znalazł. Westchnął. Powinien to przewiedzieć. Ta
dziewczyna mimo że najmłodsza ze wszystkich wyklętych, była najpotężniejsza i
dla niej ukrycie się przed kimkolwiek, obojętnie czy magiem czy uzdrowicielem
czy przed kimś o innym obliczu mocy, nie było trudne. Podczas wczorajszej Rady,
rozmawiali właśnie o niej. Mistrz Zwyczajów, jej opiekun powiedział, że ma tak
potężne osłony, że nie jest w stanie sprawować nad nią pieczy. Że w zasadzie
nie wie, co ona robi tutaj, że mogłaby w każdej chwili zostać zaprzysiężonym
Bezimiennym bez jakichkolwiek nauk. Oczywiście większość Mistrzów wyśmiała go.
Poza tymi, którzy mieli z nią zajęcia. Oni byli tego samego zdania co jej
główny opiekun. Ale i tak nie można było niczego przyśpieszyć. Pozostawało mieć
tylko nadzieję, że jak dojdzie do czegoś złego, ale na Zapomnianego miał
nadzieję że nie, to jej smok ich o tym uprzedzi i jakoś sobie poradzą. Nadal
nie mógł jej znaleźć. Po prostu nie istniała. Nie pozostawiła za sobą żadnego
śladu. Nic. Ani śladu mocy, uczuć czy myśli. Nie znajdzie jej. Zaśmiał się
ironicznie. Była jedyną osobą, której nie potrafił odnaleźć. Doprawdy miała
imię doskonale do niej pasujące. Odchodziła, a za nią jedynym śladem jaki
pozostawiała była cisza. Tylko dzięki temu wiedział, gdzie może teraz być. Małe
miejsce, gdzie był idealny spokój i cisza, jakby otoczenie w którym przebywała
specjalnie wyciszało się, albo przekazywało jej swoje tajemnice. Jeszcze nigdy
z czymś takim się nie spotkał. Gdyby nie wiedział, czego powinien szukać, nigdy
by jej nie znalazł. Zresztą nie był wcale pewien czy w miejscu, które teraz
widzi rzeczywiście jest ona, czy po prostu panuje tam cisza. Przestał patrzeć
tam. Spojrzał na pergamin. Nadal ściskał go w dłoni. Za złością zgniótł go.
Kolejna tajemnica. Nazywają ją imieniem tej, imienia której nikt już nie
pamięta. Znał to określenie. Nie spodziewał się jednak, że jeszcze jest
używane. Nie podobało mu się to, że na pierwszym roku było aż trzech uczniów
nazwanych tym mianem, a o czwartym nie wiedzieli nic. Nawet jego smok nie
chciał zdradzić skąd pochodzi. Jeszcze bardziej zgniótł list w rękach, ale po
chwili opanował się i położył kulkę papieru na stole. Spróbował wyprostować ją
trochę, ale niezbyt mu to wychodziło. Będzie musiał się przyznać, że to on ją
tak zgniótł, a nie Cisza. List zostanie dołączony do archiwów, razem z jego
obserwacją na temat reakcji dziewczyny. A nie było żadnej reakcji. Tamci
również nie reagowali, ale ich przypadek był inny. Ich naprawdę nikt nie
pamiętał, a jej nie chciano pamiętać. Pochodziła z klanów. Co oni właściwie
wiedzieli o klanach? Tyle co nic. To było bardzo zamknięte społeczeństwo i ci
których tam kierowano a posiadali moc, nie chcieli o niczym opowiadać. Był
ciekawy, co powiedziałby ktoś o darze jasnowidzenia, ale niestety obecnie nie
mieli nikogo takiego. Dopóki on się nie pojawił, nie było również empaty.
Jeszcze raz spróbował wyprostować papier na którym napisano te bezduszne słowa.
Ale nie na wiele się to zdało. Westchnął po raz kolejny. Musi teraz zdać
relację, z tego co zaobserwował. Czyli będzie musiał powiedzieć, że Cisza ma
tak potężne osłony przeciwko nie tylko magii, ale także jego darom, że nic nie
odczytał. Chociaż najpierw było jakieś uczucie... a potem drugie bardzo silne,
które kazało mu się cofnąć. Spróbował najpierw przypomnieć sobie to pierwsze,
ponieważ drugiego i tak nie określi chociażby próbował cały dzień. Zastanowił
się przez chwilę. To nie była złość...nie. To dziecko nie miało w sobie żadnych
potężnych negatywnych uczuć. Więc to nie mogła być ani złość ani nienawiść. To
było... to była nadzieja! A więc ona jeszcze miała w sobie nadzieję. To
oznaczało, że będzie walczyć z tym, co złe, że nie podda się. Nadzieja to
bardzo dobre uczucie. Jedno z trzech najlepszych: wiara, nadzieja i miłość.
Wielka trójka uczuć, tak potężna jak życie i śmierć. A potem... tych
kilkanaście słów odebrało jej nadzieję. Jego ręka sama bez użycia woli znowu
zgniotła list. Miał ochotę to samo zrobić z tym, kto napisał tych kilka zdań.